𝟚.𝟛

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

    Czas uciekał. W tym wypadku byłam mu za to wdzięczna, ponieważ mogłam unikać Thomasa do woli, zasłaniając się nadmiarem obowiązków. Przystawałam przy grupkach ludzi, spędzałam przy nich kilka chwil, udając, że jestem zainteresowana rozmową, albo wymieniając się uprzejmościami i ciągle szukałam wzrokiem Blanki, która nadal się nie pojawiła.

    Miałam nadzieję, że miała dobry, ba, wspaniały seks, bo żadne inne wytłumaczenie nie pozwoliłaby mi na wybaczenie jej tego zagrania.  Zostawiła mnie na pastwę losu, samą, wiedząc, że Stanley nie przybędzie na czas. Jego obowiązki były ważniejsze niż przyjęcie.

    Jęknęłam cicho, mając nadzieję, że nie spotkam ponownie Thomasa. Jakimś cudem, w ciągu tych dwóch godzin, udawało mi się na niego nie trafić.

    Kątem oka dostrzegłam kelnerkę, która lawirowała pośród tłumu, więc sięgnęłam po kieliszek z winem i podziękowałam jej kiwnięciem głowy. Zawsze doceniałam te pojawiające się znikąd tace pełne szalonych bąbelków.

    Nie byłam typem osoby, która uśmiechała się do wszystkich dookoła, chociaż na takich wydarzeniach jak to, starałam się. Wiedziałam, że dla Kena i Tracey to było naprawdę ważne. Kontakty międzyludzkie i opinia, którą zbierali przez ostatnie lata. Renoma firmy. Moi przybrani rodzice nie byli rekinami biznesu, ale ich sympatia sprawiała, że ludzie ciągle i bardzo chętnie do nich wracali.

    Upiłam mały łyk alkoholu, nie zamierzając się upić i po raz kolejny rozejrzałam się dookoła. Bez trudu zauważyłam mężczyznę, który kierował się w moją stronę.

    Wyglądał tak jak zawsze. Szykownie. Garnitur dobrze leżał na jego wyrzeźbionym ciele, które było efektem częstych wizyty na siłowni. Piaskowe włosy, idealnie ułożone przy pomocy żelu, podrygiwały przy każdym jego kroku, a na ustach błąkał się pewny, nieco cwaniacki uśmiech.

    — Riley — zaczął, zatrzymując się przede mną. — Wyglądasz pięknie — oznajmił, pochylając się do mnie, by ucałować mój policzek.

    Pozwoliłam mu na to, wysilając się na nieznaczny uśmiech.

    Kuzyn George był osobą, która wzbudzała we mnie mieszane uczucia. Potrafił być naprawdę czarujący, a jednocześnie wyczuwałam sporo zawiści z jego strony. Zwłaszcza do mnie, ponieważ byłam przybranym członkiem rodziny. Nie miałam w sobie ani grama krwi Harringtonów. W jego obecności nie dało się o tym zapomnieć.

    — George, witaj. — Uniosłam wzrok, dostrzegając w jego tęczówkach własne odbicie. Uśmiechnęłam się lekko. — Jak się bawisz? — zagaiłam.

    Od lat zachowywaliśmy pozory i udawaliśmy przyjaciół. Nie był moim wrogiem, ale nie potrafiłam mu w pełni ufać, chociaż ściśle ze sobą współpracowaliśmy. W naszej firmie odpowiadał za marketing i naprawdę świetnie mu to wychodziło. Jego ojcem był brat Kena, który zmarł tragicznie kilka lat wcześniej. Po tym wydarzeniu George trafił pod skrzydła wuja.

    —  W porządku — odparł nonszalancko. — Nigdzie nie widzę Blanki. Nie ma jej? — spytał, dyskretnie rozglądając się dookoła.

    — Musiała coś załatwić, zaraz będzie — skłamałam gładko, nie zamierzając dzielić się z nim własnymi podejrzeniami. Lekkomyślne zachowanie nie było w stylu Blanki. Bywała spontaniczna i właśnie na karb tej spontaniczności zrzucałam jej chwilową nieobecność. Miałam też nadzieję, że nie potrwa ona długo.

    — Sądziłem, że to ty jesteś pracoholikiem w tej drużynie — podsumował żartobliwie, rzucając mi wyzywające spojrzenie. Prowokował mnie.

    Faktycznie. To ja ciągle zostawałam po godzinach w firmie, by wszystko robić samodzielnie. Lubiłam mieć pewność, że  praca została dobrze wykonana i dlatego miałam problem, by podzielić się obowiązkami z innymi pracownikami.

    — Blanka pracuje równie ciężko —  odpowiedziałam z naciskiem. Nie chciałam, by mój ton brzmiał tak obronnie, ale to było silniejsze ode mnie.

    Nigdy nie potrafiłam pozwalać na to, by ktokolwiek obrażał moją przyjaciółkę.

    — W to nie wątpię.

    — Gdzie Samanta? — zmieniłam temat, chcąc odciągnąć jego uwagę od przybranej siostry. — Nie widziałam jej jeszcze. Czyżby nie przyszła?

    — Jest w toalecie. Sam nigdy nie ignoruje swoich obowiązków — zauważył pewnie, wbijając mi przy okazji szpilkę.

    Zaśmiałam się cicho, kręcąc z rozbawieniem głową.

    — Od kiedy przyjęcie pożegnalne może być obowiązkiem? Leją tu najdroższego szampana i częstują kawiorem. Sądzę, że wielu chciałby mieć takie obowiązki — rzuciłam, starając się brzmieć na rozbawioną.

    — Najważniejsi pracownicy dostali swoje zaproszenia, więc i ona czuła się zobowiązana, by tu być — wytłumaczył, a ja uniosłam sceptycznie jedną z brwi.

    Zabawne. Samanta była jego wieloletnią partnerką, ale wolał wspomnieć o obowiązkach niż o chęci. Uśmiechnęłam się cynicznie, ale nie odpowiedziałam na to, zauważając jego dziewczynę, która zmierzała w naszą stronę.

    Piękne, długie, brązowe włosy miała rozpuszczone, a na ustach czerwoną szminkę, która pasowała do jej kreacji. Krótkiej, odważnej, odzwierciedlającej jej osobowość.

    — Samanta — powiedziałam, uśmiechając się lekko. — Jak dobrze cię widzieć, właśnie o tobie rozmawialiśmy — rzuciłam, całując jej policzek na powitanie.

    Zachowanie pozorów w naszym świecie było naprawdę istotne.

    — Poważnie? — spytała, zerkając kątem oka na swojego partnera. Wsunęła dłoń pod jego ramię i uśmiechnęła się w swój wyuczony, jakże czarujący sposób.

    — Przepraszam, że przeszkadzam, ale muszę porwać na chwilę Riley. — Usłyszałam za sobą znajomo brzmiący tembr głosu i momentalnie się spięłam.

    Unikałam go od dobrych kilku godzin i szło mi naprawdę świetnie. Chwila nieuwagi wystarczyła, by mój świetny plan, legł w gruzach. Przekręciłam głowę i skrzyżowałam ze sobą nasze spojrzenia, lekko mrużąc oczy.

    — Oczywiście, jest cała twoja, do zobaczenia — odpowiedział George, wskazując na mnie ręką. Skinął nam ruchem głowy i oddalił się wraz z Sam, w kierunku innych gości. Uciekł jak mysz z płonącego domu.

    Dzięki, kuzynie.

    Odwróciłam się i wygładziłam machinalnie materiał sukienki, poświęcając jedynie minimum swojej uwagi Thomasowi, który stał przede mną i taksował mnie uważnym wzrokiem. Zastanawiałam się, czy przypadkiem nie powinnam udać się do łazienki, by strzepnąć z siebie wszystkie nieistniejące paprochy, które powinny być idealną wymówką.

    — Słucham, co cię do mnie sprowadza? — spytałam oficjalnie, nie potrafiąc nad tym zapanować. Sukienka naprawdę wydawała się teraz najistotniejszą rzeczą do załatwienia. Nie chciałam na niego patrzeć, przywoływało to we mnie niechciane wspomnienia, o których wolałabym nie pamiętać.

    — Potrzebuję twojej pomocy — wyjaśnił, a ja niemalże zakrztusiłam się winem, którego łyk zdecydowałam się wziąć dosłownie sekundę wcześniej.

    Zasłoniłam dłonią usta, starając się wygrać z atakiem kaszlu i ponownie na niego spojrzałam, z niedowierzaniem.

    On.

    Potrzebował.

    Pomocy.

    Ode mnie.

    Nie do wiary.

    — Słucham?

    — Blanka miała mi pomóc, ale jeszcze nie dotarła, więc przyszedłem do ciebie, czy to problem? — odpowiedział, drapiąc się z zakłopotaniem po brwi.

    — Blanka cię tutaj zaprosiła? — Rozszerzyłam ze zdumieniem oczy, nie potrafiąc nad sobą zapanować.

    Normalnie byłam dobra w ukrywaniu emocji, ale Tom zdawał się być moim kryptonitem.

    — Tak, potrzebuję, byś mnie komuś przedstawiła, to ważne. Mogłabyś na moment przestać być złośliwą wersją siebie i mi pomóc? To ważne — powtórzył, ignorując moje niedowierzanie.

    — Kogo chcesz poznać? — zapytałam spokojnie, choć korciło mnie, żeby jakoś skomentować tę jego złośliwość.

    — Michaela Powella, znasz go, prawda? — Spojrzał na mnie, zadając to pytanie.

    Najpewniej znał odpowiedź. Niewiele osób nie słyszało o tym miliarderze. Był znanym inwestorem i znajomym rodziców. Wiele osób szukało okazji, by zamienić z nim kilka słów.

    Nie chciałam skupiać się na tym, jak czułam się w obecności Thomasa. Chciałam to ignorować, więc najlepszą opcją, by zagłuszyć niechciane myśli, było działanie.

    — Mam chwilę, więc chodźmy. Przedstawię cię, komu trzeba — postanowiłam, dopijając zawartość mojego kieliszka. Nagle wybór był zupełnie prosty. Dobre maniery wzięły górę nad ogólną niechęcią do jego osoby. Przynajmniej chciałam wierzyć w to, że wzbudzał we mnie właśnie niechęć. Intuicja podpowiadała mi jednak, że zbyt długie przebywanie w jego obecności, może być szkodliwe dla mojego serca.

    Odstawiłam kieliszek na tacę kelnerki, która przechodziła obok nas i gestem głowy wskazałam mu kierunek. Ignorowałam jego spojrzenia, choć wyraźnie czułam ich intensywność. Zajęłam się podziwianiem pracy tutejszej obsługi. Wielogodzinne lawirowanie pomiędzy coraz bardziej pijanymi ludźmi nie było łatwe, zwłaszcza kiedy szpilki — zbyt wysokie jak na mój gust, żeby mogły być wygodne — kaleczyły stopy. Tymczasem obsługa zdawała się nie odczuwać żadnego dyskomfortu. Z uśmiechem na ustach pojawiali się wszędzie tam, gdzie tylko spragnione dusze poszukiwały ukojenia.

    — Trochę uśmiechu nikomu jeszcze nie zaszkodziło, Pchło. — Jego niespodziewany szept, tuż przy moim uchu, wybił mnie z rytmu, przez co ostatkiem sił starałam się utrzymać równowagę. Silna ręka, która swobodnie oplotła mnie w tali, okazała się moim wybawieniem. 

    Spojrzałam na niego niepewnie, nie mogąc przypomnieć sobie słów, które jeszcze chwilę wcześniej odbijały się echem w mojej głowie. Chciałam znaleźć właściwą odpowiedź, choć ciepła dłoń, ogrzewająca plecy, w miejscu, gdzie kończyło się wycięcie sukni, skutecznie mnie rozpraszała. Nie zabrał jej. Nie chciałam myśleć o tym, jak intensywnie odczuwałam jego dotyk. Niby niepozorny, ale sprawiający, że w mojej głowie panował straszny mętlik. Wiele osób wykonywało podobne gesty i wcale mi one nie przeszkadzały. W Thomasie było jednak coś, co od samego początku wprawiało mnie w zakłopotanie.

    Lata temu, gdy po raz pierwszy zobaczyłam go w kuchni jego rodzinnego domu, odkryłam, że potrafił wzrokiem przeszywać mnie na wskroś.    

    Potrząsnęłam głową, pozbywając się niechcianych demonów przeszłości i dyskretnie rozejrzałam się dookoła, chcąc zlokalizować mężczyznę, który go interesował.

    Powinnam spytać, dlaczego akurat Powell był obiektem jego zainteresowania, ale nie chciałam poznawać żadnych szczegółów. Zależało mi na tym, by pozbyć się go jak najszybciej.

    — Mam tylko jedno pytanie — zaczęłam, orientując się, że to jednak było silniejsze ode mnie. — Jest podejrzany, czy jest ważnym świadkiem? — spytałam, kątem oka zerkając na Toma.

    — Nie wiem, próbuję się tego dowiedzieć. Oficjalnie nic na niego nie mamy — przyznał, a kącik jego ust nieznacznie drgnął, jakby próbował się uśmiechnąć, ale w ostatniej chwili porzucił ten zamiar. — Cóż, właściwie i tak nic nie mogę ci powiedzieć. 

    — W porządku, więc do dzieła — rzuciłam, zauważając w tłumie pożądaną twarz.

    Powell był typowym człowiekiem sukcesu. Przed pięćdziesiątką, zadbany w najdroższym garniturze, jaki tylko można było dostać na zamówienie w tym mieście. Siwiznę tuszował najlepszy fryzjer, a zmarszczek pozbywał się przy pomocy chirurga plastycznego. I chociaż udawał, że czas był dla niego łaskawy, lubiłam go. Nigdy nie posądzałam go o brak skrupułów czy dążenie po trupach do celu. Często wychodził z moim przyszywanym ojcem i dobrze traktował ludzi.    

    Mike również mnie zauważył. Na jego wargi wkradł się przyjazny uśmiech. Rozłożył dłonie, czekając, aż do niego podejdę.

    — Riley, ptaszyno, wyglądasz pięknie — powiedział, całując moje policzki.

    Uśmiechnęłam się do niego, pozwalając mu na to. Mojej uwadze nie umknęło to, że Thomas się skrzywił. Nieznacznie i na moment, ale jednak.

    — Dziękuję, dziękuję, przepraszam, że nie przywitałam cię wcześniej, ale jakoś zgubiłam cię w tłumie — wyjaśniłam, wiedząc, że nie powinnam od razu przedstawiać mu mojego towarzysza.

    — Nie dziwię się, kim jest ten młodzieniec? Porzuciłaś Stanleya? — dopytywał, ułatwiając mi wszystko.

    Zaśmiałam się perliście i przeniosłam spojrzenie ze starszego na młodszego mężczyznę.

    — To nie tak. Thomas jest moim wieloletnim przyjacielem, znamy się niemalże od dziecka, prawda? — skłamałam.

    Wprawdzie kłamstwo to zawierało całe mnóstwo prawdy, ale jednak nadal nie było do końca szczere. Nigdy się nie przyjaźniliśmy. Co najwyżej tolerowaliśmy się wzajemnie ze względu na Bradleya.

    — Tak, Thomas Harrison — wtrącił, wyciągając dłoń w kierunku miliardera. — Bardzo mi miło, wiele o panu słyszałem.

    — Michael Powell — oznajmił, ściskając jego rękę.

    Chciałam skupić się na tej rozmowie, naprawdę, ale moją uwagę przyciągnęło coś innego.

    Do sali wkroczyły dwie osoby, które naprawdę chciałam zobaczyć. I wszystko byłoby idealnie, gdyby nie to, że pojawili się w tym samym momencie, a Blanka miała pomiętą sukienkę i zmierzwioną fryzurę.

    Co więcej, mogłam się założyć, że w jej włosach dostrzegłam liść. Skrzywiłam się lekko i obserwowałam tę dwójkę, która chciała udawać, że nic się nie stało.

    Ale stało się. Stanley i Blanka obok siebie wzbudzali podejrzenia. I choć dziewczyna była dla mnie siostrą, nie mogłam przestać poddawać w wątpliwość ich intencji.



Cześć, Pchełki!
No i jest: fragment bonusowy.
Cieszycie się? Co myślicie?
Żebyście przypadkiem się za szybko nie znudzili,
kolejna część pojawi się we wtorek.
Ściskamy.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro