rozdział 12 - zagubienie

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

— Bloss, musimy się zbierać. — Rozbrzmiał niski, lekko zachrypnięty głos.

Drzwi do salonu uchyliły się, a za nimi pojawiła się mała dziewczynka, ubrana w swoją ulubioną czerwoną sukienkę. Jej jasnobrązowe włosy były delikatnie pofalowane, a na czubku jej głowy spoczywała opaska z przyklejonymi białymi, sztucznymi perłami. Sześciolatka podeszła do lustra na ścianie nieopodal i spojrzała w swoje odbicie.

— Nie zaczekamy na tatę? — Zapytała, unosząc swój wzrok na starszego brata.

Brunet westchnął. Nie chciał sprawiać jej przykrości w tak ważnym dla niej dniu.

— Tata musiał wyjechać na jakiś czas. Kazał cię pozdrowić. — Skłamał.

Nie chciał jej powiedzieć, że jej ojciec od samego początku nie miał zamiaru się pojawić. Nigdy nie chciał, aby musiała odczuwać ten sam zawód, który on doświadczał w jej wieku dzień, za dniem.

Nie chciał, aby oglądała ojca, który ponad miłość do swoich własnych dzieci, wybrał butelkę wódki.

— Właściwie to mam coś od niego dla ciebie. — Powiedział, chcąc rozweselić swój mały promyk szczęścia. Skierował się do swojej sypialni i od razu podszedł do komody, znajdującej się pod ścianą. Wysunął jedną z półek, po czym szybko odnalazł wzrokiem czarne, smukłe pudełko, przewiązane czerwoną wstążką. Chwycił je w swoje dłonie i powrócił do sześciolatki. Uklęknął na swoich kolanach, aby nie być dużo wyższym od dziewczynki. Sprawnie otworzył opakowanie, a w środku znajdował się złoty naszyjnik z grafiką kwiatu. — Kazał ci to dać za miesiąc, na Twoje urodziny, ale myślę, że taka gwiazda jak ty, powinna założyć go właśnie dzisiaj.

Spojrzał na zielone tęczówki swojej siostry. W jej oczach jak zawsze widoczne były te niesamowite iskierki szczęścia, w które mógł wpatrywać się godzinami. Uwielbiał patrzeć, jak uśmiecha się najszerzej, jak potrafi.

Dlatego podarował jej prezent, który sam kupił na jej siódme urodziny.

Chciał, aby miała w głowie obraz kochającego ojca.

Dziewczyna odwróciła się do niego plecami, po czym odgarnęła na bok swoje długie włosy, które kaskadami opadały na jej plecy. Cairan chwycił naszyjnik w swoje dłonie i szybko i sprawnie umieścił go na szyi swojej młodszej siostry.

Blossom po raz ostatni spojrzała na swoje odbicie w lustrze, zwracając szczególną uwagę na biżuterię spoczywającą na jej szyi. Następnie chwyciła dłoń swojego starszego brata i oboje opuścili mieszkanie. Dziewczynka w mgnieniu oka wylądowała w samochodzie chłopaka. Od razu zapięła pasy bezpieczeństwa. Miała to w nawyku, ponieważ Cairan zawsze niezwykle tego pilnował. Jej bezpieczeństwo było dla niego priorytetem.

Jego młodsza siostra, jego odpowiedzialność.

Jego definicja wszystkiego.

Na zewnątrz zaczynało już powoli zachodzić słońce. Starszy Riddle jechał uważnie, kierując się w stronę szkoły podstawowej, do której uczęszczała jego siostra. Po drodze zatrzymał się jeszcze na chwilę w jednym miejscu, a po kilku minutach zaparkował samochód pod docelowym budynkiem.

Nim zdążył się obejrzeć, sześciolatka wystrzeliła z pojazdu jak strzała. Wesołym krokiem kierowała się do głównego wejścia, kiedy w półkroku zatrzymał ją głos jej brata.

— Pamiętaj, że po występie zawiozę cię na tydzień do ciotki Farley.

Młoda Riddle pokiwała szczęśliwie głową. Uwielbiała spędzać czas ze swoją ciotką. Farley Hathaway chętnie pomagała swojemu siostrzeńcowi. Zdawała sobie sprawę, że jest jeszcze młody i ciężko mu jest pogodzić pracę, obowiązki i wychowanie samotnie młodszej siostry. Pomimo że Blossom Riddle była okropnie samodzielna, jak na swój młody wiek i zdarzało się, że na chwilę zostawała sama w domu, nie mogła pozostawać ciągle bez opieki, a Cairan nie zawsze był w stanie ją zapewnić. Wtedy też prosił o pomoc swoją ciotkę.

— Cai, widzę Rose. Mogę już iść się przygotować?

— Oczywiście. Będę przez cały czas na widowni, Bloss.

Brunet westchnął. Spoglądał na swoją rozweseloną siostrę, która właśnie przekraczała próg budynku szkoły. Cairan powrócił wzrokiem do swojego samochodu i wyjął z niego ogromny bukiet róż, który kupił dla niej po drodze. Zawsze to robił. Po kilku minutach postanowił wejść do środka. Nie wiedział tak naprawdę gdzie, powinien się udać, więc po prostu szedł za tłumem rodziców. Kiedy finalnie znalazł się na ogromnej sali wypełnionej po brzegi ludźmi, oczekującymi na występ swoich małych pociech, postanowił zająć miejsce gdzieś na tyle. Nie chciał się rzucać w oczy.

Już niejednokrotnie spotykał się z krzywymi spojrzeniami i głupimi komentarzami w jego kierunku ze strony rodziców, którzy nie pochwalali tego, że tak młody chłopak zajmował się dzieckiem.

W końcu miał zaledwie dwadzieścia lat.

Wielu ludzi uważało, że dwudziestolatek nie może być na tyle odpowiedzialny. Nikt z nich nie znał jednak jego historii. Nie wiedzieli, że od zawsze czuł się za nią odpowiedzialny.

Była jego oczkiem w głowie od dnia jej narodzin. Był w stanie zrobić dla niej wszystko, a jego życie było czystą definicją oddania i poświęcenia.

Światło w całej sali zgasło. Nastała cisza. Po chwili kurtyna odsłoniła gromadę dzieci, przebranych w różnorodne stroje. Cała scena była przystrojona w jesienne motywy. Wśród wszystkich osób w tyle udało mu się dostrzec Blossom.

Jego własna gwiazda, pomimo tego, że stała z tyłu, dla niego świeciła najjaśniej z nich wszystkich.

Przedstawienie trwało w najlepsze. Wesołe dzieci prezentowały swoje układy taneczne, śpiewały oraz recytowały wiersze. Kilka razy czuł wibracje w tylnej kieszeni swoich spodni, jednak tego wieczoru nie miał zamiaru zajmować się nikim innym.

Reszta świata mogła zaczekać, bo stojąc przy Blossom Riddle, nikt inny nie miał znaczenia.

Kiedy w końcu kurtyna zapadła, a światło w sali ponownie rozjaśniło całą przestrzeń, starszy Riddle wstał i chwycił w swoje dłonie ogromny bukiet pełen róż. Podszedł do wejścia na scenę i oczekiwał na swoją siostrę. Po kilkunastu minutach ujrzał małą szatynkę, zbiegającą po schodach, prowadzących na scenę. Dziewczynka z szerokim uśmiechem na twarzy rzuciła się w ramiona swojego starszego brata, a ten momentalnie ją objął. Była tak szczęśliwa. Kiedy tylko oderwała się od Cairana, ten wręczył jej ogromny bukiet, tym samym potęgując jej szczęście. Dziewczynka chwyciła jego dłoń i pociągnęła w kierunku wyjścia z budynku.

— Zbierajmy się, muszę cię odwieść do Floriston.

— Mei nie mam pojęcia, gdzie my jesteśmy. — Powiedział rudowłosy chłopak za kierownicą.

Cała trójka przemierzała nieznaną im dotąd drogę. Mieli odebrać swoją koleżankę z jakiegoś spotkania, a jedyną rzeczą, którą posiadali, była nawigacja, która od pół godziny ciągle ich gubiła.

— Powinniśmy być za chwilę na miejscu. — Mruknęła, spoglądając w ekran swojego telefonu.

— Mówisz to od pół godziny!

Watson przewróciła oczami. Była poirytowana całą sytuacją, a zdenerwowanie jej przyjaciela w żadnym stopniu nie pomagało.

— A nie możesz do niej po prostu zadzwonić? — Zapytała w końcu Adeline. Coraz bardziej nudziła ją jazda bez celu. W dodatku robiła się coraz bardziej głodna. — Mieliśmy być w restauracji dwadzieścia minut temu.

— No właśnie, Mei. Wytłumaczysz Adeline dlaczego tego jeszcze nie zrobiłaś? — Dodał coraz to bardziej poirytowany Sherman.

— Mamy problem, tu nie ma zasięgu.

Lucca zacisnął mocniej swoje dłonie na kierownicy.

— Nie. To ty masz problem, ja i Adeline mamy tylko skończoną idiotkę, która ciągle nas w nie pakuje!

Blondynka wystawiła wyprostowaną dłoń w stronę twarzy Shermana.

— Mów do ręki, rudy. Oboje wiemy, że nie przeżyłbyś dnia beze mnie.

Oboje wiemy, że nie przeżyłbyś dnia beze mnie. — Powtórzył Lucca, przedrzeźniając blondynkę obok. 

Ciemnowłosa dziewczyna, która do tej pory zajmowała trzy tylne siedzenia w samochodzie, postanowiła podnieść się do siadu i wyjrzeć za okno. Miała nikłą nadzieję na to, że napotka swoim wzrokiem cokolwiek, co pomogłoby im znaleźć wyjście z tej sytuacji.

— Jeszcze chwile i się wrócę do domu, a Miriam niech szuka innego transportu. — Rudowłosy coraz bardziej tracił cierpliwość.

— Ale z ciebie dupek! A co jeśli w tych krzakach kryje się jakiś psychopata? — Odpowiedziała od razu jego przyjaciółka.

— Spokojnie, ty jesteś tu. Nic jej nie grozi.

W tym samym momencie, w którym dwójka przyjaciół na przednim siedzeniu, wymieniała się swoimi żalami, Adeline zaczynała rozpoznawać okolice, w której się znajdowali. Już kiedyś tu była.

— Czy możecie się na chwilę zamknąć? — Przerwała Adeline.

— Nie. — Powiedzieli oboje w tym samym czasie.

Rey przewróciła oczami. Byli niemożliwi.

— Będę potrzebować po tym terapii. — Mruknęła sama do siebie. — Bądźcie chwilę cicho, wiem gdzie jesteśmy.

Oboje w tym samym momencie odwrócili swoje głowy w stronę siedzącej z tyłu dziewczyny.

— Patrz na drogę idioto! — Wrzasnęła momentalnie Rey.

Rudowłosy momentalnie odwrócił się w stronę kierownicy. Przez chwilę słuchali jedynie głosu Adeline, która prowadziła ich w jedyne miejsce, jakie przychodziło jej głowy.

I już w tym momencie wiedziała, że to się źle skończy.

Kiedy po chwili byli na miejscu, rozejrzała się wokół.

— Pójdę tam sama, znajdę kogoś kto będzie wiedział, gdzie powinniśmy pojechać. — Rzuciła, wychodząc z samochodu.

— O nie ma mowy, że puszczę cię samą. Tamten debil stanowi zagrożenie dla samego siebie, więc lepiej niech tu zostanie, ale ja idę. — Powiedziała Watson, stając obok swojej przyjaciółki.

— Słyszałem to! — Dobiegł ich męski głos z samochodu.

— Taki był mój zamiar!

Następnie weszły głębiej w las. Szły w kompletnej ciemności. Jedynym, co oświetlało jakkolwiek ich drogę, były latarki w ich telefonach. Szły tak przez chwilę w całkowitej ciszy, kiedy do ich uszu zaczęła napływać głośna muzyka.

A przed ich oczami rozciągnął się znajomy hangar.

Adeline rozejrzała się wokół. Wyglądało to jakby właśnie trwała tam jakaś impreza. Na zewnątrz stało bardzo dużo ludzi rozmawiając i paląc swoje używki. Dziewczyna ściągnęła brwi, nie wyglądało to tak samo jak dwa tygodnie temu.

— Adi, co to za miejsce?

Dziewczyna wypuściła powietrze z ust.

— Takie, do którego nigdy byś się nie udała z własnej woli. Uwierz mi.

— Zaczynasz mnie przerażać.

Rey szła przed siebie pewnym krokiem. Nie chciała, aby ktokolwiek ją zaczepił. Szukała tylko jednej osoby. Miała pewność, że on tu jest.

Na samym wejściu było czuć zapach palonej marihuany wymieszanej z dymem tytoniowym. Muzyka grała względnie głośno, jednak sam hangar znajdował się w głębi lasu poza miastem. Towarzystwo wokół nie wydawało się zbyt ciekawe, dlatego obie dziewczyny nie czuły się zbyt komfortowo.

Watson trzymała dłoń Rey i obie przeciskały się między okropnie pijanymi ludźmi. Nie trzeba było być zbyt spostrzegawczym, aby zauważyć, że alkohol nie był jedyną używką zażywaną w tym gronie.

— Idziecie na blanta? — Usłyszały obok siebie męski głos.

Dziewczyny obróciły się w stronę dochodzącego dźwięku. Przed nimi stał chłopak o blond włosach, które delikatnie opadały mu na czoło. Uwagę przykuwały jego jasnoszare oczy, które mieniły się w kolorowych, imprezowych światłach. Przyjrzały mu się dokładnie. Ich koncentracja zgubiła się gdzieś pomiędzy kolorem jego oczu, a licznymi tatuażami rozciągającymi się na całym jego ciele.

— Co? — Wyrwała Adeline, próbując zachować się całkowicie normalnie. Przez cały czas wtapiała się w tłum.

— Pytam czy idziecie zajarać. — Powtórzył. Jego uwagę zwrócił zagubiony wyraz twarzy blondwłosej. — Twoja koleżanka wydaje się trochę nie w humorze. Zawsze mogę to zmienić. — Dodał blondyn uśmiechając się.

— Szukam Azraela. Widziałeś go może?

Pomimo tego, że po raz pierwszy go tak nazwała, już wtedy zdawała sobie sprawę z tego, że to imię stanie się jej przekleństwem.

— Jak każdy dzisiejszego wieczoru. Biedny nie może odpędzić się od adoratorek. — Skwitował z leniwym uśmiechem.

Brunetka przewróciła oczami.

— Nie ważne. Spadajmy stąd. — Odezwała się Rey, informując swoją przyjaciółkę.

— Tak szybko? – Zapytał nieznajomy. — Impreza dopiero się zaczyna.

— Jeśli nie jesteś mnie w stanie do niego zaprowadzić, to nic tu po nas.

Blondyn roześmiał się ponownie. Żadna z nich nie rozumiała co go rozśmieszyło.

— Nigdzie nie powiedziałem, że was do niego nie zaprowadzę. — Odezwał się. — Jestem North.

Chłopak przed nimi wystawił swoją pięść przed siebie, a następnie przybił z każdą z nich "żółwika".

— Megan. — Znowu to przeklęte imię. — A to… Sher. — Dokończyła, spoglądając na blondynkę obok.

Mei nie rozumiała nic z całej sytuacji. Nie rozumiała, dlaczego została nazwana Sher.

Nie wiedziała kim była Megan.

— Zaprowadzę was pod warunkiem, że blondyna da mi swój numer.

— Nie ma mowy. — Powiedziała stanowczo Adeline.

Mei przewróciła oczami.

— Podaj mi swój telefon.

Ciemnowłosa spojrzała z lekkim szokiem na swoją przyjaciółkę. Obserwowała jak blondwłosa chwyta urządzenie należące do chłopaka w swoje dłonie. Przez moment pisała coś na ekranie, a następnie zablokowała telefon i oddała właścicielowi.

North kiwnął swoją głową, dając znak, aby obie dziewczyny poszły za nim. Nie miały pewności, czy robią dobrze, ufając obcemu chłopakowi, w tak podejrzanym miejscu. Zdawały sobie jednak sprawę z tego, że nie mają zbyt dużego wyboru, skoro i tak się tu znalazły.

Przeciskali się między tłumem ludzi. W końcu znalazły się spowrotem na zewnątrz. Obie zlustrowały siebie nawzajem wzrokiem.

— Boże, ci ludzie wyglądają jak kryminaliści. Skończymy przez ciebie w więzieniu albo co gorsza martwe. — Powiedziała półszeptem blondynka.

— Więzienie wcale nie jest lepszą opcją. — Wtrącił się chłopak.

— Siedziałeś w więzieniu? — Zapytała momentalnie.

Była w stanie uwierzyć w każde jego słowo.

— Raz. — Odpowiedział krótko, a jej serce zatrzymało się na ułamek sekundy. — W Monopoly.

Adeline roześmiała się na cały głos.

— Bardzo śmieszne. — Skomentowała Watson, zakładając swoje dłonie na klatce piersiowej.

— Megan się śmieje. Trochę dystansu blondyna.

Trochę dystansu blondyna. — Powtórzyła Mei, papugując chłopaka.

Przechodzili coraz bliżej tylnej części hangaru. Adeline domyśliła się, że chłopak musi się znajdować zaraz za nim.

I nie myliła się.

Po kilku minutach znaleźli się na miejscu. North szedł przed nimi. Dostrzegł z niedużej odległości wytatuowanego bruneta, więc szybko wskazał dziewczynom gestem dłoni, że są na miejscu.

Rey skupiła swoją uwagę na nim. Stał oparty o metalową ścianę, a w jego dłoni tlił się blant. Chwyciła dłoń swoje przyjaciółki i obie podeszły bliżej. Z tego miejsca była w stanie zauważyć jego przekrwione oczy.

Chłopak powolnym ruchem głowy, skierował swój wzrok na podchodzących do niego postaciach. Dopiero po chwili zauważył znajomą twarz.

— Adeline, co ty tu robisz?

Zwróciła uwagę na to, że nazwał ją jej prawdziwym imieniem, w obecności blondyna.

Najwidoczniej wszystkie drogi prowadzą do tego pieprzonego hangaru. — Stwierdziła brunetka.

Brunet uniósł swój wzrok na blondwłosego chłopaka.

Harry? Co tu się dzieje?

— Spotkałem je w środku. Szukała cię, więc ją tu przyprowadziłem, mówiła, że nazywa się… — Zaczął, ale sam sobie przerwał w pewnym momencie. — Chwila, czy on cię nazwał Adeline? — Zwrócił się do ciemnowłosej, a ta pokiwała głową. — To jest ta Adeline? — Zwrócił się tym razem do Cairana. — Nic już z tego nie rozumiem.

— Ty nic nie rozumiesz? — Wtrąciła się Watson. — Zostawmy ich na chwilę samych.

Po chwili Harry i Mei zniknęli w ciemnościach, zostawiając pozostałą dwójkę samą.

Panowała okropna cisza. Żadne z nich się nie odezwało. Cairan zlustrował wzrokiem dziewczynę. Zatrzymał swój wzrok na jej oczach, w które uwielbiał się wpatrywać. Były dla niego jak hipnoza.

— Coś się stało? — Przerwał po chwili ciszę.

Adeline chciała coś powiedzieć, kiedy jej uwagę przykuła postać wyjawiająca się z ciemności. Za plecami Cairana znalazła się dziewczyna o wiśniowych włosach i oczach czarnych jak niebo, pod którym właśnie stali. Dziewczyna zlustrowała Adeline wzrokiem, a następnie spojrzała na Cairana. Nie miała pojęcia kim jest brunetka, ani co tu robi. Bez większego namysłu podeszła do bruneta i chwyciła jego dłoń.

— Wszędzie cię szukam, Azrael.

Adeline wpatrywała się bez ruchu w ich złączone dłonie. Nie wiedziała co powiedzieć.

— Wiesz co, zapomnij. — Wystękała po chwili. — Muszę stąd spadać. — Poinformowała, a następnie odwróciła się napięcie plecami do pozostałej dwójki.

Szybkim krokiem, próbowała zniknąć jak najszybciej z miejsca, w którym się znajdowała. Musiała odszukać Mei. Chciała wrócić do domu.

Nie minęły sekundy kiedy do jej uszu dobiegł dźwięk kroków. On poszedł za nią.

— Megan, poczekaj.

Przepraszam za swoją nieobecność ale już wracam;)

Twitter/ Tiktok:
@/drugzzandmoney

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro