𝟙.𝟚

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

    Spojrzałam na wyświetlacz komórki, chcąc zorientować się, kto przeszkadzał mi w pracy i wykrzywiłam usta z niezadowoleniem, dostrzegając numer asystentki Stanleya. Często dzwoniła w najmniej odpowiednich momentach, by przypomnieć mi o rzeczach właściwie nieistotnych. Zignorowałam połączenie i wróciłam do układania dokumentów. Wsunęłam je do aktówki, wcześniej upewniając się, że w każdym odpowiednim miejscu widniał mój podpis.

    Kompletnie nie interesowały mnie finanse, więc siłą rzeczy koniecznością było pokazanie papierów Blance. Byłam pewna, że jeżeli wyślę swoją asystentkę z tą misją, dokumenty będą zalegały na biurku mojej siostry jeszcze z tydzień. Może nawet dłużej.

    Zmotywowana podniosłam się z miejsca, zabrałam teczkę wraz z telefonem i skierowałam się do drzwi, mając zamiar dotrzeć do biura Blanki. Musiałam przemierzyć cholernie długi korytarz, ale za każdym razem mówiłam sobie, że dzięki tym zbędnym metrom, które pokonuję każdego dnia, mogę odpuścić trening. Moje nogi były dostatecznie wysportowane. 

    Zupełnie nie zwracałam uwagi na pracowników. Przeglądałam maile, krocząc dumnie przez hol firmy, a nawet odczytałam wiadomość od asystentki Stanleya, w której informowała mnie o tym, że mój partner musiał wyjechać na kilka dni w najbliższym czasie i prosił o spotkanie  przed jego wylotem. Cóż. Za każdym razem bawiły mnie te przypominajki, ale też irytowały. Uwielbiałam szczegóły. Miałam doskonałą pamięć i potrafiłam słuchać, zazwyczaj. Doskonale wiedziałam, jak będzie wyglądał ten wieczór, bo już wcześniej się umówiliśmy. Nie rozumiałam idei zapychania pamięci w moim telefonie takimi bzdurami.

    Wybrałam numer Allena i odczekałam kilka sygnałów, nim powitał mnie głos automatycznej sekretarki.

    — Cześć, czytałam wiadomość twojej asystentki — powiedziałam, uważając, by ton mojego głosu nie zdradzał irytacji, jaką poczułam. Stanley właściwie nigdy nie dzwonił osobiście, a kiedy ja to robiłam, zazwyczaj rozmawiałam z pocztą głosową. Jego prywatna linia była niedostępna w godzinach pracy. — Wpadnij po mnie o dwudziestej. Do zobaczenia.

    Krótko, zwięźle i na temat. Wiedziałam, że Stanley oczekiwał mojej natychmiastowej odpowiedzi i właśnie ją dostał.

    Dotarłam pod drzwi prowadzące do biura Blanki i zapukałam trzykrotnie, choć niespecjalnie czekałam na zaproszenie. Dawałam jej sygnał, że nadchodzę i nie zamierzam długo sterczeć na korytarzu. Gdy weszłam do środka, posłałam promienny uśmiech w kierunku kobiety, która siedziała za biurkiem.

    Wyglądała jak zwykle pięknie. Jasne włosy, sięgające do łopatek okalały drobną twarz, a prosta grzywka dodawała jej zadziorności. Jednocześnie z Blanki emanowała słodycz, której na próżno można było doszukiwać się we mnie.

    Odwzajemniła mój gest, pokazując mi, bym usiadła na kanapie, a sama wróciła do rozmowy, którą prowadziła przez telefon. Posłusznie zajęłam wskazane mi miejsce, wcześniej odkładając teczkę na blat, tuż przed blondynką.

    Musiałam dzisiaj tylko iść na spotkanie z panem Dallasem, do którego miałam jeszcze dwie godziny, więc mogłam na chwilę odpocząć i pogadać z Blanką. Ta jeszcze dosłownie kilka minut rozmawiała, aż w końcu pożegnała się ze swoim rozmówcą.

    — Przyniosłam kilka sprawozdań. Musisz sprawdzić mi kosztorys i go zatwierdzić. Potrzebuję tego na już — wyjaśniłam, od razu przechodząc do rzeczy i uśmiechnęłam się do niej lekko, przekrzywiając głowę w bok. Lubiłam na nią patrzeć. Tak po prostu.

    — Cześć, Riley. U mnie wszystko w porządku. Cieszę się, że pytasz. A u ciebie? — odpowiedziała sceptycznie, marszcząc przy tym w uroczy sposób swój nosek, a ja wywróciłam oczami.

    Od lat mnie strofowała. Poznałyśmy się jeszcze w piaskownicy, pod przedszkolem, do którego razem chodziłyśmy i już wtedy starała się panować nad moim wybuchowym i wrednym charakterem. Łagodziła konflikty i sprawiała, że ludzie patrzyli na mnie przychylniej. W tamtym okresie jednak jej nie doceniałam.

    Blanka była typową, grzeczną i idealną dziewczynką. Z najlepszymi wynikami w szkole i najprzystojniejszym chłopakiem u boku. Ja za wszelką ceną chciałam pozować na buntowniczkę. Sprzeciwiałam się wszystkiemu, byle tylko dowieść swoich racji. Nie potrafiłam milczeć, gdy się z czymś nie zgadzałam, a już najbardziej drażniło mnie zamiatanie ważnych spraw pod przysłowiowy dywan. Bo cisza była cenna dla wszystkich. Łatwiejsza. Nikt nie oczekiwał i nie potrzebował prawdy.

    Blanka była jednak uparta i choć sama nie wiem, co ją do mnie przyciągało, w końcu połączyła nas wspaniała przyjaźń. Właściwie stałyśmy się siostrami na długo przed tym, nim adoptowali mnie jej rodzice.

    — Nie marudź, aniołku — mruknęłam i oparłam się wygodniej na kanapie. — Co słychać? Zaliczyłaś kogoś w tym tygodniu? Brakuje ci seksu? Dlatego się mnie czepiasz? — dopytywałam, uśmiechając się złośliwie. To była nasza tradycja. Przepychanki słowne najniższych lotów.

    Wstała z fotela, oparła się dłońmi o blat biurka i zaśmiała się, kręcąc z niedowierzaniem głową.

    — Może to ciebie Stanley nie zaspakaja, dlatego jesteś taka wredna, co? — odbiła pytanie, unosząc sugestywnie brwi i skierowała się w moją stronę, siadając tuż obok mnie na kanapie.

    — Ken i Tracey wyjeżdżają w niedzielę po obiedzie. Pasuje kupić im jakiś prezent, prawda? Myślałaś o czymś...

    — To ty jesteś specem od reklamy i mistrzem kreatywności. Liczyłam, że coś wymyślisz — wtrąciła, szturchając mnie lekko łokciem w bok.

    — Tak też myślałam. Zaprojektowałam album z naszymi zdjęciami. Wpisałam się już do niego. Napisałam tam swoje podziękowania. Podrzucę ci go wieczorem, okej? Dorzucisz coś od siebie.

    Spojrzałam na nią, uśmiechając się do niej na nowo.

    Kochałam jej rodziców niczym własnych i chociaż ich wyjazd miał być długo planowanym urlopem, byłam przerażona tą wizją. Oczywiście Blanka zostawała ze mną. I obie miałyśmy nadzorować agencję, ale mimo wszystko, odczuwałam niepokój i ciężar odpowiedzialności, która miała na nas spaść. Pierwszy raz. Z jednej strony byłyśmy podekscytowane, ale mogłam się założyć, że równie przerażone.

    — Jesteś genialna! Masz ochotę na kawę? — zaproponowała po chwili, klaszcząc w dłonie, pokazując mi tym samym, że ten pomysł jej się podobał. Jednak zdążyłam zarejestrować chwilowe zamyślenie, które było tak niepodobne do Blanki. Rzadko zdarzało jej się nie poświęcać mi całkowitej uwagi, gdy rozmawiałyśmy. Zwłaszcza o ważnych sprawach.

    — Mogę mieć, chociaż powinnam jeszcze coś załatwić, nim wyjdę na spotkanie. Chciałam spytać o zakupy. Musimy znaleźć idealne sukienki, bo znając wujka, będzie jakieś trzysta osób i przyjście w sweterku mogłoby zostać źle odebrane — dodałam, przypominając sobie, że została mi jeszcze ta jedna kwestia na mojej liście spraw do zrobienia na wczoraj.

    — Załatwiłam to. W sobotę rano wpadnie do ciebie moja znajoma z kilkoma kreacjami od projektantów. Wisiała mi przysługę. — Mrugnęła do mnie okiem, uśmiechając się szeroko.

    Uwielbiałam ją za to, ponieważ pamiętała, jak bardzo nie lubiłam zakupów i unikałam ich jak ognia, o ile istniała taka możliwości. Jeśli nie, zmuszałam Blankę, by mi towarzyszyła i wtedy te męki nie były tak straszne.

    — Świetnie! — Byłam autentycznie zachwycona. — Podrzuć mi te papiery, zanim wyjdziesz z pracy. Naprawdę potrzebuję tego na już — powiedziałam, wstając. — A teraz napijmy się kawy! Prawdziwej kawy!

    Bibble&Sip była kameralną kawiarnią, ale na tyle popularną, że już trzy minuty po otwarciu kolejka kończyła się na zewnątrz. Podawali w niej najlepsze przysmaki, a intensywny aromat kawy, pomieszany z zapachem świeżych wypieków, nęcił moje zmysły. Cieszyłam się, że dzięki naszej agencji świat usłyszał o tym miejscu. Było genialne. Dodatkowy powód do radości stanowił fakt, że nie musiałyśmy sterczeć w kolejce.

    — Wspominałam już, że uwielbiam naszą pracę? — odezwała się Blanka, gdy przechodziłyśmy obok zebranego tłumu.

    — Nie musiałaś. Czuję to samo — odparłam cicho, gdy w drzwiach zobaczyłam znajomą postać. Rebecca uśmiechnęła się do nas szeroko i rozłożyła ramiona, by zamknąć nas obie w uścisku. Właścicielka kawiarni zawsze była wylewna, a my pozwalałyśmy jej na to.

    — Już myślałam, że to niemożliwe, ale... — zaczęła swoje standardowe powitanie. Doskonale wiedziałam, co usłyszymy za chwilę. — Jesteście coraz piękniejsze! 

    Zawsze powtarzała to samo, a potem mierzyła nas od stóp do głów, jakby szukając potwierdzenia własnych słów. Patrząc na nią, w głowie od razu miałam obraz uroczej, słodkiej i pulchnej cioteczki, która okazywała miłość na każdym, możliwym kroku.

    — Przede wszystkim jesteśmy spragnione, Becca. Poratuj nas swoją kawą — przerwała jej Blanka. Któż mógłby się oprzeć urokowi mojej przyjaciółki, która na zawołanie potrafiła przybrać najsłodszą ze swoich min, a jej spojrzenie przepełniało błaganie? Nikt. Ot, co!

    — Mam coś specjalnego dla ciebie, aniołku — odpowiedziała ucieszona Rebecca, ciągnąć nas w stronę długiej lady. Blanka uwielbiała specjały dnia. Ja natomiast zawsze wybierałam to samo. Mocna, czarna kawa. Tylko tego było mi trzeba.

    — Zajmę nam miejsce, a ty złóż zamówienie — zaproponowałam, choć mogłabym dać sobie głowę uciąć, że one już miały swój świat, gdy tak śliniły się nad specjalną gablotką, w której dumnie prezentowały się nowości.

    W rogu kawiarni, tuż przy ogromnym oknie, znajdowało się moje ulubione miejsce. Stolik stał w doskonałej odległości od innych — nie za daleko, ale też nie za blisko. Mogłyśmy tam spokojnie porozmawiać, a jednocześnie miałyśmy doskonały widok na to, co dzieje się na zewnątrz i w całym pomieszczeniu.

    Opadłam na fotel, zapadając się wygodnie w jego oparcie. Odblokowałam telefon i włączyłam pocztę, chcąc przejrzeć maile, skoro miałam wolną chwilę. Nie byłam typowym pracoholikiem i po wyjściu z agencji potrafiłam skupić się na czymś innym, aczkolwiek dobrze było móc porządnie wykonywać swoje obowiązki. Wpatrywałam się w kolejne propozycje spotów reklamowych, starając się wybrać ten najlepszy. Zmrużyłam oczy, chcąc pozbyć się irytacji, która pojawiała się za każdym razem, gdy nie potrafiłam podjąć decyzji natychmiast.

    Byłam perfekcjonistką i uwielbiałam wszystko robić sama, bo tylko wtedy było to wykonane dobrze, ale wiedziałam, że nie mogłam sobie pozwolić na taką fanaberię. Każdy większy, ważniejszy projekt był na mojej głowie, ale te mniej istotne musiałam spychać na innych. Kadra naszych pracowników składała się z najlepszych osób i ufałam im. Naprawdę. Zdawałam sobie sprawę, do czego są zdolni i, że ich kwalifikacje momentami dorównywały moim, ale mimo to i tak kontrolowałam wszystko. Byłam szefem. Taka była moja rola.

    Żałowałam, że nie zabrałam ze sobą tabletu, by mieć lepszy wgląd w projekty. Chciałam już podjąć ostateczną decyzję, by zlecić właściwą pracę. Musieliśmy stworzyć reklamę, wydrukować bilbordy i podesłać zdjęcia do gazety, a czasu było coraz mniej. Nie mogłam dłużej zwlekać.

    Priorytetem jednak pozostała kawa, którą miałam ochotę wypić. Potrzebowałam jej, by pozbierać myśli, więc musiałam cierpliwie poczekać, aż Blanka skończy plotkować, bo nie łudziłam się, by pomyślała i podesłała do mnie kelnerkę, która i tak miała pełne ręce roboty. Lokal był już pełny, a ludzie dalej przychodzili.

    Otworzyłam kolejnego maila, chcąc zobaczyć następną propozycję, gdy usłyszałam głos, który byłam w stanie rozpoznać wszędzie. Huczał w mojej głowie, odbijając się od ścian czaszki i nie odchodził. Niezależnie od wszelkich starań, by się go pozbyć. Przyjemny, ciepły, zmysłowy tembr męskiego głosu.

    Wzięłam głęboki wdech, wstrzymałam powietrze w płucach i uniosłam wzrok z ekranu przed siebie, od razu go dostrzegając. Stał tyłem. Wysoki, dobrze zbudowany i z ciemną, skórzaną kurtką, która opinała jego muskularne ramiona. Nie mogłam zobaczyć twarzy, ale miałam pewność, że kolor oczu nadal przypominał płynną, mleczną czekoladę i kusił do grzechu, jak mało co.

    Przełknęłam cicho ślinę, gdy zza jego ramienia mignęły mi kosmyki jasnych włosów mojej przyjaciółki. Rozmawiał z Blanką, więc dzieliły mnie dosłownie minuty albo i sekundy od sądu ostatecznego. Na pewno zamierzała wspomnieć mu o mnie, a ja nie mogłam spojrzeć mu w oczy. Nie widziałam go od kilku miesięcy i tak było dobrze, właściwie.

    Zablokowałam telefon i szybko podniosłam się z miejsca, chwiejąc się, ponieważ zrobiłam to zbyt gwałtownie. Podparłam się dłonią na oparciu fotela i rozejrzałam dookoła, chcąc upewnić się, że nie zwróciłam na siebie niczyjej uwagi. Całe szczęście, że wszyscy byli zajęci przysmakami, które znajdowały się przed nimi. Blanka i Thomas blokowali mi wyjście z lokalu, więc jedynym schronieniem była łazienka i tam postanowiłam się udać. Poprawiłam włosy, tak by opadały na moją twarz, chcąc ją jakoś zasłonić i powoli, starając się nie wykonywać zbędnego hałasu stukotem moich szpilek, szłam w wybranym kierunku, mając nadzieję, że te kilka metrów będę mogła pokonać, pozostając niezauważoną. Modliłam się o to.

    I udałoby się.

    Naprawdę by się udało, gdyby nie irytujący dźwięk mojej komórki, który rozległ się po pomieszczeniu i zwrócił uwagę Blanki. Dziewczyna spojrzała na mnie, a zaraz za nią, poczułam na sobie przeszywający wzrok mężczyzny. Przełknęłam cicho ślinę, spięłam się i wyprostowałam, unosząc hardo głowę, co już było moim nawykiem, za każdym razem, gdy tylko go widziałam. Czułam potrzebę zaatakowania go w pierwszej kolejności, by nie dać mu szans na zdobycie przewagi.

    — Riley! — pisnęła entuzjastycznie Blanka, uśmiechając się tak szeroko, że aż zmrużyłam podejrzliwie oczy. Nikt nie powinien cieszyć się, aż tak bardzo. Nawet ona. — Patrz, na kogo wpadłam, co za niespodzianka, prawda?

    Zignorowałam jej słowa i skrzyżowałam spojrzenie z mężczyzną, zwilżając koniuszkiem języka dolną wargę, czując, że moje dłonie zaczynały drżeć. Byłam bliska paniki, ale wiedziałam, że nie mogłam uciec. Nie mogłam wybiec z lokalu niczym spłoszona nastolatka. Nie byłam nią. Wbrew sobie, jak zaczarowana przyglądałam się Thomasowi, który w nerwowym tiku pocierał prawą brew.

    — Pchło — mruknął, niemalże bezgłośnie wypowiadając przezwisko, które sam mi wymyślił, a jego oczy pociemniały.

    Nie cieszył się na mój widok. 


Cześć, Pchełki!
Rozdział miał być jutro, ale Madzia uznała, że powinnyśmy podzielić się nim trochę wcześniej, więc jest. Cieszymy się, że jesteście z nami, że komentujecie i w ogóle. A ja? Ja prywatnie zaliczam terapię po zakończeniu Ce, więc liczę na Waszą miłość tutaj,
Ściskamy


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro