Rozdział 34. Nie wierzę w bezinteresowność

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Czasami wszystko mówi, żeby uciekać. Nieważny jest powód. Po prostu uciekać. Jak najdalej. Przed niebezpieczeństwem, by chronić życie. Przed problemami, by nie mierzyć się z nimi teraz, w tej chwili. Przed kimś, kogo nie chcemy spotkać.

Wydawać by się mogło, że ucieczka jest wyrazem tchórzostwa, więc należy ją piętnować. Przecież unik nie rozwiązuje problemów, jedynie wszystko opóźnia, doprowadzając tym samym do ich eskalacji. To tylko wszystko pogarsza i należy uświadamiać sobie i innym, że ucieczka to nie rozwiązanie. Etos bohatera, któremu nic nie jest straszne, bardzo w tym pomaga. Już od dziecka jesteśmy nim karmieni, by wyrośli z nas ludzie odważni i stawiający czoła problemom dnia codziennego. A przecież nie każdy jest do tego stworzony, mamy swoje lęki i niepokoje, ograniczenia. Kiedy chcemy przed nimi uciec, pojawiają się szykany i kpiny. Napiętnowanie.

A jednak dla wielu ucieczka nie jest niczym złym. Reakcja na strach, instynkt samozachowawczy, rozsądek, odpoczynek od codzienności, uwolnienie się od tego, co nas gnębi. Wiele zależy od sytuacji i kontekstu, ale ucieczka nie musi być kojarzona negatywnie.

Bita żona ucieka od męża, by chronić swoje dzieci. Czy to coś złego? Czy powinna dać mu się zamordować tylko dlatego, że przysięgali sobie wierność do grobowej deski?

Młoda dziewczyna o innych niż otoczenie zainteresowania ucieka do większego miasta, gdzie nikogo nie razi jej odmienność. Czy powinniśmy ją potępić za chęć życia w zgodzie z samą sobą?

Mężczyzna rzuca pracę, w której codziennie robił to samo od bladego świtu do ciemnej nocy i nikt go nie doceniał, rodzinę zaś widywał śpiącą w swych pokojach, bo nie miał nawet czasu, żeby zjeść z nimi śniadania. Czy powinien trzymać się tego systemu wartości, jakby nic dla niego nie znaczyli?

Nastolatek zaczepiony przez okoliczną bandę, która chce wyłudzić od niego pieniądze. Jest sam przeciwko kilku zaprawionych w ulicznych bitkach chuliganom. Czy powinien się narażać, żeby udowodnić źle rozumianą odwagę?

Przykładów można wymieniać całe mnóstwo, wystarczy dobrze rozejrzeć się wokół siebie. Czasami nie dostrzegamy tych małych ucieczek, a one zdarzają się codziennie. Każdego dnia ktoś znajduje w sobie odwagę, by uciec. Można popukać się w czoło na to stwierdzenie, ale trzeba sporo sił, by uciec i coś zmienić, choćby na kilka chwil. Czasami może to uratować życie.

Tak jak w tej chwili, gdy Marco Sardino uciekał w stronę tamy. Wiedział, że stawką jest jego życie, a demon, który go ścigał, nie odpuści, dopóki nie spełni swych zamierzeń. Nie mógł z nim wygrać, w pojedynkę rozgromił wszystkich jego ludzi i teraz polował na niego. Pozostała jedynie ucieczka.

Płuca paliły z wysiłku, ledwo poruszał nogami, ale nie mógł się zatrzymać. Oddech ginął w huku spadającej wody, tak samo zbliżające się coraz bardziej kroki. Nie musiał ich słyszeć, wiedział, że on tam jest.

Kula wbiła się w ramię Marco. Zachwiał się z okrzykiem bólu i opadł na kolana. Po chwili padł na niego cień, zaś z tyłu głowy poczuł dotknięcie lufy.

– Masz już dość? – warknął Cesare.

– Nie ujdzie ci to na sucho – wycharczał Marco zły, że tylko on brzmi na zmęczonego.

Przez myśl przeszło mu, że gdyby się odwrócił, zobaczyłby młodego Tovarro świeżego i rozluźnionego pomimo morderczego biegu pod górę, a wcześniej walki z jego podwładnymi. Drań zawsze robił dobre wrażenie, nieważne, gdzie i w jakiej sytuacji się znajdował.

Cesare wybuchł drwiącym śmiechem. Zabrał broń i postawił przeciwnika na nogi gwałtownym szarpnięciem. Odwrócił go do siebie, a spojrzenie jego czarnych oczu wyrażało tylko kpinę i pogardę.

– Mnie? Czy ty właśnie mi groziłeś, Sardino?

– Tovarro za to odpowie.

– Już podniosłeś na nas rękę, więc to nie my musimy zapłacić – przypomniał. – To ty masz przejebane, ale to nie potrwa długo. Gwarantuję ci.

– Nie masz prawa – warknął Marco. – Wywołasz chaos.

– Chaos już panuje. Również dzięki tobie. Myślisz, że nie pamiętam, kto sprzedał informacje o Elenie Braci? Kazałem ci trzymać się od tego z daleka. Którego słowa nie zrozumiałeś?

– Pieklisz się, a to nie jest nawet twoja dupa.

– Należy do Rabbii, a oni wszyscy należą do mnie. Nie lubię, gdy ktoś niszczy moją własność, więc zapłacisz za to.

– Oni wiedzą, że ich tak nazywasz?

Miał wykrzywić usta w uśmiechu, kiedy mocny kopniak dosięgnął jego brzucha. Zgiął się w pół z bolesnym jękiem. Cesare nie pozwolił mu upaść, szarpnął nim do góry, po czym wymierzył celnego prawego sierpowego.

– Zostaw go.


„Magnolia Nera" wiecznie była pełna ludzi w piątkowy wieczór. Kobiety w skąpych sukienkach, mocnym makijażu wirujące sugestywnie w rytm muzyki, puszczające oczko do odstawionych mężczyzn, którzy dumnie prezentowali swą postawę godną każdego macho. Wiele przypadkowych spotkań kończyło się chwilową, gorącą namiętnością, czasami dłuższą znajomością, ale też tragedią. Pod płaszczykiem znanego, popularnego klubu czaiły się przestępcze myśli usprawiedliwiające zbrodnie. Ile krwi i łez wylano po wizycie w „Magnolii", nikt nie wie. Ile osób już nigdy nie wróciło do domów, nie policzono. To miejsce tylko czekało na beztroski krok nieświadomego człowieka, na odwrócenie spojrzenia, uwagi, na nierozwagę. Diabeł tkwił w szczegółach, a szczęście nie do każdego się uśmiechało.

Z antresoli był całkiem niezły widok na resztę klubu, a jednocześnie jej rezydenci byli niewidoczni dla innych. Idealne miejsce do interesów bądź obserwacji, od których Cesare nie stronił tego wieczoru.

To nie było miejsce, do którego zaglądał chętnie. Bardziej pasowało do Furpii czy Saphire'a. Do niedawna obaj w wolnych chwilach szlajali się po klubach i zawierali przypadkowe, jednonocne znajomości. Chociaż z Michelle'em trudno było tak naprawdę powiedzieć, skoro z Elizabeth spotykał się od lat. Czego więc tu szukał? Tego Cesare nie wiedział i nie potrzebował tej wiedzy. Co do Fabia nie miał wątpliwości – strzelec był prawdziwym lowelasem, nim Elena dołączyła do Rabbii. Trudno było zliczyć wszystkie jego pojedyncze przygody, choć w związku zawsze wykazywał się lojalnością wobec partnerki. Godne podziwu.

Co więc szef Rabbii robił w „Magnolia Nera", skoro to nie były jego klimaty? Stanowczo bardziej wolałby spędzić ten wieczór we własnych czterech ścianach bądź w towarzystwie Cornelii, którą nieco ostatnio zaniedbał przez tę całą sytuację z Moskiewską Bracią, nie zaś w tłocznym, głośnym klubie, którego atmosfera zmierzała ku jednemu. A jednak siedział na antresoli ze szklanką whisky w dłoni, przyglądając się tłumowi.

Wypatrywał pewnej osoby, która miała się tu dziś zjawić. Co prawda mógłby komuś to zlecić, ale nie czuł potrzeby wykorzystywania podwładnych do celów osobistych. Zresztą takie sprawy lubił załatwiać osobiście. Nie bez powodu miał opinię człowieka niebezpiecznego i bardzo mściwego.

Na razie nie dopisywało mu szczęście. Wyjątkowo mało twarzy było znanych, a przecież „Magnolia" była dość popularna wśród mafijnej młodzieży. Im nigdy nie sprawdzano dowodów, gdy zamawiali drinki, zaś antresola była do ich pełnej dyspozycji. I lepiej nie wiedzieć, co tu się w tym czasie działo.

Dziś było tu dość pusto, jeśli chodzi o mafię. Cesare się nie dziwił, sytuacja wciąż nie była opanowana po wypowiedzeniu wojny pomiędzy Tovarro a Moskiewską Bracią, lichy porządek został gwałtownie zachwiany, a mafie zaczęły przygotowywać się do działań zbrojnych. Co rusz wybuchały konflikty, rodziny podzieliły się na sojuszników Tovarro i ich przeciwników w działaniach skierowanych przeciwko umierającej Braci. Do tego przypominano sobie o wielu innych niesnaskach, które dotąd zdążyły przycichnąć nierozwiązane. Zajście pomiędzy Eleną a Siemionem Wasylowiczem uruchomiło efekt domina i mafijny świat wrzał od tego czasu. Minie jeszcze wiele tygodni, nim sytuacja się ustabilizuje.

Cesare śledził wszystkie te wydarzenia czujnym okiem, choć był nimi niezainteresowany. Robił to tylko po to, by nic z tego nie ubodło Tovarro. Obchodziły go tylko własna rodzina i prywatne interesy.

W pustej szklance zadźwięczał lód. Przy barze wciąż kręciło się sporo ludzi, więc nie mógł liczyć, że barman szybko zjawi się na antresoli, żeby sprawdzić, czy Cesare czegoś nie potrzebuje. Jeśli chciał kolejnego drinka, musiał zejść na dół.

Zwracał na siebie uwagę. Głównie kobiet, które szukały partnera zdolnego zapewnić im wszystko, czego pragną. Cesare spełniał te wymogi i to było widać w jego postawie. Wystarczyło, że pojawił się na dole, a większość kobiet widziało w nim swoją szansę na ciekawe doznania i dostatnie życie. Szczegół, że sam Cesare nie był w ogóle tym zainteresowany. W chwili obecnej bardziej obchodził go brak alkoholu w szklance.

Przystanął przy barze i rozejrzał się bez wyraźnego zainteresowania. W niestałym świetle klubu trudno było rozpoznać poszczególne twarze, zwłaszcza gdy co chwilę się zmieniały. Ludzie podchodzili, odbierali swoje drinki i odchodzili. I tak cały czas. Nikt jakoś nie czuł potrzeby, by towarzyszyć barmanom w ich dzisiejszej pracy. Cesare również. Chciał wrócić na antresolę, a nawet pojechać w końcu do hotelu i nie myśleć o obowiązkach. Gdyby to było takie proste.

Cesare przesunął pustą szklankę w stronę barmana, który od razu postawił świeżą wypełnioną alkoholem. Szef Rabbii skinął głową i ruszył w drogę powrotną na swoje miejsce.

Nim wszedł na schody, poczuł, że ktoś się o niego ociera. W tłumie to nic dziwnego, ale do tej pory każdy schodził mu z drogi, czując respekt. I nieważne, czy wiedzieli, że to jeden z najpotężniejszych ludzi mafii.

Odwrócił się. Jego spojrzenie napotkało niebieskie tęczówki należące do ładnej, zgrabnej blondynki. Uśmiechnęła się przepraszająco, zorientowawszy się, o co chodzi.

– Sorry. – Bardziej to zobaczył, niż usłyszał wśród dudniącej muzyki.

Wzruszył ramionami i odwrócił się z powrotem. Kątem oka jednak dostrzegł, jak blondynka zostaje pociągnięta za łokieć przez brunetkę w okularach, prawdopodobnie koleżankę. Spokojnie wrócił na antresolę i kontynuował obserwację.


Tris wyszczerzyła zęby do barmana, który właśnie podał im ich drinki. Zupełnie nie przejęła się tym, że jakaś dziewczyna czeka, żeby zamówić coś dla siebie, gdy one już odejdą. Tris nie zamierzała ruszać się z miejsca. To była niezła miejscówka.

– Przypomnij mi, co tu robimy? – powtórzyła po raz kolejny tego wieczoru Ivrel.

– Jak to co? Bawimy się – odparła Tris, upijając łyk swojego drinka.

– Ty i takie miejsca? – Ivrel uniosła brew, nie wierząc w ani jedno słowo przyjaciółki.

– Oj tam, raz się żyje. – Zaśmiała się Tris. – Nie bądź taka podejrzliwa, Ivciu.

Brunetka skrzywiła się na to zdrobnienie. Doskonale wiedziała, że nie przyszły tu przypadkowo, a fakt, że Tris nie chce jej zdradzić celu tej wyprawy, niezmiernie ją drażnił. Nie lubiła takich akcji. Sama nie wiedziała, dlaczego nadal trzyma się z tą wariatką.

Tris dopiła drinka i odwróciła się do baru. W tym momencie barman postawił przed nią mohito. Uniosła brew w uprzejmym pytaniu.

– Od niego. – Barman wskazał przystojnego bruneta, który stał przy barze ze znudzoną miną.

Był to ten sam mężczyzna, na którego Tris wpadła dobre pół godziny temu. Uniósł szklankę z whisky w toaście, gdy dostrzegł, że jej niebieskie oczy lustrują go uważnie. Odpowiedziała tym samym, uśmiechając się drapieżnie.

– Wrócisz sama do domu? – zapytała.

– Miłych łowów – mruknęła z ironią Ivrel.

Po chwili zniknęła w tłumie, Tris zaś przepchała się do bruneta. Zamachała mu drinkiem przed nosem.

– Zwykle nie pijam takich oranżadek – oznajmiła.

– Więc co pijasz? – zapytał mężczyzna.

– Whisky z lodem.

Parsknął śmiechem, ale zamówił dla obojga po nowym drinku. Tris uśmiechnęła się zadowolona i bezczelnie otaksowała go spojrzeniem.

– Ten lokal to nie twoja liga – stwierdziła.

– Wątpię, że twoja – odparł. – A jednak tu jesteś.

– Przypadek. – Zaśmiała się. – Może gdzieś usiądziemy?

Rozejrzała się po sali, ale nie widziała ani jednej wolnej loży. Nie wyglądało też, żeby jakaś miała się za chwilę zwolnić.

– Chodź na antresolę – powiedział brunet.

Może było to nieco ryzykowne, ale podążyła za nim na puste piętro. Usiedli na sofie przy barierce, z tego miejsca mieli widok na niemal całą salę.

– Nie wiedziałam, że mają tu coś takiego – powiedziała Tris.

– To miejsce dla wybranych.

– Ciekawe. A tak poza tym to Tris jestem.

– Cesare.

– Cesarskie imię – zażartowała. – A tak szczerze, co tu robisz? Widać, że irytuje cię to miejsce.

– Nuda.

– Wylewny to ty nie jesteś.

Barman przyniósł im kolejną whisky. Cesare zmarszczył gniewnie brwi, gdy Tris uśmiechnęła się do mężczyzny. Ten czmychnął czym prędzej z widoku szefa Rabbii, by się nie narażać. Utrata pracy to najmniejszy problem.

– Zostawiłaś koleżankę na dole – odezwał się Tovarro, lustrując spojrzeniem salę.

Nigdzie nie widział okularnicy, co było nieco dziwne. Trzymanie się razem to podstawowa zasada bezpieczeństwa, którą Tris nagięła, wchodząc z nim na pustą antresolę. Wśród dudniącej muzyki nikt nie usłyszałby jej krzyków.

– Pojechała do domu – wyjaśniła Tris. – Nudziła się.

– A ty przyszłaś tutaj.

– Lubię ryzyko. Zresztą umiem się bronić. – Wyszczerzyła ząbki.

Cesare uniósł brew. Nie mógł odmówić jej hartu ducha, choć pewność siebie równie dobrze mogła być jedynie pozą. Zbyt wiele takich przypadków znał, żeby nie dopuszczać do siebie tej myśli.

– Ciekawe.

– Czyżbyś próbował ze mnie kpić? – Nachyliła się w jego stronę, nie puszczając opróżnionej do połowy szklanki.

– Skądże znowu? – Uśmiechnął się rozbawiony. – Raczej próbuję cię sprowokować.

– Do czego? – zapytała.

Odstawił pustą szklankę i zbliżył się do niej. Dłonią delikatnie objął policzek i pocałował ją z pasją. Tris mało nie wypuściła z ręki własnego drinka. Poczuła też ukłucie zawodu, gdy Cesare się odsunął.

– Do tego – odparł.

Z satysfakcją patrzył na widoczny w słabym świetle rumieniec na twarzy kobiety. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, co właśnie w niej wywołał.

– Jesteś draniem – powiedziała, gdy odzyskała nad sobą część kontroli.

– Nie ty pierwsza mi to mówisz. – Zaśmiał się.

– Zostawiasz taki niedosyt – mruknęła.

– Wystarczy poprosić.

Nachylił się nad nią, upewniając się, że tym razem bezpiecznie odstawiła szklankę. Teraz i Tris włączyła się w akt, obejmując go za szyję. Potargała mu włosy, czując, jak jego dłoń wślizguje się pod jej bluzkę. Drgnęła, gdy zimne palce dotknęły skóry na kręgosłupie i rozpoczęły wędrówkę ku górze. Poczuła gęsią skórkę, Cesare zsunął się z pocałunkami na szyję kobiety. Podciągnął jej bluzkę, co ją nieco otrzeźwiło. Odsunęła się.

– Cesare.

Nie miała pewności, jak mężczyzna zareaguje, więc jedna dłoń powędrowała gdzieś za nią.

– Ty nie z tych – stwierdził spokojnie Cesare, prostując się. – Lubię kobiety, które się szanują.

– Sądziłam raczej, że się na mnie rzucisz.

– Masz mnie za jakieś bydlę?

– Raczej za człowieka, który nie uznaje słowa „nie".

– Na twoje szczęście stryj wbił mi do głowy parę zasad traktowania kobiet.

– Więc chyba powinnam mu podziękować.

– Obejdzie się. Zmieńmy lokal na coś spokojniejszego. Nie dobiorę się do ciebie. Chyba że zmienisz zdanie.

Postanowiła zaryzykować, choć nieco zaniepokoił ją fakt, że taksówka zawiozła ich pod hotel. Cesare jednak nie skierował się tam, ale na drugą stronę ulicy. Jedna z witryn świeciła się nieco jaśniej, choć nadal wyglądała na zamkniętą. Tris była zdziwiona, kiedy drzwi kawiarni ustąpiły przez Tovarrem, a w środku zastali cichą, jazzową muzykę, pracowników i kilku gości nad filiżankami kawy. Cesare zaprowadził ją do jednego ze stolików.

– O tym miejscu też niewielu wie – oznajmił.

– Pokazujesz mi ciekawe miejsca – zauważyła. – Chyba powinnam zapytać, co chcesz w zamian.

– Może niczego.

Tris nie zdążyła odpowiedzieć, bo podeszła do nich kelnerka.

– Co dla państwa?

– Czarną – odparł Cesare.

– Espresso. – To była Tris.

– Czy jeszcze coś?

– Na razie dziękujemy.

– Dobrze. Za chwilę podam.

– Nie wierzę w bezinteresowność – powiedziała Tris, gdy zostali sami.

– Bezinteresowność nie istnieje. Wszystko robi się z jakiegoś powodu.

– Ciekawe stwierdzenie. – Uśmiechnęła się.

– Tylko fakt.

– Brzmisz na cynika.

– Bardziej realistę – poprawił ją.

– Jak zwał, tak zwał. – Zaśmiała się. – Do tego o nic nie pytasz.

– Nie interesuje mnie twój adres czy zawód.

– A co cię interesuje?

– Ciekawsze sprawy.

– Droczysz się ze mną – wytknęła mu.

– Drażni cię to?

– Denerwuje jak cholera.

Przez jego twarz przemknął cień uśmiechu. Tris zmrużyła gniewnie oczy, ale wstrzymała się z komentarzem do czasu, aż kelnerka znajdzie się poza zasięgiem słuchu. Ten drań ją testował, choć nie wiedziała, do czego ma to doprowadzić. Nie zamierzała o to pytać. Upiła łyk kawy.

– Naprawdę dobra – zauważyła.

– Jedna z lepszych kawiarni w tym mieście.

– Nie jesteś stąd.

– Ty też nie.

– Mieszkam niedaleko, a ty?

– Dużo podróżuję.

– W interesach – bardziej stwierdziła niż zapytała.

– Dla przyjemności również – prychnął.

– O to cię nie oskarżam. – Uśmiechnęła się słodko. – To co jeszcze warto zobaczyć w tym mieście?

– Same oklepane rzeczy z przewodników, wszystkie knajpy i tamę.


Czekała od dobrej godziny i zaczęła się już niecierpliwić, kiedy dostrzegła w oddali dwie biegnące sylwetki. Uciekający i ścigający, choć ten drugi zachowywał pewną nonszalancję, jakby nie chodziło o kwestię życia i śmierci. Musiała przyznać, że to jej zaimponowało, choć zdawała sobie sprawę, że zabójca tej klasy nie może być byle kim.

Robiło się interesująco. Brzydka twarz Marco Sardino pokryła się czerwienią z wysiłku i wykrzywiła w zwierzęcym wręcz przerażeniu, którego smród czuła aż tutaj. Tak to jest, jak się próbuje ugryźć większy kawałek, niż jest się w stanie.

Niewielka przewaga stopniała do zera, gdy kula trafiła w ramię uciekającego mafiosa. Gra w kotka i myszkę skończona, czas na kolejną.

Huk spadającej wody zagłuszył słowa, więc słyszała tylko ostatnie zdanie:

– Oni wiedzą, że ich tak nazywasz?

W odpowiedzi napastnik kopnął go w brzuch, szarpnął do góry i przyłożył prawym sierpowym. Najwyższy czas, żeby wkroczyć do akcji.

– Zostaw go – poleciła.

Cesare odwrócił się, ale nie wyglądał na zaskoczonego jej pojawieniem się.

– Pracujesz dla niego, Tenebris – stwierdził.

– Wiesz, kim jestem. – Skinęła z uznaniem głową. – Sprawdziłeś mnie.

– Ty mnie również – odparł spokojnie. – „Magnolia Nera" trzy dni temu nie była przypadkiem. Zamierzasz ratować przełożonego?

Uśmiechnęła się w dość przerażający sposób. W tej chwili nie musiała już ukrywać swoich morderczych skłonności, teraz była w pełni sobą.

– Założyliśmy się z tym głupcem o czas, jaki potrzebujesz, żeby go dorwać, skoro obaj jesteście tutaj – powiedziała. – I wygląda na to, że wygrałam.

– Chcesz odebrać swoją nagrodę? – zapytał Cesare.

– Zostanie mi wypłacona tak czy inaczej, więc się nie krępuj.

– Tris, ty suko, nie za to ci płacę! – wrzasnął spanikowany Marco.

– Za walkę z nim też nie – odparła. – Zresztą znudziło mi się już pilnowania twojego kościstego zadka. Nie zapewniasz mi odpowiedniej rozrywki.

– Zdradziecka suka!

Wzruszyła ramionami, nie przejmując się bluzgami Sardino. Była wolnym strzelcem, nie przysięgała mu wierności jak członek mafii i najwyższy czas ruszyć w dalszą drogę. Że przy okazji Sardino zginie z rąk Cesare'a Tovarro, nie miało znaczenia. Zresztą prędzej czy później i tak by się doigrał. Przecież został ostrzeżony.

Cesare przyłożył Marco po raz kolejny. Tym razem pozwolił mu upaść na zakrwawiony beton.

– Przestań się drzeć – warknął. – To mają być twoje ostatnie słowa?

– Zapłacicie za to!

– Powtarzasz się, idioto. Dostajesz to, na co zapracowałeś. Tyle w temacie. Chcesz się z nim pożegnać, Tenebris?

– Prawdziwy z ciebie dżentelmen, ale podziękuję. Podejrzewam, że nie muszę składać wypowiedzenia.

– Szmata.

Cesare pociągnął za spust. Strzał był celny i skuteczny. Chwilę później pozostało ich dwoje nad stygnącym trupem, którym nie zawracali sobie głowy.

– I co teraz? – zapytała Tris. – Zabiłeś Marco, jego ludzie przyjdą po zemstę.

– Jego ludźmi nie zawracam sobie głowy – odparł. – Przejmujesz się każdą mrówką, którą napotykasz na swojej drodze, Tenebris?

Poczuła dreszcz, gdy po raz kolejny ją tak nazwał. Jego akcent był bardzo sugestywny i rozpraszał kobietę, co nieco ją irytowało. Jednak odpowiedziała bez drżenia w głosie:

– Naprawdę jesteś bezlitosny. Tak jak o tobie mówią.

– Wiele o mnie mówią. – Wzruszył ramionami. – Zazwyczaj bojaźliwym szeptem, obawiając się, że zaraz wyskoczę z najbliższych krzaków.

Tris zaczęła się śmiać. Wiele o nim słyszała, ale nie to, że ma poczucie humoru, choć trochę poronione. Był intrygującym facetem, nadal czuła smak jego ust doprawiony whisky, choć minęły trzy dni. Sama przed sobą musiała się przyznać, że ciągnęło ją do tego przystojnego Włocha, choć to mogło się dla niej źle skończyć. Przecież doskonale wiedział, że będzie w „Magnolia Nera", ten drink też nie był przypadkowy. Pytanie tylko, czy zwabił ją tam specjalnie?

– To byłoby ciekawe, gdyby tak się stało. Nie musiałbyś nawet wyciągać broni, bo wszyscy od razu padliby trupem.

– Oszczędziłoby to wiele, choć byłoby irytujące – odparł, podchodząc bliżej. – Teraz ciekawszy jest powód, dla którego tu dzisiaj przyszłaś, skoro nie zamierzałaś ratować Sardino.

– Mówiłam, zakład.

Jego spojrzenie powiedziało jej, że tego nie kupił. Dotarło do niej, że on wie o wszystkim, przejrzał ją albo ktoś sypnął. Chyba była na straconej pozycji, bo jeśli Cesare zaatakuje, nie da mu rady. Przepuściła swoją szansę. Ivrel znowu wytknie jej głupotę i bezsensowne ryzyko. Jakby sama nie igrała ze wszystkim dookoła.

– Skoro wiesz, dlaczego pytasz? – odezwała się ponownie.

– Ciekawość, co zrobisz.

Zatrzymał się tuż przed nią, więc musiała unieść głowę, by spojrzeć mu w oczy. To był jej błąd, bo poczuła, że się rumieni pod jego uważnym spojrzeniem. Przeklęła samą sobie w myślach. Nim jednak zdołała coś zrobić, Cesare pochylił się nad nią i pocałował ją namiętnie. Nie broniła się, odpowiadając z równą pasją. Przez chwilę przestało się liczyć, że kilka metrów dalej leży ciało jej wcześniejszego zleceniodawcy, a Tovarro może w każdej chwili zaatakować, skoro skutecznie odwrócił jej uwagę.

Przerwał im dopiero dzwoniący telefon Cesare'a. Początkowo go zignorował, ale w końcu odsunął się od Tris i odebrał:

– Czego? – Przez chwilę słuchał swojego rozmówcy. – Jadę. – Rozłączył się i spojrzał na Tris. – Wyjątkowo puszczę cię wolno, ale następnym razem nie licz na to.

– I tak do siebie nie pasujemy – odparła, uśmiechając się drapieżnie.

Prychnął tylko i ruszył na dół, zostawiając ją na tamie samą z burzą myśli. Przynajmniej mogła się uspokoić, nim zeszła. Nie spodziewała się, że to spotkanie tak na nią wpłynie. Przecież nie robiła tego pierwszy raz, znała swój fach, a tym razem nie potrafiła zachować zimnej krwi. Nigdy wcześniej to jej się nie przydarzyło.

Na parkingu czekała Ivrel na motorze. Drugi kask zawiesiła na kierownicy i znudzonym spojrzeniem obserwowała nadchodzącą przyjaciółkę.

– Puściłaś go – stwierdziła. – Co ze zleceniem?

– Swoje zrobiłam. Nie martw się, Iv, dostaniesz swoją dolę.

– Wiesz, że nie o to chodzi. Igrasz z ogniem.

– Zawsze tak działałyśmy – przypomniała Tris.

– Ty go lubisz – wytknęła jej Ivrel.

– Co w tym złego?

Przyjaciółka wzruszyła ramionami. Mogła się domyśleć, że to się tak skończy. Już w klubie to widziała, choć tym razem miała wątpliwości, czy Tris wyjdzie z tego cało. Jednak wiedziała, że żadne słowa ostrzeżenia niczego nie zmienią. Tenebris i tak zrobi po swojemu.

Podała jej drugi kask i włączyła silnik, który przyjemnie zamruczał.

– Spadamy stąd. Sardino już wiedzą, że ochujałaś ich szefa, a nie jestem w nastroju na te płotki.

– Masz coś nowego na oku? – zapytała Tris.

– Może coś z tego będzie.

Pół godziny później na tamie zjawili się ludzie Marca Sardino. Znaleźli ciało swojego szefa, ale nie mogli namierzyć ani Tenebris ani Cesare'a. Oboje byli już w drodze do swoich nowych celów mądrzejsi o wiedzę, że to nie jest ich ostatnie spotkanie.


Rozdział 35. Miejsce zwane domem - 19.9.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro