Rozdział 10. Dwie drogi

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Wspólna praca nie zdarzała się za często. Zwykle nie było potrzeby angażowania więcej niż dwóch, rzadziej trzech, osób do jednego zadania. Rabbia głównie polegała na skrytobójstwie, jawne ataki zdarzały się sporadycznie. Stąd wielkość jednostki – siedem osób. Każde z nich potrafiło pogrążyć przeciwnika w chaosie, a razem zniszczyć wrogą rodzinę. Zawdzięczali to przede wszystkim różnym rodzajom walki, które reprezentowali. Różnorodne techniki, specjalizacje, zmysł strategiczny – to właśnie stanowiło o jakości członków Rabbii. Tylko wybrani mogli zostać wcieleni do tej elitarnej jednostki, która była marzeniem wielu i budziła strach w przeciwnikach.

Koncepcja tak małego oddziału mogła mieć jeden słaby punkt. Liczebność. W wielu przypadkach to zaleta i optymalne rozwiązanie, ale czasem nawet oni potrzebowali wsparcia. Na tę okazję stworzono siedemdziesięcioosobowy oddział, który miał za zadanie przede wszystkim robić zamieszanie i odwracać uwagę od głównych działań – Scintille*. Do boju ruszali tylko na rozkaz Cesare'a. Co prawda każdy w Rabbii mógł korzystać z ich wsparcia, ale tylko po uprzednim zezwoleniu szefa. Były to jednak pojedyncze przypadki. Scintille wyruszali zwykle, gdy cała Rabbia szła do boju.

Jeszcze rzadziej w zadaniach uczestniczył Cesare. Szybko tracił zainteresowanie, jeśli zlecenie nie obejmowało naprawdę ciekawego bądź ważnego celu. Zawsze powtarzał, że nie interesuje go walka z mrówkami, bo szkoda na to jego czasu. Nikt przy tym nie wątpił, że z całej siódemki jest najsilniejszy i najbardziej niebezpieczny. Sama jego postawa sprawiała, że człowiek dwa razy się zastanowił, zanim zaatakował. Zwykle kończyło się to śmiercią delikwenta.

Tym razem sytuacja wymagała wszystkich środków, jakie Rabbia miała. Rzadko byli zmuszani do samodzielnego zbierania informacji, ale też mieli własne sposoby na to. O ile Tovarro starał się nie używać pewnych rozwiązań, tak Cesare kierował się zasadą „wszystkie chwyty dozwolone". Czasami wystarczał sam strach przed Rabbią, aby języki się rozwijały. Z nimi nikt nie chciał zadzierać, a starcie było z góry przesądzone.

Nic dziwnego, że Don Lorenzo zlecił to zadanie właśnie Rabbii, gdy wyczerpały się inne możliwości. Tovarro i tak zgromadzili sporo konkretnych informacji. Pewne było jedno – ktoś gra na dwa fronty i szkodzi rodzinie. Teraz, gdy Rabbia dostała pozwolenie na działanie, kara była nieunikniona.

Cesare spojrzał na zegarek i dopił resztę whisky ze szklanki. Odprawa miała zacząć się za dwie minuty, więc wszyscy zapewne są już na miejscu. Brakuje tylko jego. Miał nadzieję, że wszystko przejdzie szybko i bez komplikacji, choć raczej było to mało prawdopodobne. Nie usiedzieliby pięciu minut bez dogryzania sobie.

Zszedł na dół. Sala odpraw jak laboratoria, sale treningowe i zbrojownie znajdowała się w podziemiach. Poprzedni szef nie chciał mieszać części mieszkalnej z zadaniową, więc musieli to zaakceptować. Inną możliwością było przeniesienie odpraw do jadalni, ale to tutaj było odpowiednie wyposażenie. Przynajmniej mieli więcej miejsca na górze.

Wszyscy siedzieli już na swoich miejscach, służąca właśnie kończyła rozlewanie kawy do filiżanek, po czym bez słowa wyszła. Dobrze wiedziała, że nikomu niepowołanemu nie wolno przebywać w sali odpraw w czasie przygotowań do zadania. Zawsze istniało ryzyko, że informacje zostaną wyniesione na zewnątrz. Drzwi nie przepuszczały dźwięku, więc nikt nie podsłucha, nie będąc w środku.

Na blacie stołu prócz filiżanek znalazły się również połączone wewnętrzną siecią tablety, do których wgrano dane dotyczące zadania. To ułatwiało sprawę zamiast robienia materialnych kopii, choć takie także nie wyszły jeszcze z użytku. Tovarro chętnie łączyli tradycję z nowoczesnością.

Oprócz tego w sali odpraw wisiał jedynie monitor, który używali już coraz rzadziej. Dość surowe wnętrze, ale to wystarczało. I tak nieczęsto tu schodzili.

– Sądzę, że zdążyliście się zapoznać z tymi dokumentami – odezwał się Cesare. – Jest pewne, że ktoś sabotował śledztwo Tovarro. Stąd brak kluczowych informacji na temat naszych celów.

– Czeka nas dużo roboty – stwierdził Vincent. – Jak nas podzielisz, szefie?

– Eleno, miałaś jakiś pomysł.

– Owszem. Przejrzałam dokładnie tereny, które wyszczególnił Falco w swym śledztwie. Sądzę, że nie ma sensu sprawdzać wszystkich od razu. Powinniśmy zacząć od „Malagi". To klub ze striptizem. Znam właściciela i jest mi winny przysługę – wyjaśniła.

– Ciekawe, skąd znasz takie miejsca – mruknął z rozdrażnieniem Fabio.

– W różnych miejscach się pracowało – odparła enigmatycznie.

– Striptizerka z „Malagi" – prychnął z niesmakiem.

Nie podobała mu się ta wizja. Sama myśl, że jacyś obcy faceci mieli na nią patrzeć w negliżu, doprowadzała go do szału.

– Jeszcze mnie nie pojebało, żeby rozbierać się w takiej dziurze – warknęła na niego.

– Sam by pewnie chciał popatrzeć – zaśmiał się Michelle.

– Odpierdol się, gówniarzu.

– Morda, szczury – warknął na nich Cesare.

Nie miał ochoty słuchać tych przedszkolnych kłótni. Działało mu to na nerwy i niepotrzebnie przedłużało odprawę. Ich preferencje go nie interesowały.

– Skąd pewność, że czegoś się od niego dowiesz? – zapytał, patrząc na Elenę.

– Ma niejedno za uszami. Teoretycznie „Malaga" powinna już dawno zniknąć z powierzchni ziemi, ale ma kilku wpływowych klientów, którzy przymykają oko na wybryki Francesca. Przez to ciągle nagina jakieś prawa. Nie powinno być u niego nic poza marihuaną, a to na dość restrykcyjnych warunkach, sutenerstwo też jest poza jego zasięgiem. Zaczyna interesy z podejrzanymi typami, więc informacje na temat venerdì też powinny się u niego znaleźć. Jestem niemal pewna, że samo venerdì również.

– Jeśli tak, niebezpiecznie jest iść tam po informacje – zauważył Lukas.

– To więcej niż pewne. Sądzę, że jeśli Rabbia będzie miała powód, będziemy mogli spalić tę spelunę – uśmiechnęła się złośliwie. – Wiele rodzin czeka na pretekst, żeby zamknąć Francesco ten interes.

Spojrzała na Cesare'a. W teorii mogli robić, co chcą, ale nadal podlegali Tovarro. Szef mógłby się nie zgodzić na pewne ich działania.

– Don Lorenzo nie powinien mieć zastrzeżeń – odparł Cesare. – Skontaktuję się z nim po odprawie. Masz jakiś plan.

– Owszem. Jak mówiłam, Francesco jest mi winny przysługę. Najwyższy czas ją odebrać.

– Zapomnij, że tam pójdziesz – warknął Fabio.

Wątpił, żeby wszystko poszło gładko po tym, co usłyszał. Wejście tam oznaczało spore ryzyko, którego Rabbia nie zwykła podejmować.

– Pójdę, ale nie sama. Wezmę ze sobą Michelle'a – oznajmiła spokojnie.

– Po cholerę ci on?

– Ty mi będziesz potrzebny na zewnątrz.

Ufała profesjonalizmowi Fabia, ale jeśli sprawdzi się ten gorszy scenariusz, Furpia mógł utracić spokój, które będzie im potrzebny. Nie mogła ryzykować powodzenia zadania. Zresztą sama poczuje się lepiej, wiedząc, że ma jego wsparcie.

– Co chcesz przez to powiedzieć?

– Zakładam dwa najbardziej możliwe scenariusze. Do drugiego potrzebuję wsparcia na zewnątrz.

Jak zwykle akcja Eleny była starannie przemyślana. Analizowała wszystkie możliwości, brała je pod uwagę przy tworzeniu strategii, dzięki czemu była przygotowana na każdą ewentualność. Owszem, były czynniki, których nie dało się przewidzieć, ale do nich mogła się błyskawicznie przystosować dzięki wcześniejszym przygotowaniom.

Każda akcja tak wyglądała. Nawet kiedy planowała zemstę na Siddecce, uwzględniła wszystkie możliwości. Jedynie przy Kwasowym Zabójcy zlekceważyła część czynników, zaczęła działać spontanicznie i skończyło się schwytaniem. Na szczęście w Barcelonie miała Fabia.

Cesare ufał jej zmysłowi, więc niejednokrotnie to kobiecie zlecał układanie strategii. Reszta również się do tego dostosowywała, pozwalając, aby wykorzystała ich najmocniejsze strony.

– Tłumacz – polecił Cesare.


Noc na dobre rozgościła się pomiędzy budynkami, gdy Elena z Michelle'em wysiedli z samochodu kobiety dwie ulice od celu podróży. Salevannov nie chciała narażać auta na nieprzyjemności spowodowane akcją, a także nie miała pewności, czy będzie w stanie nim wrócić. W tym przypadku pośle kogoś po samochód i będzie po problemie.

Zwracała uwagę swoim strojem, trochę odważniejszym niż zwykle. Krótka, czarna spódnica odsłaniała nogi w wygodnych szpilkach, czerwona bluzka z większym dekoltem i rozpięty, cienki płaszczyk w kolorze czarnym. Wszystko dobrane tak, aby od razu było widać, że jest bez broni. Chciała stworzyć pozór przyjacielskiej pogawędki.

Michelle w przeciwieństwie do niej miał ukryte pod ubraniem kilka ze swych noży. Nie potrafił się bez nich obejść, czuł się wtedy jak nagi. Nawet się z nimi kąpał. Nikt mu tego nie wypominał – każdy z nich miał swoje dziwne nawyki nabyte przez wieloletnią pracę jako zabójca.

Przy Elenie wyglądał w tej chwili dość przeciętnie. Brązowe włosy z grzywką lekko opadające na błękitne oczy o niewinnym wyrazie, wytarte dżinsy, niebieski podkoszulek z napisem „I'm little angel" i szara bluza nie pasowały do bezwzględnego lidera Saphiru, francuskiej gildii nożowników, której swego czasu obawiała się nawet rodzina Tovarro. Trudno było zdobyć o nich informacje czy zacząć jakieś rozmowy. Dopiero schwytanie małego Michelle'a i uczynienie z niego zakładnika sprawiło, że spokornieli trochę i zaczęli pracować dla Tovarro, z czasem stając się częścią rodziny.

Michelle nigdy nie odczuł na własnej skórze konsekwencji tego konfliktu. Traktowano go dobrze, rodzice mogli go odwiedzać, a nawet pozwolono mu uczyć się fachu pod okiem wyznaczonego nauczyciela. Wychowywał się u boku synów Don Lorenza, więc całkiem naturalnie stał się członkiem rodziny Tovarro. Dołączenie do Rabbii tylko ten fakt przypieczętowało.

Elena poprowadziła go prosto do klubu. Neonowy szyld „Malagi" nie zwracał aż tak bardzo uwagi w bocznej uliczce. By do niego wejść, należało przejść obok dwóch ochroniarzy, którzy nie wpuszczali byle kogo. Większość zwyczajnych ludzi nigdy nie zobaczy wnętrza tego lokalu na oczy. Może i lepiej dla nich.

Mężczyźni zatrzymali parę zabójców, nim ci weszli. Stroili przy tym tak głupie miny udające groźne, że Elena z trudem powstrzymywała się przed wybuchnięciem śmiechem. Z kieszeni płaszczyka wyciągnęła zalaminowaną kartę z nazwą klubu po jednej stronie, po drugiej zaś złotymi literami wypisano VIP. Nie była to może najlepsza robota, ale właściciel klubu nie dbał o takie szczegóły.

Jeden z ochroniarzy obejrzał kartę, sprawdzając jej autentyczność, po czym odsunął się od drzwi.

– Zapraszamy. Udanego pobytu – powiedział.

Elena obdarowała ich najsłodszym uśmiechem, jaki miała w swym repertuarze. Niewielu wiedziało, że w rzeczywistości oznacza on pogardę wobec obdarowanego. Skinęła na Michelle'a i weszli do środka.

Po przejściu przez krótki korytarzyk ich oczom ukazała się sala oświetlona słabym czerwonawym i niebieskawym światłem. Jedynie scena była dobrze oświetlona, aby widać było wyginające się przy rurach półnagie kobiety. Pod jedną ze ścian stał dobrze zaopatrzony bar, za którym uwijało się trzech pracowników. Pomiędzy stolikami przemykały kolejne pracownice podające drinki i dające prywatne pokazy. Meble były dobrej jakości i pasowały do wnętrza.

– Liz mnie zabije, jak się dowie, gdzie się szlajam – mruknął Michelle.

Elena zaśmiała się krótko. Elizabeth może wyglądała jak niewinny aniołek, ale głupi był ten, kto myślał, że może ją zlekceważyć. Nawet Michelle był wobec niej bezsilny. To ona rządziła w tym związku.

– Liz ma dużo więcej do zaoferowania – odparła. – I nie musi być do tego naćpana.

Z niesmakiem spojrzała w kierunku sceny. W najlepiej oświetlonym miejscu tańczyła dziewczyna, której ruchy były jakieś dziwne, zaś wyraz twarzy otępiały. Wszystko wskazywało na odurzenie narkotykami.

– Przejebana sprawa – stwierdził Michelle. – Tak jak mówiłaś na odprawie.

– Francesco zawsze pogrywał nieczysto. Miały się tylko rozbierać, a robi z nich dziwki – powiedziała z obrzydzeniem.

– Ta karta jest fałszywa, nie? – zapytał.

Nurtowało go to od momentu, gdy zobaczył, że ją wyciągnęła. Nie sądził, żeby Elena bywała w takich miejscach. Była w końcu kobietą z klasą i raz, że jej nie wypadało, a dwa, że ten lokal miał za niski standard jak na nią.

– Jest prawdziwa. Ma nawet numer seryjny – zaśmiała się. – Chociaż to i tak badziew za kilka euro. Sądził, że tak wkupi się w moje łaski.

Skierowała się do baru, za którym stał znany jej młody mężczyzna o zafarbowanych na czerwono włosach, niebieskich oczach i tatuażach pokrywających obie jego ręce. Akurat był wolny, więc mogła go zaczepić.

– Ciao, Rick – oparła się o bar.

– Dawno cię tu nie było – uśmiechnął się. – Będzie ze trzy lata.

– A ty nadal tu pracujesz – wzruszyła ramionami.

– Podać coś?

– Nie, ale mógłbyś przekazać swemu gównianemu szefowi, że przyszłam. Mam z nim do pogadania.

– Się robi.

Przeszedł do skraju baru, przywołał jednego z ochroniarzy i coś mu powiedział. Zwykle tak to właśnie działało. Byłoby lekkomyślne, gdyby Francesco tak po prostu pokazał się na sali. Straciłaby do niego resztki szacunku, jeśli jakikolwiek jeszcze miała.

Rick wrócił na swoje stanowisko gotowy do dalszej pracy. Elena o nic go nie pytała, nie chcąc ściągać na niego problemów. Co prawda omerta dotyczyła jedynie członków mafii, ale pracownik udzielający informacji mogących zaszkodzić swemu pracodawcy nie jest zbyt godny zaufania.

– Rick – przywołała barmana, gdy zobaczyła zbliżającego się do nich ochroniarza. – Jeśli nie wyjdę stąd za pół godziny, wyprowadź dziewczyny – poleciła.

Tylko kiwnął głową, rozumiejąc, że może zrobić się gorąco. Elena była na tyle miła, by nie wciągać w sprawy mafii zwyczajnych ludzi. Wolał też nie interesować się tym za bardzo. Praca na krawędzi tych dwóch światów – zwyczajnego i przestępczego – była wystarczającym ryzykiem.

– Pan Francesco oczekuje panią – odezwał się ochroniarz. – Proszę za mną.

Skrzywił się nieznacznie, gdy zobaczył, że Michelle też z nimi idzie. Chyba nie został o tym poinformowany.

– On jest ze mną – ucięła dyskusję Elena.

Ochroniarz nic nie odpowiedział. Przeprowadził ich przez salę na zaplecze. Minęli schody prowadzące do piwnicy i drugie na górę – tam dziewczyny zatrudnione w klubie przyjmowały klientów. Elena nie miała pewności, co znajduje się na dole, nigdy tam nie była i jakoś nie czuła się źle z tym faktem.

Biuro było lepiej oświetlone. Pomieszczenie podzielono na trzy części: w pierwszej czekało kolejnych dwóch ochroniarzy z bronią na widoku. Trochę mądrzejsi od tych przy głównych drzwiach, przynajmniej z wyglądu. Jednak szybki przeciwnik byłby w stanie wyrwać im pistolety z kabur i urządzić tu jatkę.

Druga część udawała salon do przyjmowania gości. Na czerwonej sofie siedział Francesco – chudy brunet o brązowych oczach i odpychającej aparycji. Z daleka było widać, że lepiej z nim nie obcować. Po obu jego stronach siedziały blondynka i brunetka. Obie nagie z bransoletkami na nadgarstkach. Dopiero z bliska można było zauważyć, że ozdoby to tak naprawdę metalowe obręcze połączone cienkim łańcuchem.

– Musimy państwa sprawdzić – odezwał się ich przewodnik.

Elena wzruszyła ramionami, ściągnęła płaszczyk i pozwoliła się przeszukać. Ochroniarz nie szczędził skrupulatności, zwłaszcza w strategicznych miejscach. Salevannov miała ochotę mu przyłożyć, gdy po raz kolejny złapał ją za pierś, ale sobie darowała. Awantura w tej chwili była dla niej niekorzystna.

Michelle poszedł w jej ślady. Tylko prychnął, gdy drugi z ochroniarzy wyciągnął mu spod ubrania dwa noże – dwóch kolejnych już nie znalazł.

– W porządku. Zapraszam.

Francesco uśmiechnął się przymilnie na widok Eleny. Ją natomiast wzięło na mdłości, gdy tylko go zobaczyła, ale zmusiła się do neutralnego zachowania. Któregoś dnia skończy się działalność „Malagi". Może ten dzień to dzisiaj.

– Takiego gościa to się nie spodziewałem – odezwał się właściciel klubu. – Czyżbyś zamierzała zmienić fach?

– Nie tym razem, Francesco.

– Szkoda. Byłabyś gwiazdą „Malagi". Zabijaliby się o ciebie.

– Już się zabijają – stwierdziła znużona. – Twoje nowe maskotki? – wskazała na jego nagie towarzyszki.

Brunetka właśnie zmieniła wyraz twarzy, ale nie wydała z siebie żadnego dźwięku. Elena szybko zrozumiała, z czego to wynika, ale nie skomentowała tego faktu. Życzyła im szybkiej i bezbolesnej śmierci, skoro już trafiły na Francesca. Nie dożyją kolejnego roku.

– Słodziutkie, nie? – ścisnął uda dziewcząt.

– Młodsze od poprzednich, o ile się nie mylę – oceniła.

– Może odrobinę – przyznał. – A ten to kto? Twój ochroniarz? – zakpił.

– Dobrze wiesz, że umiem o siebie zadbać – uśmiechnęła się groźnie. – Partner zawodowy. Swoją drogą, powinieneś dać pomacać tym przy drzwiach.

– Wybacz im tę nieuprzejmość. Możliwość dotknięcia kobiety takiej jak ty nie zdarza się często.

– Sam byś chciał, co? – prychnęła.

– Wiesz, że uwielbiam twoje ciało.

– To teraz się nie dziwię, czemu nie zabrałaś Fabia – stwierdził cicho po francusku Michelle.

Elena posłała mu tylko przepraszający uśmiech. Sama nie miała ochoty tego wysłuchiwać. Furpia zaś mógłby zrozumieć to opatrznie, a same słowa byłyby dla niego wystarczającym powodem do gniewu. Tego należało uniknąć.

– Dobrze się gada, ale czas mnie goni – stwierdziła Elena. – Przychodzę w interesach.

– Informacje to droga sprawa – odparł.

– Masz u mnie niespłacony dług – przypomniała. – I to dość spory, więc nie zaczynaj.

Francesco stracił trochę ze swej buty. Wiedział, że z tą kobietą należy postępować ostrożnie. Żeby ją poskromić, trzeba było odpowiednich argumentów. Jej towarzysz też mógł być niebezpieczny, więc musiał uważać.

– W czym mogę wam pomóc? – zapytał.

– Venerdì – rzuciła.

– Piątek?

– Narkotyk, który pojawił się jakiś czas temu na rynku. Nie uwierzę, jeśli powiesz, że nic nie wiesz.

– Coś tam wiem.

– Będę wdzięczna za te informacje.

Francesco przywołał jednego z ochroniarzy i coś do niego szepnął, przysłaniając usta dłonią. Przez to Elena nie mogła nic wyczytać z ruchu jego warg.

– Zaraz wszystkiego się dowiecie.

Minęło może pięć minut, gdy Elena poczuła lufę przystawioną do pleców. Kątem oka dostrzegła, że Michelle'a spotkał ten sam los. Już wszystko wiedziała.

– Ręce do tyłu i bez sztuczek – usłyszeli.

– Francesco, popełniłeś błąd – warknęła Elena.

– Przecież powiedziałem, że wszystkiego się dowiecie – posłał jej krzywy uśmiech.

– A więc druga droga – stwierdził po francusku Michelle.

– Droga bez powrotu – odparła w tym samym języku.

Pozwolili spętać sobie ręce. Przy tym agresorzy byli dość brutalni, zaciskając opaski do maksimum. Jakby nie wiedzieli, że w ten sposób mogą pozbawić ich całkowicie krążenia w dłoniach. Nóg zabójcom nie związano. Wyprowadzili ich z biura, po czym skierowali się do piwnic. W środku czuć było chemią, więc śmiało można było założyć, że to tu powstaje venerdì. „Malaga" była skończona.

Ostre światło starych jarzeniówek na moment ich oślepiło. Elena poczuła brutalne pchnięcie, upadła na kolana, ale czyjaś ręka nie pozwoliła, aby uderzyła twarzą o zimną podłogę. Michelle klęczał obok. Dookoła stało przynajmniej ośmiu ochroniarzy – lepszych, przeszkolonych i dobrze uzbrojonych. Gotowych zabić za jeden podejrzany ruch.

Gdy ich oczy przyzwyczaiły się do oświetlenia, zobaczyli mężczyznę. Miał nie więcej niż czterdzieści lat, szczupłą sylwetkę wciśniętą w drogi garnitur. Czarne włosy przecinały już pasma siwizny, zaś w niebieskich oczach czaiła się ponura satysfakcja i szaleństwo. Jednak najbardziej charakterystyczną cechą była gwiaździsta, jasna blizna na prawym policzku.

– Marconi Rossiotto – syknęła Elena.

– No proszę, ktoś pamięta moje dawne imię – powiedział mężczyzna.

– Powinieneś nie żyć.

– Ale żyję – zaśmiał się. – Miło mi cię wreszcie poznać, Eleno Salevannov. Ty zaś musisz być Michelle Saphire – zwrócił się do drugiego zabójcy.

– Znasz go? – zapytał Francuz.

Nie bardzo rozumiał, o co ten cały szum, ale niepokój Eleny pogłębiał jego własny.

– Słyszałam o nim. Pięć lat temu próbował zamordować następcę Tovarro. Został zastrzelony przez Federicka Furpię. Ciało nigdy nie zostało odnalezione, ale strzał był bezbłędny.

– Przykro mi, ale ojciec twojego chłopaka chybił o milimetry.

Podszedł bliżej i chwycił ją za podbródek, chcąc przyjrzeć się jej twarzy. Wyrwała się, patrząc na niego z obrzydzeniem.

– Nie dotykaj mnie – syknęła.

– Jesteś tak butna, jak mówią. W końcu krew Tovarro płynie także w twoich żyłach.

– Ty odpowiadasz za venerdì.

– Właściwa konkluzja – pochwalił ją. – Cudowny środek, prawda?

– Tylko impotent mógłby w ten sposób nakłonić kobietę do rozłożenia nóg – warknęła.

– Venerdì ma więcej zastosowań niż wywoływanie pożądania u nieposłusznych szmat. Zresztą co ja ci będę mówił? Przekonaj się sama.

Michelle drgnął nerwowo, ale lufa przystawiona do skroni powstrzymała go przed kolejnym ruchem. Wszystko szło według najgorszego scenariusza, a nawet gorzej. W tym stanie nie mógł powiadomić reszty i przyśpieszyć akcji. Musieli czekać.

Rękaw Eleny został rozerwany. Ochroniarz przytrzymał ją na tyle mocno, by nie mogła się ruszyć.

– Moja ulubiona bluzka – syknęła.

Rossiotto zaśmiał się krótko. Ze stołu podniósł wcześniej przygotowaną strzykawkę z narkotykiem. Płyn miał niebieskawą barwę. Niezbyt zachęcającą.

– Zwykle dawka zawiera jakieś dziesięć procent czystego venerdì – powiedział Rossiotto, przecierając ramię Eleny wacikiem nasączonym w alkoholu. – Ta jednak to pół na pół z wodą. Twoje serce powinno to wytrzymać – zaśmiał się.

Elena zmrużyła oczy, gdy narkotyk został jej wstrzyknięty. Nie miała pojęcia, jak jej organizm na to zareaguje, nie mieli dotąd opisu podobnych przypadków – wszystkie dotychczasowe ofiary dostawały venerdì w postaci tabletki. Co prawda była uodporniona na wiele trucizn, ale to nie dawało żadnych gwarancji.

– Venerdì nie zamieni cię tylko w seksualną, świadomą zabawkę, ale bezwzględnie posłusznego niewolnika – usłyszała. – Gdybym tego chciał, mógłbym posłać cię, abyś zabiła Lorenzo Tovarro. Zrobiłabyś to bez mrugnięcia okiem.

– Po moim trupie – syknęła.

Poczuła już pierwsze objawy. Temperatura wzrosła, tętno przyśpieszyło, a myśli stały się lekko zamglone. Mimo to nadal wiedziała, co się dookoła dzieje.

– Nie bądź taka zasadnicza.

Pogłaskał ją po policzku, przez co zadrżała. Nie panowała nad reakcjami swojego organizmu, choć starała się to zmienić. Zacisnęła usta, gdy przejechał palcem po dolnej wardze i próbował ją odciągnąć. Kosztowało ją to więcej wysiłku, niż kiedykolwiek się spodziewała.

– Nie walcz z tym. Szkoda twojej energii – zaśmiał się Rossiotto. – Możesz ją wykorzystać w bardziej przyjemny sposób.

– Jesteś trupem – wycedziła przez zęby.

– Zanim umrę, zobaczę jeszcze, jak dajesz się z radością pieprzyć jak suka w rui. Który ma ochotę na butną krew Tovarro?

Nie musiała się rozglądać, żeby wiedzieć, że wszyscy patrzą na nią jak na jakiś darmowy kawałek mięsa. Wystarczył paskudny uśmiech Rossiotta. Chyba w ten sposób chciał się zemścić na starszym Furpii za postrzał.

Bluzka została rozerwana jednym pociągnięciem, ukazując czarny, koronkowy stanik. Któryś z ochroniarzy gwizdnął. Zacisnęła zęby, gdy poczuła spocone łapska na swoim ciele. Z trudem powstrzymała jęk, zagryzając policzek do krwi. Oddychała coraz szybciej, venerdì coraz bardziej przejmowało nad nią kontrolę.

– Rozłóż nogi – usłyszała tuż za uchem.

Kolana jej drgnęły, ale pozostały na swoim miejscu. Jeszcze chwila i organizm przestanie walczyć. Gdy polecenie zostało powtórzone, warknęła z frustracją. Jedno kolano przesunęło się o centymetr wbrew jej woli.

– Michelle – wychrypiała.

– Minuta – powiedział.

Rossiotto nie zdążył zapytać, co będzie za minutę. Z góry dotarł do nich huk, ściany i podłoga zadrżały. Elena uśmiechnęła się z satysfakcją. Ktoś właśnie zaczął zabawę.

*Scintille (wł.) - iskierki


Rozdział 11. Przeoczony szczegół - 15.8.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro