Rozdział 17. Sobowtór

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Każdy czasami chciałby kimś innym i wejść w cudzą skórę, uważając, że drugiej osobie na pewno jest łatwiej, lepiej i przyjemniej. W końcu trawa zawsze zieleńsza jest tam, gdzie nas nie ma. Bycie sobą jest dużo trudniejsze, więc kto by nie chciał się zamienić zwłaszcza, gdy układ wydaje się korzystny? Choćby przez kilka dni stać się kimś innym. Brzmi kusząco?

Praca sobowtóra pozwala na taki luksus. Nie jest ona prosta, ale to jak aktorstwo. Stajesz się kimś innym. Wymaga to umiejętności zachowania własnej tożsamości i ukrycia jej głęboko w sobie. Czasami można się zapomnieć i zgubić samego siebie, a dla sobowtóra równa się to z porażką. Przecież to tylko praca, nie można na stałe zostać kimś innym. To po prostu niemożliwe.

Dla klienta sobowtór to wspaniała sprawa. Po przygotowaniu można go wysłać do własnych obowiązków, a samemu zająć się czymś innym. Zwykła osoba potraktowałaby to w ramach rozdzielenia się – kto by nie chciał być w dwóch miejscach naraz – albo uniknięcia przykrych obowiązków. Uczeń nie musiałby iść do znienawidzonej szkoły, dorosły do pracy. W ten sposób również można oszukać wrogów, bo przecież nie odróżnią prawdziwego celu od sobowtóra. Gdy oni będą gonić za fałszywką, można przygotować ich unicestwienie lub po prostu zniknąć. Czemu bowiem ma się osobiście narażać?

Mateo Schonetti był wykwalifikowanym sobowtórem, który nie zawalił dotąd ani jednego zadania, a pracował dla różnych ludzi w różnych warunkach. Potrafił stać się praktycznie każdym, w ciągu ledwo tygodnia przyswajał sobie wszelkie cechy pracodawcy, stając się nim samym. Nie było chyba nikogo lepszego od niego w tym fachu, a przy okazji tak drogiego. Mateo cenił swe usługi, zaś jego renoma pozwalała mu na dyktowanie cen kolejnym pracodawcom. Taki układ zapewniał zadowolenie obu stronom.

Obecne zlecenie było nieco dziwaczne, ale Mateo uwielbiał wyzwania. Właśnie dlatego, gdy klient odmówił spotkania twarzą w twarz, nie odrzucił tej pracy. Owszem, było to nieco dziwne i utrudniało mu przygotowanie. Nie żeby wcześniej nie współpracował z mafią. Wiedział, że ci ludzie są przewrażliwieni na punkcie własnego bezpieczeństwa. Był wystarczająco dużo razy prześwietlany, by się do tego przyzwyczaić. Jedynie drażniły go pytania o poprzednie zlecenia. Miał zasadę, by nigdy nie zdradzać tożsamości swoich klientów, to stanowiło jego dumę i nie pozwalał jej szargać. Nigdy jeszcze nie zdradził nazwiska żadnego ze swych pracodawców i tego zamierzał się trzymać.

Tym razem wszelkie szczegóły otrzymywał drogą mailową. Nie były to żadne zdjęcia, nagrania czy filmiki, ale suchy opis. Jako profesjonalista miał swoje standardy, więc powinien sobie odpuścić. Przez to mógł stracić swoją renomę, bo łatwo o błąd. Mimo to Mateo postanowił się sprawdzić. Przygotował się na podstawie otrzymanych materiałów i tuż przed wejściem w rolę wysłał próbki zleceniodawcy, by ten mógł ocenić, czy o taki efekt chodziło. Potem mógł zacząć pracę.

Szybko zrozumiał, dlaczego zlecenie odebrał w ten sposób. Nero Vincentii był przeczulony na punkcie własnego bezpieczeństwa do tego stopnia, że wielu jego podwładnych nigdy go nie widziało. Dla Matea było to jednocześnie ułatwienie i utrudnienie, ale nie takie rzeczy w życiu robił. Poza tym co to za życie bez wyzwań? Uwielbiał tę nutę ryzyka, przyjemne pulsowanie adrenaliny w żyłach. Zlecenia pozwalały mu na skosztowanie życia, na jakie normalnie by sobie nie pozwolił. Za bardzo je lubił, żeby przypadkowo stracić w wyniku własnego błędu. Może i w czasie pracy czuł tę groźbę, ale na co dzień nie chciał mieć jej obok. To mogłoby mu zaszkodzić.

Gabinet był przyjemnie urządzony w kolorach brązu. Meble musiały kosztować majątek, tak samo jak wyposażenie barku, z którego szczodrze korzystał w wolnych chwilach. Nie miał zbyt dużo pracy, skoro rozkazy zostały wydane. Trochę brakowało mu towarzystwa, ale nie mógł sobie pozwolić na sprowadzenie tu kogoś. Nie w tej chwili, gdy byli przed tak ważną operacją. Jeden błąd i wszystko rozsypie się jak domek z kart.

Pukanie odwróciło jego uwagę od podziwiania widoków za oknem. Obrócił się w fotelu i wyprostował.

– Wejść.

W drzwiach przystanął młody blondyn w garniturze i z niepewną miną. W organizacji pracował od niedawna, więc na razie robił głównie za chłopca na posyłki. Zresztą podobno krew go przerażała. Co w takim razie robił w mafii?

– Don Nero, przyjechał Don Tristian.

– Zaproś go – polecił. – I każ przygotować kawę.

– Oczywiście.

Uśmiechnął się. To miał być test, nim cokolwiek się jeszcze zacznie. Wcale nie byłoby to dziwne, gdyby został wystawiony. Takie sojusze były bardzo kruche, jeden zły ruch i każdy ratuje własny tyłek. Zazwyczaj to najmniejszy obrywa najbardziej, bo ci więksi mają czas, by pozbyć się dowodów swojej winy.

Tristian di Miotto był mężczyzną po czterdziestce o ciemnych, poprzetykanych pasmami siwizny włosach, wciąż bystrych, zielonych oczach i głębokiej zmarszczce na czole. Czarny garnitur wyglądał na nim bardzo dobrze, a drewniana laska, którą podpierał się w czasie chodzenia, tylko dodawała mu powagi.

Wstał i wyszedł zza biurka z uprzejmym uśmiechem na ustach.

– Don Tristianie, witam w moich skromnych progach.

– Miło cię wreszcie poznać osobiście, Nero – odparł di Miotto.

– Względy bezpieczeństwa. Ale skoro nasz plan jest w tak dalekiej realizacji, powinniśmy o ważnych sprawach rozmawiać osobiście – uśmiechnął się. – Proszę siadać, Don Tristianie.

Posadził gościa na skórzanej sofie, samemu zajmując fotel po drugiej stronie stolika, na którym po chwili pojawiły się dwie filiżanki kawy.

– O czym chciałeś porozmawiać, Don Tristianie? – zapytał. – Chyba nie zamierzasz się teraz wycofać?

– Nie, nie tego dotyczy sprawa. Chciałbym przedyskutować sposób zajęcia się bratankiem naszego celu i jego podwładnymi. Dwoje w tej chwili odpoczywa po porwaniu, ale nadal stanowią problem.

Uśmiech nie schodził z jego twarzy. To było oczywiste, że Tristian obawiał się tych siedmiu diabłów. Byłby głupi, gdyby się nie bał, bo nikt nie potrafił nad nimi zapanować. Ta operacja wymagała delikatności i pamiętania o każdym szczególe. Inaczej nic z tego nie będzie, a oni znajdą się szybko sześć stóp pod ziemią. Tego nie chcieli.

– Sądzę, że niepotrzebnie się martwisz, Don Tristianie. Osłabiona dwójka jest łatwym celem, pozycje pozostałych również można nietrudno ustalić. Poza tym to nadal ludzie. Nieprzeciętni, fakt, ale ludzie. Wystarczy kula i ich nie ma.

– Rozumiem więc, że masz już plan, Nero? – zapytał starszy.

– Jeszcze ustalam szczegóły, ale to nie potrwa zbyt długo – odparł neutralnie.

– Rozumiem. Myślę, że mogę ci w tej kwestii zaufać.

– Oczywiście, Don Tristianie. Czy mogę rozwiać jeszcze jakieś twoje wątpliwości?

– Reszta już nie wzbudza moich podejrzeń, o ile plany się nie zmieniły.

– Informuję cię o wszelkich zmianach.

Porozmawiali jeszcze przez kilka minut na mniej zobowiązujące tematy, po czym Don Tristian pożegnał się i ruszył w drogę powrotną. Nero natomiast wezwał do siebie szefa ochrony.

– Niech wszyscy będą podwójnie czujni. To ważny moment – polecił.

– Oczywiście, szefie. Mam jednak sugestię, by przenieść się na najbliższe kilka dni do domu nad morzem.

– Zorganizuj to na za dwa dni. Nie chcę, żeby Don Tristian myślał, że robimy jakieś nerwowe ruchy.

– Tak jest.

Gdy został sam, nalał sobie whisky i przemyślał jeszcze wszelkie scenariusze. Czy spodziewał się zdrady ze strony di Miotta? Nie, temu człowiekowi za bardzo zależało na swoim celu, by nie wykorzystać jego organizacji do zorganizowania wszystkiego. Będzie raczej czekał na rozwój wypadków, nadal udając przyjaźń. Życie mafiosa naprawdę było niebezpieczne. Nigdy nie wiesz, z której strony cię zdradzą i kogo się obawiać. A wystarczy błahy powód. Nawet we własnym domu można dorobić się kilku żmij, które będą knuć przeciwko tobie, bo coś im się nie podoba. Trzeba mieć stale otwarte oczy.

Tristian di Miotto z pewnością ich porzuci, jeśli zauważy, że ich cel już wie o zasadzce. Nie będzie przecież ryzykować, ma zbyt wiele do stracenia. Już prędzej sam weźmie się za zlikwidowanie jego organizacji w ramach testu zaufania i nadal będzie udawać przyjaciela, niż da się zniszczyć jako zdrajcę. Jest na to zbyt zadufany w sobie. Nero musi się z tym liczyć, by samemu nie wdepnąć na minę.

Telefon oderwał go od rozważań. Uśmiechnął się pod nosem, gdy rozpoznał numer.

– Tak, słucham?

– Jak poszło spotkanie z Don Tristianem?

– Myślę, że dobrze. Teraz wiele będzie zależeć od jego ruchów, jak pan przewidział.

– Przed przenosinami nad morze dostaniesz kolejne instrukcje. Nadal się ich trzymaj.

– Jestem profesjonalistą. Proszę się o to nie martwić.

– O tym dopiero się przekonamy.


Samochód podjechał pod dość skromny, w jego mniemaniu, dom. Najwyraźniej praktycyzm był tu sprawą nadrzędną, więc pewnie nie powinien tego komentować. Zresztą to nie jego sprawa. Robił swoje i tylko to się liczyło. Gdy Nero Vincentii osiągnie swój cel, on będzie mógł wydać ciężko zarobione pieniądze na wiele różnych przyjemności. Może sprezentuje sobie coś wyjątkowego na najbliższe święta?

Szef ochrony otworzył mu drzwi i w milczeniu wprowadził do środka. Wnętrze domu prezentowało się zgoła odmiennie niż front, do tego zdążył się przyzwyczaić przez ten czas, który spędził w posiadłości Vincentiiego. Co psuło efekt, to uzbrojony strażnik w każdym kącie. Nawet się z tym nie kryli, jakby chcieli go nastraszyć. Wątpił bowiem, że mieli tu ostatnimi czasy innych gości. Vincentii zdawał się niezbyt towarzyskim człowiekiem. Do tego ta jego chorobliwa ostrożność. Aż można zadać pytanie, ilu z tych strażników w ogóle wie, kogo chronią. Chyba nie byłoby przesadą powiedzenie, że żaden. Trochę głupio w razie ataku ginąć za kogoś, kogo się w życiu nie widziało.

Gabinet znajdował się na piętrze. Pod drzwiami stał kolejny strażnik. Na ich widok zgasił papierosa, którym raczył się jeszcze przed chwilą. Nie wyglądał na zdumionego ich widokiem, więc prawdopodobnie też nie był świadomy, jak wygląda jego pracodawca.

– Muszę pana przeszukać – oznajmił spokojnie. – Względy bezpieczeństwa.

Kiwnął tylko głową i spokojnie dał mężczyźnie wykonywać obowiązki. Byłoby głupotą utrudniać sprawę, skoro był o krok od zaszczytu poznania prawdziwego Nero Vincentiiego. Co prawda był nieco zaskoczony, gdy szef ochrony oznajmił, że ich pracodawca chce zobaczyć się z nim osobiście, ale chętnie się zgodził. Nie miał do tego okazji, a lubił obserwować reakcje klientów, gdy widzieli go po metamorfozie. To tak jakby spoglądali w lustro, którego nie ma. Czasami musiał tłumić w sobie śmiech, by nie urazić pracodawcy i nie stracić pracy. Rzadko zdarzała się zaś pełna obojętność wobec efektów jego przygotowań.

Po sprawdzeniu, czy nie ma broni, strażnik otworzył drzwi gabinetu i wpuścił ich do środka. Najpierw wszedł szef ochrony, dopiero za nim Mateo, który uśmiechnął się uprzejmie. Gest jednak zamarł w połowie, gdy dostrzegł, że fotel za biurkiem jest odwrócony i nie może zobaczyć siedzącego w nim mężczyzny.

– Witaj, sobowtórze. Wybacz, że nie podam ci ręki – odezwał się głos zza oparcia fotela.

O ile mógł to stwierdzić, nie było to żadne nagranie czy przekaz przez głośniki, więc ktoś rzeczywiście tam siedział. Tylko na ile mógł wierzyć, że to nie kolejny sobowtór lub ktoś podstawiony, kto jedynie czyta właściwe kwestie? Czy taki człowiek jak Nero Vincentii ma aż taką paranoję na punkcie własnego bezpieczeństwa?

– Chyba muszę się z tym pogodzić – odparł. – Choć przyznam, że właśnie omija mnie przyjemność ujrzenia pańskiej reakcji, Don Nero.

– Chciałbym ufać, że nie zdradzisz nikomu szczegółów mojego wyglądu, ale sam rozumiesz.

– Czyżby to była sugestia, że wskazówki były fałszywe? – zapytał Mateo z zaciekawieniem.

– Któż to wie. Sam rozumiesz najlepiej.

– Nie zwykłem narażać swoich zleceniodawców na brak zaufania. Tak się tworzy renomę – odparł z cieniem dumy w głosie.

– Wybacz, nie zamierzałem cię urazić tym spostrzeżeniem.

– Jest jakiś szczególny powód mojego wezwania tutaj? – zmienił temat Mateo.

– Sądziłem, że chcesz mnie osobiście poznać, a i ja byłem ciekawy, jaką osobą jest zawodowy sobowtór.

– Cóż, nie jest ważne, jaką jestem osobą, gdyż częściej jestem swoimi klientami.

– Opowiedz mi o swojej pracy.

– Co pana dokładnie interesuje? – zapytał ostrożnie.

– Spokojnie. Nie potrzebuję poznawać sekretów tego fachu. Po prostu jestem nieco znudzony. Jedyne, co robię, to siedzę i wydaję rozkazy.

– Więc jestem rozrywką?

– Chyba dobrze ci za to płacę – zaśmiał się Nero.

– Nie najgorzej.

– Więc? Jakie to uczucie stać się kimś innym?

– Całkiem niezłe, choć tylko ze względu na to, że to krótki okres czasu. Jak wakacje w nadmorskim kurorcie. Gdy posiedzisz za długo, cała magia znika.

– Coś o tym wiem. A jakie dziewczyny na co dzień?

– Ładne – zaśmiał się Mateo. – Ostatnia była naprawdę gorąca.

– Chętnie posłucham o szczegółach.

Mateo roześmiał się swoim normalnym śmiechem. Lubił tego faceta. Może i był nieco szurnięty z tymi wszystkimi środkami ostrożności, ale to tylko dodawało smaczku całemu zadaniu.

Dawno z nikim nie rozmawiał tak swobodnie. Choć zwykle tego nie robił, porzucił na kilka godzin swoją rolę i zachowywał się normalne. Brakowało mu męskiej rozmowy, a musiał przyznać, że Nero jest naprawdę niezłym partnerem do dyskusji. Nawet ta drobna niedogodność, jaką była niemożność zobaczenia jego twarzy, przestała mieć znaczenie w czasie tego popołudnia.

Było dość późno, gdy skończyli rozmawiać, a Mateo nie czuł się najlepiej po jednym drinku za dużo. Nero zaproponował, aby został w rezydencji do rana i dopiero wtedy wracał. Rozkazy zaś posłał sam przez łączników. Nie było to takie problematyczne.

Mateo został zakwaterowany w bogato urządzonej sypialni, nieco podobnej do tej, z której korzystał, udając Vincentiiego. Nie zwrócił na to jednak uwagi zbyt zamroczony alkoholem. Po prostu padł w ubraniu na łóżko i zasnął jak niemowlę.


Nero Vincentii po raz kolejny przeglądał zebrane informacje o Mateo Schonettim. Sam nie wiedział, dlaczego. Może oczekiwał jakiegoś śladu zdrady? Wątpił, że przy takiej sprawie jak ta, w którą się zaangażował, obędzie się bez problemów i możliwej nagonki. Podejrzewał też, że Mateo w rzeczywistości jest zabójcą, którego nasłał wróg. Takie rzeczy przecież się zdarzały, więc nie było to takie zaskakujące. Zleceniobiorcy bardzo często na czas zadania stawali się kimś innym, by oszukać cel. To nieco trudne zadanie, bo należy stworzyć idealne CV, które będzie nie do podważenia. Łatwo ukraść czyjąś tożsamość i nie zauważyć kluczowych elementów, trudniej stworzyć ją od zera tak, aby każdy zapytany „znajomy" wiedział, o kogo chodzi. Jeden błąd mógł wszystko zniweczyć.

Mateo Schonetti miał idealne CV. Sprawdzony ze wszystkich możliwych stron wydawał się niezwiązany bezpośrednio z mafią. Owszem, kilka razy grał tego czy tamtego, ale nie miało to żadnego związku z obecnym celem organizacji Nero. Zresztą sobowtór nigdy nie pytał o relacje, bo w danej chwili odgrywał swoją rolę i nie mógł mieć wątpliwości. Nikomu nie było to potrzebne, a tylko komplikowało sprawę.

I właśnie dlatego był taki podejrzany w tej sytuacji. Nie miał żadnych skrupułów ani moralnego zakazu, by nie pracować na dwa fronty. W dumę Nero nie wierzył. Każdy mógł się nią zasłaniać, ale każdy miał też cenę, za którą był gotowy o niej zapomnieć. Od tej reguły nie było wyjątków.

Czemu więc zaprosił go do kryjówki? Przecież to niepotrzebne ryzyko, tak jakby sam się prosił o kłopoty. Mateo mógł próbować go zabić albo dostarczyć informacje o tym miejscu wrogowi. Obie opcje potwierdziłyby teorie Nero, do czego próbował doprowadzić. To był swoisty test wierności, w którym nawet oczekiwał zdrady. Musiał mieć pewność co do Mateo, zanim wtajemniczy go w ostatnią fazę operacji. Od tego zależy przyszłość organizacji.

Do gabinetu wszedł szef ochrony. Nalał sobie whisky i usiadł na sofie. Nie odezwał się słowem, pozwalając szefowi skończyć analizę informacji. Zresztą nie miał powodu się śpieszyć.

– Jak tam nasz sobowtór? – zapytał Nero, spoglądając na drugiego mężczyznę.

– Śpi jak niemowlę. Nawet nie drgnął, gdy wszedłem do sypialni i przystawiłem mu broń do łba.

– Przyzwyczajony?

– Wątpię. Do tego nie da się przyzwyczaić. Gdy czujesz niebezpieczeństwo, zawsze drgnie choć jeden mięsień.

– A może to alkohol?

– Może. Jednak to też mało prawdopodobne. Wydaje się nie mieć z nimi żadnych kontaktów.

– Zobaczymy za parę dni. Mają dość ostrożnych ludzi, to nie jest ktoś, kogo można tak po prostu zniszczyć. Słyszałeś zresztą o ostatnim wyskoku tych smarków.

– To akurat jest nam na rękę. Dwoje diabłów odpada, środki ostrożności lada chwila obniżą, a większość grup jest zajętych wytępieniem pozostałości po venerdì. Don Tristian wie, że taki moment należy odpowiednio wykorzystać. Jakie rozkazy wobec sobowtóra?

– Na razie nic nie zmieniamy. Obserwuj go nadal.

– Wszystko według życzenia, Nero.


Poranek był ciężki. Mateo dawno nie czuł się tak źle, co znaczyło, że przesadził z alkoholem. I to jeszcze w czasie pracy, co było dość nieprofesjonalne z jego strony. Nic to, że był akurat na spotkaniu z klientem, który pozwolił mu na chwilowe rozluźnienie. To i tak źle o nim świadczy. Jak mógł sobie pozwolić na tak karygodny błąd? Cóż, może i jemu w końcu powinęła się noga. Dobrze, że nie przy odgrywaniu roli, bo to zrujnowałoby wszystko, nad czym przez tyle lat pracował.

Spojrzał na zegarek w telefonie. O dziwo nie było zbyt późno, więc organizm pomimo zatrucia alkoholem działał normalnie. Tyle dobrego. Czas zebrać się w całość i znów przybrać tożsamość Nero Vincentiiego. Za to mu przecież płacą.

– Wstał pan już? – zapytał szef ochrony, otwierając drzwi.

– Przed chwilą.

– Więc każę podać śniadanie. Potem ruszymy w drogę powrotną.

– Doskonale.

Jadalnia była pusta, gdy Mateo zszedł na posiłek. Nie dziwił się, bo wątpił, by Nero ujawnił mu się ponad to, co zaoferował wczoraj. Trochę nieśmieszny ten żart, ale czego można oczekiwać od człowieka, który ma paranoję na punkcie własnego bezpieczeństwa? To by było zbyt proste, gdyby tak po prostu zdecydował, że się ujawni swojemu dublerowi, skoro wielu bliskich współpracowników nie znało jego twarzy. To byłoby wyjątkowo nierozsądne zachowanie.

Samochód już czekał. Wszystko wyglądało niemal identycznie jak poprzedniego dnia z tą różnicą, że teraz wychodzili. Mateo podejrzewał, że tak jest zawsze. Do bólu nudnie i nieprzyjemnie.

– Ładne perfumy – rzucił do mijanego strażnika, uśmiechając się półgębkiem.

Odpowiedzi nie było, zresztą jej nie oczekiwał po tak nudnych ludziach. Co prawda nie powinien tego w ogóle mówić, ale ten człowiek nie miał pojęcia, kim jest i jakie zachowanie było tu na miejscu. Mógł sobie na to pozwolić, nim ruszy w długą i męczącą drogę powrotną do rezydencji, w której mieszkał jako Nero Vincentii.

– Już niedługo wszystko się zakończy – stwierdził półgłosem.

– Prawdopodobnie – odparł szef ochrony. – Czy mamy zatrzymać się gdzieś po drodze?

– Nie, o ile to niekonieczne. Czeka nas mnóstwo pracy po powrocie.

– Oczywiście.


Miał przed sobą już wszystkie plany ataku. Musiał przyznać, że to dość pomysłowe i niebudzące większych podejrzeń. Przynajmniej przez jakiś czas, ale powinno wystarczyć. Zarówno im, jak i Don Tristianowi na wprowadzenie w życie wszystkich zaplanowanych zmian. Co prawda wątpił, by wszystko poszło łatwo – w końcu mają do czynienia z jedną z najważniejszych rodzin mafijnych we Włoszech – ale to również uwzględnił. Najważniejsze, by pierwszy atak został przeprowadzony udanie. Od tego zależy ich być albo nie być.

Uśmiechnął się, łapiąc się na pewnej myśli, ale zaraz ją zganił. Była zbyt śmiała na ten moment. Sięgnął za to po telefon.

– Zorganizuj spotkanie z Don Tristianem – polecił. – Im szybciej, tym lepiej.

Westchnął. To były długie cztery dni, podczas których był pod stałą obserwacją swego szefa ochrony. Nawet teraz kręcił się gdzieś w pobliżu. I niekoniecznie chodziło tu o czyjekolwiek bezpieczeństwo. Nie zwracał jednak na to uwagi, nie miał niczego do ukrycia w tej chwili. Zresztą plany zamachu były tego wystarczającym dowodem. Nie mogliby sobie na to pozwolić, gdyby był oskarżony o spiskowanie z wrogiem, bo pewnie podejrzany był nadal.

– To zbyt proste – stwierdził cicho. – Zbyt proste, mój drogi.

Don Tristian pojawił się następnego dnia rano niezwykle uradowany wieścią o ustaleniu ostatnich szczegółów. Zaczął powoli tracić nadzieję, czy w ogóle do tego dojdzie.

- Nie śpieszyłeś się, Nero – powiedział na powitanie. – A przygotowałem ci tak świetną okazję.

– Proszę wybaczyć, Don Tristianie. Musieliśmy wszystko zgrać w czasie, by atak się udał i nie został pan podejrzany o udział w zamachu.

– Miło, że się o mnie troszczysz.

– W końcu za to nam pan płaci – uśmiechnął się Nero. – Byłoby szczytem nieprofesjonalizmu, gdybyśmy nie uznali pańskiego bezpieczeństwa za jeden z priorytetów.

– Trzeba ci to przyznać, masz dar przekonywania do swoich racji. Gdybyś chciał sięgnąć po więcej, byłbyś przerażającym przeciwnikiem.

– Albo dobrym sojusznikiem.

Tristian roześmiał się, choć w tym śmiechu nie było radości. Nero Vincentii miał o sobie wygórowane mniemanie, a prowadził jedynie małą organizację najemników. Żadna szanująca się rodzina nie będzie ich nigdy traktować jak równych sobie. Zresztą to samo można powiedzieć o Rabbii rodziny Tovarro. Fakt, nie byli zwyczajnymi najemnikami, bo ich klasa znacznie przewyższała pozostałe grupy, a ich renoma polegała głównie na strachu i zależności od Tovarro. Do tego większość z nich pochodziła z szanowanych, starych rodzin mafijnych powinowaconych z Tovarro. Mimo to jako pojedyncza jednostka byli niżej niż wiele mafijnych rodzin. Nero chyba sobie wymyślił, że może przeskoczyć tę różnicę i stać się mu równym. Wolne żarty.

– Nie wybiegajmy tak daleko, Nero.

Vincentii uśmiechnął się nieco zjadliwie. Zrozumiał aluzję. Wielu mafiosów nosiło nosy wyżej, niż sięgali ręką tylko z powodu pustej dumy bądź rodowodu. Świeżym organizacjom było naprawdę trudno się przebić, bo wszyscy starali się je wykorzystać najbardziej, jak się da i nikt nie traktował ich poważnie.

– Więc jaki jest plan? – zapytał Tristian.

Nero przesunął po stoliku teczkę z dokumentami dotyczącymi zamachu.

– Tu są wszystkie szczegóły. Mam nadzieję, że uzyskam zgodę na wszystko, co zostało zawarte, zaś potem zapraszam na drugie śniadanie, aby zapieczętować plan działania.

Tristian potrzebował chwili, aby wszystko przeanalizować. Rzeczywiście plan Nero mógł mu pomóc nie wzbudzać podejrzeń, że ma coś z tym wspólnego. O ile wszystko pójdzie dobrze. O to się jednak nie martwił, bo miał alternatywny plan na taką okazję, żeby ratować własny tyłek. Nie zamierzał ryzykować, że te gnojki coś spieprzą, przez co stanie się celem. Nie ma takiej możliwości. Zbyt wiele mógł na tym stracić, choć nie chciał rezygnować z tych ambicji.

– Masz zgodę na wszystkie szczegóły – uznał w końcu. – Tylko tego nie zepsuj.

– Oczywiście, Don Tristianie. Chodźmy zjeść.

Nero był bardziej niż zadowolony, że di Miotto nie robił problemów. Teraz wystarczy tylko przeprowadzić akcję i będzie po wszystkim. Ale najpierw należy mu się odrobina relaksu.

– Chcę się spotkać z dziewczyną – oznajmił szefowi ochrony. – Zorganizuj mi spotkanie. Tu masz numer agencji i niech przyślą Michelle.

– To mądre w tej sytuacji?

– Ta mała nie wie, kim jestem. Poza tym jeśli coś pójdzie nie tak, nie chcę iść do piachu po długim celibacie. Organizację spotkania pozostawiam tobie.

– W porządku.

Hotel był wystawny i drogi. Przy tym oczywiście z klasą. W wynajętym apartamencie czekała już biuściasta, mocno umalowana blondynka w różowej, kusej sukience. Uśmiechnęła się zalotnie do szefa ochrony, który wszedł pierwszy, by sprawdzić, czy pokój jest bezpieczny.

– Nie masz przy sobie broni ani żadnej pluskwy? – zapytał.

– Możesz sprawdzić – rozłożyła ramiona.

Chyba nie zdawała sobie sprawy z powagi sytuacji, więc mężczyzna dał sobie spokój z przeszukiwaniem blondynki, po czym zaprosił do środka Nero.

– Czysto – poinformował formalnie. – Będę na zewnątrz.

– Dziękuję.

– Straszny sztywniak – stwierdziła kobieta.

– Taki typ. To co? Kąpiel na dobry początek?

Zostali sami. Blondynka podniosła się z kanapy i wskazała Nero, aby poszedł za nią. Przeszli przez sypialnię i łazienkę, po czym wpuściła go do innego pokoju, który był połączony z apartamentem. Szef ochrony najwyraźniej o tym nie wiedział.

– Dziękuję.

– Wykąpię się – poinformowała blondynka i zamknęła za sobą drzwi.

Nero zaś spojrzał na brązowowłosego mężczyznę bawiącego się jednym ze swych noży. To on odezwał się pierwszy:

– Nie wykorzystuj mojego imienia jako ksywki dziwki, stary pedale.

– Nie jestem taki stary, Michi – odparł, siadając w drugim fotelu. – Poza tym zgodziłeś się na taki sposób komunikacji.

– Nie ja, tylko szef. Nie miałem nic do gadania. Rozumiem, że wszystko już gotowe?

– Tak. Opowieść trochę potrwa, a to – wyciągnął z kieszeni pendrive'a – możesz przekazać tym wyżej. Mamy wystarczająco dowodów, by pogrążyć Tristiana di Miotto. Chociaż gdy zdradza przyjaciel, nie jest to zbyt miłe.

– Mów o szczegółach. Szefowi raczej nie będzie chciało się tego wszystkiego czytać. A, ta dziewczyna nie jest niebezpieczna? – zapytał.

– Nie, agencja należy do zaprzyjaźnionej rodziny. Spędzi trochę czasu w wannie, zajmie się sobą, a potem będziesz mógł ją odwieźć z powrotem. Nie martw się, nie powiem Lizzy.

Michelle zazgrzytał zębami na tę ostatnią uwagę, ale postanowił nie trwonić czasu na głupie sprzeczki. Mieli robotę do wykonania. Może i spotkanie w hotelu i prostytutką mogło potrwać, ale nie wolno tego zbytnio przedłużać, by nie ryzykować. W końcu to już ostatni etap. Ten najciekawszy dla nich – rozróba.


Nikt nie słyszał jego kroków. Nikt nie wyczuł jego obecności. Tak jakby nigdy go tam nie było. Niczym duch. Gdy orientowali się, że jest obok, było już za późno. Pozostawiał po sobie jedynie trupy i nikt nie mógł go powstrzymać.

Nero Vincentii spoglądał na to pobojowisko z wyraźnym niedowierzaniem. To się nie miało prawa wydarzyć, a jednak stał wśród trupów swoich podwładnych, którzy właśnie mieli wychodzić i wypełnić zadanie. Nie do końca pojmował, co tu się w ogóle wydarzyło. Nie słyszał odgłosów walki, prawdopodobnie nie padł ani jeden strzał, bo i rany wyglądały jedynie na cięte. Nie miał pojęcia, jaki oddział byłby do tego zdolny.

Chociaż nie. Jeden był. I to chyba najbardziej przerażało Nero, bo oznaczało, że za chwilę sam umrze. Może nawet przypadkowo, bo przecież nie wiedzą, jak wygląda. Sobowtór nie mógł tego nikomu zdradzić, skoro nie wie. Może to go ocali? Może zagranie kogoś innego ocali mu skórę?

Musiał stąd uciekać. Im szybciej zniknie, tym większą szansę będzie miał na przeżycie. Gdy tak się stanie, nikt nie będzie mógł go dosięgnąć. Nawet siedem diabłów Tovarro.

– Jesteś Nero Vincentii – usłyszał.

Rozejrzał się. Początkowo nikogo nie zauważył, więc naprawdę się przeraził, gdy tuż obok niego wyrósł mężczyzna o poprzecinanej bliznami twarzy. Nero odskoczył. Obcy był dobrze zbudowany i dość wysoki, więc jakim cudem tak po prostu go zaszedł? To było fizycznie niemożliwe. Chyba że... Nero przełknął nerwowo ślinę i przyjrzał mu się uważniej. Czarne włosy miał przycięte niemal do zera, brązowe oczy beznamiętne, a ciało skryte pod czarną kurtką i bojówkami. Całość wieńczyły wojskowe buciory i rękawiczki.

– Kim jesteś? – zapytał cicho Nero.

– Jesteś Nero Vincentii – powtórzył obcy.

– Nie jestem – skłamał.

– Pachniesz ładnie, Nero Vincentii.

Zbladł. Przed oczami zobaczył scenę sprzed kilku dni, gdy sobowtór stąd wyjeżdżał. To on wtedy powiedział, że ma ładne perfumy. Musiał je poczuć w gabinecie, a potem skojarzył. Dlaczego tego nie przewidział? Opadł na kolana. Był skończony, bo Fantasma z Rabbii nie znał słowa „litość".

Duch – właściwe imię dla tego człowieka, którego Cesare Tovarro wyciągnął z oddziału zamkniętego, by wykorzystać jego umiejętności zabijania. Nie było chyba nikogo w tych kręgach, kto nie usłyszałby choćby plotek na temat Fantasmy.

Jego pochodzenie nie było do końca znane, ale prawdopodobnie rodzice sprzedali go mafii, gdy był jeszcze dzieckiem. Tam był torturowany niemal na wszystkie sposoby, a później wcielony do oddziału bezmyślnych zabójców, którzy wykonają każdy rozkaz bez mrugnięcia okiem. Nie znał innego życia, a z tak skrzywioną psychiką nie mógł wrócić do normalnego społeczeństwa, więc po zniszczeniu jego macierzystej rodziny oraz jednostki został umieszczony w zakładzie dla psychicznie chorych i odseparowany od ludzi.

Mówiło się, że nawet w Rabbii nieco odstaje i jedynie wykonuje rozkazy szefa, ale trudno było powiedzieć, jak było naprawdę, nie będąc częścią jednostki. Jedno było pewne – jeszcze ani jedna jego misja nie zakończyła się porażką. Był zabójczo skuteczny, a to z jego beznamiętnością było dostatecznie przerażające, by nikt nie chciał stać się jego celem.

Nero nawet nie próbował błagać o litość. To byłoby bezsensowne w tej sytuacji. Może gdyby wysłano kogoś innego, ale nie w przypadku Fantasmy. Teraz mógł tylko z pokorą przyjąć śmierć, bo nie ma szans na ucieczkę. Nie przed tą maszyną do zabijania.

– Mateo Schonetti pracuje dla was? – zapytał.

Fantasma nie odpowiedział. Po prostu wbił nóż w szyję Nero, który w tej chwili zorientował się, gdzie wcześniej widział te jadowicie zielone oczy. W ostatnim odruchu uśmiechnął się gorzko na myśl, że od początku był sterowany przez diabły z Rabbii. Lecz teraz to problem Tristiana di Miotto. Nie wywinie się.


Rozdział 18. Gdy jesteśmy sami - 22.11.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro