𝟙𝟙.𝟙

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

          Ze zdumieniem wpatrywałam się w osiemdziesiąt cztery karaty, ślicznie połyskujące w gustownym pudełeczku w kształcie serca. Upłynęło tyle czasu, odkąd weszłam do biura i usiadłam w fotelu, że zdążyłam je wszystkie dokładnie policzyć. Pierścionek, który podarował mi Stanley, był przepiękny, wprost stworzony dla mnie. Główny diament posiadał szlif brylantowy, dokładnie taki, jaki najbardziej lubiłam. Cały pierścionek był w moim guście. Elegancki, niezbyt prosty, ale nie przesadzony. Kochałam biżuterię i wiedziałam, że ta błyskotka kosztowała fortunę. Dodatkowo na spodzie pudełeczka znajdowało się dyskretne logo Tiffany & Co.

          Wciąż nie mogłam uwierzyć, że Stanley naprawdę mi go kupił, że po tym wszystkim chciał uczynić mnie swoją żoną. Sama myśl wydawała mi się tak bardzo abstrakcyjna, że musiałam sobie ją kilka razy powtórzyć na głos, by powoli do mnie dotarła. Po godzinie nadal nie byłam pewna, czy zrozumiałam, co wydarzyło się w miniony poranek. Miałam totalny mętlik w głowie i wydawało mi się, że powoli traciłam zmysły.

          Nie odważyłam się jednak go założyć, dlatego pierścionek tkwił w aksamitnym pudełeczku i jawnie ze mnie kpił. Nie potrafiłam tego zrobić. Z mojej strony byłaby to tylko próba zagłuszenia wyrzutów sumienia. Musiałam skorzystać z czasu, który oferował mi Stanley na podjęcie ostatecznej decyzji i uporządkowanie swoich uczuć. Byłam mu to winna. Chciałam być narzeczoną, jakiej pragnął i potrzebował.

          Rzeczywistość dotarła do mnie szybciej, niżbym tego chciała. Musiałam pojawić się w pracy przynajmniej na kilka godzin, gdyż nie zamierzałam wracać do firmy od razu po lunchu z Anette. Żaden z moich problemów się nie rozwiązał. Blanka nadal nie odbierała i nie wróciła do domu. Nie zamieniłam słowa z Thomasem, ponieważ uparłam się, by go unikać, chociaż wiedziałam, że potrzebna była mi jego pomoc. Nie mogłam jednak tak krzywdzić Stanleya. Właśnie dlatego zapamiętałam nazwisko detektywa, o którym mówił, gdy widziałam go po raz ostatni i postanowiłam, że po lunchu zgłoszę zaginięcie. Sama.

          Nie mogłam pozwolić sobie na kolejne zranienie Stanleya. Wiedziałam, że gdybym założyła diament na palec, byłby zły. Oczekiwał, że będę pewna. Na sto procent. Byłam, ale miałam świadomość, że nie potrafiłby w to uwierzyć. Nie dziwiło mnie to. Zawiodłam go naprawdę wiele razy. Na jego miejscu już dawno bym odeszła, nie oglądając się za siebie. Na szczęście Stanley Allen był wyjątkowo cierpliwym i wytrwałym partnerem. Nie naciskał, nie żądał wiele i brał tylko tyle, ile byłam gotowa sama mu dać.

          Jęknęłam cicho, mrugając pospiesznie powiekami. Nauczyłam się nie płakać, starałam się nie okazywać słabości w ten sposób, lecz w ostatnich tygodniach mi się to nie udawało. Ciągle rozpaczałam i nie potrafiłam tego zatrzymać. Niestety, moje łzy nie pomagały w niczym.

          Odłożyłam pudełeczko do szuflady, zaraz po tym, jak usłyszałam pukanie. Kochałam Stanleya, ale to zniknięcie Blanki było sprawą priorytetową. Chciałam się skupić na tej sprawie, a jednocześnie nie mogłam zignorować firmy, którą powierzyli mi rodzice.

          Zamierzałam nie nawalić przynajmniej w tej jednej kwestii. Chociaż ich nie zawieść. Udowodnić, że byłam warta miłości, którą mnie obdarzyli.

          Asli weszła do biura, w dłoni trzymając tablet. Posłała mi krótki, zdawkowy uśmiech, klikając w ekran.

          — W ten weekend odbędzie się impreza pożegnalna dla Normana, musisz podpisać kilka dokumentów oraz ustalić wysokość jego odprawy. Przejmujesz trochę obowiązków Blanki, więc w pierwszej kolejności... możesz mi powiedzieć, do kiedy ma trwać ten jej urlop? — zapytała, unosząc na moment wzrok znad urządzenia, rzucając mi pytające spojrzenie.

          Skłamałam. Powiedziałam wszystkim, że Blanka pojechała na krótkie wakacje, chcąc zobaczyć się z rodzicami. Musiałam jeszcze złożyć zeznania w jej sprawie, ale wiedziałam, że nie chciałam, by ktokolwiek się domyślił, że coś mogło się jej stać. Sama chciałam wierzyć, że to zniknięcie to był kolejny wyskok. Bardzo nieudany. I nie w porę.

          — Nie mam pojęcia, chciała zobaczyć rodziców. Najpilniejsze spotkania wciśnij w mój grafik, inne przełóż. Może jej nie być nawet kilka tygodni. Blanka potrzebowała odpocząć — wyjaśniłam, uśmiechając się do niej, chcąc zatuszować własne zmartwienie. — Znasz ją, coś ją męczy, więc się ulatnia — dodałam, siląc się na żartobliwy ton.

          Nie znałam się na cyferkach, aż tak dobrze, jak siostra, ale moja wiedza była wystarczająca, by przez jakiś czas wszystko działało tak, jak należy. W razie kłopotów zawsze mogłam skorzystać z usług zewnętrznej firmy.

          Chciałam wierzyć, że miałam wystarczająco dużo kłopotów już przez to, że ktoś ukradł nasz projekt i pula mojego nieszczęścia została całkowicie wyczerpana. Niestety, łudziłam się i przyszło mi słono za to zapłacić, bo gdy się waliło, to wszystko na raz.

          — Powinnaś brać z niej przykład, trochę zabawy, by cię nie zabiło — odparła moja asystentka.

          Nie skomentowałam tych słów. Przynajmniej nie odezwałam się, bo spiorunowałam ją wzrokiem, wyrażając tym samym własne niezadowolenie.

          Miałam zbyt podły nastrój, by słuchać jej mądrości, a wyglądało na to, że zamierzała nimi sypać w każdej kwestii.

          — W porządku, ustalę to z jej asystentką. —Asli wróciła do głównego tematu. — Za kilka minut będzie tu panna Benson — dodała Asli. — Prosiła o wcześniejsze spotkanie, a wiedziałam, że zależało ci na nim, więc pozwoliłam sobie wyrazić zgodę w twoim imieniu. Poranny grafik masz niemal pusty, papierkowa robota może poczekać. Jakieś uwagi?

          — Nie, dziękuję. Poproszę tylko o kawę i możesz wracać do swoich obowiązków, dziękuję — odparłam, zasuwając szufladę.

          Aksamitne pudełeczko zniknęło sprzed moich oczu.

          Nadeszła pora, by przestać myśleć o nieszczęsnym pierścionku. Byłam pewna, że gdy wszystko się już ułoży, nadejdzie właściwy moment, by planować ślub. Stanleyowi zależało na założeniu ze mną rodziny i musiałam w końcu na coś się zdecydować. Nie chciałam żyć bez niego, więc istniało tylko jedno wyjście. Dotarliśmy do punktu, w którym musiałam stać się panią Allen. I powinnam również wyrzucić z życia Thomasa. Byłam zdecydowana na taką przyszłość.

          Asli, odwróciła się, gotowa odejść.

          — Aa, Asli! — powiedziałam, chcąc ją zatrzymać, co zrobiła, powracając uwagą do mnie, czekając na moje kolejne słowa. — Co z Ryderem? Wpadnie dzisiaj? Udało ci się z nim umówić?

          Nie mogłam poprosić firmowych informatyków o pomoc w dostaniu się do konta Blanki, więc musiałam wykorzystać umiejętności znajomego Thomasa. Chciałam zatuszować zniknięcie Blanki. Za wszelką cenę. A tylko on nie był moim pracownikiem i mogłam liczyć na jego dyskrecję.

          — Tak, będzie tu przed siedemnastą — potwierdziła, posyłając mi krzywy uśmieszek. — Zwolniłaś Thomasa, by zastąpić go innym przystojniakiem? — zapytała nieco złośliwie. — Wiesz, że to ci nic nie da. Od lat się oszukujesz, że przystojny facet u boku pozwoli ci o nim nie myśleć — dodała, kręcąc z niedowierzaniem głową.

          Nie zdążyłam właściwie skomentować jej słów, ponieważ wyszła. Miałam ochotę rzucić czymś w drzwi, ale się powstrzymałam. Naprawdę była bezczelna i gdyby nie jej umiejętności, dawno bym ją zwolniła. Na zbyt wiele sobie pozwalała. Nawet moja matka adopcyjna nie krytykowała tak jawnie moich wyborów.

          Ledwo zdążyłam się uspokoić, a Asli pojawiła się w moim biurze ponownie. Tuż za nią weszła zjawiskowo piękna blondynka. Musiałam to zauważyć.

          Po standardowym, chłodnym powitaniu, Asli zadała kilka grzecznościowych pytań, nim nas zostawiła.

          Anette przyglądała mi się z zainteresowaniem, czekając na moją reakcję. Naprawdę wyróżniała się urodą na tle innych kobiet, ale coś w jej wyrazie twarzy mówiło mi, że nie należała do najmilszych osób.

          Pierwszą moją myślą było to, że miałam do czynienia z wyrafinowaną suką, ale wolałam nie dać zwieść się błędnemu wrażeniu. Chociaż słowa Blake'a nie pomagały mi umieścić jej w kategorii potencjalnych sprzymierzeńców.

          — Czym zawdzięczam sobie tę przyjemność? Nie sądzę, żeby czekała tu na mnie oferta współpracy. Chwilowo przebywam na urlopie — powiedziała, nie przestając rzucać mi tych swoich oceniających spojrzeń. Wyglądało na to, że była na tyle bystra, by już znać moje powiązania z rodziną Allenów. Tym lepiej — nie musiałam owijać w bawełnę.

          Jej ciąża była już widoczna, choć próbowała ją maskować za sprawą luźnej sukienki. Przynajmniej z pozoru, bo stojąc na wprost mnie, masowała się po pokaźnym brzuszku, prowokując mnie tym swoim bezczelnym uśmiechem.

          — Nie będę kłamać, od razu przejdę do sedna, ponieważ szkoda marnować czas. Mój zdecydowanie jest cenny — zaczęłam, uśmiechając się kąśliwie. Gestem dłoni wskazałam jej fotel, w którym powinna usiąść. Sama zajęłam ten drugi. — Ile według ciebie będzie kosztowało to, byś zostawiła w spokoju Blake'a Allena? — zapytałam, nie ukrywając, że chciałam jak najszybciej mieć to z głowy.

          Wierzyłam Blake'owi, gdy mówił, że nie istniał nawet cień szansy, by był ojcem tego dziecka. Spojrzałam wymownie na brzuch kobiety. Nie mogłam sobie jej wyobrazić w towarzystwie Blake'a. Lubił piękne dziewczyny, ale zazwyczaj pokazywał się z modelkami, które nie miałyby dość intelektu, by wymyślić jakąkolwiek intrygę. Były zbyt onieśmielone jego osobą albo z natury zwyczajnie głupie i nieszkodliwe. Nigdy jednak nie gustował w wyrachowanych kokietkach. Takie zawsze zwiastowały kłopoty, a Blake był prosty. Zaliczyć i spławić. Wiedział o tym każdy, kto znał go chociaż trochę lepiej.

          — Skąd pomysł, że mogłabym odpuścić? — zapytała, wykrzywiając usta w złośliwym uśmieszku.

          To dawało mi pewność, że nie chciała tylko pieniędzy, albo chciała ich za dużo. Miałam ochotę zetrzeć jej z twarzy to zadowolenie, ale upomniałam się, że ta kobieta jest w ciąży. Z trudem nad sobą panowałam, ale wiedziałam, że jeśli dam się sprowokować, ona wygra. A na to nie mogłam pozwolić.

          — Ponieważ nie jest ojcem twojego dziecka — odparłam ze spokojem, mrużąc podejrzliwie oczy.

          Nie wyglądała na zaskoczoną tą informacją. Jakby nawet nie planowała się ze mną o to kłócić. I nie miałam pojęcia, dlaczego byłam tak bardzo o to zła. Chciałam porządnej awantury, pragnęłam jej. Liczyłam na to, że Anette da się sprowokować.

          Stanley się ze mną nie kłócił, a ja musiałam się wyżyć. Chciałam krzyczeć, dać upust emocją. I po raz kolejny nie było mi to dane.

          Powstrzymałam się od pełnego frustracji jęku. Nawet oszustka mnie rozczarowała.

          — Możliwe. Ale nigdy nie twierdziłam, że to on jest ojcem. Powiedziałam, że noszę w brzuchu dziecko Allena, nie powiedziałam, którego — oznajmiła, opierając się wygodniej w fotelu. Ułożyła dłonie na podłokietnikach i posłała mi kolejny uśmiech.

          Sama sugestia, że to Stanley mógłby być ojcem jej dziecka, zakłóciła mój spokój. Nie uwierzyłam w to, ale jednak wkurzyła mnie tym. Nikt nie zasługiwał na to, by być wplątany w takie intrygi.

          Zwłaszcza mój Stanley. Porządny, prawdomówny i oddany.

          — Widzisz. Nie wiem, dziewczynko, czy wiesz, kim jestem, ale nigdy ci w to nie uwierzę. Nie ma takiej opcji, więc powiedz, ile chcesz, albo po prostu cię zniszczymy. Nie zadziera się z Allenami, musisz się tego nauczyć. Wybór należy do ciebie. I szczerze ci radzę, dobrze się zastanów — powiedziałam z mocą.

          Chociaż to nie były tylko słowa. To była zdecydowanie jawna groźba. I nie zamierzałam się tym przejmować, ponieważ dla najbliższych byłam gotowa ruszyć na wojnę. Blakey był nie tylko bratem mojego partnera, nie. Był mi przyjacielem, a nie dopuszczałam do siebie zbyt wielu osób. Jeśli Anette chciała grać ostro, byłam gotowa stanąć do tej walki.

          Właściwie uśmiechnęłam się z satysfakcją, ponieważ okazja, by ją zniszczyć, zdawała się kusić. Była doskonałą opcją do tego, by skupić rozbiegane myśli. Mogłam pozbyć się Thomasa ze swojej głowy. Dzięki tej walce mogło się naprawdę udać.

          Podniosłam się z krzesła, sugerując, że rozmowa dobiegła końca. Nie zamierzałam się z nią spierać. Wprawdzie myślałam, że to spotkanie będzie miało zupełnie inny przebieg, ale z postawy panny Benson biła taka niechęć, że szybko pozbyłam się złudzeń.

          Obydwie byłyśmy gotowe do walki, żadna nie oczekiwała pokoju. Szansa na wywieszenie białej flagi zniknęła niczym fatamorgana.

          Miałam wrażenie, że atmosfera w tym pomieszczeniu zrobiła się tak gęsta, że za chwilę mogło braknąć mi tlenu.

          — Wydaje ci się, że możesz mi cokolwiek zrobić, ale kiedy z wami skończę, będziesz żałować, że stanęłaś mi na drodze. Wszyscy pożałujecie, że nie skorzystaliście z mojej oferty. Możesz powiedzieć Blake'owi, że już jest nieaktualna. I pozdrów ode mnie Stanleya.

          Po tych słowach po prostu wyszła, zostawiając mnie z całą masą niedomówień i niepewności. Nie podobało mi się to, z jaką łatwością wplątała w to wszystko Stanleya. Jego imię w jej usta brzmiało aż nazbyt pieszczotliwie i obrzydliwie jednocześnie.

          Nie istniał nawet cień szansy na to, bym uwierzyła jej, że Stanley ją tknął. Taka opcja nie istniała. Nie i już. Wierzyłam mu. Ufałam mu. I jeśli miałam szukać w naszym związku zdrajcy, to ja nim byłam, nie on.

          Byłam pewna tylko tego, że bracia Allen powinni w końcu ze sobą porozmawiać, bo ta kobieta nie zamierzała im odpuścić. Anette Benson mogła okazać się ciężką przeciwniczką. Była zdeterminowana, by osiągnąć swój cel, a kierowała nią przede wszystkim nienawiść. Wzgardzona kobieta potrafiła być prawdziwym wrzodem na ciele.

          Uśmiechnęłam się pod nosem. Mogłam pokazać, na co mnie stać. Na taką okazję naprawdę długo czekałam.



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro