Rozdział 31. Porażki

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

 Wiele mitologii mówi, że na początku był chaos. Dopiero z niego wyłoniła się pierwsza siła tworząca świat albo świat w ogóle. Trudno naprawdę określić, jak było w rzeczywistości, lecz kategoria chaosu nie była obca żadnemu człowiekowi. Przeciwieństwo porządku, do którego dąży większość społeczeństwa, ustalając zasady i normy. Gdy wszyscy się do nich dostosowali, nie można było mówić o chaosie.

Ten istniał w przyrodzie, choć nadal musiał dzielić się miejscem z porządkiem. Nie dawał jednak za wygraną. Wszelkie klęski żywiołowe były pożywką dla chaosu, gwałtownie zmieniał życie wszystkiego dookoła. Niszczył wszelkie porządki bez odrobiny litości. Nie pozwalał się ujarzmić i nikt nie był pewny, do czego doprowadzi.

Bano się tych, którzy krzewili chaos, burząc porządek życia. Trudno było przewidzieć ich kolejny krok i skutki działań. Wszystko nagle się zmieniało. Takie jednostki starano się izolować i resocjalizować. To nie chaos, a porządek miał o wszystkim decydować, po to było prawo, zasady, normy. Przez stulecia ludzie wypracowali pewne zachowania, by nie wracać do czasów chaosu. Nienawidzili ich.

A wystarczy jedno zdarzenie, by wywołać chaos. Czasami drobne i niepozorne jak nieodpowiednio dobrane słowo, czasami na tyle dosadne, by świat zadrżał w posadach.

Ktoś w żartach rzuca słowo „bomba" w rozmowie, której inni nie dosłyszeli przez gwar. Nagle zamienia się to w groźbę, panikę, ludzie uciekają w popłochu, nie bacząc na innych. Przepychają się, popychają, ktoś upada. Nie jest w stanie wstać, ludzie depczą go raz po raz, ktoś przypadkowo kopie. Chaos, w którym giną niewinni zadeptani na śmierć.

Ktoś postanawia w imię wiary wsiąść do cudzego samochodu i wjechać w tłum. I znowu rozpaczliwa ucieczka, krzyki, popłoch. Znów giną ludzie, bo sługa chaosu doskonale wie, gdzie celować.

Pomsta. Samotna kula uderza swój cel, który pada na ziemię w rozbryzgu krwi. Nagle spokojne popołudnie staje się dramatem. Chaos. Nikt nic nie widział ani nie słyszał, ludzie przekrzykują się, w szoku robią różne rzeczy, niekoniecznie dla nich bezpieczne.

Takich przykładów można mnożyć w nieskończoność. Usuwając jeden, kluczowy element, doprowadzamy do chaosu. Tak samo rodziny mafijne idą w rozsypkę, gdy znikają osoby, które nimi kierowały. Nagle pojawiają się kandydaci do objęcia tronu i zaczynają walczyć między sobą. Stabilność znika, wrogowie wykorzystują ten moment, by uszczknąć coś dla siebie. Nastaje chaos i dopiero silny lider może przywrócić porządek. Dlatego tak ważne było ustanowienie następcy nawet, jeśli obecny lider czuje się wyśmienicie. Ludzkie życie było kruche, każdego dnia mogło zostać łatwo przerwane. Wystarczy jedna kula.

Tam, gdzie pojawiała się Rabbia, przybywał chaos. Wszystkie mafie obawiały się siedmiu diabłów Tovarro, bo choć byli zwykłymi ludźmi i jako takich można było ich zabić, to na rozkaz Lorenza Tovarro stawali się bestiami żądnymi krwi, maszynami do zabijania.

Wiele mówiono o ich umiejętnościach i skuteczności. Niektórzy twierdzili, że te opowieści były mocno przesadzone, by odnieść odpowiedni skutek, ale nie można było zaprzeczyć, że kiedy wchodzili do akcji, cel żegnał się z życiem. Żadna ochrona nie była w stanie odeprzeć ataku Rabbii, różnił się tylko czas starcia. Ich możliwości i szerokie kontakty sprawiały, że każda misja, którą przyjęli, została przygotowana w najdrobniejszym szczególe. Właśnie to pozwalało im na odrzucanie niektórych zleceń, które według lidera były poniżej ich poziomu.

Wszystko to tworzyło legendę jednostki, o której mówiło się nabożnym, przerażonym szeptem. Gdy któreś z nich pojawiało się w towarzystwie, było pilnie obserwowane, bo nigdy nie wiadomo, dlaczego zjawili się w danym miejscu. Dla rozrywki czy zadania? Choć Lorenzo należał do bardziej powściągliwych szefów, każdy mógł trafić na listę Rabbii, a to oznaczało spotkanie z kostuchą.

Rabbijczycy byli zwiastunami chaosu, ale jako jednostka działali bardzo zorganizowanie. W ich działaniach nie było miejsca na błędy czy niedociągnięcia. Gdy już atakowali wrogie terytorium, schemat był ten sam.

Najpierw przejmowano kontrolę nad monitoringiem, pozbawiając przeciwnika oczu. Może nie działało to długo, ale wystarczająco, by niewidoczni zajęli dogodne pozycje i zrealizowali początkowe założenia planu. Do tego sami mieli podgląd na wydarzenia na terenie wroga, co dawało znaczną przewagę.

Drugi punkt to zagłuszenie komunikacji przeciwnikowi. Na terenie konfliktu uciszało to tych, którzy mogliby przekazać ich pozycje innym. Eliminowało również wezwanie wsparcia z zewnątrz. Najgorszy z możliwych scenariuszy to ten, w którym zostają wzięci w dwa ognie. Zwiększało to drastycznie ryzyko poniesienia strat w ludziach, bo porażki nigdy nie uwzględniali.

Trzeci krok obejmował pozbycie się czujek, które mogłyby narobić rabanu szybciej niż to konieczne. Rabbia uwielbiała wchodzić frontem z buta, ale były akcje, które wymagały prześlizgnięcia się do środka po cichu. Gdy chodziło o życie członka rodziny, zbędne ryzyko tylko pogarszało sprawę.

Kilka Iskierek było przeszkolonych tylko do tego, by po cichu wyciąć przednie straże w ciągu maksymalnie trzech minut. Rzadko towarzyszył im Michelle bądź Fantasma, którzy idealnie nadawali się do takich akcji. Oni mieli już inne wyznaczone zadania w środku.

Gdy te trzy warunki zostały spełnione, oddział wślizgiwał się na wrogie terytorium w absolutnej ciszy. Nieważna była pora dnia, bo atak w wykonaniu Rabbii zawsze był niespodziewany. Potem zaś zaczynała się zabawa.


Zabytkowy zegar tykał, odmierzając czas. W gabinecie unosił się dym papierosowy, jakby szukając jakiegoś ujścia, choć takie nie istniało. Okno pozostawało zamknięte, drzwi również. Absolutna cisza chwili, rozkosz nic nierobienia, moment oczekiwania.

Siemion uśmiechnął się sam do siebie. Czuł się władcą świata, skoro plan został zrealizowany w stu procentach. Opłacało się czekać i inwestować w tę małą wojenkę Eleny Salevannov. Jak tak dalej pójdzie, niedługo nikt nie będzie pamiętał, że istniała. Taka dumna, a skończy tak marnie. Nie mógł się doczekać momentu, kiedy kobieta zostanie złamana i będzie błagać o litość. Niszczenie takich osób naprawdę przynosiło satysfakcję.

Oficerowie byli nieco niezadowoleni z zatargu z Tovarro. Świadomość, że Elena jest ulubienicą Lorenza, sprawiała, że jednogłośnie ostrzegli młodego przywódcę, że Włosi ruszą kobiecie na ratunek. Nie przejął się tym, o to w końcu chodziło. Rozkazał przygotować się do wojny. Zniszczą Tovarro, nie zostanie kamień na kamieniu, gdy z nimi skończą. Potęga upadnie, resztki rozdziobią kruki, a oni zostaną tylko zapomnianą historią.

W końcu sami do tego doprowadzili, pozwalając Salevannov na samowolkę. On, Siemion, miał prawo do zemsty za śmierć ojca, a że przez to Tovarro wejdą na jego terytorium, chcąc ją ratować, to sami wywołają wojnę. I to z powodu jednej kobiety. Żałosne. Jeszcze gdyby to była córka, siostra, matka bądź żona szefa, ale nie, zwykła podwładna, do której Lorenzo miał słabość.

W sumie to mu się nie dziwił. Salevannov była piękna. Nie musiała poprawić natury makijażem czy bardziej mechanicznymi sposobami. Do tego miała świadomość swojej wartości, to było widać w sposobie, w jaki się poruszała, w mimice. Urodziła się, by uwodzić mężczyzn. Zaczepienie się tak wysoko dawało jej same korzyści. Nic dziwnego, że zdobyła miejsce w Rabbii. Inaczej nie mogłaby tego zrobić. Wcale by się nie zdziwił, gdyby większość mężczyzn w Tovarro zostało przez nią uwiedzionych. Przez łóżko dostawała wszystkiego, czego zapragnęła. Zwykła dziwka.

Z rozmyślań wydarł go Michaił, który położył na biurku jakieś papiery. Prawdopodobnie były to dane dotyczące gotowości Moskiewskiej Braci do starcia, które kazał mu zebrać.

– Jak tam nasza zabaweczka? – zapytał Siemion. – Powiedziała coś?

– Ani słowa. Milczy jak zaklęta.

– Idiotka.

– Coraz częściej traci przytomność – dodał Michaił. – Podejrzewam, że jest coraz mniej świadoma tego, co się z nią dzieje.

Siemion uniósł brew i zaciągnął się papierosem.

– Wygląda na to, że upartość nie idzie w parze z wytrzymałością – stwierdził. – No nic, pośle się ją wcześniej do mamci. A jak tam rodzina Tovarro?

– Na razie nie podjęli żadnych działań. Nasi szpiedzy donoszą, że prawdopodobnie nie są nawet świadomi zaginięcia Salevannov.

– Ci Włosi naprawdę nie spełniają pokładanych w nich nadziei. Chyba czas ich trochę sprowokować. Lorenzowi powinno się spodobać ostre porno z udziałem jego ulubienicy. – Wyszczerzył zęby.

– Sam chętnie je zobaczę. – Usłyszeli od drzwi.

Obaj spojrzeli w tamtym kierunku zaskoczeni. Nie zauważyli wcześniej ruchu, nie wyczuli zagrożenia, a jednak w progu stał mężczyzna i uśmiechał się złowróżbnie. Michaił zbladł, drżącą dłonią sięgnął po broń, lecz nie zdążył jej użyć. Strzał roztrzaskał mu głowę, na drogim dywanie pojawił się rozbryzg krwi.

– To co? Mogę liczyć na kopię? Najlepiej wszystkie wraz z oryginałem.


Nieprzyjemny rechot przerwał ciszę celi, choć leżąca na podłodze postać w ogóle nie zareagowała. Niewiele już do niej docierało, tak była osłabiona po wielu godzinach tortur. Nie czuła bólu ran czy tego właśnie zadawanego, ciało nie reagowało. Stała się żywą lalką, z którą można zrobić dosłownie wszystko. Nie protestowała, nie broniła się, nie walczyła. Gdyby nie cichy oddech, można by pomyśleć, że jest martwa.

Obu Rosjanom, którzy z nią zostali, absolutnie to nie przeszkadzało. Drwili sobie z niej, gwałcąc raz po raz. Od czasu do czasu robili zdjęcia, by mieć dowód, że naprawdę ją mieli. Będzie się czym chwalić przy wódce, bo przecież Elena Salevannov z Tovarro to nie byle jaka dziwka. Nie każdy miał prawo na nią spojrzeć, a co dopiero dotknąć.

Mimo wszystko czuli respekt przed osłabioną kobietą, czego dowodem była broń, którą przez cały czas trzymał ten drugi. Ubezpieczali się wzajemnie, jakby w obawie, że Elena niespodziewanie zaatakuje. Wyczekiwanie odpowiedniego momentu pasowało do zabójczyni tej klasy. Nigdy nie wiadomo, czy to wszystko było tylko blefem.

Po raz kolejny ciało kobiety została zbryzgane nasieniem. Nie zareagowała w żaden sposób, zresztą było jej już wszystko jedno, skoro chwilę wcześniej ponownie straciła przytomność.

Jeden z mężczyzn trącił ją butem.

– Nie śpij, suko. Jeszcze nie skończyliśmy.

– Nic z niej nie będzie. Nawet szefowi nic nie powiedziała, a nie przebierał w środkach. Może jak zostawimy ją na trochę, zrobi się bardziej ruchawa.

W tym momencie drzwi zostały otwarte kopniakiem. Dopiero teraz do celi dotarł pogłos bitwy, co ich zaskoczyło. Powinni usłyszeć alarm, zostać powiadomieni o mobilizacji. Nikt nie mógł wejść do rezydencji niezauważony.

W drzwiach stanął Fabio w mundurze Rabbii i z furią wypisaną na twarzy. Jego żądza mordu była tak dobrze odczuwalna, że Rosjanie się zawahali. To był ich błąd. Furpia zdążył wystrzelić do tego, który mierzył do Eleny z broni, chwilę później oddał kolejny strzał. Oba były celne. Nie przewidział tylko jednego. Czy był to odruch bezwarunkowy czy przeciwnik zrobił to świadomie w ostatniej chwili życia, broń wystrzeliła. Kula wbiła się w brzuch Eleny, na skórze wykwitła plama czerwieni.

– Kurwa mać – warknął Fabio. – Do chuja z tym.

Kopniakiem odsunął ciało martwego wroga i przyklęknął przy Elenie. Żyła, ale jej stan z sekundy na sekundę był coraz gorszy.

– Mam ją – warknął do słuchawki. – Potrzebny oddział medyczny. Oczyśćcie mi drogę.

Ostrożnie wziął kobietę na ręce i ruszył w drogę powrotną. Im szybciej Elena znajdzie się na stole operacyjnym, tym większa szansa, że z tego wyjdzie.

– Ani mi się, kurwa, waż, durna małolato.


Rozkazy były jasne. Zrobić jak najwięcej zamieszania, oczyścić drogę Fabio, a potem szybki odwrót. Na wojnę jeszcze czas, cel tej misji był inny. Wszyscy wypełniali swe zadania dokładnie według planu. Dookoła zapanował istny chaos. Moskiewska Brać nie miała pojęcia, co się dzieje. Łapali za broń, gdy było już za późno i opór nie miał najmniejszego sensu. Rabbia wspierana przez Scintille przechodziła przez rezydencję bez przestoi. Trup padał gęsto, meble szły w drzazgi, rodzinne pamiątki kończyły gwałtownie swój żywot. Wrodzy mafiosi działali w popłochu, przerażał ich fakt, że Rabbia weszła tak głęboko bez choćby minimalnych strat, że nie mogą się połączyć z nikim z zewnątrz. Przegrali, nim w ogóle doszło do jakiegokolwiek starcia. To wszystko było bardzo jednostronne.

– Wygląda na to, że nikt nie dostrzegł, że to tylko dywersja – stwierdził Michelle, gdy ostatni z przeciwników padł martwy, a on został w pokoju tylko z Lukasem. – Strasznie głupi są.

– Nie spodziewali się, że zareagujemy tak wcześnie. – Licavoli wzruszył ramionami. – Poza tym ta kryjówka została wymazana z dokumentów. Na ich miejscu też obstawiałbym poszukiwania Eliś w którymś z kontrolowanych przez nich burdeli. Moskiewska Brać rzadko brała kobiety na zakładników.

– Ten ich szef ma szczęście, że Furpia ma inną robotę. Przemeblowałby mu facjatę.

Lukas uśmiechnął się lekko.

– Wątpię, czy szef będzie wobec niego bardziej pobłażliwy.

– „Słyszeliście?" – odezwał się głos Vincenta w słuchawkach. – „Wycofujemy się."

– Co z Eliś? – zapytał Licavoli.

– „Nie jest dobrze. Fabio i szef się tym zajmują. My mamy sprzątnąć i spadać."

– Ile czasu? – zapytał Michelle.

– „Pięć minut."

– „Zawsze jesteś skąpy."

Vincent uśmiechnął się rozbawiony, ale nic nie powiedział, zakładając ostatni ładunek. Michelle'owi wiecznie było mało zamierzania. Czasami odnosiło się wrażenie, że Francuz postradał rozum gdzieś pomiędzy kolejnymi zadaniami. Cóż, wszyscy musieli mieć nieco nierówno pod sufitem, w końcu byli zabójcami. Życie od dziecka w mafii to jedno, ale ten fach wymagał nieco więcej od człowieka.

Jednak Vincent nie zamierzał się nad tym zastanawiać. Takie życie wybrali, wiedzieli, co się z tym wiąże i nie powinni narzekać czy wątpić w swoje decyzje. W ten sposób tylko się zniszczą.

Ruszył do wyjścia w towarzystwie kilku Iskierek. Nie było już nikogo, kto mógłby ich zaatakować, choć w innych częściach rezydencji nadal byli ludzie Wasylowicza. Jednak niewiele mogli zrobić w popłochu, w który wpadli tuż po ataku. Brak sprawnej komunikacji zrobił swoje.

Pięć minut. Tyle wystarczyło, aby Rabbia i Scintille zniknęli, jakby nigdy ich tu nie było. Pozostało jedynie pobojowisko pełne trupów, krwi i połamanych mebli. Jednak cisza musiała jeszcze chwilę poczekać na swoją kolej. Wpierw miało się dokonać ostateczne dzieło zniszczenia. Umieszczone w różnych punktach ładunki wybuchły w tej samej chwili, nie dając niedobitkom możliwości ucieczki. Cała rezydencja zatrzęsła się, wiele jej części zniknęło pod wpływem siły wybuchu, reszta stanęła w płomieniach.

– Nieźle – stwierdził z uznaniem Michelle. – Ty to masz polot, Razanno.

– Mieli całkiem niezły arsenał. – Vincent wzruszył ramionami. – Aż żal nie skorzystać.

Pozostali mężczyźni ryknęli śmiechem, obserwując ogień nad wrogą rezydencją. Nie było możliwości, żeby ktoś stamtąd uciekł, a jeśli nawet kogoś odratują, to nie obejdzie się bez poważnych poparzeń. O ile służby pojawią się dostatecznie szybko, w co trudno było uwierzyć.

Lukas pierwszy spoważniał. Jego myśli umknęły w kierunku celu ich misji – Elena nie była w najlepszym stanie. Poza tym nadal byli na wrogim terytorium. Nie mogli się rozluźniać.

– Czas wracać do bazy – stwierdził. – Mamy jeszcze trochę roboty.

– Rafael, przygotuj transport.

– Tak jest. Don Cesare wydał już odpowiednie dyspozycje.

– Świetnie. Nie traćcie czujności. Nie wykończyliśmy jeszcze Braci. Dopiero teraz zacznie się prawdziwa wojna.


Dwanaście godzin to dużo czasu. Cały dzień, który można spędzić bardzo owocnie. Od poranka do zmierzchu. Niektórzy tyle spędzają w pracy, inni na nic nierobieniu. W zależności od okoliczności może przeminąć bardzo szybko albo dłużyć się niemiłosiernie.

To było najdłuższe dwanaście godzin w życiu Fabia. Nigdy wcześniej czas nie biegł tak wolno jak teraz, gdy siedział na szpitalnym korytarzy i czekał. Dobijało go to. Nie znosił takiego bezruchu, zależności od innych i niepewności co do kolejnych chwil. Nic nie zależało od niego.

Cała ta sytuacja była ponad jego siły. Durna małolata po raz kolejny poszła sama przeciwko wrogowi, z którym miała na pieńku. Złamała tym samym obietnicę złożoną w Barcelonie. Niczego się nie nauczyła, niczego. I proszę, nie trzeba było długo czekać na efekty. Złapana, torturowana, ledwo żywa. Serce mu stanęło na moment, gdy zobaczył ją w tamtej celi brudną, zakrwawioną, z bronią gotową do strzału tuż pod sercem, ledwo przytomną, a nad nią dwóch debili z opuszczonymi spodniami. Nie wiedział, co bardziej czuł. Gniew na nią? Wściekłość na tych dupków? A może przerażenie, gdy przypadkowo wystrzelona kula rozorała jej brzuch? Możliwe, że wszystko jednocześnie. Był jednym wielkim kłębkiem emocji i nie miał pojęcia, jakim sposobem udało mu się kontrolować aż do szpitala. Może to obecność Cesare'a, a może świadomość, że jeden błąd będzie kosztował życie Eleny. I tak było już kiepsko.

Minęło dwanaście godzin, odkąd trafiła na stół operacyjny. Nikt do nich nie wyszedł z informacją, co dzieje się w sali. Z jednej strony oznaczało to, że Elena wciąż żyje, walczy. Wciąż jest nadzieja. Jednak Fabio miał już dość czekania.

– Ile to, kurwa, będzie jeszcze trwało? – warknął po raz kolejny. – Pierdolone szmaty tam śpią czy jaki chuj?

Cesare spojrzał na niego, gdy Fabio podniósł się gwałtownie z twardego, plastikowego krzesła. Dotąd nie reagował na bluzgi Furpii towarzyszące mu od początku operacji. Normalnie pewnie by się tu nawet nie zjawił, ale upilnowanie strzelca było sprawą nadrzędną. Informacja o strzelaninie w szpitalu byłaby jak powiedzenie Moskiewskiej Braci „tutaj jesteśmy", a na to pozwolić sobie nie mogli. Najwyżej przez dobę uda się ukryć fakt, w której placówce operują Elenę. To wystarczająco dużo czasu, żeby przygotować się do następnego starcia, ale skoro minęło już dwanaście godzin, sytuacja niedługo przestanie działać na ich korzyść. A musieli jeszcze zabrać stąd Salevannov. O ile przeżyje, a tego nie mógł być pewny, sądząc po obrażeniach.

To była ich porażka. Całej rodziny Tovarro i każdego z osobna. Lorenzo naiwnie sądził, że przekonał upartą Elenę do swoich racji, Cesare popisowo zignorował cały problem, nie narażając na szwank postawy zimnego dupka, Fabio nie potrafił wyegzekwować od partnerki właściwych odpowiedzi, nim cokolwiek się wydarzyło. Zawiedli i teraz życie Eleny było w rękach lekarzy. Z każdą minutą nadziei było coraz mniej.

– Co oni tam robią, kurwa? – warknął Fabio.

– Zszywają ją – mruknął Cesare. – Nie trzeba było pozwalać jej dziurawić.

Jego ironiczny ton podziałał na Furpię jak czerwona płachta na byka. Nie bacząc na konsekwencje, złapał Tovarro za przód kurtki z twarzą wykrzywioną furią.

– Tak cię to, kurwa, bawi?! – wrzasnął na niego. – Ona tam zdycha!

Kilka osób w pobliżu spojrzało na mężczyzn. Cesare nie pokazał po sobie, jak bardzo rozdrażniło go zachowanie Fabia, jedynie w jego oczach pojawił się niebezpieczny błysk. Strząsnął z siebie rękę Furpii, ale nie wstał.

– Zachowuj się. Jesteś w szpitalu – warknął niskim głosem. – Potrwa to tyle, ile trwać jeszcze musi. Siadaj i nawet nie myśl o wparowaniu tam, bo to ją zabije – ostatnie słowo podkreślił tak, aby nawet dla Fabia było to jasne.

Furpia zacisnął zęby w bezsilniej złości. Miał ochotę wrzeszczeć na całe gardło, wystrzelać kilkanaście magazynków i kimś potrząsnąć, byle to czekanie już się skończyło. Nie był w stanie cierpliwie czekać, to było ponad jego siły. Mimo to opadł posłusznie na krzesło i schował twarz w dłoniach, opierając łokcie o kolana. Miał dość. Miał dość wszystkiego. Jeśli czeka go wyrok, niech już mu to powiedzą, a nie czekając, czort wie na co. Bał się, cholernie się bał, że straci Elenę. Nigdy wcześniej nie widział jej w takim stanie, przez myśl mu nawet nie przeszło, że mogłoby dojść do czegoś takiego. Zawsze wydawała się silna, nawet jeśli nie zawsze wszystko szło zgodnie z planem, wychodziła w opresji obronną ręką, a teraz? Umierała mu na rękach, a on nie mógł nic zrobić. Był bezsilny i to bolało go bardziej niż jej brak zaufania. Mógł tylko czekać i błagać los o odrobinę litości, by mógł spędzić z nią jeszcze trochę czasu. Czy to tak dużo?

Kolejne minuty mijały w ciszy. Żaden z mężczyzn nie podjął rozmowy. Pozostawało im czekać, choć nie wiedzieli, ile jeszcze potrwa operacja. Może to kwestia minut, może kolejnych godzin.

Zdawało się, że Cesare przysnął, ale otworzył oczy, gdy tylko usłyszał kroki lekarza, który wyszedł z sali operacyjnej. Mężczyzna był widocznie wykończony, oczy mu się kleiły, ale starał się trzymać fason.

– Panowie z rodziny pacjentki? – zapytał.

– Co z nią? – zapytał Cesare, nie pozwalając odezwać się Furpii.

Ten podniósł się gwałtownie gotowy doskoczyć do lekarza z gniewem i pretensjami, że trwało to tak długo. Był do tego zdolny, bo nawet nie myślał o konsekwencjach. Interesowało go jedynie życie Eleny.

– Zapraszam do gabinetu. Nie będziemy rozmawiać w korytarzu.

Zaprowadził ich do niewielkiego pomieszczenia urządzonego z prostotą i wskazał fotele dużo wygodniejsze od krzeseł na korytarzu, ale nadal dość podłej jakości.

– Obrażenia panny Salevannov były naprawdę rozległe – odezwał się lekarz. – Z trudem udało nam się zatamować krwotok wewnętrzny, wyciągnąć pocisk z jamy brzusznej i poskładać kości. W tej chwili jej stan jest bardzo ciężki, ale stabilny. Najbliższe dwie doby będą kluczowe.

– Kiedy będziemy mogli ją zabrać?

Lekarz spojrzał na Cesare'a jak na kogoś niespełna rozumu.

– Czy pan oszalał? Nie słyszał pan, co przed chwilą powiedziałem?

Spojrzenie Tovarro zmroziło mężczyznę. To nie pierwszy raz, kiedy pod jego opieką pojawiali się ludzie mafii. Tu, w Moskwie było to dość częste zjawisko, więc nauczył się nie pytać, ale też odróżniać mafię od zwykłych pacjentów. Mógł się domyślać, co przydarzyło się tej kobiecie, skoro otrzymała tak rozległe obrażenia. Połamane kości lewej ręki świadczyły o torturach, brutalne, zbiorowe gwałty, które doprowadziły do wycieńczenia organizmu, do tego postrzał w brzuch. To wyglądało naprawdę kiepsko, a ten Włoch zamierzał ją stąd zabrać ledwo po operacji. Przecież to zakrawało o szaleństwo.

– Jesteśmy w stanie zapewnić Elenie najbardziej profesjonalny transport medyczny – odparł Cesare. – Kiedy możemy ją przenieść?

To nie tak, że nie wiedział, że to ryzykowne. Zdawał sobie jednak sprawę, że lada chwila rozpęta się piekło, a oni nadal są na terytorium wroga. Moskiewska Brać po stracie przywódcy i następcy była w chaosie, lecz ten stan nie będzie trwał w nieskończoność. Do tego jeszcze ich sojusznicy, którzy na mocy umów mogliby ruszyć po odwet. Gdyby chodziło tylko o nich, nie byłby to problem, ale Elenie musieliby wystawić ochronę. Na obcym terenie byłoby to o tyle trudne, że nie znali personelu szpitala, a w tak krótkim czasie sprawdzenie ich było naprawdę kłopotliwe. Zbędne ryzyko.

– Nie wcześniej niż za dwa dni będę mógł panu odpowiedzieć na to pytanie – odparł lekarz. – Nie jest to jednak mądry pomysł w tym momencie. W każdej chwili stan panny Salevannov może się pogorszyć, a to oznacza dla niej śmierć.

– Mogę ją zobaczyć? – zapytał Fabio.

– Wykluczone. Na salę pooperacyjną nie może wejść nikt poza personelem. Lepiej jeśli panowie pojadą odpocząć. Za kilka godzin może będę miał lepsze wieści.

Jednoznacznie dał im do zrozumienia, że rozmowa skończona. Żadnemu z Włochów nie odpowiadał ten stan rzeczy, ale odpuścili. Byli na to zbyt zmęczeni. Opuścili gabinet bez pożegnania. Na korytarzu czekał Rafael.

– Jak sytuacja? – zapytał Cesare.

– Według przewidywań mamy jeszcze około dziesięciu godzin spokoju. W tej chwili nasi sojusznicy obserwują przeciwnika, ale nie wygląda na to, żeby ten się zbroił. Na razie sprzątają po wybuchu.

– Więc jeszcze przez chwilę się nie zorientują – uznał Cesare. – Zorganizuj Elenie ochronę. Wybierz maksymalnie trzy osoby z personelu, które mogą tam wejść, sprawcie ich nie wpuszczajcie nikogo innego. Na tego doktorka też uważajcie.

– Może chcieć zabić pannę Elenę?

– Wątpliwe, skoro operował bite dwanaście godzin, ale może mieć jakieś powiązania. Obserwujcie go. Co z transportem?

– Wszystko jest tak, jak pan chciał, Don Cesare. Samolot medyczny czeka na lotnisku, w każdej chwili są gotowi startować.

– Doskonale. Zajmij się tu wszystkim. Idziemy, Furpia.

Fabio skrzywił się na rozkaz. Czuł, jak opadają mu powieki, ale niepokój o Elenę był silniejszy.

– Zostaję – oznajmił.

– Idziemy. I nie każ mi się znów powtarzać – warknął Cesare.

Nieznaczny gest jasno mówił, że w razie dalszych prób oporu zaatakuje. Jego cierpliwość zawsze miała wąskie granice, teraz zaś wyczerpała się niemal natychmiast.

– Chcę z nią zostać.

– I tak cię do niej nie wpuszczą. Rafael się tym zajmie.

Fabio zacisnął zęby. Nie miał ochoty ruszać się ze szpitala, nawet nie widział jeszcze Eleny, a emocje wciąż rozrywały go od środka.

– Jeśli tu zostaniesz, narobisz głupot – dodał Cesare już spokojniej. – Tak jej nie ochronisz. Nie tutaj.

Fabio opuścił głowę w geście poddania. Nic nie mógł zrobić, był cholernym oficerem cholernej Rabbii, a nic nie mógł zrobić. Do tego dopadało go zmęczenie. Zbyt długo był na nogach i działał na zwiększonych obrotach, organizm domagał się odpoczynku.

– Jeśli coś jej się stanie, zapłacisz za to głową – warknął na Rafaela. – I nie będzie to przyjemna śmierć.

– Zrobię, co w mojej mocy, panie Fabio. Proszę odpocząć.

Po chwili członkowie Rabbii opuścili szpital, by udać się na spoczynek. Nie mogli pozwolić sobie na rozluźnienie, to jeszcze nie koniec, ale kilka chwil odpoczynku wiele mogło zmienić. Oby za kilka godzin wieści były lepsze.


Rozdział 32. Oddech śmierci - 14.7.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro