Rozdział 7. Zadanie w taki dzień

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Są takie dni w roku, które przynoszą refleksję. Koniec roku, urodziny, śmierć nakłaniają człowieka, aby zastanowił się nad swoim życiem i otaczającym go światem. Nad sukcesami i błędami. A potem przychodzą wnioski. Coś można było zrobić lepiej, w innym miejscu odpuścić, dać z siebie więcej bądź uchronić się przed błędami. „Co by było, gdyby" – to pytanie pojawiało się może zbyt często w głowie. Wątpliwości, które na co dzień odsuwane są w głąb świadomości, byle tylko nie przeszkadzały. Pytania bez odpowiedzi, które zaburzają rytm normalnego życia. Słabości? A może coś najbardziej naturalnego dla człowieka, który jest istotą omylną. Błądzi, szuka właściwych sposobów, czasami nie wie, co dla niego najlepsze.

Elena nie spała już od jakiegoś czasu. Nie ruszała się jednak, nie chcąc obudzić Fabia. Poza tym było jej zbyt wygodnie z głową na jego torsie, żeby tak łatwo rezygnować z tego luksusu. Nie w taki dzień jak dziś. Nawet ona od czasu do czasu mogła pozwolić sobie na odrobinę lenistwa. Nie musi zawsze trzymać gardy uniesionej wysoko w każdej sytuacji. Teraz, w domu, we własnej sypialni mogła nadal leżeć w łóżku i błądzić myślami w różne strony.

Wspominała ostatni rok. Nie zawsze był dla niej łaskawy. Trudne, wymagające zadania, zmiany, które nieubłaganie wymuszały na niej dodatkowy wysiłek, powrót przeszłości. Najpierw Siddecca, o którym zdążyła już zapomnieć. To nadal gdzieś w niej żyło, ale nie wracała do tego. Żyła dniem dzisiejszym i najbliższą przyszłością, nie było miejsca dla gnoja, który i tak w końcu dostałby za swoje. Sam ją sprowokował swoją wizytą w Rabbii. To wystarczyło, żeby zażądała krwawego odwetu, choć musiała tłumaczyć się później przed szefem, Don Lorenzem i Fabiem. Ten ostatni przyjął to najgorzej. Nie wiedział, jego rodzice zachowali to w sekrecie, a cała sprawa została wyciszona po tym, jak Siddecca senior ukarał nieposłusznego potomka za jej krzywdę. Federick Furpia zajął się tym niemal jak jej własny ojciec, choć nie znała szczegółów. Pamiętała jednak gniew w brązowych oczach wuja, który przyszedł do niej tamtego wieczora. Nie powiedział niczego, pogłaskał ją jedynie po głowie i wyszedł, pozostawiając ją pod opieką żony.

Nie żałowała tego, co zrobiła. Siddecca był niereformowalny, chełpił się tym, co zrobił. Tacy jak on nie powinni mieć prawa życia. Może w jej świecie było wiele nieprawości i zbrodni, ale pewnych rzeczy nie potrafiła zaakceptować. Istnienie tego gnoja było jedną z nich.

Starcie z Kwasowym Zabójcą również było czymś, czego nie wspominała najlepiej. To tkwiło w niej jeszcze głębiej, więc nikt nie mógł jej powstrzymać. Może rzeczywiście postąpiła głupio, idąc tam sama, ale nie potrafiła inaczej. Nadal nie wiedziała, kto wynajął go najpierw na jej ojca, a teraz na nią. Możliwe, że to ta sama osoba, choć motywy były nieznane. W sumie to trochę bez sensu zlecać morderstwa członków jednej rodziny w przeciągu piętnastu lat, ale nie zagłębiała się w to. Było wielu ludzi, którzy życzyli jej śmierci. Zazdrość, zemsta, nienawiść, zawiść – proste uczucia kierujące pragnieniem posłania ją na tamten świat. W mafii już tak było, przywykła do tego i nie rozważała każdego zagrożenia, które kierowało w jej stronę swe szpony.

Z Kwasowym było inaczej. Zbliżył się do sukcesu na tyle blisko, że ledwo uszła z życiem. Możliwe, że go zlekceważyła, ale nie sądziła, że przygotuje tak oczywistą pułapkę i obudzi w niej strach. Śmierć w walce, przy okazji zadania czy w wypadku nie robiła na niej wrażenia i przyjęłaby ją ze spokojem, pewnie nawet nie zdążyłaby uświadomić sobie tego, że umiera. Jednak Kwasowy wolał ją torturować psychicznie, nim zabije, a wybrał naprawdę okrutny sposób. Strach chwycił ją za gardło i jeszcze długo nie puszczał. Tylko dzięki Fabio dożyła dzisiejszego dnia.

Jej własny, osobisty anioł stróż uwielbiający wylegiwać się w łóżku do późna i świntuszyć przy każdej możliwej okazji. Wpadający w złość z byle powodu, uparty jak osioł, pełny wkurzających wad. Jednak nie wyobrażała sobie bez niego życia. Samą swoją obecnością sprawiał, że świat dookoła wydawał się lepszy i piękniejszy. Nieważne, że nie rozumiał jej awersji do palenia, awanturował się niemal na każdym kroku i czasami nadal traktował ją jak dziecko. Nie chciała ideału. To Fabio ją rozumiał, umiał uspokoić i pocieszyć. Nie musiała mu tłumaczyć wielu spraw, udowadniać czegokolwiek. Doceniał ją każdym gestem. Przy nim czuła się piękna, doceniona i kochana. Chyba każda kobieta wymagała jedynie tyle od swego mężczyzny.

Fabio poruszył się nadal zatopiony gdzieś pomiędzy jawą a snem. Jego ręka przesunęła się po nagich plecach Eleny aż do pośladka, który lekko ścisnął.

– Jak zaraz nie przestaniesz, nie pozbierasz się – ostrzegła.

– Nie musisz być dzisiaj taka zasadnicza – mruknął.

Odwróciła głowę tak, aby spojrzeć mu w zaspane oczy. Uśmiechał się z zadowoleniem, choć zapewne zamierzał spędzić w łóżku kolejnych kilka godzin. Uwielbiał wylegiwać się do późna, gdy tylko mógł sobie na to pozwolić, a ściągnięcie go z posłania bez dobrego argumentu było niemożliwe.

– To nie jest powód, żebyś mógł mnie molestować – odparła.

– Co chcesz dzisiaj robić? Mamy wolne – zaznaczył.

– Nie robiłam planu. Może polenię się trochę w łóżku, zrobię sobie coś dobrego, a wieczorem dam się zaprosić na wyjątkową kolację – uśmiechnęła się psotnie.

– Brzmi nieźle. Moglibyśmy tu zostać.

– Zamierzasz mnie męczyć swoim towarzystwem dzisiaj cały dzień?

– Z roku na rok zrobisz się coraz bardziej zgryźliwa.

– Ej, miałeś mi tego nie wypominać – mruknęła niezadowolona.

– Tak, wiem. Mama mnie uczyła, że kobiecie się wieku nie wypomina, bo można dostać szpilką w oko.

Elena zaśmiała się rozbawiona. Doskonale pamiętała te wszystkie lekcje Caroliny Furpii na temat dobrego wychowania, które tłukła im do głów. Musieli umieć zachować się w każdej sytuacji i nie było od tego odstępstw w żadnym wypadku. Do tego wymyślanie kar było naprawdę czymś, czego nie mogli odmówić kobiecie. Może dzięki temu pamiętali lepiej, na ile mogą sobie pozwolić, choć żadne z nich nie miało ochoty tłumaczyć się przed Furpią seniorem.

– Nie lubisz urodzin? – zapytał znienacka Fabio.

– Dlaczego?

– Zawsze mnie to ciekawiło. Bo skoro nie wolno wam przypominać, że z roku na rok jesteście coraz starsze, to dlaczego urządzacie i świętujecie urodziny?

– Że też masz czas myśleć o takich głupotach – zachichotała. – Po prostu chcemy być zawsze piękne dla naszych mężczyzn, doceniane przez innych i kochane. Myśl o tym, że nasze miejsce może zająć jakaś młódka o jędrniejszym, zgrabniejszym ciele sprawia, że jesteśmy nieszczęśliwe.

– Dojrzałe kobiety też są piękne – odparł.

– Lubisz takie? – spojrzała na niego uważnie.

Dopiero w tej chwili Fabio zorientował się, że wszedł na bardzo grząski grunt. Jedno nieuważne słowo Elena może zrozumieć jako atak na jej miłość własną, a to skończy się wywaleniem go za drzwi w trybie natychmiastowym. Zwłaszcza dzisiaj.

– Ciebie lubię – odpowiedział.

– Nie wymiguj się.

– Mówię prawdę. Po prostu kobiety w wieku mamy wcale nie muszą wiele odbiegać od takich młódek jak ty. Nadal potrafią zwracać na siebie uwagę – wyjaśnił niepewny, czy Elena za chwilę się nie wkurzy.

Kobieta przewróciła się na plecy na własną poduszkę i westchnęła. Nie wyglądała na zagniewaną.

– Chciałabym, żebyś mówił tak, gdy skończę trzydzieści lat, a potem czterdzieści – rzuciła. – Żeby to nie było jedynie słodkie kłamstwo.

– Nie będzie dla mnie piękniejszej kobiety od ciebie.

– Nie słodź. Nie wiesz, jak będzie.

– Jakkolwiek będzie, nie zamierzam iść w ślady ojca – powiedział twardo, pochylając się nad nią. – Nie zrobię ci tego, co on mamie. Jeśli zaś zawiodę, masz obowiązek mnie wykastrować, bo to oznacza, że nie byłem ciebie wart.

Pogładziła go po policzku. Który raz już słyszała te słowa? Nie bała się, że zacznie ją zdradzać. Potrafił być wierny, kiedy już się z kimś związał. To on się tego obawiał. Miał na tym punkcie istną obsesję, bo nie potrafił wybaczyć ojcu jego zdrad.

– Wierzę ci, Fabio. Nie martw się tym. Nie dziś. Dziś świętujemy.

– Wszystkiego najlepszego, małolato – uśmiechnął się wrednie.

Nie dał jej szansy na odpowiedź, całując namiętnie. Jego niespokojne dłonie wędrowały po jej ciele, pieszcząc te miejsca, które były najwrażliwsze. Nie walczyła z nim, poddała się pieszczotom, chłonęła to, co chciał jej podarować tego poranka.

Pukanie na moment przerwało kolejne pocałunki. Fabio znieruchomiał na ułamek sekundy, po czym wrócił do pieszczenia kochanki. Warknął w jej ramię, gdy dźwięk się powtórzył. Ktoś miał naprawdę złe wyczucie, a podejrzewał kogoś ze służby, bo Lukas wpadłby do środka bez zaproszenia, a reszta o tej porze raczej nie miała, czego tu szukać.

Elena odsunęła się ku jego niezadowoleniu, gdy zapukano po raz trzeci. Ją także irytował ten dźwięk, więc wolała mieć to już za sobą i kontynuować przyjemniejsze sprawy.

– Wejść – rzuciła sucho.

Rzeczywiście intruzem była jedna ze służących. Spojrzenie Fabia sprawiło, że skurczyła się w sobie. Z pewnością najchętniej by uciekła, ale Elena nie pozwoliła na to, pytając:

– O co chodzi?

– Pan Cesare wzywa panienkę do siebie – odpowiedziała dziewczyna.

– Coś jeszcze?

– To tyle.

– Możesz odejść.

Służąca wyszła, a Fabio warknął pod nosem coś niemiłego pod adresem przełożonego. Cesare nie był człowiekiem, który wzywałby podkomendnych z samego rana, żeby powiedzieć im „dzień dobry". Prędzej chciałby im zepsuć ten dzień w jakiś sposób. Ot tak, dla sportu.

Elena pocałowała go w nos. Sama nie była zadowolona, ale nie miała wyboru. Rozkazy to świętość, której nie wolno brukać.

– Może to nic wielkiego – rzuciła.

– Wątpliwa sprawa – mruknął.

– Przeżyjesz.

Podniosła się i ubrała, żeby jakoś wyglądać. Z reguły nie wychodziła do reszty Rabbii w piżamie. Nie chodziło o to, że któryś mógłby ją zaczepić, bo umiała się bronić i jedynie z Cesarem i Fabiem przegrywała, przy czym zasadą było, że członkowie zespołu nie podbierają sobie partnerów. Po prostu był to widok zarezerwowany dla jej najbliższych.

Z przyzwyczajenia wsunęła za pasek broń. Nikt w Rabbii nie chował jej specjalnie, zwykle chodzili uzbrojeni, co często kończyło się walką i koniecznością, drobnych zazwyczaj, remontów.

Po drodze na piętro szefa przeczesała palcami włosy, stwierdzając, że może być, skoro wyciągnął ją z łóżka. Zapukała i weszła po otrzymaniu pozwolenia.

– Chciałeś mnie widzieć – rzuciła obojętnie.

Cesare siedział za swoim biurkiem w pełni ubrany i odświeżony. Prawdziwa rzadkość o tej porze dnia, raczej spodziewała się go w jadalni nad filiżanką kawy, która dość często zastępowała brunetowi poranny posiłek. Dopiero później nadrabiał jedzenie, nie żałując sobie wymyślnych dań i najlepszej jakości składników.

– Masz robotę – przesunął w jej stronę teczkę.

– Dzisiaj? – skrzywiła się.

Cesare mógł udawać ignoranta, ale doskonale wiedział, jaki jest dzisiaj dzień.

– Dzisiaj.

– Nie możesz wysłać kogoś innego?

– Naprawdę sądzisz, że będę się tłumaczył przed tobą ze swoich decyzji? – zapytał z kpiącą nutą.

Elena przeklęła go w myślach. Właśnie zepsuł jej plany spędzenia urodzin w łóżku z Fabiem. Prawdopodobnie był najnormalniej w świecie złośliwy i przygotował robotę z premedytacją. Czasami nie ogarniała własnego szefa, miała wrażenie, że jedyne, co sprawia mu przyjemność, to znęcanie się nad innymi jak jakiemuś sadyście. To się nazywa nadużycie władzy, ale cokolwiek mu na ten temat powie, i tak nic nie wskóra. Cesare wiedział swoje i rzadko kiedy dostosowywał się do innych.

– Wystarczyłyby kwiaty – prychnęła zirytowana.

– Idź z tym do Furpii – odparł niewzruszony. – Jak się pośpieszysz, to cię jeszcze przerżnie w ramach prezentu.

– Żebym to ja ciebie nie przerżnęła, szefie – odszczekała się.

Nie lubiła takich odzywek względem siebie, czując się jakby tylko przedmiotem w męskich rękach. To godziło w jej dumę i nawet Tovarro nie miał prawa tak się do niej zwracać.

Cesare zmrużył oczy rozdrażniony pyskówką. To nie wróżyło dobrze.

– Uważaj, co i do kogo mówisz, Eleno – warknął. – Bo mogę zapomnieć o zasadach i nauczyć cię szacunku.

Jak zwykle bez ostrzeżenia sięgnął po broń. W tym samym momencie zrobiła to kobieta. Celowali do siebie, patrząc sobie prosto w oczy. Żadnemu nie drgnęła nawet powieka.

– Chcesz się przekonać, czyja kula będzie szybsza? – prowokowała.

– Mam lepszy pomysł. Przypomnę ci, że byłem taki miły i poszedłem ci na rękę, gdy rzuciłaś się za Kwasowym. Długi należy spłacać, Eleno. Bez narzekania, a teraz do roboty, dwudziestko szóstko.

Dla niego to zamknęło sprawę i kobieta nie miała tu nic do gadania. Olanie zadania to najgłupsza rzecz, jaką mogła zrobić, bo zawsze chodziło o dobro rodziny. Schowała broń, sięgnęła po teczkę i wyszła, klnąc pod nosem na naturę Cesare'a.

Fabio nadal leżał na jej łóżku, gdy wróciła do sypialni. Zmarszczył brwi, widząc teczkę w jej dłoni.

– Robota? – zapytał.

– Ta. Niecierpiąca zwłoki i wymagająca mojej obecności – prychnęła.

– A żeby się udławił jakąś kością.

– Jak mus, to mus – westchnęła.

Usiadła na skraju łóżka i otworzyła teczkę w poszukiwaniu szczegółów zadania. Fabio zaglądał jej przez ramię ciekawy, co też ich szef wymyślił w ramach prezentu urodzinowego dla kobiety.

– Mam wrażenie, że to trochę poniżej naszych standardów – zauważył.

– Licząc, ilu zabójcom już zwiał... – odparła.

Musiała przyznać, że zadanie trochę różniło się od większości, którymi zwykle zajmowała się Rabbia, ale z drugiej strony wyglądało to na dość spory problem dla rodziny, skoro Tovarro zależało na zlikwidowaniu kogoś takiego.

– Tobie nie ucieknie.

– Nawet nie zdąży o tym pomyśleć.

Wszystkie dostarczone dokumenty pozwoliły kobiecie stworzyć plan działania. Rzeczywiście, jeśli wszystko pójdzie dobrze, wieczorem będzie z powrotem. Może ten dzień zostanie jeszcze odratowany i uczczony w odpowiedniej oprawie.

Fabio musiał wrócić do siebie, żeby nie przeszkadzać Elenie w przygotowaniach. Nie lubiła być odrywana przez niepotrzebne w danej chwili sprawy. Poza tym przedłuży to wszystko i wtedy na pewno nie zdąży wrócić, a tego oboje nie chcieli.


Ta część miasta była dość tłoczna o każdej porze dnia i nocy, choć pełna podejrzanych osób. Dilerzy, prostytutki, członkowie pomniejszych gangów kręcili się w pobliżu, obserwując każdego obcego z nutą podejrzliwości, ale też jako potencjalny cel. Turyści się tu nie zapuszczali, normalni obywatele unikali tego miejsca, gdy tylko było to możliwe.

We Włoszech wiele było takich miejsc. Ziemia niczyja pomiędzy terytoriami dużych, liczących się mafii. Łatwo było się tu ukryć, ale również niepostrzeżenie zginąć.

Nic dziwnego, że zabójcom Tovarro tak trudno było wykonać zadanie, do którego w końcu zatrudniono Rabbię. Elena jednak wyczuwała, że ma to jakieś głębsze znaczenie. Od dłuższego czasu coś się szykowało, choć nie znali jeszcze szczegółów. Jedynie zasłyszane plotki wspominały o problemach, z którymi będą musieli się zmierzyć. Wszystko to brzmiało dość paskudnie.

Krótka sukienka ze sporym dekoltem i odpowiedni makijaż sprawiły, że wyglądała dość niewinnie. Bardziej jak pusta lalunia niż inteligentna zabójczyni, ale wydawało się, że wszyscy dookoła to łyknęli. Najważniejsze to nie wzbudzić podejrzeń, że przyszła tu kogoś zabić. Inaczej zrobi się syf, a tego sobie dziś nie życzyła. To miała być szybka akcja, po której wróci do domu świętować swoje dwudzieste szóste urodziny.

Weszła pomiędzy budynki do ciemnego i śmierdzącego zaułka. Skrzywiła się na ten zapach, zdając sobie sprawę, do czego tu zwykle dochodzi. Aż się wzdrygnęła. Rozejrzała się w poszukiwaniu oznaczenia, które miało ją doprowadzić do celu.

– Zgubiłaś się, signorina? – usłyszała.

Odwróciła się niespokojnie. Rzadko się zdarzało, żeby ktoś zaszedł ją od tyłu, lecz od razu zrozumiała, dlaczego tak się stało. Mężczyzna musiał stać przez cały czas za płachtą ciemnego materiału, który teraz odsłonił. Obserwował Elenę nieco pożądliwym spojrzeniem zwłaszcza, gdy dostrzegł głęboki dekolt.

– Szukam Dextera – odparła. – Powiedziano mi, że znajdę go w tej okolicy.

– Masz do Dextera jakiś interes?

– Przyjaciółka ma dzisiaj urodziny i potrzebuję dla niej ekstra prezentu. Podobno Dexter ma coś takiego.

Uśmiechnęła się miło, jednocześnie obserwując zachowanie mężczyzny. Musiał być mniej więcej w wieku Fabia, może trochę młodszy. Ciemne włosy miał wygolone na kilka milimetrów, brązowe oczy czujne, choć teraz trochę za bardzo skupione na jej dekolcie. Lepiej dla niej.

– Usługi Dextera kosztują – zauważył.

– Wyglądam, jakbym przyszła bez forsy?

Rzuciła w stronę ochroniarza białą kopertówkę, którą dotąd trzymała przy boku. Przez sekundę chciał się cofnąć, jakby oczekiwał ataku, ale chwycił torebkę i ją otworzył. „Amator" – przeszło jej przez myśl. Równie dobrze zamiast pieniędzy mogłaby tam włożyć bombę uaktywniającą się w momencie otwarcia. W tym jednak przypadku śmierć ochroniarza nie przyniosłaby niczego prócz pościgu za celem, którego specjalnością były ucieczki.

Mężczyzna przejrzał zawartość torebki i kiwnął na nią głową.

– Wejdź. Dexter ma dla ciebie coś ekstra.

Odebrała od niego kopertówkę i podążyła za nim, zapamiętując rozkład budynku. Spodziewała się, że mogą być tu jakieś dodatkowe kanały komunikacyjne gotowe do ucieczki, ale nie zamierzała na to pozwolić.

Weszli na drugie piętro do niewielkiego korytarzyka. Za nim znajdowało się biuro, w którym urzędował Dexter. Prócz niego nie było tu nikogo.

– Signorina szuka czegoś specjalnego? – usłyszała na powitanie. – Standardowe wyposażenie również mamy w dość atrakcyjnych cenach.

Elena nie pokazała po sobie, jak bardzo gardzi dilerem siedzącym przed nią za dębowym biurkiem. Zabiła już wielu takich jak on, gdy zaczynała karierę zabójcy, teraz nie zajmowała się płotkami. Jej celami zostawali bossowie narkotykowi odpowiedzialni za cały proceder. Gardziła tym typem ludzi, uważając ich za niżej postawionych w hierarchii niż ona.

Dexter był dość kościstym, chudym mężczyzną o farbowanych na rudo włosach z widocznymi, ciemnymi odrostami i mętnych, zielonych oczach. Chyba starał się swoim zachowaniem i ubiorem zatrzeć wrażenie, że jest Włochem, ale słabo mu wychodziło. Nawet ta ksywka miała chyba uchodzić za „egzotyczną", w niej wzbudzała jedynie niesmak.

Ruchem ręki odprawił ochroniarza, który wrócił na swoje stanowisko przy wejściu. Dzięki temu zostali sami.

– Owszem. Przyjaciółka ma dziś urodziny – powtórzyła kłamstwo.

– To dobrze się składa, bo mam coś wyjątkowego – wyszczerzył krzywe zęby. – Signorina pierwszy raz korzysta z moich usług, prawda?

– Tak, inna koleżanka mi pana poleciła.

– Rozumiem, rozumiem. Dziś będzie ekstra cena.

Podniósł się z miejsca i podszedł do wbudowanego w ścianę sejfu. Chwilę później wyciągnął z niego małą paczuszkę z kolorowymi tabletkami. Na kartce napisał cenę i spojrzał na Elenę wyczekująco.

Kobieta podała mu wyznaczoną kwotę, odbierając narkotyk. Chwilę później było już po wszystkim. Gdy Dexter odwrócił się, żeby wrócić do biurka, Elena wyciągnęła z bransoletki ukrytą dotąd żyłkę i udusiła mężczyznę. Nawet nie zdążył krzyknąć. Szarpał się rozpaczliwie, szybko jednak opadł z sił.

Elena położyła ciało na podłodze, żeby nie narobić hałasu. To było zbyt proste dla niej i trochę zabawne. Dexter uciekł wielu zabójcom, ale wystarczyła zbyt krótka sukienka, żeby uśpić jego czujność. Elena potrafiła zabić z niewinnym uśmiechem na ustach, doskonale ukrywała mordercze intencje. To był naturalny talent, który nie zdarzał się zbyt często.

Rozejrzała się w poszukiwaniu czegoś ciekawego. Wiedziała, że ma niewiele czasu, Dexter raczej nie prowadził długich dyskusji z klientami, w każdej chwili ochroniarz mógł przyprowadzić kolejną osobę, więc przeszukanie było jedynie pobrzeżne. Chciała jednak zorientować się, dlaczego ten podrzędny diler trafił na listę wrogów Tovarro. Niczego jednak nie znalazła, jedyną wskazówką mogły być narkotyki, które kupiła. Trafią do analizy, tak na wszelki wypadek.

Spokojnie zeszła na dół i uśmiechnęła się do ochroniarza. Chyba nie niczego nie zauważył, więc zbliżyła się do niego. Dłoń położyła na klatce piersiowej mężczyzny.

– Miło było poznać – powiedziała.

– Mnie również, signorina.

Schylił się do pocałunku, którego nie otrzymał. Wprawnym ruchem skręciła mu kark, ciało układając na podłodze. Hałas nie był jej potrzebny.

Zaułek był pusty. Cała akcja trwała może kwadrans. Robota w białych rękawiczkach niewarta zachodu dla kogoś pokroju Eleny. Aż dziwne, że Rabbia dostała to zadanie.

Na głównej ulicy wyciągnęła telefon, wybrała numer sprzątaczy i podała im adres. Reszta nie miała dla niej już żadnego znaczenia. Swoje zrobiła i teraz mogła wrócić do hotelu przebrać się w wygodniejsze ubranie, a potem do domu, co zrobiła z rozkoszą.

Do zachodu słońca nie zostało wiele czasu, gdy podjechała pod dworek Rabbii. Mimo mieszkania tu od dwóch lat nadal nie mogła uwierzyć, że ta zwariowana banda na swoją bazę wybrała ten budynek. Z zewnątrz wyglądał nawet niewinnie, na zabytkowy dwór z XIX wieku. Niczego nie zmieniali, więc zachwycał swą urodą, która nie pasowała do owianej złą sławą Rabbii.

W środku to zupełnie inna sprawa. Rozbudowane podziemia z osobnym wjazdem na podziemny parking pełny drogich, głównie sportowych aut i motocykli będących niekiedy częścią kolekcji mieszkańców tego miejsca, zmieniony podział wnętrz dostosowany do ich potrzeb. Tylko z planów i starych zdjęć wiedziała, jak to miejsce wyglądało, zanim zostało zaadaptowane na bazę Rabbii. Teraz mało kto próbowałby tu wejść z bronią w ręku, nie wyszedłby z tego żywy. Sojusznicy i wrogowie doskonale o tym wiedzieli, zaś kilku śmiałków przekonało się na własnej skórze, że z Rabbią się nie zadziera.

Zaparkowała pomiędzy swoim motorem a camaro należącym do Lukasa. Wszystko tu miało swoje stałe miejsce, więc z łatwością mogła odczytać, czy kogoś z mieszkańców brakuje. Miało to też inne zastosowanie – większość z nich chorobliwie nie lubiła, kiedy ich sprzęt zostawał uszkodzony przez niedbałe zachowanie reszty. Uniknięcie kolejnej fali przyczyn konfliktów było najlepszym rozwiązaniem.

O dziwo na parterze było dość cicho jak na fakt, że wszyscy są w domu. Było kilka możliwych scenariuszy takiego zachowania, a najwłaściwszy to ten, kiedy Cesare raczył zejść na dół. Woleli go nie drażnić bez potrzeby, bo to zawsze kończyło się kilkoma kulami w ścianach i wymianą mebli.

Zajrzała do salonu, spodziewając się zastać tam wszystkich. Nie oczekiwała natomiast arsenału butelek z różnymi alkoholami, przekąsek i tortu na stoliku do kawy.

– Jakaś impreza się szykuje? – zapytała.

– Wróciłaś, Eliś. Czekaliśmy tylko na ciebie – Lukas uwiesił się na jej ramionach.

– Każdy powód do picia jest równie dobry, co? – prychnęła rozbawiona.

– Urodziny po rabbijsku, skoro nie chcesz oficjalnych – odparł Fabio.

– Ściemniałeś rano.

– Dobry ze mnie aktor, co? – wyszczerzył do niej zęby.

Pokręciła tylko głową. Nie spodziewała się, że zadadzą sobie tyle trudu, żeby przygotować imprezę-niespodziankę. Zwykle nawet z okazji urodzin któregokolwiek z nich wyciągali po prostu butelki i pili do białego rana. Tym razem jednak postarali się bardziej. Z uznaniem spojrzała na prezenty leżące pod stolikiem, choć podejrzewała kilka dość chamskich i żałosnych. Nie wszyscy mieli tyle wyczucia, żeby sobie odpuścić.

– A ten diler? – spojrzała na Cesare'a wygodnie wyłożonego w fotelu.

– Poprosiłem Don Lorenza o coś szybkiego, żeby cię czymś zająć na kilka godzin. Łatwa kasa.

– To prawda, choć równie dobrze to może być początek czegoś większego – zmrużyła oczy.

Miała wrażenie, że Cesare nie przypadkowo wybrał właśnie to zadanie. Mógł sprawiać wrażenie niezainteresowanego czymkolwiek prócz własnej osoby, ale zawsze wiedział, co dzieje się wokół rodziny. Rzadko jednak pozwalał coś z siebie wyciągnąć.

– Możliwe, ale to w tej chwili nie jest w naszej gestii – odparł. – Raport chcę widzieć jutro na swoim biurku.

– W porządku.

Zaniosła na górę rzeczy, przelotnie spoglądając na stary zeszyt leżący na stoliku nocnym. Dziś też nie będzie miała czasu się nim zająć. Musnęła okładkę palcami, po raz kolejny zastanawiając się nad tajemnicami zapisanymi na jego kartach. Czy mogło to coś zmienić w jej życiu?

Czuła niepokój, gdy o tym myślała. Niby zamknęła ten rozdział, ale nadal nawiedzały ją pytania, na które nie znała odpowiedzi. Nie do wszystkiego można się zdystansować.

Drzwi otworzyły się bez pukania. Elena odwróciła się gwałtownie, lecz odetchnęła z ulgą, widząc Fabia.

– Coś tak wsiąknęła? – zapytał. – Na dole marudzą, że bez solenizantki nie mogą zacząć pić.

Uśmiechnęła się rozbawiona. Kurtuazja nie była zbyt częsta w Rabbii, zwykle nie przejmowali się tym, że coś należy bądź nie, a już na pewno nie we własnym gronie.

– Zamyśliłam się – wyjaśniła krótko.

Fabio podszedł bliżej i spojrzał na zeszyt, którego Elena nie pozwoliła mu dotąd dotknąć.

– Notatki twojego ojca? Jest tam coś ciekawego?

– Nie wiem. Są zaszyfrowane, a nie miałam czasu się tym zająć.

– Złamiesz szyfr?

– Znam go. Tata zdążył mnie go nauczyć, zanim zginął.

Fabio nie pokazał po sobie, jak bardzo go to niepokoi. Najchętniej spaliłby ten zeszyt, a popiół rozsypał na cztery wiatry. Bał się, że w środku jest coś, co mogło sprowokować zleceniodawcę Kwasowego do decyzji o śmierci Erica Salevannova. To byłby impuls dla Eleny, aby odnaleźć tego człowieka, co mogłoby być niebezpieczne. Nie chciał tego, bo wiedział, że kobieta mu o tym nie powie. Nic chciał znowu przez to przechodzić.

Jednocześnie w zeszycie mogły być tylko zapiski dotyczące pracy Erica. Z pewnością przydałyby się one Elenie. Nie będzie wiecznie zabójczynią, więc jest spora szansa, że tak jak jej ojciec zajmie się rusznikarstwem, jeśli nie poświęci się założeniu rodziny.

– Chodź – powiedział tylko, ciągnąc ją za rękę. – Niech na nas nie czekają.

Oboje porzucili myśli o zeszycie Salevannova. Dziś był dzień, w którym nie przystoi takie czarnowidztwo i obawy. Mieli się bawić, choć z udziałem Rabbii będzie to jedynie pijaństwo.

– No wreszcie – jęknął na ich widok Michelle. – Pieprzyć się będziecie później. Pijemy.

– Czyżby Lizzy zamknęła ci swoją sypialnię przed nosem? – zaśmiała się Elena.

– Nie twój interes – obruszył się Francuz.

– Punkt dla mnie – posłała mu jeden ze swych specjalnych uśmiechów.

– Kupiliśmy ci coś, Eliś.

Lukas zawsze szybko odnajdywał się w roli gospodarza. Kogoś, kto go nie znał, zawsze to zaskakiwało, co pomagało mu w pracy, a w szczególności w sytuacjach podbramkowych. Kilkukrotnie w ten sposób ratował tyłki swój i swoich towarzyszy.

Posadził Elenę na środku sofy i wyciągnął spod stolika pierwszą z paczuszek.

– Wszyscy się postaraliśmy – oznajmił.

– To miłe z waszej strony – odparła przymilnym tonem. – To w której jest bomba?

– No wiesz, Eliś, co?

– Co?

– Nie jesteśmy aż tak zepsuci.

– Jeszcze kilka lat temu bym uwierzyła – zaśmiała się i rozerwała papier.

Bomby nie dostała. Były za to perfumy, drobna biżuteria, znalazła się także butelka wina z ulubionej winnicy – prezenty niezbyt wyszukane, mało osobiste, ale dość eleganckie i na poziomie. Tym razem nic, czym mogłaby rzucić w obdarowującego. Najwyraźniej ktoś ich upilnował.

Spojrzała wyczekująco na Fabia, gdy zorientowała się, że od niego jeszcze niczego nie dostała. Co było dziwne, skoro nawet Cesare szarpnął się na prezent.

– Mój czeka na górze – odparł na niewypowiedziane pytanie.

– Jest bardziej dla mnie czy dla ciebie? – zapytała.

– Obojgu się spodoba – wyszczerzył zęby.

– Jesteś niepoprawny.

– To moja najlepsza cecha.

Tylko pokręciła na to głową, nie chcąc sobie wyobrażać, na co tym razem wpadł Fabio, skoro ma taką zadowoloną minę.

Wyszła do ogrodu, żeby odetchnąć trochę świeżym powietrzem. Alkohol przyjemnie szumiał w żyłach i odganiał chłód wrześniowej nocy. Jesień była już o krok, to się czuło. Parę minut temu dziewiętnasty zamienił się w dwudziesty, kończąc tym samym urodziny Eleny. Nikomu to jednak nie przeszkadzało, Rabbia nadal piła drogie alkohole, rozmawiając na coraz bardziej sprośne tematy. Gdyby nie procenty, wyszłaby stamtąd już godzinę temu.

– Masz dość?

Ciepłe ramiona Fabia objęły ją zaborczo. Czuła od niego mieszaninę whisky i wódki, lecz nadal był na tyle trzeźwy, by wiedzieć, co robi.

– Wolę nie słuchać o waszych ekscesach młodości – odparła.

– Może się czegoś nowego dowiesz – zaśmiał się.

– Kamasutra leży w bibliotece, ewentualnie przecierpię ten shit o pięćdziesięciu gębach.

– Kijem byś tego nie ruszyła.

Zaśmiała się, wtulając się w niego bardziej. Zbyt wiele o sobie wiedzieli, by dać się nabrać na takie czcze pogróżki.

– Jeszcze nie odebrałaś swojego prezentu – zauważył. – Czas to nadrobić.

Wziął ją na ręce ku jej zaskoczeniu.

– Tylko mnie nie upuść – ostrzegła.

– Nie śmiałbym – odparł, całując czoło kobiety. – Nawet kompletnie pijany trzymałbym cię bezpiecznie, małolato.

– Wątpliwe.

Zaniósł ją do swojego pokoju i ułożył na łóżku. Z szafki nocnej wyciągnął pakunek i podał go kobiecie.

– Otwórz.

Zaśmiała się, gdy zobaczyła zawartość paczki. Chwilę później rzuciła nią w Fabia.

– Kretyn.

– No co? Brzydka?

W odpowiedzi przyciągnęła go i pocałowała.

– Taki prezent jest lepszy – stwierdziła.

– Jak sobie życzysz, małolato.


Rozdział 8. Złap mnie, jeśli potrafisz - 3.7.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro