Wiedźmiświęta

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Miało być śmiesznie i zabawnie, a wyszło jak zawsze.

Zapraszam do czytania i komentowania.













- Losujmy – powiedział Vesemir, trzymając kapelusz przed sobą.

Eskel zerknął podejrzliwie do środka.

- A można będzie wymienić się, w razie czego? – zapytał z nadzieją.

- Na głowę upadłeś – prychnął Lambert i przez moment przyglądał się jak przyjaciel grzebie w środku. – To są kartki, a nie cycki, żebyś tak macał.

Eskel posłał mu mordercze spojrzenie i zacisnął palce na niewielkim skrawku papieru.

- Twoja kolej – Vesemir wskazał głową na Geralta. Lambert przez moment narzekał, że znowu dostanie najgorszy los. Vesemir wyciągnął kartelusze na samym końcu i powiedział – No, świętym Mikołajem to ja w tym roku nie będę. – Uśmiechnął się promiennie w stronę chłopców. Eskel westchnął zrezygnowany, a twarz Lamberta wydłużyła się w szoku, ale wiedźmin nic nie powiedział.


Dettlaff wieszał srebrny łańcuch, z trudem trzymając równowagę na drabinie. Iorveth, który miał trzymać drabinę, stał w oddali i rozmawiał z jakąś ponętną blondynką. Jaskier stroił w kącie gitarę i nie zwracał na nic innego uwagi.

Wampir przytrzymał się choinki, w duchu przeklinając Ukrytego za jego nowy wspaniały plan, integracji z ludźmi.
Światło jarzeniówki świeciło mu teraz prosto w oczy, a dochodzący z dołu głos Rocha dającego mu dobre rady wcale nie ułatwiał zadania.

- Sami powieście sobie to cholerstwo – warknął zirytowany.

- Ja mam lęk wysokości – odparł szybko Vernon, układając bombki pod drzewkiem.

- A ja – oświadczył Iorveth tonem pełnym wyższości – Mam ważniejsze zadania.

- Tak, bo próba zawleczenia jakiejś kobiety do łóżka, przez jednookiego elfa graniczy niemal z cudem – odparła kąśliwie Ves. – Jeszcze, żebyś był przystojny... – poczuła, że coś na nią spada i przykrywa ją.

- Przepraszam – Burknął niewyraźnie Dettlaff do ucha Ves. – Nie chciałem... to choinka...ona... zemdlała.

- Złaź ze mnie. Jeszcze nas ktoś zobaczy – prychnęła zirytowana, usiłując zepchnąć wampira przygniecionego choinką. Roch usiłował podnieść drzewko. Iorveth podbiegł na pomoc, zapominając o blondynce, a Jaskier robił zdjęcia na pamiątkę.

- Poczekaj – zaskomlał Dettlaff uderzony kolanem w krok – Muszę się podnieść.

-To na co czekasz. Wstawaj – warknęła krótkowłosa, odpychając i szamocząc się pod nim.

- To nie machaj tak tymi gałęziami... – odparł, trochę się podnosząc, a przy okazji czując, że któraś z gałęzi chyba wbiła mu się w plecy.

- Ves, uspokój się – wystękał Vernon siłując się z choinką.

Po chwili udało im się podnieść drzewko.

Lambert dziarskim krokiem maszerował przez pusty, jeszcze, supermarket. Tuż za nim podążał trochę zrezygnowany Eskel. Obaj wiedźmini zatrzymali się przed wypiętym Rochem i stękającym Iorvethem, który mu pomagał w podniesieniu choinki.

- Widzę, że nie próżnowaliście – powiedział Lambert patrząc na Ves i Dettlaffa.

- Odwal się Lambert – warknęła Ves, wyłażąc w końcu spod sprawcy wypadku.

Wiedźmin skrzywił się, zerkając na Eskela i słysząc jego słowa.

- We trójkę poradzicie sobie z ustawieniem drzewka. Czy pomóc wam?

- Lepiej idźcie się przebrać, bo zaraz otwierają – Vernon spojrzał na dwóch wiedźminów i pokręcił głową.

- Może być ciekawie – mruknął pod nosem Dettlaff, patrząc za odchodzącymi wiedźminami i elfem.

- Tym bardziej że nie mają żadnej dziewczyny – dodała ze złośliwym uśmiechem Ves.

Szli w milczeniu długim i pięknie przystojnym korytarzem w stronę toalet.

- Tak się zastanawiam, kiedy przyjdzie Ciri – zainteresował się elf, kiedy weszli do łazienek.

- A po co ci Ciri? - zaciekawił się Lambert.

- No... Jako elfka, oczywiście. Przecież będą całusy pod jemiołą. Co nie?

Eskel skrzywił się paskudnie, na te słowa.

- Podejrzewam, że tej panny nie będziesz chciał całować...- odparł Lambert, a złośliwy uśmiech zniknął pod wpływem kuksańca od przyjaciela.

- Nie potrzebnie się z tobą zamieniałem – burknął Eskel wchodząc do kabiny.

- Sam chciałeś – odparł Lambert, zajmując drugą.

Iorveth przez moment patrzył na nich, nic nie rozumiejąc. Wszystko się wyjaśniło w chwilę później, a sam elf mało zawału nie dostał, widząc obu wiedźminów.

- To jakieś jaja...- wydukał Iorveth, gdzieś pomiędzy rozpaczliwym śmiechem a przerażeniem.

- Ta... – powiedział powoli Eskel – Ten kolor nie szczególnie mi leży. – Uśmiechnął się niemal wywołując panikę u Iorvetha.

- Mówiłem ci – odparł Lambert, poprawiając szeroki pas na wypchanym brzuchu. Podszedł do lustra i westchnął trochę zrezygnowany. – Z tą brodą wyglądam jak wkurzony Vesemir. – Potem zerknął jakby ze współczuciem na Eskela.

- Idziemy? – zapytał Iorveth nie spuszczając wzroku z Eskela, poprawiającego włosy przed lustrem i próbującego zasłonić choć trochę bliznę.

Wyszli z łazienki. Pierwszy szedł Lambert, co chwilę poprawiający strój Mikołaja. Za nim podążał Iorveth, przebrany za elfa. Mały pochód zamykał Eskel, stukający nierówno obcasami czerwonych szpilek.
Ves otworzyła usta widząc Eskela, a Dettlaff niemal zwalił kolejny raz choinkę.

- Szminka ci nie pasuje – powiedział Jaskier po chwili, kiedy doszedł do siebie.

- Bardzo śmieszne – warknął wiedźmin.

- I nie mruż tak oczu, bo... – dodała w końcu Ves – Mogę poprawić makijaż, bo...- Eskel skrzywił się nieprzyjemnie – wyglądasz nie korzystnie.

- Ale nogi ma zgrabne – powiedział poważnie Dettlaff, ale zamilkł pod wpływem miażdżącego spojrzenia wiedźmina.

Godziny poranne zazwyczaj należały do spokojnych. Jednak nie dzisiaj. Do stoiska świętego Mikołaja ustawiła się kolejka i nawet paskudne elfy nie odstraszyły chętnych.

Dettlaff co chwilę odbierał od rodziców prezenty, by podać je Eskelowi, który nie czuł się zbyt swobodnie w stroju elfki, pokazując długie i umięśnione nogi. Parę razy musiał odganiać się od facetów. Ves i Roche zajmowali się stroną techniczną całego przedstawienia. Mówiąc wprost stali w kącie i śpiewali kolędy, których i tak nikt nie słuchał, a Jaskier przygrywał im, nie zwracając na nikogo uwagi.
W pewnym momencie Eskel zamarł i wepchnął z powrotem Dettlaffowi prezent w rękę. Czym prędzej schował się za choinką. Wampir przez chwilę rozglądał się, by w końcu zobaczyć Yennefer wraz z Shani. Czarodziejki zmierzały w ich kierunku.

- Widziałeś może Ciri – Zapytała Shani zatrzymując się przed Dettlaffem.

Wamipr, zanim odpowiedział, przyjrzał się obu kobietom uważnie.

- Jeśli chodzi ci o to, czy jest tutaj, to... nie ma jej. Nie wiem, gdzie jest. – Zerknął za choinkę gdzie ukrywał się Eskel.

- Rozumiem – powiedziała, patrząc na Mikołaja i rozpoznając w nim Lamberta. – Mogę z nim porozmawiać? – wskazała na wiedźmina.

- Musisz ustawić się w kolejce – odparł chłodno i podał Iorvethowi prezent. Shani prychnęła i zmrużyła oczy – Poza tym to impreza dla dzieci...

Yennefer pociągnęła przyjaciółkę za ramię w stronę sklepu.

- Nie mamy, na to czasu – powiedziała Yen, zauważając Eskela, który machał w kierunku Ves i Rocha. – Chodź.

- Jeszcze tu przyjdziemy – prychnęła Shani i poszły w kierunku sklepu.

W chwilę później przyszła do Eskela wiadomość, od Yennefer, że gdy będą wracać, poinformuje go.
Kolejka dłużyła się niemiłosiernie. Lambert miał już całe ucho oplute i bolała go twarz od uśmiechania się. Shani i Yenn, na szczęście nie wróciły ze swoimi pytaniami.
Cały wieczór minąłby im spokojnie, gdyby nie Avallach, który ustawił się w kolebeczce po to, aby jego luba dostała prezent. W momencie, kiedy przyjaciółka ucałowała z radością świętego Mikołaja, dostał szału i doszło do awantury. Dettlaff i Eskel usiłowali odciągnąć agresora od Lamberta, też dostali parę kuksańców i wyzwisk.
Musiała przyjść ochrona i zabrać Avallacha.
Po wyjściu ze sklepu i zakończeniu pracy, wszyscy udali się na piwo gdzie spędzili przyjemnie czas.



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro