rozdział 5 - beztroska

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Stary samochód marki Audi przemierzał właśnie spowite ciemnością ulice miasteczka w stanie Nevada. Wesoła trójka znajdowała się wewnątrz pojazdu, radośnie dyskutując na wszystkie możliwe tematy. Adeline i Mei zaczynały zapominać o czasie, jaki upłynął podczas nieobecności jednej z nich w mieście. Czuły jakby wsiadły do wehikułu czasu, który zabrał ich z powrotem do cudownego okresu w ich życiu, który miał miejsce cztery lata temu.

Bowiem cztery lata temu żadna z nich nie była jeszcze tak zniszczona.

Kierowali się do jednego z klubów na obrzeżach miasta. Znajdowali się na jednej z ciemnych ulic, gdzie wokół nie znajdowało się nic, poza rozciągniętymi na wszystkie strony polami i lasami. Przy drodze znajdowało się kilka latarni, które ledwo oświetlały całą drogę.

— I wtedy właśnie Mei spadła z rynny na moim dachu. — Powiedziała Adeline, opowiadając jedną z historii. — Tak bardzo chciała uciec przed Vivian, że ześlizgnęła się z tej rynny i wylądowała prosto w krzakach w moim ogródku.

— Ej to nie było takie zabawne! Złamałam wtedy rękę. — Skomentowała blondynka, prowadząca pojazd.

— Wyobrażam sobie minę Vivian, kiedy widziała jak dosłownie spadasz z rynny. — Powiedział rudowłosy na tylnym siedzeniu.

— Na szczęście Shane mnie wytłumaczył, przez co mama aż tak nie krzyczała. — Kontynuowała Mei. — Ale do dziś mi to wypomina!

W samochodzie słychać było tylko śmiechy całej trójki. Naprawdę dobrze się dogadywali. Adeline co chwilę łapała się na spojrzeniu rudego w lusterku, przez co czuła dziwne uczucie w środku, a ten po prostu patrzył na nią nie zwracając uwagi na nic innego. Przyciągała jego wzrok, jak najsilniejszy magnes.

I ani trochę mu to nie przeszkadzało.

— Słyszycie to? — Wyrwała się nagle Adeline. — Coś jest nie tak z samochodem.

Od razu rozpoznała dziwny dźwięk dochodzący spod maski samochodu. Spojrzała na twarz Mei, która wydawała się zdezorientowana całą sytuacją. Czuła, że w samochodzie faktycznie coś jest nie tak i coraz ciężej jej się jedzie. Postanowiła szybko zjechać na pobocze, ponieważ miała wrażenie, że jeszcze chwila i pojazd przestanie jechać.

Cała trójka wysiadła na zewnątrz, nie widząc za wiele. Wszędzie panowała okropna ciemność, więc Mei automatycznie wyciągnęła swój telefon i włączyła w nim latarkę, aby rozjaśnić okolice.

— No nie mów, że utknęliśmy na środku jakiegoś pustkowia. — Mruknął niezadowolony Lucca.

Mei posłała mu spojrzenie przepełnione irytacją. Nie miała ochoty dodatkowo słuchać komentarzy swojego przyjaciela.

— Pustkowie to definicja tego, co masz zamiast mózgu. — Odpowiedziała szybko. — Adeline, pomóż mi. — Rzuciła szybko do brunetki obok.

Obie podeszły do samochodu i otworzyły jego maskę. Chwilę później obok nich znalazł się Sherman z zestawem narzędzi w ręce, które wyjął z bagażnika. Rey pochyliła się nad samochodem, oglądając uważnie wszystko. Chciała za wszelką cenę znaleźć przyczynę problemu, aby móc udać się w dalszą drogę, jednak nie było to takie proste.

Tak dawno tego nie robiła.

Dziewczyna stresowała się sytuacją w jakiej się znalazła. Zdawała sobie jednak sprawę z tego, że są rzeczy, których nigdy się nie zapomina. Naprawianie samochodów w jej przypadku, było jedną z nich.

— Długo jeszcze będziecie na to patrzeć? Chce jechać już do klubu. — Odezwał się Sherman po kilku minutach w ciszy.

— Zamknij się chociaż raz, błagam cię. — Wydukała Watson, przewracając oczami.

— Jak zwykle niemiła. — Wybąkał pod nosem, po czym dramatycznym krokiem skierował się do środka samochodu.

Adeline uśmiechnęła się pod nosem, słysząc ich głupią rozmowę. Cieszyła się, że Mei znalazła kogoś takiego jak Lucca. Nie trzeba było ich długo znać, aby zauważyć więź jaka ich łączyła.

Lucca Sherman i Mei Watson podnosili siebie nawzajem, w momencie, w którym nikt nie zauważył, że któreś z nich upadło.

— Już wiem. — Powiedziała Rey sama do siebie. Szybko spojrzała na blondwłosą obok, wiedziała, że czeka na jakieś wyjaśnienia. — I tak nie zrozumiesz. Po prostu podaj klucz.

Watson roześmiała się na cały głos. Stara, dobra Adeline, pomyślała.

Dziewczyna podniosła narzędzia i wyciągnęła z opakowania, wskazany przez brunetkę, klucz. Przyglądała się jak ta szpera coś pod maską samochodu i liczyła, że Adeline, będzie w stanie to naprawić. Nie miała ochoty dzwonić po pomoc drogową w piątkowy wieczór.

— Mi świecisz czy sobie? — Usłyszała nagle głos ciemnowłosej.

Głośno się roześmiała na te słowa, po czym skierowała swoją latarkę bliżej miejsca, w które spoglądała Adeline.

— Przypominam, że to nie ja spędziłam pół życia z ojcem w garażu. — Skomentowała Mei.

— Najpiękniejszy okres w moim życiu. — Powiedziała Rey, a na jej twarzy mimowolnie pojawił się lekki uśmiech. Uwielbiała wracać myślami do tamtego momentu. Wtedy, kiedy wszystko wydawało się takie proste. Mogła robić to co kochała i nie przejmować się niczym innym.

— A jak było na Manhattanie? — Zapytała blondynka.

Wokół nastała ogromna cisza. Przyspieszone bicie serca Adeline można było usłyszeć z kilometra. Nie lubiła rozmawiać o tym co przeszła przez ostatnie cztery lata. Atmosfera zrobiła się okropna, co wyczuła Mei. Wtedy zdała sobie sprawę, że poruszyła drażliwy temat. Postanowiła więc nie dopytywać, dopóki Adeline sama się nie odezwie. Cisza między nimi była nieznośna.

Ciemnowłosa dokręcała pojedyncze części w samochodzie, licząc, że w ten sposób naprawi problem z pojazdem.

— Skończyłam. — Przerwała nagle ciszę, po czym z ogromną siłą zatrzasnęła maskę auta.

Obie skierowały się do środka. Mei od razu spróbowała odpalić samochód, a kiedy do uszu całej trójki napłynęło warczenie silnika, udali się w dalszą drogę.

— Już myślałem, że będziemy stać w tej kolejce całą noc. — Stwierdził Sherman, kiedy tylko cała trójka przekroczyła bramki w klubie.

Faktycznie, kolejka była okropnie długa, jednak czy kogokolwiek to dziwiło? Był weekend, a klub Faith był jednym z większych, w oświetlonym kolorowymi neonami Reno. Adeline nie dziwił czas oczekiwania na wejście do klubu, w końcu przez cztery lata zamieszkiwała Manhattan, a tam jej życie zaczynało się dopiero po zmroku.

Kiedy ciemność okrywała wszystkie zakamarki miasta, Adeline dopiero budziła się do życia. I tak nieustannie, dzień po dniu.

Cała trójka przeciskała się między tłumami okropnie pijanych ludzi, chcieli dostać się do zamówionej wcześniej loży. W całym pomieszczeniu było okropnie duszno, zapach potu wymieszany był z alkoholem i marihuaną, a kolorowe światła mieniły się na wszystkie odcienie, oświetlając cały klub. Kilka razy, ktoś wpadł na nich po drodze, w końcu było tu tyle pijanych ludzi.

Adeline czuła się nieswojo, co okropnie ją zadziwiało. Jeszcze jakiś czas temu, spędzała w klubach i barach każdy wieczór. Piła kolejkę za kolejką, chcąc zatopić wszystkie swoje problemy w alkoholu.

Wiedziała, że to nie jest dobre rozwiązanie, jednak przynajmniej przez chwilę coś dawało jej szczęście i ukojenie.

A później alkohol schodził z organizmu i życie znowu, zaczynało przypominać koszmar, przepełniony lękiem i cierpieniem.

— Zaraz wracam, moje piękne. — Rzucił szybko rudy, kiedy tylko dotarli do loży.

Mei grzebała w swojej torebce, a Adeline obserwowała ludzi na parkiecie. Czuła się tak obco w miejscu, w którym do niedawna spędzała więcej czasu niż we własnym mieszkaniu. Bo przez ostatnie kilka lat to kluby były jej domem.

W końcu ich spojrzenia się spotkały. Niebiański odcień spotkał się z szarością tęczówek Adeline. Blondwłosa uniosla lekko kącik swoich ust. Cieszyła się, że znowu siedzi obok niej jej promyk szczęścia.

— Mei, przepraszam, że tak zareagowałam wcześniej. — Odezwała się w końcu Rey. — Kiedy zapytałaś o Manhattan.

Watson ściągnęła swoje brwi, przez co pomiędzy nimi utworzyła się mała zmarszczka. Dopiero po chwili zrozumiała o jaką sytuację chodzi dziewczynie obok.

— Oh, nie przejmuj się. — Machnęła ręką. — Domyśliłam się, że poruszyłam niewygodny temat. Nie chciałam sprawić, żebyś poczuła się niekomfortowo, więc po prostu nie kontynuowałam.

— To nie tak, że poczułam się niekomfortowo. Po prostu ostatnie cztery lata były ciężkie i jeszcze nie do końca wiem jak o tym wszystkim rozmawiać.

Mei skinęła głową, pokazując dziewczynie, że rozumie ją i poczeka, aż ta będzie gotowa, aby jej o wszystkim opowiedzieć. Adeline właśnie to w niej zawsze uwielbiała. Nigdy nie naciskała i zawsze pilnowała, aby każdy czuł się bezpiecznie w jej towarzystwie.

Nagle przy stoliku pojawił się rudowłosy chłopak z tacą pełną kolorowych shotów. Uśmiech rozciągał się szeroko na jego twarzy. Rey przyglądała mu się z dużą intensywnością. Uwielbiała jego urodę. Jego ognistoruda czupryna idealnie zgrywała się z kilkoma piegami na twarzy i oczach o dwóch różnych kolorach. Sherman położył tacę na stole, rozglądając się po obu dziewczynach, które mu towarzyszyły tego wieczoru.

— No, wódka stygnie. — Ponaglił chłopak. — Pijemy i podbijamy parkiet.

Blondynka chwyciła kieliszek w swoje palce i spojrzała na Adeline. Ta po chwili zrobiła to samo. Cała trójka przybliżyła swoje shoty do siebie, stukając nimi lekko, a następnie alkohol wylądował w ich ustach.

Rey poczuła znajome pieczenie w gardle, uwielbiała to uczucie. Zdawała sobie jednak sprawę z tego, że musi się kontrolować, nie chciała popełniać znowu tych samych błędów. Dziś jednak postanowiła dać sobie odrobinę dyspensy, w końcu to jej pierwsza impreza w klubie w towarzystwie Mei Watson.

Impreza trwała w najlepsze. Adeline właśnie odchodziła od baru, gdzie zamówiła kolejnych kilka shotów dla swoich towarzyszy, kiedy to jej uwagę przykuł rudowłosy chłopiec, samotnie bujający się do jednej z piosenek w stylu latino. Nie mogła się oprzeć, czuła, że coś wewnątrz pcha ją w stronę chłopaka na parkiecie. Wyglądał tak beztrosko.

Chociaż na moment był w stanie poczuć się cholernie szczęśliwy, pomimo tego, że sam uważał, że na to nie zasługiwał.

Nim chłopak zdążył się obejrzeć, zobaczył przed sobą burzę ciemnych jak noc włosów, które w perfekcyjny sposób kontrastowały z nieziemsko jasnymi tęczówkami w odcieniu szarości. Na jego twarzy pojawił się mimowolny uśmiech. Adeline ulokowała swoje dłonie na jego ramionach, więc ten postanowił chwycić ją za biodra. Bez słów poruszali się do dźwięków muzyki puszczanej przez klubowego Dj'a. Pomimo, że tańczyli ze sobą po raz pierwszy, wydawać by się mogło, że byli ze sobą idealnie zgrani. Ich ciała idealnie ze sobą współgrały, kołysząc się do rytmu.

Nagle piosenka się skończyła, a po niej nadeszła kolejna i kolejna. Jednak oni nie przestawali ze sobą tańczyć. Ich ciała były już nieco zmęczone, jednak żadne z nich nie chciało zrezygnować z tej niemej gry, której zasady rozumiała tylko ich dwójka.

Byli jak huragan w ludzkiej formie.

Adeline odchyliła swoją głowę do tyłu, a kiedy jej oczy oślepiły kolorowe lasery, przymknęła swoje powieki. Skupiała się na dźwięku muzyki wokół niej i uczuciu wolności jakie odczuwała w tym momencie. Zupełnie jakby wszystkie zmartwienia zostawiła za sobą. W pewnym momencie poczuła coś mokrego na swojej sukience, a do jej nozdrzy dotarł ostry zapach alkoholu. Wyrwała się z tego transu, w którym się znajdowała. Rozejrzała się wokół i zobaczyła ciemnoskórego mężczyznę, który wyglądał na spanikowanego. W ręce trzymał kubek, który był pusty.

— Bardzo przepraszam! Naprawdę nie chciałem! — Krzyczał głośno nieznajomy.

Adeline dotknęła palcami plamy, a kiedy znowu poczuła mocny alkohol, instynktownie się skrzywiła.

— Nic się nie stało. Po prostu patrz, gdzie chodzisz.

Ciemnowłosa szybkim krokiem skierowała się w stronę toalet, chcąc namoczyć plamę. Liczyła, że uda się to w jakiś sposób zmyć.

— Śmierdzę jak czterdziestoletni alkoholik. — Powiedziała na głos, sama do siebie, patrząc na swoje odbicie w lustrze. Jej makijaż był już nieco rozmazany, jednak w dalszym ciągu wyglądała dobrze.

Złapała za papierowy ręcznik i zanurzyła go pod wodę. Probowala namoczyć powstałą plamę. Kiedy finalnie skończyła, postanowiła wrócić do loży w poszukiwaniu Mei lub Lucci. Docierając na miejsce, zauważyła, że stolik jest pusty.

Udała się więc do baru. Zajęła jeden ze stołków, nie wiedząc za bardzo co ze sobą zrobić. Wyjęła swój telefon chcąc skontaktować się z którymś ze swoich znajomych, jednak równie szybko co wybrała numer Watson, jej telefon się wyłączył.

— To są chyba jakieś żarty. — Mruknęła pod nosem. — Co ja mam teraz zrobić.

Położyła bezradnie swoje ręce na blacie baru, zastanawiając się, jak postąpić. Czuła się źle, będąc sama w tak dużym miejscu.

— Najmocniej przepraszam. — Usłyszała niski głos, gdzieś obok siebie.

Adeline skierowała swoje spojrzenie, na męską postać, która stała obok niej. Mężczyzna miał około trzydziestu lat. Dziewczyna od razu zauważyła jego powiększone źrenice, wiedziała co to oznacza. Automatycznie ściągnęła swoje brwi.

— Czy mogę pożyczyć twój telefon? — Zapytał nieznajomy. — Obiecałem zadzwonić do kumpla, jak tylko spotkam kobietę z moich marzeń.

Dziewczyna otworzyła szeroko swoje oczy. Nie mogła uwierzyć, że tekst, który właśnie usłyszała, naprawdę padł z ust dorosłego mężczyzny. Brunetka poderwała się ze swojego miejsca, stając na równe nogi.

— Co za szkoda, że mój akurat się rozładował. — Odpowiedziała, pokazując swoje wyładowane urządzenie.

— Oh, nie daj się prosić. Zdradź mi chociaż swoje imię, przepiękna kobieto.

Rey chciała już odejść i zostawić go samego, jednak ten chwycił ją za ramię, obracając w swoją stronę. Dziewczyna poczuła ogromne zdenerwowanie. Wiedziała, że mężczyzna przed nią jest naćpany, co oznaczało, że był zdolny do wszystkiego.

— Megan! — Usłyszała nagle, gdzieś obok siebie. Nagle poczuła, jak czyjeś silne ramię, przyciąga ją do swojego boku. — Wszędzie cię szukam, skarbie. — Odezwał się chłopak obok.

Zlustrowała go wzrokiem. Wysoki brunet wyglądał na niewiele starszego od niej. Jego zielone oczy wpatrywały się w nią intensywnie, próbując przekazać jakąś wiadomość, której nie potrafiła rozszyfrować.

— Kim ty jesteś, co? — Wymamrotał starszy facet. Wyglądał na widocznie niezadowolonego.

Ciemnowłosy prychnął pod nosem, ukazując rząd równych zębów. Biła od niego rażąca pewność siebie.

— Jej chłopakiem, jakbyś nie zdążył jeszcze zauważyć. Bardziej to ja powinienem zadać to pytanie tobie.

Adeline nie rozumiała nic z całej sytuacji, jednak z niezrozumiałych przyczyn, postanowiła ciągnąć grę, w którą nieświadomie się wplątała.

— Alex, skarbie, ten mężczyzna chciał ode mnie numer telefonu. — Powiedziała Rey, spoglądając prosto w zielone tęczówki.

— Myślę, że do niczego ci on nie będzie potrzebny, mój drogi. — Rzucił całkiem poważnie nieznajomy chłopak. — A teraz zejdź mi z oczu, bo nie chcę zrobić czegoś, czego oboje pożałujemy.

Nim dziewczyna była w stanie się obejrzeć, nieznajomy mężczyzna zniknął. Została sama z brunetem, który właśnie jej pomógł.

— Wszystko okej? — Zapytał od razu, kiedy tylko trzydziestolatek zniknął w tłumie ludzi. — Widziałem, że się narzucał, więc stwierdziłem, że pomogę.

Adeline była zdziwiona. Nie była przyzwyczajona do bezinteresownej pomocy.

— Megan? Zaśmiała się pod nosem.

— Powiedzmy, że mam małą obsesję na punkcie Megan Fox. — Odpowiedział brunet, szeroko się uśmiechając. — Alex?

— Powiedzmy, że mam małą obsesję na punkcie Alexa Turnera. — Rzuciła Rey, naśmiewając się nieco z odpowiedzi chłopaka przed nią.

Ciemnowłosy obrócił się z zamiarem odejścia, kiedy zatrzymał go głos dziewczyny.

— Dziękuję za pomoc, Alex.

Obrócił się, obdarzając ją ostatnim spojrzeniem.

— Do usług, Megan.

do następnego <33
molly x

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro