Prolog

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Witajcie:)
Nareszcie nastał dzień, na który wielu z Was czekało. Nie ukrywam, że ja także, ale o to jest początek „Prawa Wściekłości". Będę nudna, ale po raz kolejny dziękuję Cleo i Aktinie za inspirację. Gdyby nie Wy, tej historii prawdopodobnie by nie było, a Elena skończyłaby jako niewykorzystana postać w notesie z pomysłami. Minął prawie rok od czasu „Wszystkich przypadków wrogich Prima Aprilis" i pierwszego shota spod znaku Rabbii, a dziś mam przyjemność rozpocząć „Prawo Wściekłości". Mam nadzieję, że ta historia i jej bohaterowie zostaną ciepło przyjęci, a Wy w czasie czytania będziecie się tak dobrze bawić jak ja w czasie tworzenia.



Miarowe piski aparatury przerywały ciszę pustej, szpitalnej sali. Tylko one świadczyły o tym, że drobna, blada postać w łóżku jeszcze walczy ostatkiem sił o własne życie. Wydawała się mała i bezbronna, jakby nawet podmuch najlżejszego wiatru bądź najcichszy szelest miał ją pozbawić ostatniego oddechu i bicia serca. Nie to jednak było najgorsze w tym przygnębiającym obrazku. Była tu kompletnie sama. Nikt przy niej nie czuwał, nie czekał na cud lub koniec. Walczyła osamotniona i może zabraknie jej sił w kluczowym momencie. Kto jej wtedy poda pomocną dłoń, gdy nikogo tu nie ma?

Drzwi otworzyły się z trzaskiem, kiedy mimo zakazu pielęgniarki wszedł do środka. Nie miał ochoty słuchać tych nic niewartych wywodów. W butelce, którą trzymał, zachlupotał alkohol, jego zapach wypełnił szpitalną salę, lecz nie zwrócił na to uwagi.

– Proszę stąd wyjść – powtórzyła pielęgniarka. – Nie może pan tu wchodzić w takim stanie.

Wyciągnął broń i wymierzył do kobiety, do reszty tracąc cierpliwość. Nie zamierzał tego wysłuchiwać. Przyszedł tu w konkretnym celu i nie pozwoli tego zmienić. Nie ma takiej możliwości.

– Wynoś się – warknął.

Kobieta zbladła i cały jej upór zniknął na widok lśniącej lufy. Po chwili został sam tylko z umierającą postacią podpiętą do aparatury.

– Tchórz – warknął pod nosem, chowając broń.

Podszedł bliżej do łóżka i spojrzał na leżącą w nim postać. To, jak wyglądała, rozwścieczyło go bardziej. Nie potrafił zaakceptować tego faktu i nawet nie zamierzał. Był wściekły na wszystko dookoła, najchętniej by coś rozwalił, ale ograniczył się jedynie do pociągnięcia kolejnego łyku whisky z butelki. Skrzywił się.

– I czemu tu leżysz jak trup? – warknął. – Nie znoszę tego w tobie. Ta twoja durna samodzielność, wszystko po swojemu, a ty się nie odzywaj, bo i tak nie zrozumiesz. Sądziłem, że mi ufasz. Wierzyłem w to, kurwa. Takiego wała. Nic dla ciebie nie znaczyłem. Te twoje durne maski. Do czego ci w ogóle byłem potrzebny? Relikt przeszłości i tyle. Że też byłem taki durny i wierzyłem w to twoje zaufanie.

Zacisnął pięść i upił łyk alkoholu. Gniew na chwilę ustał, pozostało poczucie zdrady i bezsilności. Mógł tylko czekać, teraz już niczego nie zmieni. To doprowadzało go do szału.

– Myślałem, że jesteśmy rodziną. „Jesteś najbliższą mi osobą". Kłamstwo. Puste zdanie. Raczenie mnie nim pewnie było zabawne. Już od dawna nie jesteśmy rodziną. Zostałem odsunięty. Zrobiłem coś nie tak? Bo nie wiem. Mam czuć się winny, że o ciebie dbałem. Szanowałem cię i nie dlatego, że ojciec zagroził mi śmiercią. To była moja decyzja. Tylko moja. Sądziłem, że należy ci się szacunek, ale to chyba nic nie znaczyło. Śmieciem byłem i śmieciem zostanę. No tak – zaśmiał się gorzko. – Bo co ja ci mogłem zaoferować? Chyba niepotrzebnie się łudziłem, że jestem ważny i mogę być ważniejszy. Kpina.

Przez chwilę śmiał się z samego siebie, choć bardziej brzmiało to jak nieudolne łkanie. Nawet gdyby chciał płakać, to chyba nie potrafił. Przecież był mężczyzną, a oni nie płaczą.

Zamilkł i upił kolejny łyk. Już nie czuł smaku, wypił stanowczo za dużo, ale co z tego? To nic nie zmieni. Zresztą na trzeźwo nigdy nie zdobyłby się na powiedzenie tego wszystkiego. Chyba bał się, że straci resztki szacunku, jeśli kiedykolwiek istniał.

– Wiesz, poszedłbym z tobą. Wystarczyło jedno słowo, a rzuciłbym to wszystko w cholerę i poszedłbym z tobą. Zawsze byłem na twoje cholerne skinienie. Tak trudno zauważyć? Poprosić o cholerną pomoc? O krycie tyłka? Po cholerę ci ta samodzielność, skoro prowadzi do destrukcji? Jak możesz mi to robić, co? Wstydu nie masz? Tak cię wychowali moi rodzice? Ty, ty, ty... – przez chwilę brakowało mu słów, po czym wybuchł: – No co tak leżysz i trupa udajesz?! Wstawaj! Kurwa, wstawaj i powiedz coś! Odpyskuj mi! Wykpij mnie! Zrób cokolwiek tylko nie leż tak! Kurwa! Kurwa!

Przeklinał tak coraz bardziej rozwścieczony sytuacją. Już miał kopnąć w nogę łóżka, kiedy drzwi sali otworzyły się ponownie i usłyszał:

– Co ty tu wyprawiasz?

Odwrócił się z gniewem wypisanym na twarzy. Jeszcze jego tu brakowało.

– Nie twoja, kurwa, sprawa. Spierdalaj.

Zupełnie się tego nie spodziewał. Nowoprzybyły mężczyzna uderzył go pięścią w twarz z taką siłą, że wylądował na ścianie. Butelka wypadła mu z dłoni, potoczyła się po podłodze, a resztka alkoholu wylała.

Podniósł się ciężko do siadu i starł odrobinę krwi z wargi. Ból nieco go otrzeźwił.

– Zachowujesz się jak ostatni śmieć. Nie wstyd ci?

– Nie masz prawa mnie oceniać – warknął.

– To fakt. Myślisz, że przychodzenie tu po pijaku i robienie awantury cokolwiek zmieni? A może strach cię obleciał i na trzeźwo nie byłeś w stanie? – zadrwił drugi mężczyzna.

– Odpierdoliłbyś się.

– Jesteś słaby i żałosny. Nie potrafiłeś jej powstrzymać, a teraz masz pretensje do całego świata, że ci źle. Skupiasz się tylko na tym, że cierpisz. Werter się znalazł. O niej nie myślałeś ani przez moment.

– Zamknij ryj. Nie masz prawa mnie pouczać. Jesteś mistrzem patrzenia tylko na czubek własnego nosa.

– Nie ja przylazłem tu pijany. Gdybyś ją naprawdę kochał, nie zachowywałbyś się w tak żałosny sposób. Wracaj do domu i ogarnij się, śmieciu. Zapijaczony tym bardziej nic dla niej nie zrobisz.

Spuścił spojrzenie na swoje dłonie. Najbardziej bolał go fakt, że drugi mężczyzna ma rację. Ten, który nie zwraca uwagi na uczucia innych i potrafi tylko siać destrukcję, wie o nim więcej niż on sam. Ma cholerną rację, choć może nie znać tego poczucia bezsilności, które towarzyszy mu przez ten cały czas.

Podniósł się ciężko. Świat trochę wirował, ale utrzymał się na prostych nogach i podszedł do łóżka. Spojrzał na nieprzytomną postać i skrzywił się. Była bezbronna. Taka krucha i delikatna. Owszem, zawsze we śnie wyglądała na niewinną, ale teraz zostało to pogłębione. Cholernie bolało. Nic nie mógł dla niej zrobić.

Pogłaskał delikatnie blady policzek. Skóra w tym miejscu nadal była miękka i gładka. Kontrast dla śmierci, która obejmuje niemal już całą postać.

– Przepraszam – szepnął. – Tak bardzo cię przepraszam.


Rozdział 1. Zabójczyni i detektyw - 28 marca

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro