Rozdział 16. Przewrotna gra

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Bezsilność – uczucie, które wypala od środka niekiedy gorzej niż nienawiść. Chcielibyśmy coś zrobić, ale nie możemy, bo jesteśmy ograniczeni. Cel umyka coraz bardziej i bardziej, a my stoimy w miejscu, przeklinając wszelkie kłody leżące pod naszymi stopami, których nie możemy przeskoczyć.

Tuż obok pojawia się frustracja, a ta doprowadza do gniewu. Zbyt wiele energii, chęci, myśli, a przy tym niemożność zrobienia kroku. Ktoś słaby psychicznie szybko pozwoli się złamać, prawdopodobnie już nie wstanie. Silniejszy będzie walczył. Jednak do jakiego stopnia? Jak długo wytrzyma w szponach bezsilności i frustracji? Każdy ma swoje granice, których przekroczenie często oznacza klęskę.

Elena była już u kresu wytrzymałości, choć nigdy by się do tego nie przyznała. Chciało jej się wyć z bezsilności, czuła się sfrustrowana, a oczy zbyt często zachodziły łzami. Nie znosiła tego stanu. Poświęciła lata na wytrenowanie w sobie odpowiednich nawyków, nauczyła się wyczekiwania odpowiedniej chwili i działania. Poddanie się oznaczało śmierć w jej fachu. Do tego miała nieograniczone możliwości.

Civello musieli być tego świadomi, więc zamknęli ją w czterech ścianach jak bestię w klatce. Przewidywali jej ruchy, przygotowali się do tej sytuacji lepiej, że się spodziewała. Nie miała z nimi szans. Mogła wyczekiwać okazji, lecz bezskutecznie. Nie było najmniejszej dziury, w którą mogłaby wejść i się przebić na upragnioną wolność. Niczego, co dawałoby jej nadzieję na odmianę losu. Była bezsilna wobec wroga, który nie pozwolił się dosięgnąć.

Domenico Civello nie pojawił się u niej w ciągu kolejnej doby. Prawdopodobnie chciał jej ponownie dać czas na myślenie, a to było jedyne, co mogła robić w swojej celi. Z trudem powstrzymywała się przed analizowaniem tego, co się pomiędzy nimi wydarzyło. Inaczej pewnie by nie wytrzymała. Nie miała kontroli nad sytuacją, a to nie działało na nią dobrze. Gdzieś w środku nadal istniała mała dziewczynka co rusz wybuchająca płaczem. Teraz jednak nie było obok nikogo, kto mógłby osuszyć jej łzy.

Połamana stopa rwała bólem, nie dawała o sobie zapomnieć. To dość sporo ograniczyło jej mobilność i stabilność. W tej sytuacji ucieczka bądź walka były bardzo ryzykowne i raczej skazane na porażkę. Już nawet nie wspominając o tym, że nie miała pojęcia, jak sforsować drzwi swojej celi. Próbowała już kilkukrotnie, ale bez powodzenia. Nie było klamki i zamka, w którym można by podłubać. Drzwi musiały otwierać się jedynie od zewnątrz, a to było kolejnym dowodem na to, że w pokoju jest co najmniej jedna kamera. Pewnie i więcej, więc każdy jej ruch był monitorowany. Świadomość tego pozwalała jej nadal utrzymywać niewzruszoną twarz. Nie zamierzała pokazać wrogowi, jak płacze, dumy jej nie odbierze.

Od pory poprzedniego posiłku minęło już trochę czasu, do następnego też było daleko. Elena leżała wpatrzona w sufit, usiłując nie zasnąć. Odkąd tu była, pozwalała sobie tylko na czujne drzemki, by nie dać się zaskoczyć. Jednak na dłuższą metę to nie zdawało egzaminu i teraz organizm domagał się snu. Sytuacja nie sprzyjała kobiecie, nie miała nic do roboty, a wolała oszczędzać siły niż trwonić je na kolejne ćwiczenia. Z niczym nie wolno przesadzać.

Ten bezruch ją dobijał. Nie była w stanie znaleźć sobie żadnego zajęcia. Przestudiowała już widoki za oknem, przeszukała swoją celę, nauczyła się na pamięć artykułów ze starego szmatławca, który jej podrzucili. Jeszcze chwila i dostanie szału.

Niespodziewanie otworzyły się drzwi. Stanęło w nich dwóch mężczyzn, których kojarzyła z obecności na arenie w czasie igrzysk. Zwykłe pionki, nic nie znaczyli i wypełniali najbrudniejszą robotę. Tylko do tego się nadawali z tym poziomem inteligencji.

– Wstawaj. Wychodzimy – warknął jeden z nich.

Elena leniwie przeniosła na nich spojrzenie. Zastanawiała się, co tym razem wymyślił Civello, że ściąga ją do siebie, bo tego, że to on jest celem tego „spaceru", była więcej niż pewna. Jej zachowanie nie przypadło do gustu mężczyznom. Niższy podszedł do łóżka i chwycił ją za nogę, strącając z posłania.

– Nie słyszałaś, kurwo? – warknął.

Elena syknęła boleśnie, gdyż chwycił ją za ranioną stopę, ale po chwili to mężczyzna zwijał się z bólu, gdy celny kopniak dosięgnął jego przyrodzenia. Salevannov zaś odsunęła się i podniosła nieco chwiejnie. Nie zamierzała dać sobą pomiatać jakimś durniom.

– Przestań skomleć, a ty się nie opieraj, dziunia – odezwał się drugi. – I tak nie masz szans ze złamaną nogą.

– Proszę, proszę. Wygląda na to, że jesteś nieco inteligentniejszy niż twój kolega – odparła chłodno. – Czego ten pies chce?

– Dowiesz się w swoim czasie – wskazał ręką drzwi.

Spojrzała lodowato na tego, którego zaatakowała. Dzięki temu powstrzymał się przed aktem zemsty – wiedział, że nie ma z nią większych szans. Nieważne, że sytuacja Eleny była dużo gorsza.

– Szybko się uczysz – stwierdziła. – To dobrze.

Lekko utykając, ruszyła do drzwi. Nie było sensu się opierać, w przeciwnym razie zaciągnęliby ją siłą i mogłaby przegapić okazję. To byłoby głupie.

Sprowadzili ją do przytulnego salonu, którego nie spodziewała się po takim człowieku jak Civello. Oprócz braci zastała tam również kilku innych, obcych sobie mężczyzn. To ją zaniepokoiło.

– Jest i ona – uśmiechnął się Domenico. – Wejdź, nie wstydź się.

– Czego chcesz? – zapytała lodowato.

– Jaka chłodna – zaśmiał się.

Skinął na swoich pachołków. Ci chwycili Elenę pod ramiona i zawlekli ją tuż pod fotel Domenica, po czym pchnęli na kolana. Prychnęła wściekle na takie traktowanie.

– Bądź grzeczną dziewczynką, Eleno – polecił starszy Civello. – Kobieta zawsze łagodzi obyczaje, więc pomyślałem, że uświetnisz spotkanie.

Wykonał dość jednoznaczny gest, na który Elena zachmurzyła się bardziej.

– Po moim trupie – warknęła.

– Nadal utrudniasz? Niczego się dotąd nie nauczyłaś?

Błyskawicznie chwycił ją za przód sukienki i przyciągnął do siebie. Nie zdążyła niczego zrobić, gdy wymusił na niej brutalny pocałunek. Chciała go spoliczkować, lecz złapał ją za dłoń i boleśnie ścisnął. Skrzywiła się z bólu. Chwilę później wylądowała na podłodze, gdy ją odepchnął.

– Nadal sądzisz, że możesz się buntować? – zapytał. – Jak długo zamierzasz być uparta?

Spojrzała na niego z gniewem. Jeśli sądził, że uda mu się ją złamać, grubo się pomylił. Zamierzała walczyć do końca.

– Cóż, skoro tak stawiasz sprawę...

Pstryknął palcami. Elena została podniesiona do pionu i przytrzymała, gdy do pomieszczenia zostały wprowadzone półnagie kobiety. Zdawały się być pogodzone ze swoim losem.

– Czas zacząć spotkanie.

Nie trudno było domyśleć się dalszego ciągu wydarzeń. Nie było to żadne zebranie, lecz regularna orgia, na którą Elena skrzywiła się wymownie. Nie miała ochoty tutaj być, ale nie dano jej wyboru. Musiała na to patrzeć.

Domenico złapał za głowę klęczącą przy jego kolanach drobną, czarnowłosą dziewczynę i pociągnął do siebie.

– Spójrz na nią – wskazał Elenę. – Mam dla ciebie zadanie. Przekonaj ją, aby do nas dołączyła i poczuła to co wszyscy.

Dziewczyna otworzyła usta, żeby odpowiedzieć. Domenico położył palec na jej wargach.

– Język wykorzystaj inaczej – upomniał ją. – Jeśli się spiszesz, czeka cię nagroda. Zrozumiałaś?

Dziewczyna kiwnęła głową i na kolanach podeszła do zniesmaczonej Eleny. Ta nie mogła nic zrobić trzymana przez strażników, a nie chciała kopać czarnowłosej. Domyślała się, że została już złamana i zrobi wszystko, byle tylko nie zostać ukaraną. Te puste oczy były przerażające, bo świadczyły o pogodzeniu się z potwornym losem, którego doświadczyła.

Starszy Civello nie zwracał uwagi na brata i pozostałych kompanów zajętych przez inne kobiety. Zamierzał obserwować reakcje Eleny na działania czarnowłosej. Była to forma rozrywki, ale też kolejny etap łamania Salevannov. Chyba mu się wydawało, że będzie to dla niej bardziej upokarzające niż gdyby sam znów się do niej dobierał.

Elena ze spokojem obserwowała, jak drobne ręce podciągają jej sukienkę i wędrują ku piersiom. Lekko drgnęła, gdy okazało się, że są zimne, ale to było tylko pierwsze wrażenie. Delikatny dotyk był nieco niewprawny, najwyraźniej dziewczyna nie miała doświadczenia z kobietami, a Elena nie zamierzała jej tego ułatwiać. Stała spokojnie, przyjmując z obojętnością pieszczoty. Kątem oka dostrzegła, że działa to raczej na ochroniarzy, którzy wpatrywali się w dłonie poruszające się pod sukienką. Do tego dookoła unosiła się woń podniecenia i jęki innych kobiet, co działało na ich wyobraźnię.

Domenico odchrząknął najwyraźniej znudzony słabym przedstawieniem. Dziewczyna spojrzała na niego z lękiem, po czym zsunęła z Eleny bieliznę. Drobne palce delikatnie badały ciało kobiety, było w tym geście sporo niepewności i zabójczyni zrobiło się żal dziewczyny. W ten sposób czeka ją tylko kara, kiedy zniecierpliwiony Civello uzna, że nie dostał tego, czego chciał.

Zresztą nie trzeba było na to długo czekać.

– Dajcie tu Elenę, a tamta jest wasza – polecił.

Salevannov została zatargana wprost na kolana wroga. Nie miała czasu przejmować się piszczącą dziewczyną, która właśnie była wyprowadza, żeby ochroniarze mogli się z nią zabawić. Domenico rozdarł sukienkę i odrzucił materiał na bok, stanik również znalazł się na podłodze.

– Znacznie lepiej – stwierdził. – Choć ciebie to nie ruszyło.

– Czemu miałoby? – odparła chłodno.

– Zapomniałem, ciężko u ciebie o współczucie.

Palcem wskazującym przesunął po jej skórze od pępka w dół. Im niżej, bym bardziej niedelikatnie. Syknęła, gdy go poczuła go w sobie.

– Oddaj mi się – polecił.

Miała zeskoczyć z jego kolan, gdy drugą ręką chwycił ją za kark i przyciągnął do długiego, agresywnego pocałunku. Jęknęła z bólu, czując w sobie kolejne dwa palce poruszające się w nierównym, brutalnym rytmie. Dłońmi zaparła się o jego ramiona, ale nie miała na tyle siły, by się wyrwać. Wywołała u niego jedynie zadowolony uśmiech, że podjęła walkę.

Ustami odnalazł jej ucho. Poczuła zęby w chwili, gdy Civello znalazł jej najwrażliwszy punkt. Zdusiła rozkoszny jęk, zgryzając wargi do krwi.

– I jesteś moja – szepnął. – Ból albo rozkosz. Wybieraj.

Wykorzystała, że ma zajęte ręce, wbijając mu palce w oko, drugą dłonią zaś ścisnęła jego przyrodzenie, mając niewielką nadzieję, że zrobi mu krzywdę. Efekt był natychmiastowy. Z bolesnym krzykiem strącił ją z siebie, przysłaniając zaatakowane oko. Nie zdążyła się jednak odsunąć, gdy kopnął ją w brzuch. Na moment straciła dech, a to był dopiero pierwszy z serii kopniaków, jakie otrzymała. Mogła tylko zwinąć się, chroniąc przed gorszymi obrażeniami.

Chwycił ją za włosy i pociągnął do góry, po czym pchnął na szklany stolik. Zdążyła wyciągnąć przed siebie ręce, gdy poczuła pierwszy uderzenie czymś cienkim w pośladek. Kopniak w plecy zaś zmusił ją do pochylenia się.

– Wszyscy dzisiaj z ciebie skorzystamy – warknął rozwścieczony.

Każde kolejne uderzenie rozpalało nowy ból, a wiedziała, że to nie koniec. Gdy tylko próbowała się podnieść albo odsunąć, brutalnie wracał ją na miejsce, a razy trafiały zarówno w plecy, jak i w nogi.

Enrico przerwał igraszki i złapał brata za uzbrojoną w pas rękę. Sprzączka była cała we krwi po rozoranych ranach na ciele Eleny.

– Za chwilę ją zatłuczesz, a jakoś nie przypominam sobie, żebyś gustował w trupach – powiedziała spokojnie.

Nie podobało mu się, w jakim kierunku to wszystko idzie. Najwyraźniej waleczność i upartość Eleny były zbyt duże dla ambicji Domenica, a próba wydłubania mu oka doprowadziła go do szału. Nie myślał, co robi.

– To lekcja pokory – warknął starszy Civello.

– Chcesz mi powiedzieć, że zadanie cię przerosło? – zakpił Enrico. – Całą zabawę szlag trafi, jeśli dasz jej się sprowokować. Spójrz, nie jest w stanie się nawet ruszyć z bólu, a pewnie nadal sobie roi, że jej nie złamiesz. Dasz jej wygrać?

– Zabierz ją stąd.

– Jasne.

Skinął na dziewczynę, z którą chwilę wcześniej się zabawiał.

– Rozluźnij mojego brata – polecił.

Sam chwycił Elenę za ramię i wywlekł z salonu. Nie przejmował się tym, że kobiecie dojdzie jeszcze parę siniaków, jednemu z ochroniarzy polecił przynieść apteczkę, po czym wszedł do jej celi i rzucił nią o łóżko.

– Ty naprawdę jesteś głupia – stwierdził. – A teraz cała zakrwawiona. Chciałaś śmierci przez zatłuczenie? To chyba trochę niski standard jak na ciebie.

Podniosła się ciężko na rękach. Ból ją osłabił bardziej niż utrata krwi, ale czuła złośliwą satysfakcję na myśl, że wyprowadziła starszego Civello z równowagi. Szkoda tylko, że taka jest tego cena.

– Nie jestem zabawką twojego brata – syknęła.

– Możesz sobie darować – prychnął. – I tak cię złamie, a tylko przysparzasz sobie bólu.

– Czemu mi pomogłeś?

– Zrobiłem to dla siebie. Nie będę później użerał się z jego humorkami. A teraz się połóż – rozkazał.

Gdy zwlekała z wykonaniem polecenia, po prostu pchnął ją na materac i zajął się jej ranami. Nie wyglądało to najlepiej, ale też dalekie było od zagrożenia życia. Mogło skończyć się gorzej, gdyby nie powstrzymał brata. Pierwszy raz widział, żeby przez jakąkolwiek kobietę wpadł w taką furię. Wcześniejsze jego ofiary były dużo słabsze, więc na tym etapie same posłusznie rozkładały nogi. Tym razem trzeba było włożyć w to więcej energii.

– Opatrzona nawet przestałaś krwawić – stwierdził.

Odwróciła się na plecy, choć przez twarz przeszedł jej grymas bólu.

– Nie zamierzam ci dziękować – odparła.

– Nie potrzebuję twoich słów. Tak się składa, że nie skończyłem z twojej przyczyny – uśmiechnął się lekko.

– Nie jestem waszą zabawką – warknęła.

– I znowu bunt? Nie musisz nic robić, tylko leżeć. I tak mam ochotę cię skosztować.

Elena nie zamierzała poddać się bez walki. Nieważne ból i zmęczenie. Nawet jeśli ma z nim przegrać, będzie walczyć.

Enrico westchnął, ale i tak się nad nią pochylił. Szybko przejął kontrolę nad szarpaniną. W efekcie Elena wylądowała ponownie na brzuchu z rękami na plecach w jego stalowym uścisku. Uda przytrzymywał kolanem, więc nie mogła nic zrobić.

– Tylko tracisz energię – stwierdził, wiążąc jej nadgarstki własnym paskiem. – Dałabyś już spokój.

Obrócił ją na plecy i rozsunął nogi, które musiał przytrzymać, gdy znów próbowała go zaatakować.

– Kobieto, leż spokojnie – warknął. – Nie pogryzę cię.

Drgnęła, gdy poczuła jego język, ale zaprzestała walki dopiero po kilku chwilach. Przez jej ciało przeszedł dreszcz podniecenia, potem następny. Enrico wiedział, co robi, skupiając się na tych punktach, które doprowadzały ją do rozkoszy. Przez kilka minut było słychać tylko jej ciężki oddech, jęki i szelest pościeli, gdy poruszała się niespokojnie.

– Nie było tak źle – stwierdził, obserwując, jak Elena próbuje się uspokoić.

– Zapłacisz mi za to – wydyszała.

– Oj, przestań. Sądząc po stojących sutkach, ciężkim oddechu i tych jękach sprzed chwili, zostałaś zaspokojona. Teraz moja kolej.

– Nawet nie próbuj.

– Po prostu leż. Należysz do Domenica, więc nie będę cię brał.

Nachylił się nad nią, ale nawet jej nie dotknął, zajmując się sobą. Kilka chwil później Elena poczuła na brzuchu i piersiach ciepłą spermę. Enrico pocałował ją w czoło.

– Bolało? – zakpił.

– Nie jestem waszą zabawką – wycedziła przez zęby.

– Wiem, wiem. Dostałem, co chciałem. Całkiem słodka jesteś, gdy przestajesz wierzgać – zaśmiał się.

Miała odpowiedzieć, gdy do pokoju wszedł Domenico. Po napadzie gniewu nie było już śladu, a on sam uśmiechał się złośliwie, widząc ich w takiej scenerii.

– Nasyciłeś się? – zapytał brata.

– Takie tam zaczepki. I nie odbiorę ci przyjemności zerżnięcia jej pierwszy.

– Obróć ją.

Elenie nie podobało się to w ogóle, gdy poczuła dłonie starszego Civella ugniatające jej pośladki.

– No proszę, zrobiłaś się grzeczniejsza – zakpił. – Wypnij się.

Nie myślała go słuchać, co tylko zwiększyło intensywność tortury.

– Ale uparta jesteś nadal. Ile razy mam się powtarzać?

– Możesz mnie sobie pierdolić, ale posłuszna ci nie będę – syknęła.

– Prowokujesz, Eleno. Wiesz, co moi ludzie robią z dziewczynami na dole? Używają sobie na każdym możliwym skrawku ciała. Każdy w innym tempie. Kto pierwszy dojdzie, ma prawo do dziewczyny przez godzinę. Jak tylko chce. Intensywnie, brutalnie, non stop. A potem zaczynają od początku. Po ośmiu godzinach dziewczyna jest tak spuchnięta, że nic już nie czuje, a gardło ma tak zdarte, że nawet nie jęczy. Tam na dole tylko czekają, aż cię dostaną. Twoi obserwatorzy muszą brać dziewczyny na monitoring, żeby tu nie wparować, gdy się kąpiesz albo gdy obserwują nas teraz. Oni nie znają słowa „delikatność".

– Ty też nie – syknęła.

Odciągnął jej głowę do tyłu za włosy. Dłonią objął gardło.

– Przekonaj mnie, żebym cię im nie oddawał – polecił.

– Pierdol się.

– Uparta. Jaką karę powinienem zastosować, co?

Nie odpowiedziała. Wtuliła twarz w materac, gdy tylko puścił jej włosy. Czuła jego dłonie spacerujące wokół ran i spodziewała się kolejnej porcji bólu. Najgorsza i tak była niepewność, kiedy w końcu spełni swoje groźby. Tylko to ją niepokoiło, bo nie miała na to żadnego wpływu.

Domenico ściągnął pasek z jej nadgarstków i przełożył jej ręce nad głowę aż do krawędzi łóżka. Tam je przytrzymał, długą dłonią przejeżdżając po jej kręgosłupie. Nie drgnęła nawet, choć na koniec wbił palce w pośladek kobiety.

– Enrico był dla ciebie miły – uznał. – Chyba zbyt miły, skoro zamierzasz być taka uparta.

– Skończ pieprzyć. Ględzisz i ględzisz jak potłuczony.

– Dobrze, według życzenia. Jeszcze będziesz prosić o zerżnięcie.

Przywołał podwładnych, którzy podwiesili ją związaną pod prysznicem z zimną wodą. Choć bardzo się starała, nie mogła dosięgnąć palcami stóp płytek. Strumienie wody uderzały w strategiczne miejsca tak, żeby przez cały czas była nieco niespokojna.

– Za kilka godzin zmiękniesz – Domenico trącił palcem jeden z jej sutków. – Wtedy inaczej sobie porozmawiamy.

– Już wolę zadowolić się kijem od szczotki – syknęła.

– Pomyślimy o jakiejś pomocy, skoro cię to kręci – zadrwił. – Na razie niech woda cię trochę pobudzi.

Wyszedł w towarzystwie brata. Dwóch ochroniarzy jeszcze przez chwilę zostało. Jeden z nich złapał ją za pośladek.

– Może powinniśmy cię trochę zachęcić do posłuszeństwa szefowi? – zasugerował.

Elena podciągnęła się na łańcuchu i zdrową nogą sprzedała mu soczystego kopniaka. Aż się cofnął.

– Dziwka ma za dużo energii – warknął.

– Zostaw. Szef zabronił ją ruszać – odezwał się drugi.

– Nie masz na nią ochoty?

– Mam lepszy pomysł.

Wyciągnął coś z kieszeni i uśmiechnął się paskudnie. Gdy tylko Elena zobaczyła ten przedmiot, wiedziała, że najbliższe godziny będą cięższe, niż się spodziewała. Jej samokontrola zostanie poddana prawdziwej próbie.


Rezydencja za miastem stanowczo nie była opuszczona, choć według dokumentów od dwudziestu lat tak być powinno. Nikt jednak tego nie sprawdzał, skoro sprawa miała być dawno zakończona. Nie spodziewali się, że wróg będzie tak bezczelny, że ukryje się niemal na widoku. Cóż, w ciągu krótkiego okresu czasu bracia Civello pokazali, że mają w nosie jakąkolwiek hierarchię i zasady.

Monitoring został przejęty, system alarmowy wyłączony, drogi ucieczki odcięte. Pierwsi wartownicy padli martwi na ziemię, nie zwracając niczyjej uwagi. Akcja była cicha i prosta. Dopiero w środku zaczną się schody.

Michelle i Lukas weszli od frontu, Vincent z Fantasmą od tyłu, wzbudzając dozę paniki, nim Civello zrozumieli, co się dzieje. Nie spodziewali się ataku Rabbii w najbliższym czasie. Mieli przecież szukać porwanych członków w Wenezueli i gdzieś w Europie. Jakim cudem tak szybko tu dotarli? Czyżby nie docenili rodziny Tovarro?

Cesare wszedł do rezydencji niczym bóg wojny. Walki, strzały i wybuchy nie robiły na nim wrażenia. Wrogowie raczej uciekali, gdy tylko go zauważali, niż stawiali opór. Wiedzieli, że nie mają szans z szefem Rabbii. W popłochu stawali się łatwym celem dla Scintille, którzy bezlitośnie wykańczali kolejnych przeciwników. Rozkazy były jasne – zmiażdżyć Civello, odbić Elenę, braci zaprowadzić przed oblicze szefa.

Lukas i Michelle rozdzielili się tuż za schodami. Ten pierwszy miał odnaleźć Salevannov i zapewnić jej bezpieczeństwo. Przemierzał kolejne korytarze w towarzystwie trzech Iskierek, które dbały o zachowanie przewagi. Przy okazji cała akcja powinna przebiec szybko. Kto wie, co głupiego strzeli do głowy szczurom, gdy ich okręt tonie?

Chwycił jakiegoś pachołka za szyję i uniósł lekko do góry. Ten zamajtał nogami, choć raczej w bezwarunkowym odruchu niż w akcie walki. Widział różnicę pomiędzy sobą a zabójcą Rabbii.

– Gdzie zakładniczka? – zapytał nieco wesołym głosem Lukas.

– Nie mam pojęcia – wyjęczał przeciwnik.

– Cuchniesz kłamstwem na kilometr. Zapytam jeszcze raz. Gdzie ona jest?

Mężczyzna szybko przeliczył swoje szanse. Były niewielkie, a i tak prędzej czy później znajdą tę kobietę. Głupio ryzykować dla szefa, którego zaraz zabiją.

– Na najbliższym skrzyżowaniu w prawo, trzecie drzwi po lewej – powiedział.

– Dziękuję, kochanieńki.

Lukas puścił go i ruszył we wskazanym kierunku w towarzystwie dwóch Iskierek. Trzecia natomiast zastrzeliła mężczyznę, nim ten zdążył uwierzyć, że darują mu życie.


Elenę obudził huk wybuchu. Nie do końca rozumiała, co się dzieje, a była wykończona. Sama nie wiedziała, kiedy zasnęła. Ostatnie tortury wyczerpały limit jej ciała i choć próbowała nie dać się zmęczeniu, przegrała. Może uniknęła najgorszego, ale ledwo mogła się teraz ruszyć. Nie było kawałka ciała, który by ją nie bolał. Mimo to zmusiła się do podniesienia się do siadu.

Nasłuchiwała. Znała te odgłosy zbyt dobrze, by ich nie rozpoznać. Przynosiły otuchę i nadzieję, choć może w tej chwili brzmiało to dość dziwnie. Nie miała jednak wątpliwości, że w rezydencji trwa walka, a to oznaczało niebagatelną szansę. Choćby miała się czołgać, zrobi wszystko, by ją wykorzystać.

Coś huknęło przy drzwiach, po chwili zostały otwarte solidnym kopniakiem. Z dymu wyłoniła się sylwetka Lukasa, który uśmiechnął się do niej z ulgą.

– Co tak długo, Lu? – zapytała z ironią.

– Wybacz, mieliśmy mały sajgon, gdy zniknęliście.

Zielonooki podszedł do łóżka i obejrzał kobietę z góry na dół z nieco zachmurzoną miną. Wiedziała, że świadczy to o głębokiej trosce przyjaciela.

– Nie jest tak źle – pocieszyła go. – Nawet nie zdążył się do mnie naprawdę dobrać.

– Twoje obrażenia?

– Złamana stopa, mnóstwo siniaków, obite ramię, kilka ran po uderzeniu sprzączką głównie na plecach, ale nie jest tak źle, jak mogłoby być – wysiliła się na uśmiech.

– Koniecznie musi cię obejrzeć lekarz – uznał Lukas.

– Gdzie jest Fabio?

Było to pierwsze pytanie, jakie przyszło jej do głowy po ujrzeniu munduru Rabbii. Niepokoiła się o partnera bardziej, niż chciała to przyznać. Nie wiedziała, gdzie jest ani w jakim stanie. Nie chciała już nikogo stracić i stać się samotną. To byłby koszmar.

– Prawdopodobnie już bezpieczny. Don Falco po niego popłynął.

– Popłynął?

– Porywacze używali tankowca do podróży. Powinniśmy zejść na dół. Szef się o ciebie niepokoił.

– Nie uwierzę.

Lukas uśmiechnął się i ściągnął kurtkę, żeby Elena nie musiała paradować w samej bieliźnie. Podziękowała mu skinieniem i wtuliła w ciepły materiał. Nareszcie poczuła się bezpiecznie.

– Ponieść cię? – zapytał.

– Wystarczy pomocne ramię.

Pomimo bólu i wyczerpania chciała nadal chronić swoją dumę. Nie zamierzała dać tej satysfakcji Civello, z którymi zapewne nadal zabawia się Cesare. Wątpiła, by odmówił sobie tej przyjemności.

Z pomocą Lukasa bezpieczne dotarła do salonu, w którym zniszczeń było stanowczo mniej niż dookoła. Nic dziwnego, skoro pomieszczenie stało się bazą operacyjną Cesare'a wygodnie rozpartego w fotelu. Tuż przed nim klęczeli bracia Civello pilnowani przez Scintille. Młodszy miał opuchniętą twarz i strzaskaną rękę, starszy cały był we krwi. Niekoniecznie swojej.

Z oficerów Rabbii brakowało jedynie Fabia, który nie mógł być w dwóch miejscach jednocześnie, oraz Fantasmy, który najwyraźniej kończył porządki w towarzystwie Scintille, sądząc po odgłosach.

– Wyglądasz nieźle – odezwał się Cesare.

– Bywało lepiej, ale dzięki, szefie – posłała mu uśmiech.

Gestem nakazała podać sobie broń. Z przyzwyczajenia sprawdziła magazynek, po czym odbezpieczyła pistolet. Poczuła się dużo pewniej, bezsilność zaś odeszła bezpowrotnie. Teraz to ona była panią sytuacji.

– Tego się nie spodziewałeś, Civello – odezwała się do Domenica. – Tym razem ty przede mną klęczysz.

– I mam całkiem niezły widok – odparł.

– Zamierzasz pyskować do samego końca? Twój genialny plan został rozbity. Dla Tovarro to tylko kolejna, nic nieznacząca, chwilowa niedogodność, która niczego nie zmienia.

– Wiele zmienia. Lorenzo nażarł się strachu o swoją ulubienicę, którą miałem jak każdą inną sukę.

– Jesteś żałosny. Nawet gdybym chciała, nie potrafię poczuć współczucia dla takiego śmiecia jak ty. Tylko głośno ujadasz.

Uśmiechnął się cwaniacko, za co dostał lufą na odlew w twarz. Elena spojrzała na Cesare'a.

– Don Lorenzo chce ich żywych? – zapytała.

– Nie. Możesz ich zabić osobiście.

Wymierzyła bronią w Enrica. Teraz już nie widziała w nim niegroźnego barmana z „Malagi", z którym rozmawiała o głupotach i drwiła z Francesca.

– Żałuję, że do tego doszło – stwierdziła.

– Może w innym życiu nie będziemy ze sobą walczyć – odparł spokojnie.

Był gotowy na śmierć z jej ręki. Znał ryzyko, zresztą był przekonany, że z Tovarro tak łatwo nie pójdzie, a jednak szedł za bratem ścieżką zemsty. To tylko kwestia tego, że byli sami na świecie i chciał, żeby Domenico miał zawsze obok kogoś, kto go wesprze. Sam wybrał taki los.

– Arrivederci, Rick.

– Arrivederci, Eleno.

Pojedynczy strzał zakończył żywot młodszego z braci. Domenico szarpnął się, ale brutalny kopniak usadził go na miejsce. Tym razem Elena była poza jego zasięgiem.

Oddała broń Iskierce i wsparła się na ramieniu Lukasa. Zmęczenie dawało o sobie znać z coraz większą intensywnością. Potrzebowała odpoczynku.

– Mnie nie zabijesz? – warknął Domenico.

– Straciłam zainteresowanie – odparła.

– Szkoda na niego kuli – mruknął Cesare, podnosząc się z miejsca.

Gestem wydał rozkaz, kilka sekund później Civello padł martwy obok brata z przetrąconym karkiem. Tak ostatecznie skończyła się ich historia.

– Wracamy.


Pobyt w szpitalu nigdy nie był niczym przyjemnym, ale w ich profesji dosyć częsty. O ile powierzchowne rany potrafili zszyć samodzielnie, to przy rozleglejszych obrażeniach potrzebna była opieka lekarska. Tovarro zwracał na to szczególną uwagę, nie lubił niepotrzebnie tracić ludzi z powodu głupich posunięć.

Elena nawet nie próbowała udawać, że wszystko z nią dobrze. Potrzebowała odpoczynku i komfortu psychicznego, żeby doprowadzić się do porządku. Poza tym mogła jeszcze nie czuć jakiegoś zagrożenia zdrowia, a nie chciała ryzykować przedwczesnego złożenia obowiązków.

Cierpliwie znosiła wszystkie badania i pytania lekarzy. Wykonywali swoja pracę bardzo sumiennie, więc mogła im zaufać w kwestii powrotu do zdrowia.

Pielęgniarka zakładała ostatni opatrunek na jej plecach, gdy do sali wpadł Fabio. Gdy tylko powiedziano mu o przywiezieniu Eleny, porzucił odpoczynek i wymusił na pielęgniarce wskazanie drogi do Salevannov. Musiał się upewnić co do jej stanu na własne oczy. Nie ufał słowom. Nie w tym przypadku.

Elena podniosła się z posłania i pokuśtykała do niego, nie kłopocząc się narzuceniem na plecy szlafroka. Najważniejsze, że widzi go w jednym kawałku żywego.

Wtuliła się w niego ufnie, wdychając jego zapach tylko nieco zaburzony szpitalną wonią. Objął ją delikatnie i pocałował w czubek głowy. Nie potrzebowali innych gestów czy słów, by powiedzieć sobie, jak bardzo się bali o to drugie.

– Proszę nie przeciążać nogi – odezwała się pielęgniarka.

Z pomocą Fabia Elena wróciła na łóżko. Oboje potrzebowali urlopu, aby dojść do siebie po uwięzieniu przez Civello. Najważniejsze jednak, że wszystko jest już za nimi.

Nie zostali na długo sami. Do sali zawitał Lorenzo Tovarro.

– Nie przeszkadzam? – zapytał, widząc ich w nieco dziwnym milczeniu.

Dopiero teraz Elena poprawiła szlafrok i uśmiechnęła się do szefa.

– Oczywiście, że nie, Don Lorenzo. To zaszczyt – odparła. – Wejdź, proszę.

– Przyjechałem tylko na chwilę, żeby zobaczyć, czy wszystko w porządku. Rozmawiałem już z waszymi lekarzami.

– Don Lorenzo, to nie była twoja decyzja – odezwał się Furpia. – Nie musisz czuć się winny.

– Jestem tylko zmartwiony, Fabio. Choć pewnie całkiem niepotrzebnie.

Elena wyciągnęła do mężczyzny dłoń, którą chwycił, podchodząc bliżej.

– Wujku, już jest po wszystkim. Wygraliśmy, choć oboje z Fabiem jesteśmy trochę poszarpani. Ważne, że nikomu już nie zrobią krzywdy – powiedziała łagodnie.

– Masz rację, Elenko. Witajcie z powrotem.

– Wróciliśmy.

– Rozmawiałem już z Cesarem, pośle was na urlop, żebyście mogli odpowiednio wypocząć. Teraz już wam nie przeszkadzam. Wracajcie do zdrowia.

Pocałował Elenę w czoło i wyszedł, pozostawiając ich samych. Leżeli obok siebie w milczeniu, ciesząc się swoją obecnością, aż zmorzył ich sen. Nareszcie było po wszystkim.


Rozdział 17. Sobowtór - 6.11.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro