Rozdział 22. Zawsze taki sam

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

To był desperacki krok. Pewnie by o tym pomyślał, gdyby nie wściekłość. Nie zamierzał jednak pozwolić, aby to się tak skończyło i Tovarro nie poniósł konsekwencji. W końcu to wszystko jego wina, to czemu nie ma ponieść odpowiedzialności? Nie da mu się tak łatwo wywinąć za to, co zrobił. Zapłaci za wszystko, za cała swoją arogancję i poczucie wyższości.

W ciągu tych kilku tygodni nienawiść niemal go przeżarła. Chociaż już wcześniej to czuł. Tyle lat harował jak wół w nadziei, że osiągnie szczyt, ale wszystko obróciło się w niwecz. A przecież chciał od Tovarro tak niewiele. To oni pierwsi nimi wzgardzili, nadszedł czas odpłaty.

Wesele na zamku Arechi trwało w najlepsze i nikt nie podejrzewał kłopotów. Tovarro wybrali doskonały punkt – sami weszli w pułapkę. Wystarczy zablokować wszystkie drogi z zamkowego wzgórza i jak myszy w klatce. Pijane myszy, bo wątpił, żeby wesele na takim poziomie odbyło się bez kropli alkoholu.

Czekali na odpowiedni moment. Im mniej ochrona będzie czujna, tym lepiej. Problemem mogła być tylko Rabbia – nawet nieuzbrojeni byli niebezpieczni. Ich należało wyeliminować w pierwszej kolejności, potem pójdzie już prosto. Dobry plan, a przy wyspecjalizowanej grupie nie będzie problemu go urzeczywistnić.

I rzeczywiście początek poszedł gładko. Odcięli wszystkie drogi ucieczki, a ochrona szybko zaczęła się wycofywać. Z łatwością weszli do środka, gdzie trwało wesele. Goście mogli tylko uciekać w popłochu, bo nikt z nich nie był uzbrojony. Łatwe zwycięstwo.

Falco tylko uśmiechnął się pod nosem i cicho wydał rozkazy przez słuchawkę w uchu. Spodziewał się tego, w końcu sam przygotował wszystkie możliwe scenariusze. Kiwnął głową w stronę Rabbii.

Wszystko zajęło tylko kilka sekund – pojedyncze strzały bez pudła dosięgły celów, noże poszły w ruch. Nie oszczędzono ani jednego najemnika. Broń wycelowana w Tristiana di Miotta jasno mówiła, że nie wyjdzie z tego żywy, jeśli spróbuje coś zrobić.

– Nie licz na posiłki na zewnątrz – warknął Cesare. – Scintille właśnie kończą ich kroić.

– Jak?

– Tristianie, naprawdę sądziłeś, że wszedłeś tak głęboko o własnych siłach? – zapytał Lorenzo. – Plany Falca są niezawodne, choć chyba nie było potrzeby wpuszczać ich tak daleko?

Falco skrzywił się delikatnie i zanotował w pamięci, żeby porozmawiać z dowódcą oddziału, który chronił bezpośrednio restaurację.

– No nic, nieważne – uznał Lorenzo. – Nawet gdyby ochrona się nie spisała, jest jeszcze Rabbia.

– Te psy nie są nieśmiertelne – warknął di Miotto.

Kopniak od Cesare'a posłał go na kolana. Lorenzo dał znać bratankowi, żeby nie robił niczego więcej.

– Nie obrażaj moich ludzi, Tristianie. Oni bardzo tego nie lubią, a dziś przerwałeś im zabawę. Dlaczego?

– Ty się jeszcze pytasz „dlaczego"?! – wrzasnął di Miotto. – Idiotę udajesz, Tovarro?! Wszystko zniszczyłeś, wszystko! Nigdy ci tego nie wybaczę! Ty draniu!

Gdyby nie broń przystawiona do skroni, pewnie rzuciłby się na Lorenza. Wykrzykiwał coraz to gorsze obelgi. Był wściekły. W ciągu kilku dni stracił wszystko, sojusznicy się od niego odsunęli, wrogowie przejęli interesy, prokuratura wszczęła śledztwo przeciwko niemu, blokując możliwości ucieczki z kraju i konta. Do tego Claudia, jego ukochana córeczka... Nie mógł tego wybaczyć Tovarro.

Lorenzo zbliżył się do Tristiana. Na jego twarzy pojawiła się obojętność. Zarówno Rabbia, jak i podążający za szefem Falco mieli przygotowaną broń. Wątpili jednak, by di Miotto stanowił jeszcze jakieś zagrożenie.

– Pierwszy podniosłeś rękę na moją rodzinę, Tristianie – powiedział chłodnym tonem Lorenzo. – Byłeś moim przyjacielem. Przez tyle lat tak wiele rzeczy robiliśmy razem, a ty skierowałeś broń przeciwko moim bliskim. I z jakiegoż to powodu? Wyjaśnij, póki masz okazję.

– Pytasz o powody? – warknął di Miotto. – Tyle lat się przyjaźniliśmy, a ty nie mogłeś spełnić jednego życzenia mojej córki. Do tego gówniarz ją wykorzystał, bo chciała mu zaufać!

– Wątpię, żeby Cesare zrobił Claudii krzywdę. Co najwyżej ją nastraszył. Dobrze wychowuję swoje dzieci. I nigdy nie zmuszam ich do tego, czego robić nie chcą. Claudia z pewnością to rozumie.

Nie pokazał po sobie, co myśli o powodach di Miotta. Cały czas utrzymywał obojętną minę. Mimo to czuł smutek. Z wielu powodów. Nie tak łatwo patrzeć na upadek człowieka, który kiedyś był mu tak bliski. To nie miało tak się skończyć. Jednak zastanawianie się nad tym wszystkim teraz nie miało żadnego sensu.

Palec Cesare'a dotknął spustu. Miał dość tego marnego przedstawienia.

– Kończymy? – zapytał.

– Nie zabijaj go. Tristian nie ma już niczego, jego kły są tępe. Wyprowadzić go. Prokurator już na niego czeka.

Cesare zmiął w ustach przekleństwo, ale nic nie powiedział. W tej chwili mijało się to z celem. Schował broń i wskazał parze ochroniarzy, by wyprowadzili di Miotta z terenu zamku. Sam wraz ze swoimi ludźmi wrócił na miejsca. Gdy mijał stryja, szepnął:

– Znowu to robisz.

Di Miotto jeszcze się odgrażał, że to nie koniec, ale w rzeczywistości nie miał już władzy, pozostawały mu rozwścieczone słowa i myśl, że Tovarro pogrążyli go całkowicie. Zupełnie nie chciał się przyznać, że do tego doprowadził sam przez głupią żądzę i brak pogodzenia się z odmową. Nie potrafił przegrać z dumnie uniesioną głową i to go zgubiło.

– Ty się nigdy nie zmienisz, Cesare – odparł Lorenzo.

Brunet tylko prychnął. Cała akcja trwała zaledwie parę minut i teraz obsługa już sprzątała. Za chwilę nie będzie widać śladów, że do czegokolwiek doszło.

– Aniko, Pablo, drodzy goście – odezwał się głośniej Lorenzo, by zwrócić na siebie uwagę wszystkich. – Wybaczcie, proszę, że byliście świadkami tak nieprzyjemnej sceny. Nie było to moim zamierzeniem i mam nadzieję, że nie zepsuje nam tego dnia świętowania.

Obsługa wesela bardzo sprawnie poradziła sobie ze sprzątaniem i wrócono do zabawy. Mafiosi byli przyzwyczajeni do takich rzeczy, więc szybko przeszli nad tym do porządku dziennego. Zresztą di Miotto był problemem Tovarro i nikomu nic do tego.

Rosalie przyglądała się Vincentowi, który w jednej chwili z roześmianego mężczyzny stał się bezwzględnym zabójcą Rabbii, a w drugiej jego twarz rozjaśnił pogodny uśmiech. Sama nie zdążyła nic zrobić. Ich reakcja była tak szybka i niespodziewana, że mogła tylko obserwować rozwój wypadków. Pierwszy raz miała okazję zobaczyć Rabbię w akcji i było to przerażające doświadczenie. Ile miała szczęścia w czasie tamtej akcji...

– Nic dziwnego, że wszyscy się was boją i nazywają diabłami – stwierdziła z uznaniem.

– To nie było nawet dziesięć procent naszych umiejętności – zaśmiała się Elena. – Ale renomę na czymś zdobyliśmy.

– Niekoniecznie chciałem, żebyś była tego świadkiem – przyznał Vincent. – Ale służba nie drużba. Za to teraz możemy w pełni cieszyć się urokami przyjęcia.

– Wiedzieliście, że ten człowiek tu przyjdzie – domyśliła się.

Członkowie Rabbii zaczęli się śmiać. Było w tym coś przerażającego i okrutnego. Diabelskiego wręcz. W tej chwili trudno było nie myśleć, że jednak są diabłami o nieludzkim instynkcie i żądzy krwi.

– Domyślna jest – stwierdził Fabio. – Może wytrzyma z tobą dłużej niż poprzednie.

– Albo szybciej zwieje – zakpił Michelle.

– Zamknijcie paszcze – prychnął Vincent.

– Jeszcze się jej nie przyznałeś, że jesteś cienki w te klocki? – zadrwił Fabio. – To może najwyższy czas ją uświadomić, nim spróbujecie zaliczyć kolejną bazę.

– Twoje osiągnięcia były nie lepsze swego czasu – odezwała się Elena.

– Masz coś do powiedzenia, małolato? – warknął na nią.

Uśmiechnęła się uroczo, po czym spojrzeniem dała przyzwolenie do podejścia jakiemuś młodzikowi z sojuszniczej rodziny. Najprawdopodobniej chciał zaprosić ją do tańca, a jego spojrzenie niepokojąco często lądowało na strategicznych punktach ciała Eleny. Gdy Fabio to zauważył, rzucił dzieciakowi mordercze spojrzenie.

– Zapomnij – warknął.

Sam wyciągnął dłoń do partnerki, która przyjęła ją z uśmiechem rozbawienia. Mrugnęła do reszty figlarnie i pozwoliła pociągnąć się na parkiet.

– Zawsze da się sprowokować, idiota – skwitował to Cesare.

Zmrużył nieco gniewnie oczy, gdy dostrzegł zbliżającego się stryja. Wątpił, żeby chodziło o czysto rozrywkowe sprawy.

– Cesare, chciałbym z tobą porozmawiać.

– Nie zerżnąłem tej jego córki – warknął. – Wiesz, co o niej sądzę. Zdania nie zmieniłem.

Nie miał powodu ukrywać całej sprawy. Dla niego wszystko było jasne, więc nie było potrzeby zajmować się tym dłużej.

Lorenzo miał już coś powiedzieć, gdy na ramionach bratanka uwiesiła się Cristina, dziewiętnastoletnia potomkini Tovarro o krótko ostrzyżonych włosach przystrojonych jasnymi pasemkami, które musiała zrobić niedawno, piwnych oczach i szerokim uśmiechu na drobnej buzi o jaśniejszej niż reszta rodziny karnacji. Kremowo-czarna sukienka odsłaniała zgrabne nogi, a jej dekolt był nieco za duży, ale prośby Lorenza w tej gestii nie zmieniły nastawienia jego najmłodszej latorośli, która nie wyszła jeszcze z fazy buntu.

– Cesare, nie prosiłeś mnie jeszcze do tańca – poskarżyła się z niezadowoloną miną. – Jesteś okropny. Pannę młodą też musisz poprosić do tańca, zanim wyjdziesz.

Westchnął ciężko. Wiedział, że kuzynka nie da mu spokoju, dopóki nie spełni jej życzeń.

– Mówił ci ktoś, że jesteś rozpuszczonym bachorem? – zapytał.

– Powtarzasz mi to cały czas – zaśmiała się wdzięcznie. – No poproś mnie – uśmiechnęła się uroczo.

– Chodź, mała diablico – wyciągnął do niej rękę.

Z okrzykiem radości dała się poprowadzić na parkiet, nie zamierzając zbyt szybko odpuszczać Cesare'owi.

– Panienka Cristina ma wyczucie – stwierdził Vincent.

– Wy też powinniście skorzystać z zabawy – odparł Lorenzo. – Nic bardziej nie ucieszy młodych jak radość gości.

– Oczywiście, Don Lorenzo.


O weselu w rodzinie Tovarro mówiło się jeszcze długo i dużo. O sprawie di Miotta zapomnieli wszyscy prócz prokuratora, który nie czekał do nowego roku z wystawieniem zarzutów. Tristian był skończony, nawet fundusz powierniczy Claudii przepadł i kobieta będzie musiała radzić sobie sama.

Rabbia szybko wróciła do porządku dziennego po weselu. Na koniec roku wpadło im kilka drobnych zleceń, z którymi szybko się uporali. Pozostało uporządkowanie spraw z ostatnich dwunastu miesięcy i świętowanie nadejścia nowego roku. Sylwestra zazwyczaj spędzali razem, czasami zdarzyło się jakieś zadanie, ale zwykle mogli zorganizować popijawę w dworku.

To był trochę dziwny czas. Ludzie przywiązywali do niego strasznie wielką wagę, jakby oczekiwali wielkich zmian tuż po minięciu północy. A przecież to tak nie działa. Wszystko dookoła było takie samo jak jeszcze chwilę wcześniej, ludzie też pozostawali sobą. Nic się nie zmieniało jak po dotknięciu czarodziejskiej różdżki. Wciąż byliśmy tacy sami z tymi samymi problemami, marzeniami, doświadczeniami. Więc skąd to przekonanie, że to wielka chwila? Ledwo zmiana cyfry w dacie. Skąd ta chęć hucznego świętowania, ten szum?

Może chodziło o nadzieję, bo ta była ludziom bardzo potrzebna. Wiara w to, że złe pozostanie w starym roku i nikt już nie będzie strzelać do ludzi na koncercie. Że strach przed wyjściem z domu minie. Że ludzie, którzy przybywają z ogarniętego wojną kraju naprawdę chcą pomocy, a nie szykują kolejnego zamachu, chcąc rozpętać kolejną durną, świętą wojnę. Nadzieja, że można zmienić, naprawić swoje życie. Nie już, teraz, natychmiast, ale małymi kroczkami. Że kolejny związek będzie już na zawsze, a partnerka okaże się tą jedyną. Że już nigdy nie trzeba będzie podejmować tak trudnych decyzji godzących w to, w co wierzymy. Że nasi bliscy zostali pomszczeni i nikt już z tego powodu nie zginie. Że bliskie nam miejsca nie zamienią się znów w pole walki. Że nie powrócą koszmary przeszłości. Że ukochana nie pogoni znów w niebezpieczeństwo samotnie, w imię dumy. Że nic nie rozbije naszej rodziny. Że nie zostaniemy rozdzieleni i pozostawieni w niepewności. Że nasza duma nie zostanie zszargana. Że będziemy potrafili bronić naszych serc do końca. Że nikt nas nie zdradzi i nie zrani. Że będzie lepiej, a my będziemy mieć powody do radości.

Gdy nadchodzi nowy rok, snujemy plany, chcemy spełniać marzenia, których nie udało się zrealizować do tej pory. Postanawiamy walczyć ze swoimi złymi nawykami, wprowadzić nowy element do swojego życia. Chcemy być lepsi, mądrzejsi, piękniejsi, bo przecież czas idzie do przodu i może to ostatnia chwila na takie zmiany. Może ostatnia szansa, żeby wszystko naprawić.

– Coś taka zamyślona?

Elena spojrzała na Fabia, który oparł się o parapet, na którym siedziała. Nawet nie słyszała jego wejścia do pokoju, tak była pogrążona w myślach.

– Jutro Sylwester, to robię podsumowanie roku – odparła.

– Jakby ci to było do czegokolwiek potrzebne – mruknął. – Pierwszego stycznia obudzimy się tacy jak zwykle. Tylko z większym kacem.

– Kto się obudzi z kacem, ten się obudzi z kacem – prychnęła. – Nie masz żadnych postanowień noworocznych?

– A ty?

– Pierwsza zadałam pytanie.

Nie była w nastroju do takich przekomarzanek, a Fabio chyba uwielbiał ją nimi irytować. Jak przedszkolak normalnie. Wątpiła, żeby kiedykolwiek dorósł i zaczął zachowywać się jak poważany członek mafii.

Fabio zastanowił się chwilę. Postanowienia noworoczne uważał za bzdurę i wyśmiewał wszystkich, którzy przykładali do tego tak wielką wagę. Zwykle i tak wytrzymywali tydzień, a później znowu było to samo. Głupia moda i tyle.

Przysunął się do niej z figlarnym błyskiem w oku.

– Tylko jedno. Częściej cię mieć.

– Pytałam poważnie, a ty sobie robisz żarty – prychnęła.

Nim jednak cokolwiek dodała, pochylił się nad nią i pocałował w usta. Nie czekał długo na odpowiedź. Zarzuciła mu ręce na ramiona i przyciągnęła bliżej, opierając się o szybę. Siłowali się na siłę pocałunku, dopóki wystarczyło im powietrza. Na policzki Eleny wpełzł delikatny rumieniec, uśmiechała się, patrząc Fabio w oczy.

Łagodnym ruchem zsunął jej nogi w parapetu i wsunął się pomiędzy nie z zadziornym uśmiechem. Dłońmi gładził biodra partnerki, powoli, bez pośpiechu. Mieli czas dla siebie. Czuł, jak jej palce wplatają się w jego włosy. Zamruczał na tę pieszczotę i znów ją pocałował.

– Spędzimy Sylwestra w łóżku? – szepnął jej do ucha.

– A impreza?

– Wątpię, żeby Cesare płakał, że nas nie ma.

Owiał jej ucho ciepłym oddechem, przygryzł je delikatnie, na co odpowiedziała westchnięciem. Dłonie wsunęła mu pod koszulę, palcami przejechała po kręgosłupie. Fabio zadrżał i pochylił się nad nią bardziej, biodra opierając o jej. Dzieliły ich tylko ubrania, mimo to oboje czuli, jak to drugie drży i się pręży.

Językiem przejechał po linii jej żuchwy i zszedł na szyję, przy okazji rozpinając koszulę kobiety. Na chwilę musiał się odsunąć, żeby mogła pozbyć się przeszkadzającego ubrania. Po chwili jednak wrócił do obcałowywania szyi partnerki. Syknęła, gdy za mocno pchnął ją na okno. Dłonie Fabia wróciły na biodra, przesunęły się na uda, by gestem wskazać Elenie, by się na nim oparła. Dopiero wtedy podniósł ją i tyłem podszedł do łóżka, na którym usiadł. Teraz było im znacznie wygodniej.

Odchyliła się mocniej, gdy dotarł do jej piersi. Stanik zniknął gdzieś chwilę wcześniej, drgnęła niespokojnie na kolejny mokry pocałunek na rozgrzanej skórze. Fabio przyciągnął jej biodra bliżej, oboje przeszedł dreszcz, a ubrania zirytowały ich, bo nie mogli się przez nie połączyć.

Zębami złapał sutek, drażniąc go również językiem. Uniosła biodra w niecierpliwym geście, na co się zaśmiał. Mogła przejąć kontrolę, ale tego nie zrobiła. Pozwoliła się zdominować i doprowadzić do rozkoszy, a on nie zamierzał się śpieszyć. Mógł sobie pozwolić na jeszcze moment odwleczenia, choć dżinsy już kilka chwil wcześniej przestały być wygodne.

Pieścił piersi Eleny z wyczuciem, dozując jej doznania. Dłonią zaczepił o pępek, a gdy jęknęła, poświęcił temu miejscu dodatkową uwagę. Chciała powiedzieć mu, żeby przestał, ale nie mogła wydobyć z siebie głosu. Nie musiała jednak mówić, poruszające się biodra wszystko wyjaśniały. Rozpiął jej spodnie, wsuwając dłoń pod ubranie. Jęknęła z protestem, na co się zaśmiał.

– Ściągnij – polecił.

Gdy wróciła na jego kolana, sam uporał się z własnym ubraniem. Przyciągnął ją za biodra, lecz jeszcze przez chwilę tylko się z nią drażnił, nie pozwalając na dopełnienie aktu. Ścisnął jej pośladki. Pociągnęła go za włosy niezadowolona, że się z nią bawi.

– Chodź – szepnął.

Tyle wystarczyło, by stali się jednym. Gdzieś w trakcie przewrócił ją na łóżko, przyszpilając całym ciężarem. Syknął, gdy rozorała mu skórę na plecach, nie przerwał jednak, dopóki oboje nie byli usatysfakcjonowani.

– Mam jedno postanowienie – powiedział, gdy odpoczywali wtuleni w siebie.

Mruknęła na znak, by kontynuował.

– Być u twojego boku.

– Głupek – uśmiechnęła się, zsuwając dłoń z jego biodra.


Sylwestra w Rabbii wszyscy traktowali poważnie. Służba dostawała wolne około południa i zabójcy zostawali sami aż do drugiego stycznia, kiedy to życie w dworku wracało do normy. Zresztą Nowy Rok zwykle przesypiali po hucznej zabawie do rana, a w razie potrzeby potrafili o siebie zadbać.

Jednak ostatni dzień grudnia był ważnym dniem. W tym roku mieli go spędzić razem. Rano obowiązkowo stawili się na śniadaniu, oczekując Cesare'a, który jak zwykle się nie śpieszył. Gdy w końcu raczył zejść na dół, służba szykowała się do wyjścia.

– Solenizant nareszcie zaszczycił nas swoją obecnością – Fabio nie krył złośliwości.

– Coś ci nie odpowiada, Furpia? – warknął Cesare.

Elena kopnęła partnera pod stołem, żeby nie drażnił Tovarro. Wojny i remontu na dobry początek roku nie potrzebowali, a to mogłoby się tak skończyć, gdyby padło jeszcze jedno słowo w tym tonie.

– Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin, szefie – odezwał się Lukas. – Może i dzisiaj Sylwester, ale o twoim święcie również nie zapominamy.

– Przejmujecie się głupotami – prychnął Cesare.

– No wiesz, szefie – odparła Elena. – Może trochę więcej entuzjazmu, co? Urodziny ma się tylko raz w roku, a jak wiadomo, mężczyzna jak wino. Im starszy, tym lepszy – uśmiechnęła się uroczo.

– To jakaś propozycja? – zadrwił Cesare.

Fabio nie spodobał się kierunek, w którym podążyła ta rozmowa, ale nie zdążył się odezwać. Elena była pierwsza.

– Może w innym życiu – zaśmiała się. – To co? Świętujemy.

Cesare przewrócił oczami. Doskonale zdawał sobie sprawę, że jego trzydzieste pierwsze urodziny to tylko pretekst do wyciągnięcia dodatkowego alkoholu. Picie bez powodu zawsze gorzej się kojarzyło, przynajmniej w ich opinii.

Lukas wykrzywił się, dalej nie widząc entuzjazmu Cesare'a. A przecież tak się starali przy przygotowaniach imprezy i w ogóle.

– Jesteś okrutny, szefie – stwierdził.

– Nie potrzebuję twoich komplementów.

– To nie był komplement.

– Lu ma rację, mógłbyś chociaż trochę docenić nasze starania – Elena poparła Licavoliego. – Nawet fajne prezenty ci kupiliśmy, a ty nic, zero wdzięczności. Twój image drania bez serca na tym nie ucierpi.

Cesare miał ochotę odstrzelić obojgu łby, ale się powstrzymał. Byłoby za dużo sprzątania, a że służba wraca dopiero drugiego, dworek przesiąkłby trupim jadem, a tego nie chciał.

– Ale jesteście upierdliwi – warknął. – Róbcie, co chcecie. Mnie nic do tego.

– Ale tak bez solenizanta? – jęknął Lukas.

Ostre spojrzenie Cesare'a uciszyło go. Nikt już nie próbował zaczynać tego tematu w obawie wybuchu. Już i tak chyba przeciągnęli strunę, a to dopiero pora śniadania.

Prezenty zostawali Cesare'owi w gabinecie, by mógł je otworzyć w wolnej chwili. Wiedzieli, że i tak nie usłyszą pochwały czy podziękowań, ale jeśli nikt nie dostanie paczką w głowę, będzie to oznaczać, że się podobały. Przez te lata spędzone w Rabbii zdążyli już poznać zwyczaje swego szefa.

Cesare nie przepadał za dniem swoich urodzin. Nie miało to nic wspólnego z jednoczesnym świętowaniem Sylwestra, po prostu niewiele to zmieniało. Może odpowiedzialność i naciski ze strony stryja na pewne kwestie były większe. Reszta należała do naturalnego procesu życia, który nie robił na nim żadnego wrażenia.

W tym roku miał inne plany niż picie z resztą Rabbii. Zaraz po śniadaniu i lampce szampana, do czego wszystkich przekonał Lukas, wrócił do siebie, żeby się przebrać. Elegancki garnitur leżał na nim idealnie, krawat sobie darował, przynajmniej na razie.

– Jedziesz gdzieś, szefie? – zapytała Elena, gdy minął ją na schodach.

– Oczekujesz, że będę ci się tłumaczył? – odparł.

– Ciekawość, szefie, ciekawość. Po prostu sądziłam, że Sylwestra spędzasz z nami.

– Mam inne plany.

– Dobrej zabawy, szefie.

Nie dodała niczego więcej i zniknęła w swojej sypialni. Cesare natomiast zszedł do garażu, by chwilę później opuścić teren rezydencji ku rozpaczy Lukasa. Przecież przygotował imprezę urodzinową, a Tovarro nią wzgardził.

– Zostaw go – mruknął Fabio. – Zawsze będzie taki sam. Co najwyżej możemy wypić jego rychłe zejście.

– Ale jesteś miły, Fabiś.

Niedługo później nikt się nie przejmował nieobecnością Cesare'a w rezydencji. Zamierzali hucznie powitać Nowy Rok, nie martwiąc się o nic. O przeszłości zapomnieć, przyszłością się nie przejmować, ważna była ta chwila zabawy i beztroski.

Przed północą zeszli do miasteczka, by wraz z mieszkańcami obejrzeć pokaz sztucznych ogni i życzyć sobie „Szczęśliwego Nowego Roku". To był taki ich mały zwyczaj, bo choć spacer nie należał do najkrótszych, to zawsze obfitował w zabawne zdarzenia. Niejednokrotnie co rusz rozpoczynali wojnę na śnieżki, ślizgali się niczym dzieci na lodowych płachtach czy straszyli podpitych ludzi. Aż trudno było uwierzyć, że to członkowie Rabbii, bo tej jednej nocy zachowywali się całkiem inaczej.


Czarne Ferrari Cesare'a zatrzymało się przed budynkiem, który w pierwszej chwili mógł wydawać się hotelem. Jednak już drugie spojrzenie rewidowało ten pogląd – w rzeczywistości był to bardzo ekskluzywny dom publiczny prowadzony pod czujnym okiem sojuszniczej rodziny.

Nim Cesare wysiadł, podszedł do niego parkingowy w eleganckim, krótkim płaszczu i spodniach od garnituru.

– Nie zostanę długo – powiedział szef Rabbii.

– Oczywiście, Don Tovarro.

Cesare zostawił pod jego opieką samochód i wszedł do budynku, mijając dwóch ochroniarzy, którzy nawet nie zwrócili na niego uwagi. Za krótkim holem znajdował się sporej wielkości salon przypominający raczej hotelową restaurację. Z jednej strony ustawiono długi, dobrze zaopatrzony bar, za którym non stop uwijały się dwie osoby. Dziś była to mieszana para, choć barmanka nie należała do przyjemnych kobiet, kiedy już ktoś próbował ją zabawić.

– Nasz ulubiony klient przybył.

Z barowego stołka podniosła się kobieta przed pięćdziesiątką w eleganckiej, czerwonej sukni z dość sporym dekoltem. Ufarbowane na blond włosy miała upięte nad lewym uchem, niebieskie oczy podkreślone mocnym makijażem, usta zaś pomalowane czerwoną szminką. Pomimo wieku zachowała swą urodę, lata temu musiała mieć naprawdę wielu adoratorów.

– Signiora Costanza, miło panią widzieć w zdrowiu – Cesare ucałował dłoń kobiety.

– Pana również, Don Cesare. Czy u stryja wszystko w porządku?

– W jak najlepszym. Prosił, abym przekazał najszczersze życzenia zdrowia i sukcesów na drodze zawodowej.

– Dżentelmen najwyższej klasy. Cornelia powinna być tu lada chwila. Proszę się rozgościć.

Usiadł na jednej z sof, jedynie rozpinając płaszcz. Miał nadzieję, że kobieta rzeczywiście nie każe mu zbyt długo czekać, zresztą wiedziała, że mają przed sobą jeszcze kawał drogi. Odmówił, gdy barman gestem zaproponował drinka. Na picie przyjdzie jeszcze czas.

W drugim wejściu, tym, które prowadziło na górę, pojawiła się smukła, długonoga brunetka w czarnej, eleganckiej sukni. Nie była zbyt wyzywająca, makijaż również był dość delikatny jak na standardy Costanzy. Zielone oczy rozbłysły radością, gdy spostrzegły Cesare'a, ale ich właścicielka podeszła do niego spokojnym, rozluźnionym krokiem, w którym była jedynie nuta namiętności.

– Don Tovarro – dygnęła lekko.

– Wyglądasz pięknie, Cornelio.

– Dziękuję za suknię. Jest przepiękna.

– I doskonale na tobie leży. Załóż płaszcz, na zewnątrz jest zimno – polecił.

– Oczywiście.

Cornelia podeszła do Costanzy, z którą przez chwilę rozmawiała. Zapewne odbierała ostatnie zalecenia od przełożonej. Jakaś młoda dziewczyna przyniosła jej szal, rękawiczki i płaszcz, który pomogła założyć brunetce. Dopiero po tym obie kobiety podeszły do Tovarro.

– Don Cesare, powierzam ci opiekę nad Cornelią – powiedziała poważnie Costanza. – Mam nadzieję, że pamiętasz o obietnicy.

– Cornelii nie spadnie włos z głowy, signiora Costanza.

– W takim razie bawcie się dobrze.

Cornelia ujęła wyciągnięte ramię Cesare'a i wyszli z budynku. Samochód już czekał podstawiony przez parkingowego, który pęczniał z dumy, że mógł się przejechać prawdziwym Ferrari z limitowanej serii. Tovarro pomógł wsiąść kobiecie, po czym sam zajął miejsce za kierownicą.

Nie rozmawiali przez całą drogę. Cesare nigdy nie był zbyt wylewny, zresztą w czasie prowadzenia samochodu stanowczo bardziej wolał czerpać przyjemność z jazdy. Mimo dużej prędkości zachowywał pełnię bezpieczeństwa, choć z zewnątrz można było tego nie zauważyć.

Po dwóch godzinach podjechali pod sporej wielkości willę. Z daleka było widać ruch, co oznaczało sylwestrowe przyjęcie.

– Signiora Costanza mówiła ci o szczegółach? – zapytał Cesare.

– Tak, Don Tovarro.

Zatrzymali się przed bramą. Cesare uchylił szybę i podał strażnikowi zaproszenie, chwilę później mogli jechać dalej. Pod drzwiami willi samochodem zajął się parkingowy w staromodnej liberii, oni zaś ruszyli do środka. Nikt specjalnie nie sprawdzał, czy Cesare ma przy sobie broń – najważniejsze, że był na liście gości. Lokaj odebrał od nich płaszcze, drugi zaprowadził ich do sali bankietowej.

– Cesare, jak miło cię znów zobaczyć, chłopcze.

– Pana również, Don Gaspare.

Gospodarz przyjęcia uściskał Tovarro w niemal ojcowskim geście. Był on starszy od Lorenza Tovarro o siwych już włosach, brązowych oczach i aparycji niegroźnego dziadka. W tej chwili trudno było uwierzyć, że ten mężczyzna swego czasu był siejącą grozę „Krwawą Burzą", z którą nawet rodzina Tovarro musiała się liczyć. Lorenza łączyły raczej chłodne stosunki z Gaspare'em Valentim, bliżej był z nim jego brat, a ojciec Cesare'a, Antonio.

– A któż to ci dzisiaj towarzyszy?

– To Cornelia.

– Czyżby długo oczekiwana przez stryja narzeczona?

– Nic z tych rzeczy – uśmiechnął się kwaśno Cesare.

– Rozumiem. Bawcie się dobrze.

Na moment zostali sami. Cesare spojrzał kątem oka na towarzyszkę, ale ta nie wyglądała na dotkniętą tonem Valentiego. Miała świadomość, że jest panienką do towarzystwa, w ten sposób zarabiała na życie, więc nie było, o co się gniewać.

Cesare wymienił uprzejmości z jeszcze kilkoma osobami, potem odszedł w cień, chcąc poobserwować salę. Cornelia miał się przejść, a gdy będzie wracać, zatroszczyć się o jakieś drinki. Zresztą Tovarro cały czas miał na nią oko w razie, gdyby coś się działo. Nie płacił jej za to, by się narażała na nieprzyjemności.

– Nie przyjechałeś się tu bawić – zagaiła, gdy pili czerwone wino.

– Nie. Mężczyzna w czerwonej koszuli z tatuażem na gębie. Widzisz go?

Cornelia odnalazła spojrzeniem osobę, o której mówił i kiwnęła głową.

– Zwróć jego uwagę i wyprowadź go w odosobnione miejsce. Najlepiej na górę, do jednego z pokoi. Dasz radę?

– Czy jest niebezpieczny?

– Nie bardziej niż ja. Nie dam ci nic zrobić. Dasz radę?

– Wedle życzenia, Don Cesare.

Obserwował, jak Cornelia zaczyna swoją grę. Nie była przeszkolona jako zabójca, z mafią miała do czynienia najczęściej we własnych pokojach jako prostytutka, ale uwodzenie opanowała w małym palcu.

Nie podeszła do celu. Z tacy przechodzącego kelnera wzięła kieliszek szampana i przeszła się po sali jakby niezainteresowana. Pozwoliła się dostrzec. Cel sam się zbliżył. Kilka zamienionych słów, uśmiech, trzepotanie rzęsami i poszli na parkiet. Czarowała go każdym ruchem. Była w tym niezła, więc nic dziwnego, że po skończonym utworze wyprowadziła go na górę.

Cesare odczekał chwilę i dopiero wtedy podążył cicho za nimi. Z końca korytarza widział, jak zamykają się za nimi drzwi. Cornelia była mądrą kobietą, wybrała pokój niezbyt blisko schodów, co dawało jej przewagę w wielu sferach. Jednak to nie ona będzie dziś grała pierwsze skrzypce.

Otworzył drzwi, nie kryjąc swojej obecności. Mężczyzna przerwał pocałunek i spojrzał ze złością na intruza, ale powstrzymał się z mówieniem, gdy rozpoznał Cesare'a.

– Wyjdź – polecił Cornelii Tovarro.

Usłuchała. Wolała nie wiedzieć, co tu się rozegra. Tak będzie dla niej lepiej.

– Kopę lat, Gregorio.

– Cesare Tovarro – warknął mężczyzna. – Czego chcesz?

– Żebyś przekazał wiadomość swojemu szefowi. Ma się wycofać z interesów z Rosjanami.

– A co ci do tego?

– Nie lubię, jak ktoś mi bruździ – warknął Cesare. – I lepiej nie próbuj mojej cierpliwości.

Gregorio prychnął rozbawiony. Nie zamierzał uginać się do woli młodego Tovarro. Skoro to on, to sprawa natury osobistej, prawdopodobnie nie ma nic wspólnego z organizacją, więc nie musiał się przejmować. Lorenzo nie zareaguje i raczej nie pozwoli na wykorzystywanie zasobów rodzinnych do takiej samowolki.

– Nic ci do interesów szefa, a teraz wołaj tę dziunię. Niech skończy swoją robotę.

– Skończyła.

– Nie bądź taki. Z daleka widać, że to zwykła kurwa.

Cierpliwość Cesare'a zniknęła. Wyciągnął broń i strzelił, chwilowo nie przejmując się konsekwencjami. Nie zabił Gregoria, jedynie postrzelił go w ramię.

– Ty chuju! – wrzasnął ranny. – Zapłacisz mi za to!

– Przekaż wiadomość, psie – warknął Cesare i wyszedł.

Nie planował użycia broni, bo to w takich sytuacjach problem. Cudem powstrzymał się przed zabiciem tego śmiecia. No nic, trzeba będzie przeprosić Gaspare'a za sprawienie kłopotów. Lubi go, to może nie będzie oczekiwał zbyt dokładnych wyjaśnień. W końcu nie może mu powiedzieć, że przyjechał tu tylko dlatego, że będzie tu Gregorio.

Godzinę później byli z Cornelią w pobliskim hotelu, gdzie Cesare zapobiegliwie wynajął apartament. Pokojówka przyniosła butelkę wina i otrzymała instrukcję, by nikt do rana im nie przeszkadzał. Czas się rozluźnić.

Cornelia rozpięła sukienkę i pozwoliła jej opaść. Chwilę wcześniej pozbyła się szpilek i rajstop. Uśmiechnęła się do Tovarro, który obserwował ją znad lampki wina.

– Dziś są twoje urodziny, Don Cesare – powiedziała. – Mam dla ciebie coś specjalnego.

Tovarro uśmiechnął się. Porzucił myśli związane z pracą i zajął się jedynie Cornelią. Żadne z nich nie narzekało.


Rozdział 23. Diamenty i róże - 14.2.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro