Rozdział 27. Bez przebaczenia

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Gdy robimy coś, co rani innych, prędzej czy później pojawia się kwestia wybaczenia. Przecież nie możemy być wiecznie skłóceni z innymi. Tak się nie da żyć, bo należałoby wszystkich wyrzucić, zlikwidować z własnego świata, aż nie pozostałby nikt. Ludzie rodzą się i umierają samotni, lecz żyć pragną wśród innych.

Nie da się przejść przez życie, nie raniąc nikogo. Popełniamy błędy, które niekiedy kosztują czyjeś łzy i cierpienie. Przepraszamy i oczekujemy wybaczenia. Reszta jest kwestią tylko dobrej woli osoby poszkodowanej. Trudniej tylko od przebaczenia osiągnąć zapomnienie win.

Elena nie była osobą pamiętliwą czy nieskorą do wybaczania. Życie w mafii wymagało ustępstw, a wieczne dąsanie się było źle widziane. Nigdy nie było tak, że wrogowie nie staną się kiedyś sojusznikami. Zresztą sieć umów i wpływów niejednokrotnie sprawiała, że ci pierwsi musieli ustępować bądź współpracować przez krótki okres czasu. Tak działał ten świat i można było to zaakceptować albo cały czas mieć pod górkę.

Elena wybrała to pierwsze. Nie ukrywała, że jej powierzchowność i uśmiech ułatwiały sprawę. Jednak były kwestie, których nie zamierzała przebaczać. Nigdy nie wybaczyła zabójstwa swojego ojca zarówno Kwasowemu, jak i jego zleceniodawcom, a nawet poprzysięgła zemstę, gdy tylko wpadnie na ich trop. Kwasowego dorwała i choć to Fabio go zabił, poczuła nieco ulgi i satysfakcję. Wiedziała, to nie zwróci jej utraconego zbyt wcześnie dzieciństwa tak samo jak morderstwo Alejandra Siddeccy nie zwróciło jej ukradzionego dziewictwa. Tego też nie zamierzała wybaczyć. I tu nie chodziło tylko o nią.

Kwestii wybaczenia nie podlegały również zbrodnie przeciwko rodzinie Tovarro. Jeśli ktoś ich krzywdził, narażał się diabłom Rabbii. Wszyscy o tym wiedzieli, więc nie atakowali bezmyślnie. Przynajmniej większość. Gdy już się zadzierało z tak dużą organizację, należało być gotowym na konsekwencje.

Sojusznikom nie wybaczała zdrady. Nie potrafiła się na to zdobyć i zawsze podziwiała Lorenza, który miał w sobie sporo pokładów dobroci jak na szefa mafii. Choć czasami śmierć była lepsza dla zdrajcy. Ta dobroć była dość przewrotna i należało się jej obawiać.

Do tych niewielu punktów Elena dołączyła kolejny personalny – morderstwo rodzeństwa Scinta dokonanego przez Fabiana Cortizię. Najmniej chodziło o naciągnięcie warunków sojuszu z Tovarro. Polowała na niego z własnej woli. Nie potrafiła wybaczyć, z jakim okrucieństwem potraktował Elis. To było bezbronne dziecko, które nawet nigdy nie miało broni w ręce. Nie chciała nawet wyobrażać sobie, co czuł Zach, patrząc na to wszystko. Na samą myśl czuła niepohamowaną wściekłość i zaczynała lepiej rozumieć Fabia, który potrafił dać się ponieść temu uczuciu. To prowadziło do nieprzemyślanych działań kończących się niekiedy prawdziwymi kłopotami. Zawsze go za to krytykowała, a teraz sama miała ochotę dorwać młodego Cortizię bez żadnego planu działania.

– Wszystko w porządku?

Spojrzała na Rafaela, który przystanął obok niej z wyraźnie zatroskaną miną. Prychnęła jak urażona kotka na to pytanie.

– Wyglądam tak żałośnie, że podwładny musi się o mnie martwić? – zapytała.

– Nie ukrywam, że wygląda pani na mocno zirytowaną, a wziąwszy pod uwagę pani relacje z rodzeństwem Scinta, nie śmiem sobie nawet wyobrazić pani wściekłości.

Nie skomentowała jego słów. Pozycja Rafaela nie do końca pozwalała mu na takie prywatne uwagi, ale czasami przymykali na to oko. Nie byli jednak tak pobłażliwi dla pozostałych członków jednostki.

– Czujki się odzywały? – zapytała.

– Lada moment powinny zdać raport.

– Lepiej niech się pośpieszą.

Chłodny ton Eleny jednoznacznie określał, że ma dość czekania. Należało działać i to jak najprędzej. Rafael zrozumiał przekaz i odszedł, pozostawiając kobietę samą z niewesołymi myślami.

Milczeniem skwitowała przybycie Fabia i Fantasmy. Nie prosiła Cesare'a o posiłki, sama drużyna ze Scintille wystarczała aż nadto, ale najwyraźniej szef Rabbii potraktował to inaczej.

– Jaki mamy plan? – zapytał Fabio.

– Na razie czekamy – odparła.

– Dorwiemy ich.

– Wiem to bez twoich zapewnień – odpowiedziała szorstko i spojrzała na zbliżającego się Rafaela. – Dobre czy złe informacje?

– Dziewięć osób. Fabian Cortizia z sześcioma podwładnymi, których udział w ataku na rodzinę Scinta potwierdziliśmy, oraz dwie nastolatki. Prawdopodobnie cywile. Kazałem otoczyć dom. Mysz się nie prześlizgnie.

– Doskonale. Wchodzicie zaraz po nas. Gówniar nie ruszajcie, o ile nie zaczną stanowić zagrożenia. Cortizia jest mój. – Tu spojrzała na nowo przybyłych oficerów Rabbii.

– A pozostali?

– Potraktować z odpowiednią troską.

– Tak jest.

Rafael oddalił się pośpiesznie, by wydać odpowiednie rozkazy. Fabio stanął przed Eleną z nieco groźną miną.

– A my co? – zapytał z ironią.

– Nie wiem, po co przysłał was tu Cesare, bo nie potrzeba nas tu trojga – odparła z chłodem.

– Nie kieruj na mnie swojego wkurwienia, małolato – ostrzegł. – Mamy cię osłaniać. Cortizia jest niebezpiecznym typem.

Nie odpowiedziała, ale w jej spojrzeniu pojawiła się uraza. Odepchnęła się lekko od samochodu, sprawdziła, czy broń gładko wychodzi z kabur, po czym ruszyła w stronę opuszczonego domku w środku lasu.

– Elena. – Głos Fabia sprawił, że się zatrzymała, ale nie odwróciła się. – Nie daj się ponieść.

– Jestem profesjonalistką. Gniew mnie nie zniszczy, skoro mam ciebie za plecami. Idziemy.


Piski i drwiący śmiech było słychać nawet na zewnątrz, nikt się nie przejmował wystawianiem czujek. Mało kto wiedział o tym domu w środku lasu, więc byli tu bezpieczni. Zresztą upojeni łatwym zwycięstwem nawet nie pomyśleli o tym, że ktoś na nich poluje. Kto by się ośmielił ruszać dziedzica jednego z najstarszych sojuszników rodziny Tovarro?

Może dlatego zgłupieli, kiedy na progu pojawiły się trzy sylwetki w mundurach Rabbii. Musieli poczuć się nieco głupio, większość była roznegliżowana, dwóch nie zdążyło skończyć i zastygli nad partnerkami, nie wiedząc, co ze sobą począć.

Fabian Cortizia nie miał problemu z otrząśnięciem się z początkowego szoku. Nie kłopotał się założeniem koszuli czy zamknięciem paska wiszącego w szlufkach drogich spodni. Nonszalanckim ruchem poprawił ciemnobrązowe włosy i zapytał:

– Cóż sprowadza oficerów Rabbii w moje skromne progi?

– Zach Scinta i jego siostra, Elis. A także reszta rodziny Scinta – odparła chłodno Elena.

– Wątpię, czy mogę pomóc. – Uśmiechnął się czarująco. – Ale może najpierw zaproponuję drinka?

Poruszył się, jakby rzeczywiście miał nalać gościom whisky stojącej na stoliku w kącie pomieszczenia, rzucił się jednak w stronę Eleny. Była szybsza zarówno od niego, jak i od Fabia, zrobiła unik, po czym kopnęła przeciwnika w nerki. Nie pozwoliła mu całkiem upaść, łapiąc za włosy i odciągając głowę mężczyzny. Wprawnym ruchem wyciągnęła nóż i z jego pomocą wydłubała Fabianowi oko. Mężczyzna wrzasnął boleśnie, niemal zemdlał, a po twarzy spłynęła mu krew.

Elena strząsnęła z noża okrwawioną gałkę oczną o jasnozielonej tęczówce i rozbiła ją okutym stalą obcasem z okropnym chrupotem. W tej samej chwili Scintille pochwycili podwładnych Fabiana, a małolaty zaczęły krzyczeć z przerażenia. Ucichły, gdy tylko Salevannov na nie spojrzała.

– Wynocha – poleciła.

Dziewczyna nie miały więcej niż piętnaście lat. Nie wyglądało na to, żeby zostały tu przyprowadzone siłą, choć chyba nie podobało im się, jak zostały potraktowane.

– Ale wokół jest las – powiedziała cicho jedna z nich.

– Nie obchodzi mnie to. Przyszłyście tutaj, znajdziecie drogę powrotną.

– To nie tak miało być – zapłakała druga.

– Rafael. – Głos Eleny zabrzmiał mocno zirytowanie. Nie miała cierpliwości do przypadkowych ofiar.

Dowódca Scintille gestem wskazał dwóm swoim ludziom, aby zabrali stąd dziewczyny. Jeszcze przez chwilę słychać było ich płacz, potem las wchłonął dźwięki. Zostały tylko jęki Cortizii, który ukrywał pod dłonią pusty oczodół.

– Mój ojciec się o tym dowie – warknął płaczliwie.

– Prawdopodobnie już wie – odparła niewzruszona Elena. – I pewnie właśnie przeprasza Don Tovarra za głupotę swojego syna, który za chwilę przejdzie do historii, niczego nie osiągnąwszy.

– Nie możesz tego zrobić.

– No popatrz. – Uśmiechnęła się zimno. – Jakoś ty nie miałeś litości dla Elis Scinty.

– Co cię obchodzi ta gówniara?

Złapała go mocniej za włosy i przekręciła mu głowę tak, żeby spojrzał na nią okiem, które jeszcze miał.

– Rodzina Scinta była mi bliska i nie wybaczę nikomu, kto podniósł na nią rękę. Zwłaszcza w takich sposób. Teraz zapłacisz mi za każdą łzę Elis. Mam nadzieję, że liczyłeś, bo nie chciałabym się pomylić.

Pchnęła go na stolik, na którym jeszcze chwilę temu leżała jedna z małolat. Zignorowała przy tym dzwoniący telefon. Po chwili i tak umilkł na rzecz tego należącego do Fabia.

– El, do ciebie – poinformował ją.

– Nie teraz.

– To Don Lorenzo – powiedział z naciskiem.

Naburmuszyła się widocznie, ale odebrała telefon.

– Tak?

– Nie zabijaj Fabiana.

– Ale, Don Lorenzo... – Weszła mu oburzona w słowo.

– Eleno, pozwól mi dokończyć – powiedział twardo. – Przywieźcie go tutaj żywego. Zostanie oficjalnie skazany. Tyle możemy zrobić dla jego ojca.

Salevannov przez chwilę nie odpowiadała. Nie miała na to ochoty, ale równie dobrze Fabio i Fantasma mogą powstrzymać ją na rozkaz, a wtedy już na pewno źle się to skończy.

– Ma być żywy, tak? – zapytała.

– I zdolny do mówienia. Tyle nam wystarczy.

– Jak sobie życzysz, Don Lorenzo.


Było już późno, gdy w gabinecie Lorenza pojawił się Falco. Obaj siedzący w fotelach mężczyźni przerwali rozmowę i spojrzeli na niego.

– Przybyli.

Lorenzo przeniósł współczujące spojrzenie na Alejandra Cortizię, z którym współpracował od wielu lat, a teraz zamierzał pozbawić go dziedzica. Nie mógł jednak inaczej. Sprawa przybrała nieciekawy obrót, kiedy Elena przyniosła prośbę Zacha Scinty o pomoc. Wydarzenia potoczyły się szybciej, niż się spodziewali, a konsekwencje były naprawdę przykre.

– Chodźmy. Nie ma sensu tego przedłużać – powiedział Cortizia.

Falco zaprowadził ich do podziemi, gdzie znajdowały się cele. Jedna z nich była większa od pozostałych i tak czekali oficerowie Rabbii z jeńcem.

Fabian Cortizia nie wyglądał dobrze. Pozbawiony oka, z połamanymi wieloma kośćmi, w wielu miejscach zakrwawiony klęczał pośrodku pomieszczenia pod strażą Scintille. Nie podniósł spojrzenia na wchodzących uparcie wpatrzony w jakiś punkt na podłodze.

– Don Lorenzo, Don Cortizia, proszę wybaczyć, że to tak długo trwało. – Elena skinęła mężczyznom głową w uprzejmym geście.

Alejandro bez słowa przyglądał się zmasakrowanemu synowi. Nie był przerażony, raczej zagniewany. Dopiero po chwili spojrzał na oficerów Rabbii.

– Rodzina Scinta była nam zawsze solą w oku – odezwał się. – Słyszałem jednak, że jej ostatni szef był pani przyjacielem, panno Salevannov i to pani przekonała go do sojuszu z rodziną Tovarro. Bardzo mi przykro, że wydarzenia potoczyły się w ten sposób. Mój syn przekroczył swoje kompetencje.

– Nie mam żalu do rodziny Cortizia. Fabian sam powiedział, że była to jego decyzja. Nie będę nosić urazy wobec rodziny Cortizia i mam szczerą nadzieję, że sojusz pomiędzy Tovarro a Cortizią na tym nie ucierpi.

– Również tego bym pragnął. Gdyby Fabian potraktował rodzinę Scinta z większym szacunkiem, czy byłaby pani skłonna mu wybaczyć?

– Obawiam się, że Fabian nie pomyślał nawet o tym, żeby zakończyć sprawę z Scintą w odpowiedni sposób. Przykro mi to mówić, ale wychował pan ostatniego skurwiela i obawiam się, że sojusz pomiędzy naszymi rodzinami zostałby przez niego zagrożony w przyszłości.

– Rozumiem pani stanowisko, panno Salevannov. Pewne sprawy nie podlegają przebaczeniu. Synu, twojej winy to nie zmaże, ale powinieneś choćby przeprosić członków rodziny Tovarro za sprawienie im kłopotów.

– Ta dziwka dostała już swoje zadośćuczynienie – wycharczał Fabian.

– Rozumu i szacunki ci od tego nie przybyło – odezwał się Fabio, stawiając stopę na ramieniu jeńca, który jęknął boleśnie. – Nie życzę sobie, żebyś nazywał moją partnerkę w tak obelżywy sposób. Przeproś panią.

– Nie chcę przeprosin od tego śmiecia – odparła. – Wysłuchałam wystarczająco jego obelżywych słów. Nie będę już potrzebna, Don Lorenzo?

– Poradzimy sobie, Eleno. Odpocznij.

Skinęła głową obu szefom, po czym wyszła z pomieszczenia. Była zmęczona i zirytowana całą tą sytuacją, a obecność obok Fabiana Cortizii sprawiła, że gniew w niej narastał. Ukarała go za to, co zrobił rodzeństwu Scinta, ale nie czuła satysfakcji. Jego śmierć nie należała do niej.

Wyszła na taras odetchnąć nocnym powietrzem. Dopiero teraz uderzyła w nią świadomość, że zemsta i tak niewiele zmienia. Zachowi i Elis to nie zwróci życia, nie była pewna, czy jakakolwiek kara była sprawiedliwa. Czy to miało w ogóle znaczenie? Nie miała pewności. Po jej policzku spłynęła pierwsza łza, bo teraz już mogła sobie pozwolić na opłakiwanie zmarłych.

Drgnęła nerwowo, gdy została objęta przez czyjeś ramiona. Domyśliła się, kto to, a jasna czupryna, którą zobaczyła kątem oka, gdy oparł podbródek na jej barku, tylko potwierdziła jej podejrzenia.

– Nie jesteś na egzekucje? – zapytała cicho.

– Fantasma wystarczy za świadka z naszej strony – odparł ze wzruszeniem ramion. – Rozmawiałem z Falco. Jutro pochowają rodzinę Scinta. Tovarro się tym zajmą, bo nie ma już nikogo innego. To będzie skromna uroczystość.

– Taka wystarczy – stwierdziła. – Zach nie lubił zbytniej pompy. Wolał żyć skromnie, ale wśród najbliższych.

– Ukaranie sprawcy cię nie pociesza – zauważył.

– Bo nic nie zmienia. Rodzina Scinta nadal pozostaje zniszczona.

– Ale inne rodziny już wiedzą, że nie opłaca się powtarzać błędów młodego Cortizii. Może przynajmniej to ostatnia taka tragedia.

Elena westchnęła i otarła policzki. Wsparła się na Fabiu zmęczona tym wszystkim.

– Służba przygotowała dla nas pokój – powiedział. – Nie musimy dzisiaj wracać do dworku.

– Poprosisz, żeby przygotowali mi kąpiel? – zapytała.

– Załatwione. Nie stercz tu zbyt długo.

Posłała mu blady uśmiech, po czym została sama na tarasie. Jednak obecność Fabia trochę ją uspokoiła. Wątpiła, żeby ponury nastrój opuścił ją w ciągu kilku najbliższych dni, ale nie obciążał jej już tak bardzo. Zresztą Furpia miał rację. Może nie mogą odwrócić tego, co się stało, ale jest szansa, że nie powtórzy się to w przyszłości. Chociaż tyle.

Uroczystość pogrzebowa członków rodziny Scinta była bardzo skromna. Niewiele osób przyszło pożegnać Zacha i jego najbliższych, co tylko pokazywało, jak bardzo trzymali się z boku. Rodzina Scinta już nie istniała, nie było żadnego spadkobiercy, więc ich teren niedługo rozedrą inne grupy. Z pewnością dojdzie do konfliktu, bo jednak nie zdarza się często, żeby cała organizacja znikała z powierzchni ziemi.

Kondolencje przyjmowała rodzina Tovarro jako najwyższa w sojuszu. Wieść o tym, co wydarzyło się naprawdę, już się rozniosła. Wielu pomstowało na rodzinę Cortizia, lecz Lorenzo starał się zażegnać takie konflikty już teraz, by uniknąć nieporozumień. Sytuacja i tak była niezbyt przyjemna, gdy na cmentarzu pojawił się Alejandro Cortizia. Kilku krewkich młodzików próbowało nawet zaatakować, ale zostali powstrzymani, by mężczyzna mógł w spokoju złożyć hołd zamordowanym przez swojego syna.

Niedługo później cmentarz opustoszał. Została na nim jedynie para zabójców Rabbii w eleganckich, żałobnych strojach. Obserwowali ostatnie zadania grabarzy, którzy zamykali groby rodzeństwa i ich podwładnych.

– Nie musisz tu ze mną być – stwierdziła cicho Elena.

– Ale chcę, bo nie powinnaś być tu sama.

– Dziękuję.

– Głupia, nie masz za co. – Wyszczerzył się. – To normalne, że zawsze będę u twojego boku. Możesz powiedzieć mi o wszystkim, a ja się od ciebie nie odwrócę.

Uśmiechnęła się smutno. Wierzyła mu, jednak nadal było kilka spraw, o których nie chciała mu wspominać. Wiedziała, jakby na to zareagował, tylko by się niepotrzebnie wściekał, a to żadnemu z nich nie jest potrzebne.

– To co cię martwi? – zapytał. – Bo chyba nie tylko o Scintę chodzi, co?

– To nic takiego.

– El, nie okłamuj mnie.

– Nie dziś, dobrze? Daj mi jeszcze trochę czasu na poukładanie tego. Wtedy ci o wszystkim opowiem.

– Przed wyprawą?

– A skąd pomysł, że się dokądś wybieram?

Obrócił ją do siebie i spojrzał z powagą w twarz. Rzadko widywała u niego taką miną. Najczęściej krzywił się wściekle wytrącony z równowagi albo uśmiechał się głupio, sądząc, że każdy jego pomysł jest dobry. Ta powaga do niego nie pasowała.

– Przeczucie. Coś ostatnio absorbuje całą twoją uwagę. Chciałbym wiedzieć co.

– Nigdzie się nie wybieram, Fabio – powiedziała spokojnie. – Nie masz powodów do zmartwień. To ta sytuacja z Zachem trochę mnie przybiła. Niedługo przejdzie.

– I tak ci nie wierzę, małolato, ale niech ci będzie. – Westchnął. – Tylko pamiętaj, że cię wesprę. Wystarczy powiedzieć. Zrozumiałaś?

– Tak. – Uśmiechnęła się lekko. – Dziękuję za wspieranie mnie.

– Głupia, już ci mówiłem. Nie musisz mi dziękować.

Przyciągnął ją do siebie, ale powstrzymał przed pocałunkiem. To nie było dobre miejsce na takie gesty.

– Wracajmy – powiedziała. – Dla Zacha i pozostałych zrobiliśmy już wszystko, co mogliśmy. Czas wrócić do własnego życia.

Opuścili cmentarz, nie odwracając się na świeże groby. To gdzieś wciąż będzie żyło w ich pamięci, trudno zapomnieć, ale też nie można żyć tylko tym. Przed nimi wciąż wiele wyzwań jako członków rodziny Tovarro, ale także bardzo prywatnych spraw, które w końcu się o nich upomną.


Elena przeciągnęła się nad dokumentami, które czytała. Piekły ją oczy, do tego co chwilę ziewała, ale uparcie siedziała w bibliotece, chcąc skończyć. Została już niewiele.

– Powinnaś się położyć.

Drgnęła nerwowo, słysząc znajomy głos. Normalnie zauważyłaby czyjąś obecność bez żadnych problemów. Chyba rzeczywiście zmęczenie dało jej się we znaki.

– Zostało mi z dziesięć stron, wujku. – Uśmiechnęła się.

– Upartość jest zarówno cenną zaletą, jak i poważną wadą. Powinnaś bardziej zważać na swoje zdrowie, cokolwiek zaprząta twoją głowę.

Lorenzo usiadł obok Eleny, ale nie sięgnął po dokumenty. Kobieta podejrzewała, że bez tego wie, co zawierają. Już od jakiegoś czasu się nimi interesowała, więc z pewnością kazał sprawdzić, o co chodzi. Lubił wiedzieć, co dzieje się w rodzinie, choć nie zawsze reagował.

– To tylko jedna noc – stwierdziła. – Fabio pojechał na misję, więc mogę się tylko na tym skupić. Słyszałam, że rodzina Cortizia wpadła w kłopoty.

– Nie mają dziedzica, więc zaczynają się wewnętrzne walki o władzę. Alejandro jest już stary, musi wyznaczyć następcę.

– Narobiliśmy szkód.

– Nie obwiniaj się, Eleno. Fabian musiał zostać ukarany, inaczej cała rodzina Cortizia zostałaby pociągnięta do odpowiedzialności.

– Doszłoby do wojny?

– Prawdopodobnie. Po Scincie pozostał mały skrawek wpływów, wszystko rozejdzie się po kościach, a w najgorszym przypadku skończy się w ciągu paru dni. Cortizia to duża organizacja. Jej kłopoty albo zniknięcie burzy równowagę w naszym świecie.

– Nie ma działania bez przyczyn i skutków – westchnęła.

– Musimy poczekać aż wewnętrzny spór w Cortizii zostanie rozwiązany, ale i pilnie obserwować. Rabbia może być potrzebna.

– To raczej informacja dla Cesare'a. – Uśmiechnęła się.

– Dla was wszystkich, choć niektórych z was zajmują całkiem inne sprawy.

– Chcesz o coś zapytać, wujku?

– Chcę cię prosić, abyś nie dała się ponieść. Wiem, że są rzeczy, których nie potrafisz zapomnieć, ale odcinanie się przez to od ludzi, którzy cię kochają, to błąd. Nie ma nic złego w poleganiu na innych, a ty nie musisz już nikomu niczego udowadniać.

Elena westchnęła. Sama nie była pewna, jak powinna postąpić w tym przypadku. To wszystko było nieco zagmatwane, a pomysł, by wprowadzić do tego jeszcze Fabia, wydawał jej się ryzykowny.

– Don Lorenzo, jak daleko potrafisz posunąć się w przebaczeniu? – zapytała.

– Nie potrafię wybaczyć tym, którzy kiedykolwiek zranili moich bliskich – przyznał. – To jest chyba ta granica. Dlaczego pytasz?

– Bo chyba jestem bardziej pamiętliwa, niż mi się wydawało. I nie potrafię odpuścić.

– Eleno, masz prawo do sprawiedliwości. Nikt cię za to nie będzie obwiniać. Jednak pomyśl, czy na pewno chcesz iść sama. Czy to jest tyle warte? Czy twoi bliscy właśnie tego by chcieli?

– Możesz zabronić mi pójść – zauważyła.

– Zrobiłbym ci tym niewyobrażalną krzywdę. Nie chcę, aby członkowie mojej rodziny czuli się przede mnie ograniczani. Póki działacie w granicach prawa, nie narażacie rodziny, nie mogę w to ingerować.

– Chyba nie potrafię odpuścić.

– Porozmawiaj z Fabiem. Nie bój się jego gniewu. Sama najlepiej wiesz, jak reaguje, ale nie zostawi cię z tym samej. Daj mu szansę.

– To trudne, bo wiem, że powie „nie ma mowy" i „odpuść". A w najgorszym przypadku sam to zrobi dla mnie.

– Chyba źle go oceniasz, Elenko. Ale na razie wróć do łóżka. Przyda ci się trochę snu.

Lorenzo wstał i ruszył do drzwi biblioteki.

– Dobranoc, wujku.

– Dobranoc, Eleno.

Na korytarzu czekał na niego niezastąpiony Falco. Marszczył w zadumie brwi, doskonale zdając sobie sprawę z treści rozmowy swego szefa i Salevannov.

– Nie powstrzymasz jej?

– Nie mam takiego prawa. Nie zdołałem ochronić Erica, nie dopadłem też jego morderców, gdy była dzieckiem. Nie mogę odebrać jej prawa do zemsty.

– Elena nie wie, w co się pakuje.

– Właśnie dlatego próbowałem ją przekonać, żeby nie szła sama. Nie mogę pozwolić, by i ona zginęła.

– Więc najlepiej zatrzymać ją we Włoszech. Jesteś szefem Tovarro i ona musi cię słuchać.

– Falco, mój przyjacielu. Może jestem głupim starcem, ale jedno wiem na pewno. Są rzeczy, których nie można przebaczyć. Drążą w nas dziury, których nie potrafimy zasypać. Nie bez poczucia, że zrobiliśmy wszystko, co mogliśmy.

– Mam wystawić jej obserwatora?

– Jeszcze nie. Nie chcę, żeby się zorientowała, bo może zrobić coś głupiego.

– Wiesz, że to wywoła wojnę?

– Ona i tak nas czeka. – Westchnął Lorenzo. – Elena tylko wszystko przyśpieszy.

Falco pokręcił głową. Nie mogli zrobić niczego prócz zminimalizowania strat. To się musiało wydarzyć, skoro tajemnica została rozwikłana. Nie przez nich. Wiedzieli, nie byli wszechwładni. Nie przed wszystkim mogli uchronić swych bliskich, bo zamknięcie ich w czterech ścianach nie rozwiąże problemu. I choć Lorenzo bardzo tego nie chciał, pozwolił Elenie ruszyć na to polowanie, mając nadzieję, że nie przypłaci tego życiem.


Cesare słyszał kroki jeszcze, zanim ozwało się pukanie do drzwi gabinetu. To oderwało go od wypełnianego raportu, bo obcasy wskazywały tylko na jedną osobę. Służba bowiem nie chodziła tak zdecydowanym krokiem.

– Wejść – polecił.

Nie mylił się. Do gabinetu weszła Elena. Minę miała dość poważną, jakby właśnie podjęła jakąś ciężką decyzję. Trochę go ciekawiło, o co może chodzić.

– Potrzebuję paru wolnych dni – oznajmiła.

– Zdajesz sobie sprawę z sytuacji, w jakiej obecnie znajduje się rodzina Tovarro? – zapytał warkotliwie.

– Oczywiście. Jednak nie prosiłabym o to, gdyby to nie było ważne.

– Chyba cię pojebało. Vincent i Michelle jeszcze nie wrócili, a ty sobie urlopu życzysz? Mowy nie ma.

– Vincent wraca jutro. Michelle też niedługo powinien być. Moja obecność w dworku za wiele nie zmienia – odparła spokojnie.

– I pewnie chcesz jeszcze zabrać ze sobą Furpię? – zadrwił.

– Fabio ma ostatnio dużo obowiązków. Nie będę go od nich odrywać.

– Chyba to mi się nie podoba.

– To tylko kilka dni – podkreśliła.

– Jedź i nie marudź. Za trzy dni chcę cię tu widzieć z powrotem.

– Tyle mi wystarczy. Dzięki, szefie.

Wyszła bez dodatkowych słów zadowolona, że o nic nie pytał. Wszystko miała już gotowe, mogła śmiało ruszać. Tylko przez moment pomyślała o prośbie Lorenza sprzed tygodnia, by porozmawiać z Fabiem. Okoliczności na to nie pozwoliły, Furpii częściej nie było w pobliżu, więc nie zawracała mu głowy.

– Przepraszam, wujku – szepnęła pod nosem. – Jeszcze tym razem pojadę sama.

Z czułością dotknęła dziennika ojca, który leżał na szafce nocnej. Tyle czasu potrzebowała na jego rozszyfrowanie, ale w końcu się udało. Wiedziała już, kto stał za Kwasowym. Nie chodziło już tylko o zemstę za morderstwo Erica Salevannova, ale i o bezpieczeństwo Tovarro. Jej ojciec przypłacił życiem za próbę ochronienia rodziny, dokończy jego dzieła.

Dziennik wrzuciła do szuflady i sprawdziła, czy wszystko ma. Potem przywołała służącą.

– Jutro przekażesz to posłańcowi – poleciła, podając jej kopertę. – Maj ją oddać prosto do rąk Don Lorenza.

– Oczywiście, panienko.

– Jutro – podkreśliła.

Godzinę później była już na pokładzie samolotu z laptopem na kolanach i planowała kolejne kroki. Nie było w niej ani krzty przebaczenia, jedynie zimny obowiązek wobec rodziny, do której zamierzała wrócić. Jeszcze tylko dwa strzały i będzie po wszystkim.


Rozdział 28. - 19.5.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro