Rozdział 11. Przeoczony szczegół

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Aktinie, matce chrzestnej tej historii. Jeszcze raz wszystkiego najlepszego.


Oczekiwanie. Najgorsza część naszego życia, bez której jednak nie można się obejść. Jest obecne w każdym, nawet najmniejszym aspekcie. Oczekujemy na przygotowanie wody na kawę, na danie w restauracji, na poranek, wieczór, koniec obowiązków. Na nowe życie, na śmierć. Na wiadomość. Na przyjaciela, na kochanka. Życie wypełnione jest oczekiwaniem. Jedni znoszą je lepiej, inni gorzej. Potrafią wypełnić czymś ten czas albo dłuży się on niemiłosiernie. Nie można jednak go przeskoczyć.

Fabio nienawidził czekania. Już jako dziecko był zbyt ruchliwy, żeby usiedzieć spokojnie w jednym miejscu przez pięć minut. Tylko w ruchu czuł się wystarczająco dobrze. To zaś kłóciło się częściowo z jego specjalizacją w walce. Jako strzelec czasami musiał wyczekać najlepszą okazję do oddania czystego, zabójczego strzału. Czasem ten okres drastycznie wzrastał. Nauczył się jednak przetrwać takie oczekiwanie. Ważne, żeby wejść do akcji.

Tym razem tak nie było. Mieli czekać jako wsparcie i ruszyć dopiero po ustalonym czasie. Cała akcja nie była taka pewna. Jeśli Elena i Michelle zdobędą informacje bez problemów, ich obecność tutaj będzie zbyteczna. Mimo to dwóch snajperów z Scintille zajęło już swoje pozycje z informacją na temat potencjalnych celów, a budynek, w którym znajdowała się „Malaga", został odcięty. Według planów oprócz klubu w środku nie znajdowały się żadne inne lokale czy mieszkania niezwiązane z działalnością „Malagi", więc nikt postronny nie zostanie w to wciągnięty. W tej chwili nawet dojazd był zamknięty ze wszystkich stron. Nie było możliwości, aby ktoś im się wymknął.

Czekali. Elena ustaliła z szefem, że mają dać jej pół godziny. W tym czasie może zdarzyć się dosłownie wszystko. Salevannov poszła tam uzbrojona jedynie w ostry język, a nie miała pewności, co ją tam czeka. To wszystko były przypuszczenia. Nawet jeśli przygotowali się na ewentualność walki, to nadal było skrajnie niebezpieczne i nie w stylu Rabbii. Słynęli się z tego, że wypełniają trudne zadania i nie tracą przy tym życia tak często jak inni zabójcy. Elena właśnie łamała tę zasadę.

Fabio tego nie znosił. Nawet nie wiedział, skąd Salevannov ma takie podejrzane znajomości. To miejsce do niej nie pasowało, było za bardzo obskurne, miało złą renomę i godziło w jej zasady. Nie powiedziała mu jednak, skąd je zna, każąc zająć się przygotowaniem do akcji. Szlag go trafiał, gdy o tym myślał.

Spojrzał nerwowo na zegarek. Miał ochotę na papierosa, ale jasny punkt w ciemnym zaułku mógł przyciągnąć czyjąś uwagę. Samo wyciągnięcie telefonu było ryzykowne.

– Fabiś, to nie przyśpieszy akcji – zauważył Lukas.

– Powinniśmy tam wejść od razu – warknął Furpia. – Nie jakieś podchody.

– Nie ufasz Eliś?

– Nie ufam tym draniom – wskazał podbródkiem klub. – Fatalna reputacja przyciąga kłopoty.

– Eliś i Michi sobie poradzą. Nie dadzą się tak po prostu zabić.

Fabio tylko prychnął. Wiedział, że w czasie akcji powinien myśleć trzeźwo, ale w tej sytuacji nie potrafił. Wszystko mogło pójść źle. W ciągu trzydziestu minut można zabić człowieka i sprzątnąć miejsce zbrodni tak dokładnie, jakby nic się nie wydarzyło. To zbyt długo, żeby mieli siedzieć z założonymi rękami.

Fabio miał złe przeczucia wobec tego wszystkiego. Wiedział, że to się źle skończy, a kazali mu siedzieć i warować, jakby był jakimś psem.

Lukas uśmiechnął się lekko. Zdawał sobie sprawę, że zniecierpliwienie Furpii wynika głównie z obawy o Elenę. Wzięła na siebie najtrudniejszą część, nie mając pewności, czy dojdzie do rozlewu krwi. Zaryzykowała, ale dziś miała za sobą całą Rabbię i część Scintille. W razie problemów wyciągną ich z kłopotów, a „Malaga" przestanie istnieć.

Stali w milczeniu przez kilka chwil. Ludzie dookoła w grafitowych mundurach z naszytą na ramionach iskrą sprawdzali po raz ostatni broń, przypominali sobie pod nosem rozkazy. Czekali trochę nerwowo. Chcieli być już w akcji, ale nikt nie wyrwał się bez rozkazu.

Przy tylnym wejściu czekali Vincent i Fantasma. Byli spokojniejsi, bardziej przyzwyczajeni może. Przy tym Elena i Michelle byli dla nich przyjaciółmi i współpracownikami. Potrafili to oddzielić od pracy nawet w takiej sytuacji. Żaden też nie wątpił w profesjonalizm zabójców, którzy weszli do „Malagi".

– Minęło dwadzieścia siedem minut – warknął Fabio. – Wchodzimy.

– Jeszcze trzy minuty – odparł Lukas. – Może zaraz wyjdą.

– Nie wyjdą. Dorwali ich.

– Skąd ta pewność?

– Elena nie czekałaby do ostatniej chwili.

– Vini, Duszku, słyszeliście? – zapytał do słuchawki.

– Ta – odparł Razanno. – Szefie?

Cesare nie zamierzał uczestniczyć w akcji, ale był w pobliżu i wszystko nadzorował. W zależności od tego, co przyniesie wizyta Eleny w „Maladze", musiał szybko podjąć odpowiednie decyzje. Im szybciej pozbędą się źródła problemów, tym lepiej.

– Do roboty, szczury – warknął.

– Tak jest.

Każda grupa znała swoje zadanie, więc nie było powtarzania rozkazów. Vincent i Fantasma mieli czekać dokładnie minutę, nim wejdą od zaplecza, pozwalając tym z przodu zrobić jak najwięcej zamieszania. Zarówno Fabio, jak i Lukas byli w tym dobrzy.

Snajperzy zdjęli ochroniarzy strzegących główne wejście. Ci nawet nie zdążyli wszcząć alarmu, więc „Malaga" została zaskoczona wejściem Rabbii. Początkowa konsternacja zamieniła się w panikę wśród zwykłych pracowników i klientów. Dopiero, gdy rozpoznano mundury Scintille, wiele osób schowało broń i pozwoliło się okrążyć. Dziewczyny piszczały i płakały przerażone, uciekając w kąty przed walką. Ochroniarze strzelali na oślep, ale szybko padli pod ostrzałem przeciwników.

Minutę po wejściu Rabbii głównym wejściem coś wybuchło na zapleczu – Vincent i Fantasma odcięli tę drogę wyjścia. Teraz tam rozgorzała walka. Francesco bowiem próbował uciec jak szczur z tonącego okrętu. Jego ochrona miała przedrzeć się przez tę grupę Rabbii, jednak bez powodzenia. Właściciela „Malagi" wzięto żywcem, nadal mógł mieć interesujące informacje.

Lukas posłał ludzi na górę, aby przeszukali piętra. Nikt nie miał prawa wyjść, dopóki nie dostaną rozkazu opróżnienia budynku. Jego uwagę zwrócił czerwonowłosy barman uspokajający dziewczyny.

– Na dole – powiedział tylko.

Fabio z trzema podwładnymi ruszył na zaplecze. Schwytanie właściciela pozostawił Vincentowi, a sam zszedł na dół. Szybka ocena sytuacji pozwoliła mu wydać odpowiednie rozkazy, chwilę później jako wsparcie pojawił się Fantasma. Krótka wymiana ognia zakończyła się zwycięstwem Rabbii.

Rossiotto zamierzał zasłonić się Eleną, ale nawet nie zdążył się ruszyć, gdy w jego ramię wbił się nóż. Michelle wyszczerzył zęby w upiornym uśmiechu – ta sztuczka zawsze robiła piorunujące wrażenie. Chwilę później Rossiotto był już związany i pod strażą.

– Raport – zażądał Cesare.

– Laboratorium zabezpieczone – odezwał się Fabio.

– Szczur złapany – Vincent.

– Sala główna pod kontrolą – Lukas.

Fabio zgrzytnął zębami, widząc stan Eleny. Venerdì całkiem przejęło nad nią kontrolę, przez co była półprzytomna. Skórę miała rozpaloną. Furpia uwolnił jej ręce i zarzucił na ramiona własną kurtkę.

Michelle rozcierał już nadgarstki. Chwila minie, nim właściwe krążenie wróci mu do rąk, ale był gotowy do dalszej akcji, choć z walki już pewnie nie skorzysta.

– Podał jej venerdì – poinformował ponuro Fabia.

– Furpia, zajmiesz się nią.

W drzwiach pojawił się Cesare. Gdy rozpoznał Rossiotta, zmarszczył nieznacznie brwi. Dwóch podwładnych na jego niemy rozkaz zaczęło przeszukiwać laboratorium.

Fabio nawet się nie odezwał. Wziął Elenę na ręce i wyniósł. Konieczne będą badania, a potem spokój, by mogła odzyskać siły. Wiedział, że jeśli puści ją do „Malagi", źle się to skończy i proszę, taki był tego efekt.

– Niech pobiorą mi krew i zawiozą do analizy – usłyszał jej cichy głos. – Im szybciej, tym lepiej.

– Nic nie mów.

Przywołał medycznego, żeby pobrał próbkę krwi Eleny, po czym wysłał dwie Iskierki do laboratorium. Zapewne na dole znajdą jeszcze czyste venerdì, ale to też nie zaszkodzi. Tovarro powinien jak najszybciej dostać analizę narkotyku. Sam zabrał Elenę do swojego samochodu i ruszył do rezydencji. Tam się nią zajmie.


Francesco został sprowadzony na dół przed oblicze Cesare'a. Cały czas krzyczał, że Rabbia popełnia wielki błąd i mu za to zapłacą. Że nie mają prawa niszczyć całego dorobku jego życia.

– Przestań skomleć – warknął Cesare.

Francesco dostał od niego kopniaka w tors i upadł tuż obok Rossiotta, który z uśmieszkiem pogardy obserwował szefa Rabbii.

– „Malaga" jest pod jurysdykcją rodziny Pavollo – jęknął Francesco. – Nie możecie mnie ruszyć.

Cesare zaśmiał się, jakby usłyszał właśnie dobry żart. Sekundę później Francesco zawył z bólu, gdy jego kolano zostało roztrzaskane przez kulę.

– Don Pavollo z pewnością mi podziękuję, gdy ta speluna pójdzie z dymem – stwierdził Cesare. – Od roku twierdzisz, że mu nie podlegasz i niczego nie podarowałeś. Twoi klienci właśnie cię opuszczają, skoro naraziłeś się Tovarro.

– Bardziej interesujący jest ten drugi – zauważył Michelle, bawiąc się nożem.

Był zirytowany swoją rolą, a raczej jej brakiem. Nim cokolwiek się zaczęło, wszystko się skończyło. Rabbia zajęła klub w ciągu niecałych pięciu minut. Zapach krwi i prochu jedynie go rozdrażnił, zawsze budził w nim coś niebezpiecznego, a tym razem nie miał możliwości uczestniczenia w akcji.

– Marconi Rossiotto – dodał.

– Rzadko się zdarza, by Don Federick spudłował – stwierdził Cesare. – Ale poprawimy ten strzał.

– Widok płaszczącej się szmaty od Salevannova jest warty tej ceny – odezwał się Rossiotto.

Cesare nie dał się sprowokować. Spojrzał na Scintille, którzy przeszukiwali laboratorium.

– Nie znaleźliśmy żadnej aparatury oprócz tego – wskazali na pobliski stół. – To bardziej wygląda jak magazyn. W tej chwili pusty magazyn.

Rossiotto zaśmiał się, ale został uciszony kopniakiem jednego z zabójców. Cesare zmarszczył brwi, bo tego się nie spodziewali.

– Laboratorium jest gdzieś indziej – stwierdził oczywisty fakt. – Mądre posunięcie. Też nie powierzyłbym wszystkiego temu szczurowi. Gdzie to jest?

– Myślisz, że ci powiem? – odparł Rossiotto.

Cesare spojrzał na Francesca, który próbował odczołgać się jak najdalej od szefa Rabbii. Iskierka stojąca za nim mu na to nie pozwoliła.

– Ja nie wiem! – krzyknął spanikowany. – Dostaję czyste venerdì, mieszam je z resztą składników i wydaję dalej! Nic więcej nie wiem!

Spojrzenie Cesare'a stało się jeszcze czarniejsze niż zwykle. Francesco był tak przerażony, że na jego spodniach pojawiła się ciemna plama. Był żałosnym śmieciem, który chciał za dużo, skoro na wiele jego grzeszków przymykano oczy. Tym razem ugryzł zbyt wielki kawałek i się nim zadławił. Cesare pogardzał takimi ludźmi. Byli niewarci jego czasu.

– Vincent – odezwał się do słuchawki.

– Prawie gotowe – padła odpowiedź. – Będzie ustawione na trzy minuty. Czekam tylko na twoje słowo, szefie.

– Lukas.

– Wszędzie czysto. Opróżniliśmy też okolicę.

Prawie wszystko było tak, jak to zaplanowali. Najgorsze, że nie dopadli wszystkich osób, które znały recepturę venerdì. Wydłuży to zadanie, ale się tym zbytnio nie martwił. Nie ma takiej misji, która byłaby dla nich zbyt trudna.

Cesare spojrzał ponownie na Rossiotta. Najwyraźniej przeciwnikowi wydawało się, że może ich oszukać i ukryć swoich ludzi.

– Nie zamierzasz gadać – stwierdził.

– Tracisz czas.

– Zawsze możesz zmienić zdanie i dostać łagodniejszą śmierć.

– Nie będę z tobą pertraktował, dzieciaku. Gdy wy będziecie ich szukać, przygotują i rozprowadzą więcej venerdì, sprawiając kłopoty Tovarro – uśmiechnął się.

– Jak sobie chcesz.

Okrążył ich, jakby chcąc zastraszyć. Francesco nawet nie pisnął, był zresztą osłabiony przez utratę krwi z przestrzelonego kolana. Rossiotto za to nie stracił pewności siebie. Może zamierzał ich rozzłościć, może sądził, że im się nie uda. A może nie zależało mu na niczym, skoro teoretycznie już był trupem.

Vincent zszedł na dół, przygotowując ostatnie ładunki wybuchowe. Na jeńców i trupy nawet nie spojrzał skupiony na swojej robocie. Pod nosem nucił jakąś piosenkę, co drugie słowo wymieniając na „bum". Wydawało się, że jest w wyśmienitym humorze, skoro może coś wysadzić. A może powód był całkiem odmienny.

Cesare wziął ze stołu fiolkę wypełnioną venerdì. Przez chwilę przyglądał się niebieskawemu płynowi.

– To wstrzyknęli Elenie? – zapytał.

– Według tego, co powiedział, pół na pół z wodą – odparł Michelle. – Co chcesz zrobić, szefie?

– Dobry kucharz osobiście kosztuje swych potraw.

Francesco pisnął przerażony, Rossiotto przestał się uśmiechać. Za to Cesare wyszczerzył zęby. Zdążą posmakować owoców swojej pracy, nim zginą. Odpowiednia śmierć dla takich szczurów.

Dwóch podwładnych podało jeńcom venerdì. Francesco bardzo szybko zaczął wykazywać objawy, Rossiotto zaciskał zęby dłużej.

– I jak? – zapytał z satysfakcją Cesare. – Będziesz dzielny do końca czy może poddasz się i powiesz nam wszystko?

Rossiotto zgrzytnął zębami, próbując zapanować nad swoimi reakcjami. Nie było to takie łatwe zadanie zwłaszcza, kiedy młody Tovarro tak dobrze się bawił. Mścił się za Salevannov, ale też zamierzał torturować swoje ofiary, póki mu się to nie znudzi. Nic dziwnego, że wielu się go bało.

– Szefie, mamy kilka informacji – usłyszał Cesare w słuchawce.

Przez chwilę poświęcał uwagę jedynie przekazanym wiadomościom. Było to na tyle istotne, że mogło pokrzyżować plany Rossiotta, który tak bardzo chciał im utrudnić życie. Tym razem mu nie wyjdzie.

– Vincent.

– Według rozkazu – odpowiedział szatyn.

– Wychodzimy.

– Trzy minuty – poinformował wszystkich Vincent.

Nikt się nie przejmował dwoma mężczyznami pod wpływem venerdì czy trupami ochrony. Razanno głośno odliczał czas do wybuchu raczej dla własnej satysfakcji niż dla ostrzeżenia współpracowników. Wszyscy wiedzieli, że z bombami Vincenta nie ma żartów. Mężczyzna był bardzo precyzyjny, jeśli o to chodzi.

Dookoła budynku było pusto. Dwie najbliższe stare kamienice były opuszczone, lecz wybuch nie powinien ich uszkodzić. Rabbia i Scintille zatrzymali się dopiero w większej odległości, aby dopilnować tej części zadania.

– Opóźnijcie służby – polecił Cesare.

– Wszystko zostało już przygotowane – poinformował go Rafael, przywódca Scintille.

Ziemia zatrzęsła się, gdy „Malaga" wybuchła. Samochody w okolicy drgnęły na tyle mocno, że rozwyły się alarmy, a na ciemnym niebie rozbłysła łuna pożaru. Budynek zawalił się, grzebiąc wątpliwy klub, jego właściciela i zamachowca, który powinien zginąć pięć lat wcześniej. Rano media poinformują o wybuchu gazu i kilku przypadkowych ofiarach, a śledztwo w tej sprawie zamknie się jeszcze tego samego dnia z orzeczeniem o wypadku.


Noc była długa i ciężka. W takich chwilach przeklinał wszystkich i wszystko, bo niewiele mógł zrobić. Bolało go patrzenie, jak Elena zmaga się z objawami venerdì. Nawet ona nie przewidziała, że narkotyk zostanie w nią wmuszony i na własnej skórze poczuje, czym to naprawdę grozi. Niemal do rana nie była w stanie zasnąć, rzucała się po łóżku, marudziła w gorączce. Niewiele pomogły działania lekarza, venerdì zostało wprowadzone bezpośrednio do jej krwioobiegu, zdążyło zaatakować cały organizm, więc najwięcej zależało od kobiety. Jej ciało walczyło, odporność na trucizny mogła jej tylko pomóc, choć nie dojdzie do siebie zbyt szybko. Minie kilka dni, zanim będzie mogła wrócić do normalnego trybu życia.

Dla Fabia ta noc była nieprzespana. Miał obserwować partnerkę, czy venerdì nie zaczyna zagrażać jej życiu. Cierpliwie znosił wszystkie jej marudzenia, nie odstępując na krok, choć jednocześnie musiał walczyć z chęcią zapalenia. Gdyby wyciągnął papierosa w pokoju Eleny, chyba by go zabiła, choćby miała się czołgać. Wolał nie ryzykować.

Przebudzenie nie było zbyt przyjemne. Elena czuła się obolała i osłabiona, do tego głowa pulsowała tak niemiłosiernie, jakby wypiła zbyt dużo szkockiej w krótkim czasie. Po kilku krótkich chwilach wszystkie wspomnienia do niej wróciły. Aż się skrzywiła na myśl o Rossiotto. Jednak to Rabbia była górą.

Jej uwagę zwrócił ruch tuż obok. Odwróciła się z trudem. Na drugiej połowie łóżka spał Fabio. Nadal miał na sobie spodnie od munduru i białą koszulę, więc zapewne po prostu padł, gdy upewnił się, że zasnęła i jest bezpieczna. Musiał być wykończony tym stróżowaniem. Mógł to zlecić komuś ze służby, ale nie byłby wtedy sobą. Wolał samodzielnie dopilnować, czy nie dzieje się z nią nic złego nawet, jeśli takie siedzenie kłóciło się z jego naturą.

Uśmiechnęła się lekko. Wiedziała, że kiedy tylko upewni się, że wszystko z nią w porządku, nawrzeszczy na nią, że jest nieodpowiedzialną małolatą i niepotrzebnie ryzykuje. W takich chwilach brzmiał, jakby chciał zakończyć ich znajomość, ale oboje wiedzieli, że nigdy by jej nie zostawił. To stróżowanie było tego dowodem.

– Zamierzasz zostać moim prześladowcą? – zapytał zaspany, nie otwierając oczu.

– A jeśli?

– Kara cię nie minie – prychnął.

Błyskawicznie podniósł się na łokciach i zawisł nad nią, przyglądając się jej twarzy. Normalnie zdołałaby go złapać, zanim by się w ogóle ruszył, ale teraz było to ponad jej siły.

– Nadal jesteś osłabiona – orzekł.

– A czego się spodziewałeś po takiej dawce? Jednorożców nie było.

– Ale będziesz zdrowa, skoro tak pyskujesz, małolato.

Chciał ją pocałować, ale zasłoniła mu usta ręką, krzywiąc się. Zmarszczył brwi, bo przecież nie palił od wczoraj, więc na to nie mogła się uskarżać.

– Najpierw muszę się wykąpać – wyjaśniła.

Odpuścił i usiadł, naciągając się. Czuł się nieco zdrętwiały po krótkiej nocy. Nie zamierzał jednak kłaść się wcześniej niż po upewnieniu się, że z Eleną na pewno wszystko w porządku.

– A wstaniesz w ogóle? – zapytał.

Nie była w stanie się podnieść, co stwierdziła z niesmakiem. Odzyskała już czucie w całym ciele, ale nadal nie miała nad nim pełnej kontroli.

Fabio westchnął. Wiedział, że potrzeba trochę czasu, by Elena wróciła do formy. To, co wiedzieli o venerdì, wystarczało, żeby stwierdzić, że dzisiejszy dzień kobieta spędzi w łóżku.

– Na razie prześpij się jeszcze – polecił. – Potem coś zjesz i się wykąpiesz.

– Żadnego z ciebie pożytku – prychnęła.

– Czy to była prośba, żebym cię umył? – wyszczerzył zęby.

– Zboczeniec.

– Przecież cię nie utopię. To idę przygotować kąpiel.

Złapała go za nadgarstek z głośnym „Nie". Dopiero po chwili zorientowała się, jak irracjonalne było jej zachowanie. Na policzkach pojawił się rumieniec wstydu.

Normalnie Fabio zacząłby się z niej śmiać, ale pocałował ją jedynie w czoło i powiedział:

– Śpij.

Chwilę później nie było go już w pokoju. Oparł się o drzwi z zaciśniętymi ustami. Najchętniej nawrzeszczałby na Elenę, a potem kogoś skopał, ale to nie pomogłoby mu się uspokoić. Nie, kiedy wręcz kipiał gniewem, a ręce mimo zaciśniętych pięści drżały. Jak nic potrzebował papierosa, inaczej coś rozwali.


Cesare zszedł na niższe piętro i zapukał do drzwi Eleny. Dopiero gdy usłyszał „proszę", wszedł do środka. Salevannov siedziała na łóżku przykryta kołdrą i czytała książkę. Wyglądała dużo lepiej niż rano, gdy sprawdzał, co z nią. Przede wszystkim nabrała kolorów, bo bladość w ogóle do niej nie pasowała.

– Zaszczyt mnie kopnął – zauważyła, zaznaczając stronę, gdzie skończyła. – Czuję się dobrze, choć według lekarza powinnam leżeć jeszcze przez kilka dni.

– Nie wyglądasz, jak po ciężkim zatruciu – przyznał.

– Odporność na trucizny – wyjaśniła.

– Nie sądziłem, że działa też na narkotyki.

– W pewnym sensie to też trucizny. Organizm nauczony walczyć w takich sytuacjach nie poddaje się tak łatwo. Albo coś około tego.

Nie wdawała się w szczegóły, bo te Cesare mógł uzyskać od lekarza, który cały czas kontrolował jej powrót do zdrowia. Owszem, nadal czuła się bardzo osłabiona, ale z każdą godziną było coraz lepiej.

– Posłałeś gdzieś Fabia? – zapytała.

– A po co? Siedzi u siebie i coś dłubie w broni – wzruszył ramionami. – Przejdzie mu.

Cesare domyślił się, że wczoraj musiało dojść pomiędzy nimi do jakiejś sprzeczki. W innym wypadku Furpia kręciłby się wokół Eleny, dopóki nie byłaby w stanie wstać i osobiście mu przyłożyć. Nie pytał jednak o szczegóły, bo go to nie interesowało.

– Czemu właściwie przyszedłeś? Zaglądanie tu, gdy śpię, nie wystarcza?

– Będziesz potrzebna, gdy znajdziemy to piekielne laboratorium.

– Don Lorenzo kazał mnie pilnować – domyśliła się. – Nie musiałeś go informować.

– Stryj i tak by wiedział. Co innego mnie zastanawia.

Elena uniosła brew w niemym pytaniu. Tovarro nieczęsto zwierzał się innym ze swoich myśli, więc było to ciekawe. Nie miała też pewności, czy to dotyczy bezpośrednio jej. Jednak od wczoraj Cesare zachowywał się tak, jakby jej pilnował. Po Fabiu mogła się tego spodziewać nawet, jeśli nadal był śmiertelnie obrażony, do szefa to nie pasowało.

– Nie chodzi o venerdì, prawda? – zapytała.

– Nieważne – mruknął. – Im szybciej wrócisz do zdrowia, tym lepiej.

Elena westchnęła ciężko. Mężczyźni w tym domu zaczynali zachowywać się dziwacznie. Fabio obraził się nie wiadomo na co, Vincent podśpiewywał, a teraz jeszcze jakieś wielkie tajemnice szefa. Powariowali.

Nie była więc zadowolona z wizyty Lukasa, którego zamierzała zignorować, żeby sobie poszedł.

– Przychodzę nie w porę? – zapytał szatyn.

– Jeśli zamierzasz mi wyjaśnić, co się właściwie dzieje, chętnie posłucham – odparła. – Bo chyba pojawiała się jakaś niezdrowa atmosfera w domu.

– A, to. No wiesz, trzymanie w rezydencji trupa nie jest zbyt komfortowe – uśmiechnął się.

– Trupa? Jakiego znowu trupa?

– Twojego.

– Żartujesz? Przecież ze mną rozmawiasz – prychnęła zirytowana.

– No właśnie.

W tym momencie Lukas wyciągnął broń i zaczął strzelać.


Zerwała się z krzykiem, oddychając ciężko. Dookoła panowała ciemność, słyszała tylko jakieś popiskiwanie. Nie wiedziała, gdzie jest i ile z tego było snem. A może nadal śni.

Czyjeś ramiona oplotły ją i przytuliły. Drgnęła nerwowo.

– Spokojnie – usłyszała cichy głos Fabia. – Już spokojnie. Wszystko jest w porządku.

Pociągnął ją z powrotem na poduszkę i włączył lampkę przy łóżku. W jej blasku dostrzegła kontury swojego pokoju i sprzęt medyczny, do którego była podpięta.

– Co się dzieje? – wychrypiała.

– Zostałaś otruta venerdì w „Maladze". Straciłaś przytomność w samochodzie. Trzeba było ci trochę pomóc – wskazał na aparaturę.

– Czyli to wszystko było snem?

– Tak, cokolwiek to było. Nie strasz mnie tak – pocałował ją w czoło. – Wszystko jest dobrze.

Fabio wyglądał na zmęczonego, ale najwyraźniej spał u jej boku, bo co chwilę przecierał oczy. Musiała wyrwać go ze snu krzykiem, co zdarzało się dość rzadko.

– Przepraszam.

– Śpij. Rano będzie lekarz.

– Jak długo spałam?

– Dobę. Przez ten czas reszta zniszczyła oba laboratoria, w których wytwarzano venerdì. Nasza robota skończona.

Elena zamknęła ponownie oczy zbyt zmęczona, żeby to teraz analizować. Jutro zapyta Fabia o szczegóły operacji, choć już teraz miała wrażenie, że coś przeoczyli. To uczucie pojawiło się, gdy Furpia wynosił ją z „Malagi". Była jeszcze przytomna i zobaczyła coś, co nie pasowało. Tylko co to było? Nie mogła sobie przypomnieć.

– Śpij – powtórzył Fabio. – Musisz odpoczywać.

Odnalazła jego dłoń i ją ścisnęła. Zrozumiał ten gest. Przysunął się do niej tak, aby mogła się o niego oprzeć. Uważał, żeby coś się nie odpięło. Dopiero teraz mógł się odprężyć. Odzyskała przytomność, więc najgorsze za nimi. Przeżyła, choć dawka narkotyku była zabójcza. Ktoś inny byłby trupem. Jej się udało i za kilka dni będą mogli zapomnieć o „Maladze" i przeklętym venerdì.

Nie spał jeszcze długo wsłuchany w jej spokojny oddech. Zamierzał jej nagadać na temat tych ryzykownych akcji, których się podejmuje wbrew rozsądkowi, ale może zrobić to później. Na razie pozwolił uldze wypełnić własne ciało. Najgorsze odeszło, a do następnego razu nie zamierzał dopuścić. Wybije jej te pomysły z głowy. Niech tylko wyzdrowieje.

Minęło kilka dni, w czasie których sytuacji wróciła do normy. Rodzina Tovarro zlikwidowała wszystkie miejsca, w których można było dostać venerdì i wyglądało na to, że sprawa rzeczywiście została zamknięta raz na zawsze. Rabbia miała już nowe zadania do wykonania i nikt z nich nie patrzył wstecz.

Nikt prócz Eleny, która nadal czuła, że coś im umknęło. Starała przypomnieć sobie jak najwięcej szczegółów z tamtego wieczoru, ale jak na złość nie mogła. Wszystko było rozmazane i zniekształcone. Nawet przypomnianych elementów nie potrafiła przyporządkować do odpowiednich miejsc.

– Nadal się tym dręczysz? – zapytał Fabio, wychodząc na taras, gdzie siedziała.

– Wbrew zasadom, co?

Odebrała od niego kubek z gorącą czekoladą. O tej porze zaczynało robić się chłodno nawet jak na śródziemnomorski klimat Włoch. Choć do zimy było daleko, drzewa w ogrodzie przybierały swe jesienne barwy, coraz więcej liści opadało, a wiatr od morza przestał być tak przyjemny.

– Trochę – przyznał, popijając swoją porcję.

– Może tylko mi się wydawało – powiedziała bez przekonania. – Sama już nie wiem.

– Może po prostu widziałaś kogoś, kogo nie lubisz. W takich miejscach pojawia się wielu facetów z mafii. Któryś mógł cię wkurzyć.

– Nie wiem, Fabio.

– Mówiłaś szefowi?

– Nie. Nie ma po co, skoro nie wiem, o co chodzi. Zresztą sam wiesz, jak taka rozmowa by się potoczyła.

– Ta. Bez argumentów nie zawracaj głowy.

Przez chwilę milczeli każde pochłonięte przez własne myśli i porcję gorącej czekolady. Ostatnie dni pełne były niepokojów i stresu. Chodzili trochę nerwowi i nawet kpiny pod adresem Vincenta i jego nowej sympatii, która mu uciekła, nie pozwoliły się rozluźnić.

– Kino i kolacja? – zaproponował Fabio w przypływie chwili.

– Coś konkretnego?

– Francuska?

– Brzmi nieźle.

– Ty wybierasz film.

– Komedia. Najlepiej głupkowata.

Taki wieczór miał im zagwarantować rozluźnienie. Musieli przestać myśleć jak zabójcy chociaż na kilka godzin, inaczej zwariują, a wystarczy jeden Fantasma. Nikt im tego też nie zabronił. Nie mieli misji do wykonania, więc Cesare nie interesował się, dokąd i po co jadą. Byli zresztą parą, więc naturalne, że chcą trochę czasu spędzić we dwoje. W innym przypadku groziło to dość wyuzdanym przedstawieniem w salonie bądź jadalni. Fabio by sobie nie żałował.

Zresztą w restauracji już sobie zaczął pozwalać, wykorzystując długi obrus dla ukrycia swoich drobnych „zbrodni". Elena też nie dała po sobie niczego poznać, choć wydawała się nieco zdegustowana.

– Wygląda na to, że niepotrzebna ci ta noga – stwierdziła swobodnie.

– Przecież nikt nie widzi – odparł zadowolony z siebie.

– Zachowuj się, proszę – poleciła. – Jestem głodna.

– Ja też. Nawet nie wiesz, jak bardzo.

– Jeszcze chwila i pójdziesz spać głodny i nieszczęśliwy.

Nie odpowiedział, gdy podszedł do nich kelner z ich zamówieniami. Odwzajemnił uśmiech Eleny, co odrobinę rozjuszyło Fabia. Kobieta udała, że tego nie widzi.

– Wezmę cię na tym stole – warknął cicho, gdy tylko kelner odszedł.

– Jedz. Byłeś głodny – odparła z satysfakcją.

– Zapłacisz mi za to, małolato – oświadczył.

– Ale za co? – uśmiechnęła się do niego słodko.

– Jesteś tu ze mną. Nie uśmiechaj się do innych facetów.

– Chciałam być uprzejma.

Na moment wystawiła do niego ząbki. Wiedziała, jak go wkurzyć i ukarać za zbyt frywolne zachowanie. Nawet to, że nadymał policzki i zajął się jedzeniem, było w planie. I tak długo nie wytrzyma, skoro czegoś od niej chciał. Musiał się jednak jeszcze przez chwilę wstrzymać.

Upiła łyk wina i się skrzywiła. Nie był to trunek, który zamawiali. Spojrzeniem przywołała kelnera, który po chwili zjawił się przy ich stoliku.

– Pomylił pan wino – oznajmiła.

– To niemożliwie. Otwierałem butelkę w państwa obecności – odparł.

– Więc jest zepsute.

– Przyniosę drugą butelkę.

Kelner odszedł, zabierając napełnione winem szkło. Zagniewana Elena patrzyła w ślad za nim i wtedy dojrzała czyjś cień. Sylwetka wydawała się znajoma, ale też niepokojąca. Coś ją tknęło, by to sprawdzić.

– Zaraz wrócę – poinformowała Fabia.

To miejsce było bliskie toalet, więc nikt nie zwrócił na nią uwagi. Próbowała dostrzec tę sylwetkę, ale już nikogo tu nie było. Mimo to podeszła dalej. Słyszała płacz jakiejś kobiety, którą dopiero rzucił narzeczony, a nawet odgłosy świadczące o tym, że komuś zabrakło samokontroli. Nic jednak w sprawie tego cienia. Może jej się wydawało. Mogła być przewrażliwiona po akcji w „Maladze". Venerdì czasami wywoływało skutki uboczne w postaci rozdrażnienia i szukania dziury w całym. Nie powinna psuć tego wieczoru. Fabio byłby niepocieszony, gdyby zamiast łóżka dostał kolejne rozważania o przeoczonym szczególe.

Strzał na sali głównej sprawił, że odwróciła się gwałtownie. Usłyszała za sobą ruch, co powstrzymało ją przed powrotem. Uniknęła pierwszego ciosu i podcięła napastnikowi nogę. To był ich dzisiejszy kelner. Zbyt późno zrozumiała, że to pułapka. Mężczyzna nie upadł, ale wymierzył kolejny cios. Tym razem dostała w brzuch, nie zdążyła zablokować następnego ataku. Ten był na tyle niewprawny, że zdołała kontratakować. Kelner uderzony w twarz cofnął się gwałtownie.

– Elena!

Nie zdążyła się odwrócić, gdy poczuła przechodzący przez ciało prąd. Zrozumiała, że to paralizator, nim padła zemdlona na podłogę.


Rozdział 12. W pułapce - 29.8.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro