9.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

 — W zasadzie to nic nie zmienia, poza tym, że mam cholerną satysfakcję — przyznałam, gdy wyszliśmy na zewnątrz i skierowaliśmy się do mieszkania Gabriela. 

 Tak, miałam ogromną satysfakcję, a wyrzuty sumienia, że odebrałam komuś życie, wyparowały jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Jedyne, czego w tamtej chwili żałowałam, to tego, iż nie sprawiłam tej obrzydliwej istocie więcej cierpienia przed śmiercią. Odebrała mi przecież wszystko, co miałam najcenniejsze, całe moje dotychczasowe życie.

 — Masz rację, to nic nie zmienia. — Gabriel zacinął pięści, jakby walcząc ze sobą. Widziałam, a może bardziej czułam, że chciałby się rozpłakać, lecz łzy w mojej obecności nie były tym, na co mogło pozwolić sobie jego męskie, książęce ego. — Też cieszyłbym się ze śmierci naszego ptaszka, ale niestety, martwy jest bezużyteczny. Gdybyśmy złapali go żywcem, moglibyśmy wyciągnąć jakieś informacje, a tak...

 — Przepraszam, że się broniłam. Mogłam dać się zabić, żebyście przesłuchali wilczka —żachnęłam się. Gabriel przeceniał moje możliwości: nie byłam jeszcze tak biegła w walce, by w stresowej sytuacji przypomnieć sobie właściwe Słowa odpowiednio szybko i ich użyć, tak by się obronić, a nie zabić przeciwnika.

 — Przepraszam, masz rację. Poradziłaś sobie świetnie i dzięki temu żyjesz. — Szliśmy dalej w milczeniu, początkowo napiętym, lecz z czasem coraz bardziej naturalnym.

 Nagle Gabriel przystanął, więc i ja stanęłam, odwracając się do niego przodem. Niezgrabnie objął mnie ramionami i przytulił, a mnie od razu zrobiło się cieplej. Przez głowę przemknęła mi myśl, że miło byłoby spędzić noc w tych ciepłych ramionach, zamiast w pustym łóżku, w chłodnej pościeli. Odgoniłam ją jednak tak szybko, jak się pojawiła — przecież to był brat mojego zmarłego męża! Na pewno nie żywił do mnie podobnych uczuć, a wręcz uznałby je za niestosowne, gdyby się o nich dowiedział.

 Kiedy zaproponował mi, bym wróciła do łóżka i odpoczęła po burzliwej nocy i krótkim śnie, przyjęłam to z wdzięcznością. Gdy tylko powiedział o spaniu, moje powieki stały się ciężkie, jakby były zrobione z ołowiu, a ciało odmawiało posłuszeństwa. 

 — Musiałem kilka razy sprawdzać, czy żyjesz. — Gdy się obudziłam, powitały mnie ciepłe oczy Gabriela, otoczone siateczką zmarszczek.

 Uśmiechał się łagodnie, co jeszcze pogłębiało kurze łapki. W jego brązowych włosach dostrzegłam kilka siwych pasm, których nie było kilka miesięcy temu, gdy trafiłam do Favngardu. Jak przypuszczałam, śmierć brata i tocząca się wojna sprawiły, że miał wiele trosk i stresów, a teraz jeszcze zdrada, stan zawieszenia Rady Starszych... 

 — Przespałaś całą resztę dnia i noc, łącznie kilkanaście godzin — dodał, a ja poderwałam się do siadu. Spojrzałam za okno — rzeczywiście, panowała szaruga śnieżnego poranka.

 — Boże, przepraszam. Byłam taka zmęczona! — zarumieniłam się.

 — Nie przepraszaj, potrzebujesz dużo siły. Zaraz wyruszamy na patrol. Ubierz się, śniadanie już czeka. — Zmarszczyłam brwi, więc dodał: — Chyba nie myślisz, że sam pójdę, a ciebie zostawię w mieście, w którym jest zdrajca?

 Wyszedł, a ja dostrzegłam na krześle złożone wełniane spodnie i tunikę. Ubierając je, myślałam o tym, że miał rację. Paradoksalnie, bardziej bezpieczna byłam na patrolu, a więc poza miastem, w lokacji niemożliwej do przewidzenia przez kreta, i z daleka od zdrajcy. A przede wszystkim blisko Gabriela. Wiedziałam, że jeżeli on był blisko, to nic złego nie miało prawa mi się stać. 

 — Szybko, zakładaj płaszcz. — Wpadł do mojego pokoju bez pukania, gdy ledwo co zdążyłam zasłonić tors tuniką. Zmieszałam się.

 — A śniadanie? 

 — Nie ma czasu, po drodze ci wszystko wyjaśnię. 

 Rzucił w moim kierunku futrem i płóciennym plecakiem. Narzuciłam je na siebie naprędce, wciągnęłam wysokie, ciepłe buty i wybiegliśmy na zewnątrz, kierując się do stajni.

 Konie już na nas czekały. Wraz z Jui i nieznanym mi postawnym mężczyzną wyruszyliśmy w drogę.

 — Gabrielu, co się dzieje? — wydyszałam, poganiając zwierzę, by zrównać się z księciem.

 — Poprzedni patrol wpadł na trop króla Varulva. — Patrzył przed siebie, skupiony, a jego policzki różowiły się z podekscytowania. Miał minę tak zaciętą i zdeterminowaną, że nie chciałabym być w skórze jego przeciwników.

 — To znaczy? — dopytywałam, obserwując go uważnie. Skrzywił się.

 — Ciało jednego z naszych, który zaginął przed trzema dniami. Z pieczęcią króla, wypaloną na czole. Nie pierwszy raz znaczy tak swoje ofiary.

 Zwolniłam, przerażona tym, co usłyszałam. Czy my też mieliśmy tak skończyć, gdyby nie udało mi się zabić Varulva? Wypali nam swoją pieczęć na ciele po śmierci? A może... przed?

 — Uważam, że to pułapka, ale ten dureń nie chce mnie słuchać — mruknęła Jui, jadąc obok mnie, gdy Gabriel oddalił się na tyle, że nie mógł nas usłyszeć. — Po co przywódca Bestii miałby tak dobitnie dawać nam znać, gdzie się znajduje?

 Zastanowiłam się. Miała cholerną rację. Jeśli Zmiennokształtni byli tak inteligentni, jak mi opowiadano, nie posunęliby się do pozostawienia ciała z królewskim znakiem w miejscu, w którym mogliśmy je znaleźć, szczególnie jeśli mogło w jakikolwiek sposób doprowadzić nas do ich upadku.

 — Musimy zawrócić! — krzyknęłam. Gabriel nawet nie zwolnił, jedynie się obejrzał.

 — Jui, jeśli będziesz opowiadać pozostałym swoje teorie spiskowe, zostaniesz po powrocie postawiona przed sądem za zdradę stanu — odkrzyknął, a nasz towarzysz spojrzał na dziewczynę okrągłymi ze zdziwienia oczyma. Wzruszyła ramionami i jechała dalej, aż płomienny warkocz podskakiwał jej na plecach.

 Nagle koń Gabriela stanął dęba, tak że książę prawie wypadł z siodła. Zwierzęta pod nami również przystanęły, tyle że spokojniej. Jako że zamykałam pochód, odruchowo zaczęłam się wycofywać, obserwując z przerażeniem, jak z zarośli przed nami wyłaniają się jeden za drugim kształty ubranych w brudną biel, utytłanych błotem i gałęziami potężnych ni to mężczyzn, ni zwierząt. Jedna Bestia, dwie, pięć, dziesięć... Dwanaścioro przeciwników na nas troje. 

 Zadziałał instynkt. Odruchowo zeskoczyłam z konia i czmyhnęłam w krzaki. Ostre kolce raniły mi skórę i zaczepiały o futro, spowalniając mnie, ale biegłam co sił, licząc naiwnie, że uda mi się umknąć.

 Gdy opadłam z sił, a stało się to dość szybko, przystanęłam, by zaczerpnąć kilka głębszych oddechów i sprawdzić, jak daleko jest pościg. O dziwo, nikogo za mną nie było. Wytężyłam słuch, lecz w pobliżu nie rozlegał się żaden dźwięk. Słyszałam w oddali głosy, lecz były tak ciche i niewyraźne, że nie potrafiłam nawet rozpoznać, do kogo należały, że nie wspomnę już o rozróżnieniu poszczególnych słów.

 Zrobiło mi się cholernie głupio. Oni pokładali we mnie tak wielkie nadzieje, traktowali jak przychodzące wybawienie, za darmo karmili i szkolili — a ja podkuliłam ogon pod siebie i wzięłam nogi za pas, gdy tylko zrobiło się gorąco. Zachowałam się jak mój praprzodek, Ragur, nie będąc od niego ani na jotę lepsza. Mimo ogromnego strachu postanowiłam zawrócić.

 Skradałam się przez las najciszej, jak potrafiłam, pokonując dużo wolniej tę samą drogę, którą chwilę wcześniej przebiegłam. Znów musiałam przedzierać się przez wiecznie zielone, lecz jednocześnie kolczaste zarośla, pokrywające większość niższych partii puszczy Favngardzkiej, co spowodowało kolejne skaleczenia, lecz nie przejmowałam się nimi. Coraz wyraźniej słyszałam głosy. Jeden należał do Gabriela, drugiego nie znałam, był donośny, chropowaty i bardzo nieprzyjemny.

 Wreszcie znalazłam się na tyle blisko, by ich zobaczyć. Oni mnie nie widzieli. Cały tuzin Bestii otaczał troje jeźdźców, wywnioskowałam więc, że w całym zamieszaniu przeciwnicy nie zauważyli mojej nieobecności i nie puścili się za mną w pościg. Póki co, nie miałam zamiaru się ujawniać. Pomyślałam, że może uda mi się w dogodnym momencie wykorzystać przewagę wynikającą z zaskoczenia.

 Mężczyzna, stojący na czele Bestii, był wyższy i smuklejszy od nich. Miał szpetną, nieogoloną twarz oraz długie do ramion, czarne włosy, których zapewne nie mył od tygodni, gdyż wyglądały na mocno przetłuszczone. Siedzący naprzeciw niego Gabriel wyglądał przy nim jak, co prawda dużo mniejszy, lecz nieporównywalnie piękniejszy młody bóg. 

 — Chcę tylko odzyskać ciało naszego towarzysza i rozejdziemy się do swoich domów. — Książę mówił spokojnie, lecz widziałam na jego twarzy ogromne napięcie. Nie okazywał tego, lecz z jednej strony bał się śmiertelnie o siebie i pozostałych, z drugiej jednak najchętniej rzuciłby się rozmówcy do gardła. Problem w tym, że okazanie którejkolwiek z tych emocji wystawiłoby wszystkich troje na śmierć, jednie zachowanie spokoju mogło im zapewnić jakiekolwiek szanse. 

 Nieznajomy mężczyzna roześmiał się lodowato. Spojrzałam na Jui. Dumna, butna i pewna siebie zazwyczaj Jui była blada z przerażenia. Zastanawiałam się, czy ona, Gabriel i towarzyszący im młody wojownik zauważyli moją ucieczkę. A jeśli tak, to czy sądzą, że naprawdę zostawiłam ich na pastwę Zmiennokształtnych, czy też domyślają się, że wróciłam ich uratować.

 No właśnie, uratować. Tylko jak? Cóż ja sama mogłam zrobić w obliczu dwunastu rosłych i zapewne lepiej znających Język ode mnie przeciwników?

 — Najpierw wy oddajcie mojego poddanego — warknął czarnowłosy mężczyzna. 

 — Próbował zabić jedną z naszych na naszym terenie — odparował Gabriel.

 — O, cóż za zbieg okoliczności. To podobnie jak twój kolega, drogi książę. Zresztą, mało ważne: zastanawiam się, co twój tata zrobi, by cię odzyskać? Czy na przykład nie wymieni cię może na tę pannę z przepowiedni?

 Gabriel wyprostował się dumnie, patrząc w oczy mężczyźnie przed sobą. Uśmiechnął się lekko.

 — Mój ojciec poświęcił już dla sprawy jednego syna i wie, że wyzwolenie jest blisko. Szantaż moim życiem nic ci nie da, Varulvie. 

 — Masz rację. — Zza chmur wyłoniło się słońce, sprawiając, że klinga miecza, wyjętego z pochwy przez króla Bestii błysnęła oślepiająco. — Dopadnę dziewczynę inaczej, a ty nie jesteś mi już porrzebny.

 Wbił broń w brzuch księcia bez wysiłku. Widziałam aż nazbyt wyraźnie, jak przebija się przez całe ciało na wylot, wyłaniając się za plecami Gabriela, z którego ust wydobył się głuchy jęk. Zdusiłam okrzyk, gdy mężczyzna osunął się z konia na wydeptany śnieg, a wokół niego rysowała się coraz rozleglejsza czerwona plama.

 Rozpacz i wściekłość dodały mi odwagi. Jeszcze ze swojej kryjówki wykrzyczałam kilka śmiercionośnych Słów, zabijając trzy z Bestii. Wybiegłam z krzaków wprost na Varulva oraz jego towarzyszy, musząc wyglądać co najmniej śmiesznie — jakbym porywała się z karabinem na czołgi.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro