2

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Hailey wróciła do domu i niepostrzeżenie poszła do swojego pokoju. Nie miała ochoty na wysłuchiwanie tyrad ojca, o ile w ogóle był w domu. Wiecznie pracował i nigdy nie miał dla niej czasu. Zresztą, może tak było lepiej. Miała spokój, ale tylko pozorny. Schowała książkę pod poduszkę i zabrała się za zaległy esej, który po godzinie był skończony.

- Hailey, skarbie - gosposia zapukała do drzwi. - Zrobiłam twoje ulubione danie na obiad.

- Wiesz, że cię kocham, Greto - ucałowała starszą kobietę. - Ojciec w domu?

- W pracy - dziewczyna pokiwała głową i zeszła do kuchni. Lubiła jeść sama.

Usiadła do stołu i pochłaniała porcję spaghetti. Greta pracowała u nich odkąd czerwonowłosa sięgała pamięcią. Traktowała ją jak członka rodziny i czasem gosposia pocieszała Hailey, kiedy ojciec używał na niej tego swojego apodyktycznego sposoby bycia. Nienawidziła go za to i za to, że przez niego jej mama nie żyła. Uważała ojca winnego jej  śmierci. Pamiętała ich kłótnię o kochankę ojca i to jak ojciec uderzył mamę. Później było tylko gorzej, aż pewnego dnia policja zastukała do ich drzwi. Od tamtej pory uważała ojca za skurwiela. Nigdy mu nie się nie przyznała, że ona wie, iż widziała oraz słyszała ich kłótnię.

- Wieczorem jest kolacja, przychodzą państwo Stones - odezwała się gosposia.

- Jezu, i pewnie Harper również - zajęczała dziewczyna.

- Przykro mi, ale wiesz, że to ważne dla twojego ojca.

- Interesy i nic więcej. Dlaczego mnie to nie dziwi - prychnęła.

- Kolacja o dwudziestej, więc masz czas na przygotowanie się. I Hailey - Greta podeszła do dziewczyny - on się już nie zmieni, dziecinko.

- Nie liczę na to. Dziękuję, było pyszne - ucałowała gosposie i wróciła do siebie.

Jasna cholera! Czy te kolacje zawsze musiały być w sobotnie wieczory? Jeszcze do tego Harper. Jeżeli on coś dzisiaj wywinie, to go dosłownie zamorduje i zakopie w ogródku. A była na sto procent pewna, że szykował coś dla niej. Nie lubił jak go ktoś upokarzał.

Tuż przed godziną dwudziestą Hailey przejrzała się w lustrze. Tak, chyba tak mogła iść. Jej kremowa sukienka do kolan wraz z balerinami pasowała do jej wyglądu grzecznej córeczki, nie żeby taka nie była. Po prostu czasem pragnęła odrobiny wolności. Czy to tak dużo? Wykrzywiła twarz na kolor, którego nienawidziła, był nijaki. Jedyną rzeczą jaką zrobiła dla siebie, i  żeby się zbuntować, było ufarbowanie swoich długich włosów na czerwono. Zrobiła to zaraz po śmierci mamy, przy okazji wkurzyła tym ojca. Zresztą pasował do koloru jej oczu, który był identyczny jak u mamy. Był intensywnie zielony, zresztą była bardzo do niej podoba. I to chyba działało ojcu na nerwy, nie była pewna.  Jednak sama sobie się podobała. Nie była ładna, żaden z chłopców w szkole nie zwracał na nią uwagi. To chyba coś znaczyło. Przywykła do tego, że uważano ją również za snobkę. Wzięła głęboki oddech i zeszła do jadalni, gdzie ojciec rozmawiał ze swoim ochroniarzem i kierowcą w jednym.

- Jesteś - ojciec powiedział łagodnym tonem, czym zbił ją z tropu.

- Ciebie też miło widzieć, tato - dopowiedziała i czekała na kolejne zarzuty w jej kierunku, jednak nic takie nie nastało.

- Stwierdziłem, że dostaniesz własne auto i od poniedziałku,  sama będziesz jeździć do szkoły. Nick jest mi potrzebny. - Hailey patrzyła na ojca, jakby wyrosły mu rogi. 

- To jakiś żart? Znowu chcesz sobie ze mnie zakpić? - Powiedziała i od razu chciała cofnąć słowa, ale było już za późno.

- Nie, ale nie ma nic za darmo.

- Wiedziałam - wymamrotała pod nosem.

- Będziesz przychodzić w soboty do mojego biura, żeby zaznajamiać się z branżą. Przyda ci się to, kiedy pójdziesz na studnia. 

-  Ale...

- Żadnego "ale". To już postanowione.

- Tak ojcze - odpowiedziała posłusznie, gdyż wiedziała, że nie wygra. Jednak miała ochotę wrzeszczeć na całe gardło, że jest cholernym sukinsynem. Nienawidziła go. 

Kilka minut później zjawili się państwo Stones, ale bez syna. Hailey odetchnęła z ulgą witając się z nimi. Jednak jej radość nie trwała długo, gdyż w drzwiach ukazał się Harper vel pomiot szatana. Po jego wyrazie twarzy wiedziała, że on coś knuł i jak zwykle miał w nosie swój ubiór. Chociaż styl niegrzecznego chłopca mu pasował, ale bardzo nie pasował jej ojcu. O tak, to był chyba jedyny jasny punkt tego wieczoru. Harper będzie działał panu Monroe na nerwy. Hailey uśmiechnęła się do siebie i ruszyła do jadalni.

- A ze mną się nie przywitasz? - Dogonił ją brunet.

- Nie. Po co? I tak masz mnie w dupie, więc daruj sobie - warknęła.

- Tatuś nie byłby zadowolony, wiedząc jak odzywa się jego córeczka - zakpił.

- A co, pójdziesz i na mnie naskarżysz? Proszę bardzo, będzie miał kolejny powód. -  Harper nie wiedział o czym mówiła dziewczyna, ale machnął na to ręką i usiadł obok niej. Miał dla niej prezent i czekał na odpowiedni moment, żeby jej to dać.

Kolacja zaczęła się jakieś pięć minut później. Pani Stones wyglądała jak zwykle nienagannie i trochę przypominała jej mamę. Kiedyś się przyjaźniły oraz często gdzieś razem wychodziły jak ona i Harper byli dziećmi. Jednak później coś się zmieniło i skończyła się ich przyjaźń. 

Kiedy podano drugie danie, Harper wyciągnął coś zapakowane w ozdobny papier.

- Mam dla ciebie prezent - powiedział na tyle głośno, że jej ojciec zmarszczył brwi, a ona osłupiała. - Otwórz.

- Dobrze się czujesz? - Spytała i popatrzyła na paczuszkę, jakby parzyła.

- Och, Hailey, to urocze, że mój syn daje dziewczynie prezent - zaszczebiotała Margaret Stones.

- Ona nie jest moją dziewczyną - oburzył się brunet.

- I całe szczęście - odparował pan Monroe.

- Kochanie, otwórz - poprosiła mama Harpera. 

Hailey podniosła prezent i ostrożnie rozerwała papier, po czym zamarła. Wiedziała, że ten dupek coś szykował. Ale żeby dać jej w prezencie film i to pornola? Niech go cholera. Zerwała się z krzesła i przeprosiła gości, po czym szybko wyszła. Jeszcze nikt w życiu jej tak nie upokorzył. 



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro