𝟙.𝟛

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

    Przesunęłam spojrzeniem po jego twarzy, zauważając, że spoważniał od naszego ostatniego spotkania. Zapuścił zarost, włosy również miał dłuższe, a w oczach widniało sporo udręczenia.

    Ironicznie, jego wzrok mówił dokładnie to samo, co mój. Czuł się winny.

    — Nie miałam pojęcia, że jesteś w mieście — podsumowałam szczerze, decydując się odezwać.

    Stałam tam, a moje ciało było ciężkie od napięcia, które czułam.  Błądziłam bez celu wzrokiem, a wszystko po to, żeby oderwać od niego spojrzenie. Hipnotyzował mnie i irytował zarazem. Odchrząknęłam, chcąc oczyścić gardło i odzyskać panowanie nad głosem. Wysiliłam się na uprzejmy, ale nieszczery uśmiech.

    Błysk w jego oku podpowiedział mi, że wcale nie dał się na to nabrać. W porównaniu do Blanki, która nigdy nie zauważała napięcia, jakie nam towarzyszyło, Tommy potrafił mnie przejrzeć bez trudu.

    — Wrócił! Awansowali go, wiesz? — pisnęła z podekscytowaniem Blanka, spoglądając na mnie kątem oka, jednocześnie obejmując dłońmi ramię mężczyzny w intymnym geście.

    Ona się cieszyła. Lubili się. Zawsze potrafili się dogadać. Ja miałam z tym problem, gdy żył Bradley, a po jego śmierci... cóż, było gorzej, znacznie gorzej.

    — Gratuluję — zaczęłam, krzyżując z nim spojrzenie. — Jak rozumiem, jesteś już detektywem, tak? — podłapałam wątek, starając się jakoś ciągnąć rozmowę.

    Nie chciałam milczeć, a jednocześnie miałam ochotę uciec tam, gdzie pieprz rośnie, pod byle jakim pretekstem. Moje nogi jednak zdawały się tkwić w betonowych butach. Buntowały się przed ruchem.

    — Tak, dokładnie tak. — Pokiwał głową, przytakując mi. — Ty nadal robisz karierę, chociaż wyżej wspiąć się już nie możesz, prawda? Osiągnęłaś szczyt — podsumował dość kpiąco.

    Zawsze kpił z moich ambicji. Mówił, że w życiu powinny liczyć się inne wartości i nie rozumiał tego, że łaknęłam całą sobą pewności, że coś było na pewno. Nie potrafił pojąć, że strata rodziców odcisnęła na mnie, aż tak ogromne piętno. Chyba nigdy nie starał się mnie zrozumieć.    
    Byłam intruzem w jego życiu.

    — Riley jest najlepszą z najlepszych. Wszystkie agencje się o nią biją, ale ona jest nasza i jej nie oddamy — zauważyła radośnie Blanka, uśmiechając się szeroko, wesoło. — I nie uwierzysz, rusza wyżej! Za tydzień będziemy właścicielkami całej agencji. Tata jedzie na długi urlop i myśli o emeryturze — wyjaśniła, machając entuzjastycznie ramionami.

    Miałam wrażenie, że gdyby nie moja przyjaciółka, panowałaby między nami niezręczna cisza. Z drugiej strony istniała szansa, że wcale byśmy się do siebie nie odezwali i każde poszłoby w swoją stronę. Tak byłoby najłatwiej.

    — Gratuluję. Twoje życie to bajka — mruknął, lustrując mnie wzrokiem. Nawet jeśli starał się być miły, odczułam jego słowa jak uderzenie. Znał moją historię, a przynajmniej sporą jej część.

    Wiedział, że nic nie przychodziło mi łatwo, a jednak przy nim czułam się tak, jakbym nie zasługiwała na tę odrobinę radości, którą czerpałam z pracy i z mojej przybranej rodziny. Jakbym była jakąś oszustką.

    Wyprostowałam się, czując się zbyt obnażoną przez ten jego gest i zerknęłam na ekran telefonu, starając się zapanować nad zdenerwowaniem, które mnie ogarnęło.

    — Bajka, jasne. — Pokiwałam głową, powstrzymując się od skrzywienia i przeniosłam spojrzenie na przyjaciółkę. — Co przypomina mi, że muszę lecieć. Dallas na mnie czeka — wyjaśniłam, kłamiąc.

    Miałam jeszcze dwie godziny do spotkania, ale Tommy nie miał o tym pojęcia i liczyłam, że dziewczyna mnie nie wyda.

    Nie mogłam tak stać, wymieniać się z nim uprzejmościami i udawać, że nic się nie stało.

    Przeżyliśmy wspólny koszmar. Nie połączył nas. Nie zjednoczył, a oddalił. I to był fakt. Żadne z nas nie chciało tego zmieniać. Tolerowaliśmy się ze względu na Brada. Dopóki żył, stwarzaliśmy pozory i przybieraliśmy dobrą minę do złej gry, ale ta konieczność zniknęła. Odeszła wraz z moim najlepszym przyjacielem.

    Straciliśmy go. Oboje.

    — Ale... co z kawą? Zamówiłam już — przypomniała mi Blanka, patrząc na mnie błagalnie.

    Thomas uśmiechnął się kpiąco, pod nosem, jakby domyślił się, że to wymówka, by uciec.

    — Wypij ją z Thomasem. Z tego co pamiętam, uwielbia mocną i czarną. Nie zmarnuje się. Lecę. Muszę. Bawcie się dobrze, pa! I Tommy, powodzenia! Gratuluję raz jeszcze! — dorzuciłam nieco zbyt entuzjastycznie, mając nadzieję, że nie przesadziłam z udawaniem i nie czekając na ich reakcję, uciekłam.

    Dosłownie. Machnęłam ręką na pożegnanie i opuściłam lokal tak szybko, jakby goniło mnie stado wilków.

    Ostatkiem sił walczyłam ze sobą, żeby nie obejrzeć się za siebie. Wbrew pozorom, patrzenie na Thomasa sprawiało mi przede wszystkim przyjemność, choć jednocześnie moje myśli wędrowały w niebezpieczne rejony. Był przeciwieństwem Bradleya. Zarówno pod względem fizycznym, jak i emocjonalnym. Zawsze taki poważny, mrukliwy. Zbyt sztywny. A jednak było w nim coś takiego...

    Potrzebowałam dystansu. Musiałam rzucić się w wir pracy, żeby przez kolejne dwie godziny nie wzdychać do faceta, który mnie nie znosił.

***

    Z rozmyślań wyrwał mnie dźwięk wiadomości, więc odczytałam ją, upewniając się, że lada moment taksówka będzie pod biurowcem. Zebrałam dokumenty, zamknęłam klapkę od laptopa i wyszłam z biura, kierując się w stronę wind.

    Wcisnęłam przycisk, by przywołać jedną z nich, jednocześnie kątem oka dostrzegając Kena, który zmierzał w moim kierunku.

    Przekręciłam głowę, by swobodniej mu się przyjrzeć i uśmiechnęłam się do niego szeroko, szczerze, ciesząc się na jego widok.

    — Słoneczko, już wychodzisz? — zagaił wesoło, gestem dłoni wskazując mi, bym pierwsza weszła do windy, której drzwi się rozchyliły.

    Tak też zrobiłam, wciskając przycisk odpowiadający za parter.

    — Jedziesz na parking? — zapytałam, a gdy pokiwał głową, wybrałam kolejny kwadracik, tym razem z oznaczeniem podziemia. — Pozdrów Tracey — dodałam, przypominając sobie, że to po nią się właśnie wybierał.

    — Oczywiście, zapytałbym, czy jesteś gotowa na spotkanie, ale obraziłbym cię tym pytaniem — zauważył, uśmiechając się do mnie pobłażliwie, uświadamiając mi tym samym, jak dobrze mnie znał.

    Zaśmiałam się cicho, porzucając maskę opanowanej i chłodnej osoby.

    — A oboje wiemy, że nie byłbyś w stanie poradzić sobie z moim gniewem, wujaszku — zażartowałam, szturchając go lekko dłonią w ramię.

    Pokiwał z rozbawieniem głową, poruszając sugestywnie brwiami i oparł dłoń na torsie, po stronie, gdzie umiejscowione było serce.

    — Nie przeżyłbym tego, zdecydowanie nie. — Pokiwał głową, podłapując w mig żart.

    Winda zatrzymała się na parterze, wydając z siebie charakterystyczny dźwięk, przywołując nas tym samym do porządku.

    — Bawcie się dobrze, do zobaczenia jutro — rzuciłam, uśmiechając się ostatni raz.

    Pospiesznie ucałowałam go w policzek i wycofałam się, machając mu jeszcze ręką poprzez ramię. Gnając do drzwi wyjściowych, dostrzegłam taksówkę, która zatrzymała się przy krawężniku.

    Punktualnie — co ceniłam.

    Wsiadłam do samochodu, podałam adres i oparłam się wygodniej na fotelu, skupiając się na tym, by ostatni raz przejrzeć zawartość teczki, którą miałam przy sobie.

    Lubiłam być przygotowana na spotkanie, niezależnie czy dotyczyło ono mniejszych, czy większych spraw. Każdego klienta traktowałam tak samo, z szacunkiem. Byłam profesjonalna.

    W taksówce spędziłam jakieś czterdzieści minut, ponieważ nawet tak doświadczony i sędziwy kierowca, jak ten, który mi się trafił, nie potrafił zdziałać cudów i latać. Czasami miałam wrażenie, że łatwiej i szybciej  byłoby w Nowym Jorku przejść z miejsca na miejsce pieszo, niż komunikacją miejską. Niezależnie od jej formy.

    Wysiadłam pod hotelem, wcześniej regulując należność, a nawet zostawiając sowity napiwek, ponieważ mężczyzna nie próbował mnie zagadywać, co było wielkim plusem. Pozwolił mi skupić się na pracy. Podziękowałam mężczyźnie skinieniem głowy, gdy ten otworzył przede mną drzwi i poprawiłam materiał sukienki, która nieco osunęła się na moich udach.

    Zerknęłam na zegarek, orientując się, że miałam dosłownie kilka minut do spotkania i skierowałam się do restauracji, gdzie pan Dallas miał przebywać.

    — Dzień dobry, miała pani rezerwację? Jest pani gościem? Życzy sobie pani stolik?  — Ledwo zdołałam przekroczyć jej próg, a przede mną wyrosła jak spod ziemi kobieta, zasypując mnie gradem pytań.

    To było luksusowe miejsce. Nawet strój obsługi o tym świadczył. Kobieta ubrana była w czarno-biały uniform, a jej twarz zdobił idealny makijaż i standardowy, uprzejmy uśmiech. Jak na mój gust troszkę przesłodzony.

    — Pan Dallas na mnie czeka — odpowiedziałam, nie zmieniając wyrazu twarzy, krzyżując z nią spojrzenie.

    Nie czułam potrzeby uśmiechania się do niej, ale nie zamierzałam być niegrzeczna.

    Rozumiałam, że to była część jej pracy.

    — Tak. Pan Dallas już na panią czeka, proszę za mną. — Pokiwała głową i gestem dłoni zachęciła mnie do tego, bym się ruszyła.

    Tak też zrobiłam, dostrzegając znajomą postać przy jednym ze stolików.

    Ciemnoskóry. Przystojny. W garniturze, który leżał na nim niczym druga skóra. On również mnie zauważył i posłał w moim kierunku wstrzemięźliwy uśmiech.

    Skinęłam mu lekkim ruchem głowy, nie zamierzając przeszkadzać w jego spotkaniu. Byliśmy umówieni na wieczór i obydwoje szanowaliśmy własne zajęcia i kariery.

    On był synem bajecznie bogatego dewelopera, który zajmował się nieruchomościami w całym kraju i był klonem własnego ojca. Nie pozostawał w tyle, nie. Ciężko pracował, by zyskać szacunek i zasłużyć na nazwisko, które nosił.

    Kelnerka zatrzymała się po chwili, więc przywołałam się do porządku i skupiłam całą swoją uwagę na jasnowłosym mężczyźnie, który wstał z miejsca, wyciągając dłoń w moim kierunku.

    — Panno Reed, za każdym razem jest pani piękniejsza — zaczął, przyciągając moją rękę do ust, by ucałować jej wierzch.

    — Dziękuję, miło pana znowu widzieć, panie Dallas — odpowiedziałam, posyłając w jego kierunku uprzejmy uśmiech.

    Nie miałam nic przeciwko takim gestom, chociaż musiałam przyznać, że mnie zaskoczył. Nie był starym dżentelmenem. Był wysokim, całkiem dobrze zbudowanym mężczyzną, ledwo po trzydziestce, który wzbudzał zainteresowanie w płci przeciwnej. Niemałe, rzecz jasna. Grubość jego portfela była już kusząca, a przyjemna aparycja była miłym dodatkiem do całości.

    Zajęliśmy swoje miejsca, pozwalając odejść kobiecie, która przyprowadziła mnie na miejsce.

    — Nim zaczniemy, może zechce pani porzucić ten formalny ton. Damien jestem — dodał, wpatrując się we mnie uważnie.

    — Oczywiście, tak będzie prościej. Riley — powiedziałam, kiwając głową i jednocześnie ściskając  rękę, którą ponownie wysunął w moim kierunku.

    Już miałam zacząć ponownie się odezwać, gdy obok nas pojawił się kelner, oddając nam menu.

    Na całe szczęście Damien odprawił go, zamawiając dla nas tylko kawę, wcześniej uzgadniając to ze mną.

    Nie byłam głodna, ale kofeiny nigdy nie było za wiele. W końcu zrezygnowałam już z jednej kawy.

    Skupiliśmy się na przeglądaniu prezentacji, wymianie uwag i rozmowie o projekcie, który oczywiście zaakceptował, co było tylko zwyczajną formalnością, ponieważ cała reklama została stworzona specjalnie dla niego, uwzględniając każdą z jego wskazówek.

    — Nie chciałbym być niegrzeczny, ale czy tam w rogu nie siedzi Stanley Allen? — zapytał, zmieniając temat.

    Odłożyłam dokumenty, pakując je do teczki i uniosłam głowę, krzyżując ze sobą nasze spojrzenia.

    Nie podążyłam wzrokiem za nim, co byłoby dość naturalną reakcją i uśmiechnęłam się pobłażliwie.

    — Tak. Ma tutaj spotkanie. Zauważyłam go wcześniej. Znasz go? — odpowiedziałam uprzejmie, nie do końca rozumiejąc jego pytanie.

    — Nie osobiście, ale sporo o nim słyszałem. Szczególnie to, że jest twoim długoletnim partnerem — zauważył, uśmiechając się jednoznacznie.

    Zmarszczyłam brwi, oparłam łokcie na blacie stołu i przyłożyłam palce wskazujące do ust.

— Czy to ważne, kto z kim sypia? — odbiłam pytanie, może nieco zbyt złośliwie i uśmiechnęłam się dumnie. — Aczkolwiek tak, jesteśmy ze sobą związani od czterech lat. Poznaliśmy się na studiach — przyznałam, nie zamierzając urazić zbytnio mężczyzny.

    Zraniona duma wielokrotnie była przyczyną zerwanych umów. Mimo że nasza agencja była jedną z najlepszych, nie mogłam pozwolić sobie na utratę klientów.

    — Szkoda, liczyłem, że posiadam błędne informacje i dasz namówić się na drinka dzisiaj wieczorem — wyjaśnił, a ja uśmiechnęłam się, kręcąc nieznacznie głową.

    — Stanley był szybszy, jesteśmy umówieni na ten wieczór — przyznałam, dopijając resztę kawy.

    — I najpewniej na każdy kolejny.

    Nie skomentowałam tego, spojrzałam tylko na niego, odłożyłam dokumenty do teczki i uśmiechnęłam się, ponieważ moja praca dobiegała końca.

    — Wracając do tematu, możemy podpisać dokumenty i wziąć się za realizację kampanii?

    — Oczywiście. — Przytaknął, więc wyjęłam umowy z torebki, podając mu przy okazji pióro.

    — Czyń honory jako pierwszy.


Cześć, Pchełki!
Wrzucamy kolejny rozdział, bo tak, bo w sumie jesteśmy ciekawe, co myślicie o Panie T? Jak wrażenia? Co myślicie? No, czekamy na komentarze,
ściskamy. 


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro