Rozdział 12. W pułapce

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Powietrze było stęchłe i wypełnione zapachem ciał. Resztki perfum, pot i inne wydzieliny mieszały się ze sobą, tworząc niezbyt przyjemny aromat. Powietrze było niemal nieruchome, co tylko pogłębiało nieprzyjemne odczucie. Światło dawały jedynie pojedyncze, nagie żarówki zawieszone na luźnych kablach trochę ponad zasięgiem rąk. W ich blasku można było dostrzec powiązane kobiety w różnym wieku i o różnym typie urody. Niektóre były nieprzytomne, inne cicho płakały zmęczone strachem. Kilka było już tak otępiałych, że siedziały wpatrzone przed siebie niewidzącym wzrokiem. Te były tu już dłuższy czas, nie miały siły na przerażenie, krzyki i płacz.

Pod jedną ze ścian leżała Elena. Sukienka, w której poszła na kolację z Fabiem, była podziurawiona i wyplamiona. Czarne włosy uciekły z eleganckiego koka i teraz zwisały luźno na wszystkie strony, przysłaniając twarz kobiety. Żadna z jej tymczasowych towarzyszek nawet nie próbowała jej budzić, jeszcze chwila nieświadomości tego położenia w tym momencie była błogosławieństwem.

Pierwsze, co zauważyła po przebudzeniu, to płacz gdzieś w pobliżu. Nadal była zdezorientowana, więc nie podnosiła jeszcze powiek. Dopiero po chwili nazwała ten dźwięk, w którym dosłyszała przerażenie i bezsilność. Powoli wracały wspomnienia wieczoru. Głupia komedia w kinie, kolacja we francuskiej restauracji, którą tak lubili, zaczepki Fabia i zepsute wino. Nie, ostatni był ten niepokojący cień poza salą główną, który postanowiła odkryć. Potem walka, pojedynczy strzał, porażenie prądem i ciemność. Że też wcześniej nie pomyślała, że to pułapka. Tak łatwo pozwoliła się dorwać, że aż wstyd. Duma Rabbii – dobre sobie.

Czuła się zdrętwiała od długiego leżenia w jednej pozycji. Na nadgarstkach i kostkach miała więzy, usta blokował knebel z jakiejś szmaty. Nie była nawet w stanie się przesunąć ani podnieść głowy. Pierwsze więc co zobaczyła to biodro jakieś dziewczyny tuż obok niej. Nie potrzebowała wiele czasu, żeby zorientować się, gdzie jest. Ten rok był naprawdę ciężki, choć to organizatorów tego cyrku czeka śmierć. Co innego, gdy porywają przestraszone panienki, które nigdy nie miały w ręce broni, a co innego, gdy zamierzają się na kogoś takiego jak ona.

Myślami sięgnęła do Fabia. Nie miała pojęcia, co się z nim stało, ale podejrzewała, że doszło do walki. Ten jeden strzał mógł paść z każdej strony, Furpia zawsze nosił ze sobą broń, więc trudno było go zaskoczyć. Wszystko mogło się wydarzyć, ale na razie nie zakładała żadnego scenariusza. Bez dowodów było to niepotrzebne. Najpierw musiała zająć się sobą.

Powoli odrętwienie przechodziło. Po kilku próbach udało jej się usiąść i mogła rozejrzeć się po pomieszczeniu. Środek był pusty, pod ścianami leżały i siedziały porwane. Jedyną wyrwę stanowiły drzwi, w których nie było strażnika. Prawdopodobnie stał po drugiej stronie. Ofiary były tak wystraszone, że nawet nie próbowały ucieczki. Raczej czekały aż ktoś je ocali bądź godziły się z losem. Nad takimi dużo łatwiej zapanować.

Nie było okien, jedynie niewielka kratka wentylacyjna, co i tak nie sprzyjało wymianie powietrza. Chłód ścian sugerował podziemną salę, co nie było takie dziwne, ale też nieoryginalne. Lepsze to niż jakiś kontener, w którym tym bardziej można się podusić. Jednak sytuacja, jakby nie było, nie wyglądała kolorowo. Nawet jeśli uda jej się uwolnić, na wolność prowadzi tylko jedna droga, której nie zna. Broń można zdobyć na strażniku, ale nadal jest pełno niewiadomych, które mogły utrudnić ucieczkę. Nie zamierzała zbyt długo siedzieć i czekać aż coś się wydarzy.

Największy problem w tej chwili stanowiły opaski krępujące jej ręce i nogi. Odkąd weszły w powszechne użycie, trudno było się uwolnić. Najlepiej byłoby je rozerwać ostrym nożem, którego nie miała. Broń z biodra też zniknęła. Nie miała zresztą złudzeń, że przeoczyliby taki szczegół. Naciąganie się z opaskami tylko pozbawiłoby ją energii, więc dała sobie spokój. Żałowała, że nie wzięła innych butów – tymi mogła co najwyżej wybić oko przeciwnikowi w dogodnych warunkach.

Oparła się o ścianę za sobą i przymknęła oczy. W przeciwieństwie do pozostałych pozostała spokojna. Panika w niczym nie pomoże, a prawdopodobnie dużo lepiej wiedziała, co je czeka. Handel żywym towarem kwitł, a wykorzystywanie porwanych do pracy i prostytucji to tylko wierzchołek góry lodowej. Tylko człowiek był w stanie zniszczyć drugiemu życie do takiego stopnia, że śmierć stawała się wybawieniem. A to tylko w imię poszukiwania rozrywki dla gnuśnych tego świata.

Głośny zgrzyt poniósł się po całym pomieszczeniu, drażniąc uszy. Kilka kobiet pisnęło i zaczęło rozpaczliwiej płakać. Wiedziały już, co to oznacza. Drzwi zostały otworzone i do środka weszło trzech mężczyzn. Jeden uzbrojony w broń maszynową został przy wejściu. Pomachał lufą po wszystkich obecnych, chcąc wzbudzić strach w ofiarach. Jakby któraś z tych kobiet była w stanie rzucić się do ucieczki. Bez tego były przerażone.

Pozostała dwójka weszła do środka i skierowała się w stronę Eleny, która nie podniosła spojrzenia. W tej chwili miała małe szanse na coś więcej niż wkurzenie przeciwnika, a na to jeszcze czas. W takich sytuacjach nie należało się śpieszyć.

Jeden z mężczyzn trącił butem jej łydkę. Prychnęłaby, gdyby nie knebel, więc zamierzała rzucić pogardliwym spojrzeniem. Nie była jednak przygotowana na to, co zobaczyła. Czy raczej kogo. Na chwilę zgłupiała, po czym poczuła napływającą wściekłość, zagłuszającą strach.

– Niespodzianka, co? – odezwał się rozbawiony.

Czerwone włosy w świetle żarówek wyglądały, jakby płonęły, tatuaże na rękach były niewidoczne pod rękawami eleganckiej marynarki. Niebieskie oczy patrzyły na nią z tym samym rozluźnieniem co zawsze. Tak jakby nadal wszystko było w porządku.

Elena zrozumiała wreszcie, czym był przeoczony szczegół. Wszystkie elementy wskoczyły na swoje miejsce, a ona już wiedziała, co ją tak zaniepokoiło tamtego wieczoru. Było jednak za późno.

– Jestem bardzo wdzięczny Rabbii za rozpieprzenie „Malagi", gównianego Francesca i tego buca Marconiego. Wykonaliście kawał dobrej roboty, wyręczając mnie.

Knebel przeszkodził Elenie w zadaniu pytania, które krążyło po jej głowie od chwili, gdy go ujrzała. Powściągnęła gniew, choć nadal sztyletowała mężczyznę nienawistnym spojrzeniem. Najchętniej uderzyłaby nim o najbliższą ścianę i wydusiła wszystkie interesujące informacje. Musiał należeć do wpływowej rodziny, skoro zdołał ukryć swoją prawdziwą tożsamość i znalazła tylko to, co o nim wiedziała.

– Nie ściągnę ci knebla – oznajmił. – W przeciwieństwie do nich jesteś jak wściekła suka, której nikt nie nauczył, że nie wolno gryźć. Ale zaspokoję twoją ciekawość. Dałaś się złapać w pułapkę przez venerdì. Stałaś się słabsza, niż sądzisz.

Stracił nią zainteresowanie i spojrzał na swego towarzysza. Tego drugiego Elena kompletnie nie kojarzyła. Czarne włosy miał krótko przystrzyżone, ciemne oczy dość wąskie, a jednak nie widziała w jego rysach cech charakterystycznych dla mieszkańców Wschodu. Nosił dobrze dopasowany garnitur. Trzymał się też krok dalej tak, aby żadna z porwanych kobiet nie mogła go dotknąć. Chyba się nimi brzydził.

– Weźmiesz za nią dobrą cenę.

– Aukcja powinna być ciekawa – przyznał brunet.

– O ile ktoś będzie chciał taką dzikuskę.

– Jakby nie było, zarobi.

Elena kopnęła czerwonowłosego, żeby ponownie na nią spojrzał. Była jeszcze jedna kwestia, która ją niepokoiła.

– A tak – domyślił się. – Twój chłopak. Zapomnij, prawdopodobnie już go nie zobaczysz.

Rzuciła mu tylko mordercze spojrzenie, choć w głębi duszy poczuła ulgę. „Prawdopodobnie" oznaczało, że Fabio żyje. Nie byłoby raczej powodu, by ujął to w ten sposób, gdyby było inaczej. Na razie tak mogła to zostawić.

– I nie, nie zabijesz mnie, Eleno – dodał. – Bądź grzeczna.

Chwilę później już ich nie było, a Salevannov została z pytaniami bez odpowiedzi i niepewnością co do swoich dalszych losów.


Dawno nikt nie wiedział, aby Falco był czymś wzburzony. Zwykle uosobienie spokoju i chłodnej precyzji z nutą niebezpieczeństwa w szarych oczach, przez co wielu się go obawiało. Dziś na jego twarzy można było zobaczyć niepokój i gniew. Szedł przez rezydencję szybko, nie zwracając uwagi na żadnego z pracowników. Jeszcze chwila i można by powiedzieć, że biegnie. Musiał się przed tym naprawdę mocno powstrzymywać, choć wiedział, że liczy się czas.

Zapukał i wszedł do sypialni Lorenza, nim jeszcze zdążył usłyszeć pozwolenie. Szef Tovarro właśnie zapinał koszulę, przygotowując się do wejścia w dzień.

– Czemu jesteś taki wzburzony? – zapytał Lorenzo.

– Mamy autopsję czterech ostatnich ofiar – Falco podał brunetowi teczkę z dokumentami. – Pociski były zatrute.

Lorenzo zajrzał do papierów i zbladł. Spodziewał się wszystkiego, ale nie tego.

– Venerdì – wyszeptał.

– Pociski były zanurzone w czystym venerdì albo przygotowane specjalnie pod truciznę. Kazałem sprawdzić rusznikarzy, których znamy, ale to może potrwać. Nie ma pewności, czy uzyskamy informacje. To nie wszystko. Sprawdziliśmy ponownie pracowników tego klubu, który zniszczyła Rabbia.

Lorenzo przewrócił stronę. Po raportach z autopsji były akta personalne jednego z pracowników „Malagi". Nie było w tym nic dziwnego, dopóki mężczyzna nie spojrzał na zdjęcie.

– Ta twarz...

– Znajoma – zgodził się Falco. – Trudno było dostać prawdziwe informacje, ale nie ma wątpliwości.

Lorenzo dokładnie przejrzał raport z poszukiwań. Cała ta sprawa stawała się coraz bardziej zawiła. Najpierw cudem ocalony Rossiotto, który pięć lat temu nastawał na życie Pabla, a teraz jeszcze oni. Trudno było uwierzyć, że to wszystko nie zostało przygotowywane już od tamtego czasu. Zbyt rozważnie stawiali kroki, dając Tovarro ułudę, że szybko zażegnają problem. Jak bardzo się mylili. Dali się omamić, a może nawet wykorzystać.

– On zna dość dobrze Elenę – odezwał się Falco. – Trzy lata temu szukała córki Faleandrów.

– Tak, pamiętam tę sprawę. Sądzisz, że może być dla niej zagrożeniem?

– Nie mam pewności, ale powinna mieć się na baczności. Cesare wspomniał, że Kwasowy Zabójca został wynajęty, aby ją zabić. Nadal nie wiemy, przez kogo.

– Niech wszyscy będą w gotowości. Rabbię poinformuję sam. Postaraj się ustalić pochodzenie tych kul i niech laboratorium spróbuje stworzyć odtrutkę na venerdì. Nie chcę więcej ofiar.

– Oczywiście.

– I zjedz coś – dodał Lorenzo. – Mówię poważnie, Falco, mój przyjacielu.

Mężczyzna uśmiechnął się lekko i skinął głową. Nawet w takich okolicznościach Lorenzo Tovarro nie zapominał, co znaczy słowo „troska". Nieważne, czy chodziło o uwolnienie porwanego czy o takie głupstwo jak jedzenie. Dbał o każdego pojedynczego członka rodziny. Inne organizacje mogły im tylko pozazdrościć.

Gdy Falco wyszedł, Lorenzo wybrał numer bratanka. Nowe informacje bardzo go niepokoiły i chciał, aby Rabbia zajęła się kilkoma szczegółami. Do tego musiał sprawdzić, czy są bezpieczni.

– Słucham?

– Chciałbym, abyś przyjechał do rezydencji. Mamy napiętą sytuację.

– O co chodzi?

– To nie jest rozmowa na telefon.

– Rozumiem.

– Cesare, czy Elena jest w domu?

– Nie wrócili jeszcze z Furpią.

Lorenzo zmarszczył brwi. Miał złe przeczucia wobec tego.

– Dokąd pojechali? – zapytał.

– A skąd mam wiedzieć? Nie jestem ich niańką – prychnął szef Rabbii. – Czemu pytasz o Elenę?

– To może być jedynie przeczucie, ale wolałbym znać jej miejsce pobytu.

– Rozumiem. Coś jeszcze?

– Nie. Reszty dowiesz się, gdy przyjedziesz.

– Jasne.

Cesare rozłączył się i przeciągnął. Nici z leniwego poranka spędzonego w łóżku. Podniósł się i wybrał numer Eleny, a potem Fabia. Żadne jednak nie odebrało. Podejrzewał, że śpią w którymś hotelu po upojnej nocy, skoro nie wrócili do dworku. Mieli do tego prawo zwłaszcza, że Furpia ostatnio zachowywał się zbyt nadpobudliwie. Prędzej czy później i tak zaciągnąłby partnerkę do łóżka, więc nie było, czym się przejmować.

Do czasu pytania stryja o Elenę. To oznaczało bowiem tylko jedno – kobieta była na celowniku wroga. Owszem, z pewnością sobie poradzi nawet, jeśli zostanie zaskoczona, ale skoro Tovarro chciał roztoczyć nad nią opiekę, należało ją zlokalizować. Zawsze lepiej być przygotowanym na wszelkie ewentualności.

Po szybkiej porannej toalecie zszedł na dół. Reszta jadła właśnie śniadanie. Nikogo nie dziwiła późna pora pierwszego posiłku, do skowronków członkowie Rabbii nie należeli. Pary przy stole nie zastał.

– Wrócili już? – zapytał.

– Nie – odparł Lukas.

Był czymś zmartwiony i sunął spojrzeniem po ekranie swojego telefonu.

– Ta francuska restauracja w pobliżu została wczoraj zniszczona – dodał Lukas. – Chyba tam pojechali.

– Chyba? – Cesare uniósł brew.

– Nie mam pewności.

– Jeśli nie leżą w trupiarni, skontaktuj się z nimi i niech wracają. Natychmiast.

– Coś się dzieje? – zapytał Vincent.

– Nadchodzi burza – rzucił Cesare i wyszedł, nie tłumacząc niczego więcej.


Minęły godziny, nim cokolwiek się stało. Powietrze w celi stało się jeszcze bardziej nieprzyjemne i ciężkie. Pozostałe porwane ostatecznie się uspokoiły i siedziały cicho. Każda marzyła o odrobinie wody i jakimś posiłku. Nawet Eleny to nie ominęło. Organizm domagał się uwagi i zaspokojenia podstawowych potrzeb, o czym, wydawało się, porywacze zapomnieli. Nic bardziej mylnego. Zamierzali je osłabić, by nie sprawiały kłopotów, dopóki nie trafią w miejsce docelowe. Sprytne i okrutne zarazem.

Gdy drzwi ponownie zgrzytnęły, wiele par oczu podniosło się z nadzieję, że dostaną chociaż kilka kropel wody. Jednak agresorzy przyszli po coś innego.

Brunet, który poprzednio tu przyszedł, teraz rozkazywał podwładnym, wskazując poszczególne kobiety. Łatwo było zrozumieć, że się zaczęło. Wytypowane wpadały ponownie w płacz, szarpały się i błagały o litość. Nic im to nie pomogło. Były siłą wyprowadzane z pomieszczenia pomimo protestów.

Elena także nie została pominięta. Barczysty mężczyzna, który do niej podszedł, wyciągnął nóż. Zamierzał rozciąć jej więzy na kostkach, żeby mogła iść.

– Nie rozcinaj – ostrzegł go przełożony. – Ma zostać związana.

Elena poczuła niewielką satysfakcję, wyczuwając w nich strach przed nią. Musieli wiedzieć, że należy do Rabbii, a to już coś znaczyło. Z drugiej jednak strony uniemożliwiali jej atak. Nienawidziła takiej bezsilności. W tej chwili mogła pozwolić sobie jedynie na lekkie podrygi, które nie gwarantowały zwycięstwa. Musiała odpuścić i nadal czekać.

Mężczyzna przełożył ją sobie przez ramię i wyniósł. Za drzwiami leżał krótki korytarz prowadzący do schodów na górę. Dobrze założyła, że trzymają je pod ziemią. Dalej były drzwi. W tej chwili otwarte, ale udało jej się dostrzec zamek magnetyczny i uzbrojonego strażnika po drugiej stronie, który obserwował wszystko beznamiętnym spojrzeniem.

Kolejny korytarz kończył się salą o ścianach w łagodnym, żółtym kolorze wypełnioną krzesłami. Pod sufitem wisiał elegancki żyrandol nadający pomieszczeniu całkiem innego charakteru niż podziemna cela.

Wyprowadzone kobiety siedziały na krzesłach, przy których stali ich strażnicy wyznaczeni przez bruneta. W większości nie miały związanych kończyn i spokojnie czekały na swoją kolej. Tylko kilka nadal było spętanych. Najwyraźniej robiły problemy „opiekunom".

Elena została posadzona na krześle, które wydawało jej się nieznośnie miękkie w porównaniu z zimną, kamienną podłogą. Byłoby to nawet wygodne, gdyby nie to, że ręce miała skrępowane za plecami i teraz przeszkadzały. Do tego jako jedyna pozostała w pełni związana i zakneblowana. Chyba naprawdę uważano, że jest jak dzikie zwierzę. Było to bardziej upokarzające niż bliska perspektywa stania się towarem na aukcji.

Wszystko trwało nieznośnie długo. Kolejne kobiety były wyprowadzane i już nie wracały. Niczego nie było słychać, choć Elena wytężała słuch. Tak jakby do sali aukcyjnej było jeszcze daleko. Miało to pewien sens, ale w Salevannov wzbudzało niepewność. Nie wiedziała, czego powinna się spodziewać, a to nie pozwoliło stworzyć nawet szczątkowego planu.

W końcu nadeszła jej kolej i odkryła, dlaczego wszystko odbywa się w takiej ciszy. Postawiono ją na podeście tuż przed kamerą. Kawałek dalej zauważyła kilka stanowisk komputerowych, które zapewne obsługiwały internetową aukcję. Słyszała o tym, nawet Speedy kiedyś całkiem przypadkiem włamał się na serwer jednej z nich, co niemal doprowadziło go do śmierci. Właśnie wtedy się poznali.

– Sukienka – usłyszała.

Jej „opiekun" zdarł z niej materiał, który już do niczego się nie nadawał. Została w samej bieliźnie, ale nie poczuła się zbytnio skrępowana. Znała swoją wartość i się jej nie wstydziła, a nikt nie patrzył na nią tak, aby wywołać rumieńce. To potrafił jedynie Fabio. Ewentualnie było elementem gry, kiedy musiała użyć tego argumentu w czasie zadania, ale to zdarzało się rzadko. Teraz nie czuła niczego, co mogłoby wzbudzić zawstydzenie. Miała świadomość, że ktoś ją widzi po drugiej stronie ekranu, ale nie czuła na sobie tych spojrzeń. Nie działały więc.

Nie słyszała licytacji. Wszystko zapewne widoczne było na ekranie komputera, więc nawet nie wiedziała, ile dla tych drani jest warta. Z pewnością i tak na tyle mało, że mogła czuć się urażona.

– Sprzedana. Przygotować do transportu.

Kolejne pomieszczenie, w którym rzucono ją na podłogę jak worek ziemniaków. Jęknęła mimo knebla i rzuciła „opiekunowi" mordercze spojrzenie, którego nie zauważył, bo wyszedł. Nawet na nią nie spojrzał.

Nie miała okazji zbyt długo się gniewać, bo w salce pojawiło się dwóch innych mężczyzn. Jeden podciągnął ją do siadu. Miał zimne dłonie, którymi przesunął po jej ciele. Szarpnęła się ku jego rozbawieniu.

– Spokojnie, nic ci nie zrobimy. Uszkodzony towar byłby plamą dla firmy.

Zacisnęła zęby na kneblu, gdy dłoń mężczyzny wsunęła się za stanik. Skóra w tym miejscu ścierpła. Za plecami poczuła drugie ciało. Mimo odrętwienia wbiła paznokcie w nogę agresora. Cienki materiał spodni go nie ochronił. Aż pisnął z bólu i odskoczył.

– Ta suka drapie – warknął.

– A myślisz, że dlaczego jest związana? – odezwał się beznamiętnie jego towarzysz. – Potrzeba ci kartki „skrajnie niebezpieczna"?

Elena zaśmiała się bezgłośnie. Nie dość, że traktują ją jak przedmiot, to jeszcze próbują sobie na niej użyć? Nie ma mowy. Nie będzie uległą zabawką dla każdego, kto myśli, że teraz jest bezbronna.

Agresor złapał ją za włosy i odciągnął brutalnie głowę do tyłu. W kącikach oczu Eleny pojawiły się łzy bólu.

– Gdybyś nie należała już do klienta, nauczyłbym cię szacunku, szmato – warknął. – Błagałabyś o litość.

Mimo bólu posłała mu powątpiewające spojrzenie. Trudno brać poważnie kogoś, kto piszczy jak baba, gdy mu się wbija paznokcie w udo.

Pchnął ją brutalnie z powrotem na podłogę. Uderzyła policzkiem o ziemię i prawdopodobnie będzie miała siniaka.

– Głupia suka – warknął.

Ten drugi rzucił mu kawałek czarnego materiału i odszedł na chwilę. Elena zdążyła zobaczyć stolik, nim oczy zostały zasłonięte opaską. Po chwili poczuła słodkawy zapach. „Eter" – zrozumiała, nim straciła przytomność.


Ciszę zakłócało tylko tykanie zegara. Stary i zabytkowy już przedmiot wisiał na bocznej ścianie gabinetu w towarzystwie obrazu przedstawiającego rezydencję w połowie dziewiętnastego wieku. Reszta wyposażenia nie była tak stara, ale pasowała do niego. Może tylko spory, skórzany fotel przy biurku odcinał się trochę od elegancji reszty mebli, ale mężczyźnie w nim siedzącemu to nie przeszkadzało. Spokojnie dopalał papierosa, oczekują wiadomości o przybyciu transportu. Na jego twarzy pooranej zmarszczkami ponownie pojawił się uśmiech na myśl o pewnej czarnowłosej osóbce. To był pierwszy krok dalekosiężnego planu. Nie sądził, że to się uda, a jednak piękny kwiat znalazł się w jego mocy. Nie była nawet świadoma tego, co czeka ją naprawdę.

Pukanie przerwało ciszę. Do środka wszedł jeden z podwładnych w nienagannym garniturze, który do niego nie pasował. Jednak pewne zasady obowiązywały nawet takich bezmózgich mięśniaków jak on. Pewnie nawet nie zdawał sobie sprawy z ceny tych ubrań.

– Transport przyjechał – poinformował.

– Wszystko gotowe?

– Tak, szefie.

– Doskonale.

Niedopałek zgasił w ozdobnej popielniczce, wstał i ruszył na spotkanie, na które czekał od kilku godzin. Szybkim krokiem zszedł do podziemi, gdzie podwładni uwijali się jak w ukropie. Wszystkie przywiezione kobiety były nieprzytomne, więc nie robiły problemów przy przenoszeniu. Całość zorganizowano tak, jak tego wymagał.

Bez problemu poznał tę najbardziej interesującą go ofiarę. W ramionach jednego z ochroniarzy związana, zakneblowana i z czarną opaską na oczach wydawała się delikatna i krucha. Jak porcelanowa lalka, których nie cierpiał.

– Na górę z nią – polecił.

– Tak jest, szefie.

Podpisał jeszcze odbiór transportu, po czym sam wrócił do głównej części rezydencji. Pokój był już przygotowany. Elegancki, ale prosty, a przede wszystkim dobrze zabezpieczony. Nie wątpił, że spróbuje uciec przy najbliższej okazji. Była zbyt waleczna, by czekać na ratunek. Zbyt dumna, by liczyć na mężczyzn ze swej rodziny. Dlatego należało jej to uniemożliwić już na tym etapie.

Została położona na łóżku, a on usiadł w fotelu w kącie pokoju tak, aby nie był za bardzo widocznym.

– Rozwiąż ją i wyciągnij knebel – polecił.

– To rozważne, szefie?

– Twierdzisz, że nie poradzę sobie z jedną osłabioną kobietą? – uniósł brew.

– W żadnym wypadku – zarzekł się mężczyzna.

Pozostawił jej tylko opaskę na oczach i wyszedł. Jego szef został sam z nieprzytomną kobietą. Obserwował ją. Była piękna, choć teraz rozczochrana i umorusana. Kwiat, o który Lorenzo Tovarro dba jak o własne dzieci. Na pewno go zaboli jej utrata i powolna śmierć. Kawałeczek po kawałeczku. A może w efekcie jej nie zabije? Może złamana nie będzie tak nudna jak pozostałe?

Poruszyła się niespokojnie. Chyba właśnie się budziła. Jakby nie liczyć, była nieprzytomna przez kilka godzin, więc najwyższy czas, aby wróciła ze świata Morfeusza. Dobrze się na nią patrzy, ale miał też inne rzeczy na głowie. Wcześniej jednak powinien ją godnie powitać.

Ból rozsadzał jej głowę. Wiedziała, że to skutek eteru. Powinno niedługo przejść, choć do tego czasu czeka ją zmaganie się z bólem i poczuciem niesmaku u ustach. Te były już wolne od knebla. Od razu łatwiej było oddychać. Powoli też wracało czucie w rękach i nogach, najwyraźniej więzy zniknęły. Ostrożnie to sprawdziła. Nic nie krępowało jej, kiedy się poruszyła. Jedynie oczy nadal miała zasłonięte. Zsunęła opaskę, skoro miała taką możliwość. Oczy po chwili przyzwyczaiły się do jasnego światła, więc mogła się rozejrzeć.

Ostrożnie podniosła się do siadu. Obite ramię bolało, wykwitł już siniak, ten na policzku prawdopodobnie też, ale tak nie odniosła żadnych ran. Czuła się zdrętwiała i osłabiona. Zmęczona wręcz, choć spała dość długo – przynajmniej tak się wydawało. Nie miała pewności co do tego.

Nie wiedziała, gdzie może być. Pokój był ładny i schludny, ale to nie mówiło nic o tym, gdzie się znajduje. Spojrzała w okno, ale z łóżka widziała jedynie błękit nieba. Ostrożnie zsunęła się na krawędź i spróbowała wstać. Początkowo nogi nie utrzymały jej ciężaru, więc potrzebowała kilku prób, aż stanęła o własnych siłach. Do okna nie było daleko, więc obyło się bez problemów.

Na zewnątrz zobaczyła ogród i jakiś półokrągły, otwarty budynek. Nic jej to nie mówiło. Żadnych znaków, które pozwoliłyby określić położenie tego domu.

– Ładnie, prawda? – usłyszała.

Odwróciła się gwałtownie. Że też wcześniej nie wyczuła czyjejś obecności. Normalnie to by się nie zdarzyło. Osłabienie zebrało swoje żniwo. Dopiero teraz dostrzegła postać siedzącą w fotelu.

– Kim jesteś? – zapytała.

Głos miała trochę ochrypły, a gardło suche po wielu godzinach zakneblowania.

– Dla ciebie panem.

Prychnęła z rozbawieniem.

– Jeszcze mnie nie popierdoliło, żeby kogoś tak tytułować.

– Masz niewyparzony język, Eleno.

– Skoro ty znasz moje imię, wypadałoby zdradzić własne.

Mężczyzna zaśmiał się i podniósł z miejsca, dzięki czemu mogła mu się przyjrzeć. Brązowe włosy miał równo przycięte, były lekko pofalowane, ale żaden kosmyk nie opadał na pooraną zmarszczkami twarz. Dawniej musiał być naprawdę przystojny. W błękitnych oczach lśniło rozbawienie całą tą sytuacją. Były znajome, choć Elena nie miała pewności, u kogo je widziała. Tego mężczyznę bowiem spotkała po raz pierwszy.

Spięła się gotowa do ataku, gdy się zbliżył. To go jeszcze bardziej rozbawiło.

– Cieszę się, że jesteś taka waleczna, chociaż ledwo stoisz na nogach – powiedział.

– Nie odpowiedziałeś na moje pytanie – przypomniała.

– Odpowiedziałem. Kolejnego nie zadałaś, choć pewnie masz ich sporo. Wszystkiego dowiesz się z czasem. Przynajmniej tych rzeczy, które cię tutaj dotyczą.

Wyprowadziła cios, chcąc zbić go z nóg, ale z łatwością go zablokował. Miał rację, w tej chwili Elena nie miała sił do walki. Przyciągnął ją do siebie i nie pozwolił się wyrwać.

– Puszczaj – syknęła.

– To było nieładne – zauważył. – I nieporadne.

Spojrzał jej głęboko w oczy wypełnione gniewem i upokorzeniem. Elena miała pewność, że już gdzieś widziała to spojrzenie, choć nie znała tego mężczyzny. Ktoś inny. Zaczęła szukać w pamięci twarzy. Mężczyzna. To samo rozbawienie. Przecież...

– Widzę, że zobaczyłaś podobieństwo. Enrica znasz całkiem nieźle.

– Czemu? – zapytała.

– Co „czemu"?

– Czemu w ten sposób, skoro jesteście braćmi?

– Powiem ci, jeśli coś dla mnie zrobisz – szepnął jej do ucha.

Szarpnęła się i tym razem pozwolił jej się wyrwać. Cofnęła się o kilka kroków.

– Czyli jednak nie chcesz wiedzieć – uznał.

– I tak się dowiem – prychnęła.

– Możliwe. Na razie jednak pozostaniesz tutaj. W mojej mocy.

– Nie wyobrażaj sobie, że będę ci posłuszna.

Roześmiał się paskudnie. Widział, że Elena gra na czas, walcząc z uczuciem paniki. Może i była spokojna, trzymała emocje w ryzach, ale nawet ona musiała poczuć się zagrożona sytuacją bez wyjścia.

– Gdyby było inaczej, wylądowałabyś w całkiem innym miejscu – odparł. – Czy tego chcesz czy nie, dostarczysz mi odpowiedniej rozrywki. Na razie jednak powinnaś odpocząć. W łazience czekają czyste ubrania, a ktoś niedługo przyniesie ci jedzenie.

– Myślisz, że zjem cokolwiek przygotowane przez wroga?

– Gdybym złamał cię środkami chemicznymi, nie byłoby to zabawne, więc się nie obawiaj.

Odwrócił się i ruszył w stronę drzwi. Elena nie czekała na lepszą okazję. Jednak i tym razem nie miała szczęścia. Mężczyzna chwycił ją za ręce i przerzucił napastniczkę przez ramię. Uderzyła ciężko o podłogę, wypuszczając z płuc całe powietrze. Przeciwnik postawił stopę pomiędzy jej piersiami, patrząc na nią z góry.

– W tym stanie nie dasz mi rady, Eleno. Chyba koniecznie chcesz zostać ukarana.

Nacisnął na nią, wydzierając z gardła bolesny jęk, po czym stracił nią zainteresowanie i podszedł do drzwi bez klamki. Otworzyły się po chwili, po czym zamknęły, gdy wyszedł, pozostawiając Elenę samą rozłożoną na podłodze.

– Kurwa – warknęła po nosem.

To najlepiej podsumowywało jej położenie, choć zwykle nie przeklinała. Teraz jednak sama nie miała pewności, skąd to osłabienie. Czy tylko fakt przetrzymywania przez około dobę czy coś jej podano? Venerdì? Nie wiedziała. Zbyt wielu rzeczy nie wiedziała i to ją przerażało. Nie było nic gorszego od niewiedzy i bezsilności, a teraz obie dopadły Elenę.

Podniosła się z podłogi i poszła do łazienki. Nie zamierzała dać się zdławić panice. To niczego nie rozwiąże. Najpierw musi odzyskać siły i zebrać informacje. Potem ułoży plan i wyrwie się z tej pułapki.


Rozdział 13. Zabiorę cię ze sobą - 12.9.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro