𝟙𝟘.𝟛

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

          Obudził mnie potworny hałas, który dobiegał z salonu i choć z całych sił zaciskałam oczy, próbując odpędzić okropne obrazy, podsuwane mi przez wyobraźnię, nie miałam magicznej mocy, która uciszyłaby odgłosy kłótni.

          W tamtym momencie naprawdę chciałam, żeby świat się zatrzymał.

          Z trudem usiadłam na łóżku i schowałam twarz w dłoniach.

          Miałam już dostatecznie dużo lat i pijackich wieczorów na koncie, by wiedzieć, że alkohol nie rozwiązywał problemów, a jednak wciąż gubiło mnie to, że próbowałam w ten sposób zagłuszać swój ból i pokręcone myśli. I faktycznie, upijając się, pozwalałam sobie odpłynąć. Na zwyczajny moment, złudną chwilę, ale jednak udawało się.

          Miałam wrażenie, że koniec świata jest już blisko, a przynajmniej chciałam, żeby tak było, gdy próbowałam przyzwyczaić wrażliwe oczy do światła, które wpadało przez okno mojej dawnej sypialni. Byłam wdzięczna Blakeowi, że mogłam zająć jedyne wygodne łóżko w mieszkaniu, podczas gdy on skazywał się tym samym na niewygodną kanapę. Żałowałam jednak, że nie opuściłam rolet. Nie byłam gotowa na taki poranek. Czułam się jak kupa gówna. Pragnęłam, aby coś skróciło moją mękę. Definitywnie.

          Najgorsze w tym wszystkim było to, że to nie skutki picia alkoholu tak na mnie działały, a poczucie winy. Zawiodłam jedynego człowieka, który był ze mną od samego początku, bez względu na wszystko. Nie oczekiwał w zamian wiele. Pragnął jedynie miłości i szacunku, a ja nawet tyle nie potrafiłam mu dać.

          Zawiodłam.

          Siebie.

          Stanleya.

          I właściwie wszystkich.

          Wiedziałam, że nawet Bradley nie byłby zachwycony moim zachowaniem, ponieważ w jakiś sposób pogrywałam sobie z jego bratem. Chociaż... właściwie przez cały czas to Thomas pogrywał ze mną. To on mnie pocałował. Gdyby nie on, do niczego by nie doszło.

          Zaklęłam cicho, uderzając dłonią w czoło. Łatwo było szukać winnych, zwłaszcza gdy samemu ponosiło się odpowiedzialność.

          — Zamknij się i w końcu mnie posłuchaj — wrzasnął Blake, a ja aż podskoczyłam na łóżku. Nigdy nie słyszałam go w takim wydaniu. Bywał arogancki w stosunku do Stanleya, lubił się zgrywać, pajacować, ale nie zależało mu na posłuchu. Ignorował otoczenie z taką samą łatwością, jak wszyscy dookoła tolerowali jego błaznowanie. Agresja w jego głosie sprawiła, że zebrałam w sobie całą energię, błyskawicznie odnalazłam koszulkę w szafie, którą wypełniały już nie moje ubrania, narzuciłam ją na bieliznę, w której spałam i ruszyłam w samo piekło.

          Może i nie powinnam się wtrącać — zapewne tak byłoby lepiej — ale ból głowy, który świdrował moją czaszkę, sprawił, że dałam sobie prawo do tego. Musiałam działać. Potrzebowałam ciszy i spokoju, by móc się nad sobą dalej użalać.

          Zamarłam w samym progu.

          — Bóg mi świadkiem, że nie wiem, co ona w tobie widzi, ale... coś widzi. Nie spieprz tego, bo naprawdę mnie wkurwisz i pożałuję swojej decyzji. To nie jest odpowiedni czas, byś dalej zgrywał dupka, nie w stosunku do niej i na pewno nie w tej sytuacji.

          Blake przypierał Thomasa do ściany, trzymając zaciśnięte pięści na jego czarnej, skórzanej kurtce. Był podobnej postury, co jego przeciwnik, ale domyślałam się, że Harrison musiał być równie zaskoczony tymi wydarzeniami, co ja, skoro nie próbował się wyrwać. Przynajmniej przez chwilę.

          Wycofałam się, ponieważ moją pierwszą myślą była automatycznie ucieczka. Nie chciałam go jeszcze spotkać ani tym bardziej z nim rozmawiać. Wolałam wyjaśnić wszystko ze Stanleyem i trzymać się od Thomasa z daleka.

          Nie był dla mnie dobry. Ani dla mnie, ani dla moich nerwów, ani dla mojego serca. Wprowadzał chaos.

          Przylgnęłam do ściany, przymykając oczy, łudząc się, że tym sposobem uspokoję szaleńczy rytm serca. Zdradziecki organ reagował już nawet na przyjemny tembr jego głosu.

          — Nie wiem, czy to dobry pomysł — zaczął Thomas, niezbyt pewnie.

          Chyba tylko dlatego pozostałam na miejscu, nie ruszając się nawet o milimetr. Chciałam trzymać się od niego z daleka, a jednocześnie zżerała mnie ciekawość, co takiego miał do powiedzenia.

          — Do reszty cię pojebało, jeśli ci na niej zależy, działaj. To proste — warknął Blake. — Jeśli teraz tego nie zrobisz, mój brat w końcu przełknie swoją dumę i naprawdę weźmie się do dzieła. A ona mu na to pozwoli, bo jest dla niej ważny i w przeciwieństwie do ciebie, nie zwodzi jej. Nie chcę, żeby była nieszczęśliwa. Zasługuje na to, by ktoś przywrócił ją do życia. Nie widziałeś jej wczoraj... Taka wersja Riley totalnie mnie rozbraja.

          Nie miałam pojęcia, co w niego wstąpiło i dlaczego miał w sobie tak wiele złości, ale wolałam tego nie analizować.

          Wystarczało mi poczucie winy z powodu Stanleya, nie chciałam dowalać sobie jeszcze przez fakt, że i inni cierpieli.

          — Od lat ją gonię, próbuję złapać, schwytać. I, gdy już ją mam, gdy tak mi się wydaje, ona ucieka jeszcze dalej. Chciałbym, Bóg mi świadkiem, że naprawdę bym chciał, ale za każdym pieprzonym razem, ona ucieka. Nie pozwala mi się zbliżyć i wierzę jej w to, wiesz? Wierzę, że ona naprawdę mnie nie chce w swoim życiu. Więc jej na to pozwalam, a później przypominam sobie, że nie potrafię tego tak zostawić. Jej zostawić — oświadczył z mocą Thomas.

          Tak mocno przywarłam do ściany, że nie widziałam go, słyszałam tylko kolejne kroki, jakieś dziwne trzaski, które sugerowały mi, że się przepychali. Nie miałam co do tego jednak pewności.

          — Chciałbym sobie odpuścić. Chciałbym odejść, zostawić to za sobą, ale kurwa, nie potrafię żyć w świecie, w którym nie ma jej. Ona jednak, stary... Pocałowałem ją, a ona nawet się nie zająknęła, rozumiesz? Otarła usta i spojrzała na mnie w taki sposób, że... — przerwał na moment, najwyraźniej próbując się opanować. — Kocha Stanleya i najwyższa pora, byśmy wszyscy to zrozumieli i zaakceptowali. Kocha Stanleya, nie ma w jej sercu miejsca dla mnie. Nigdy nie było — wyznał.

          Serce mi się ścisnęło i na moment zatrzymało w klatce piersiowej. Zamrugałam pospiesznie, nie potrafiąc nad sobą zapanować. Zakryłam dłonią twarz, nie chcąc pozwolić, by szloch wyrwał się z mojego gardła.

          Thomas Harrison był jak skała. Niezniszczalny, a mimo to zraniłam także jego. Jednocześnie miałam ochotę wparować do salonu i mu przyłożyć. Jak on śmiał mówić tak do Blakea, skoro nigdy wcześniej nie próbował zdobyć się na taką szczerość w rozmowie ze mną? Znałam go od wielu lat. I równie długo zajmował moje serce, choć jedyne co potrafił mi ofiarować, to marne resztki.

          — Mam wrażenie, że i ty i mój brat słuchacie tej dziewczyny, ale żaden z was jej nie słyszy. I tak naprawdę nie rozumie — odwarknął mu Allen. — Nie wiem, czemu wydawało mi się, że zmuszę cię, byś wyciągnął wreszcie te cholerne jaja z tyłka i pokazał w końcu, że je masz.

         Wstrzymując oddech, czekałam na reakcję Thomasa. Przerażająca cisza, która nagle się pojawiła, pchnęła mnie w ich stronę. Nie potrafiłam dłużej się ukrywać.

          Thomas najpewniej w końcu, by zareagował, jakoś. Nie doczekałam się jednak tego, ponieważ zauważył mnie ponad ramieniem swojego napastnika. Odchrząknął, zmuszając tym samym Blakea do tego, by się odsunął.

          — Blakey, co ty zrobiłeś? — szepnęłam, gdy zobaczyłam, jak Stanley wchodzi do domu. Zdezorientowana patrzyłam na mężczyzn, którzy mnie otoczyli i nie mogłam wyzbyć się uczucia, że znajdowałam się w pułapce. To nie mogło skończyć się dobrze.

          — To przysługa, złośnico.

          Akurat! Nie wiedziałam, co strzeliło mu do głowy, by dzwonić do Thomasa i Stanleya w tym samym czasie, ale wolałam tego nie analizować. Mój poziom złości był już wystarczająco wysoki. Nie potrafiłam wyrzucić z myśli wypowiedzi Lucyfera, a Bóg mi świadkiem, naprawdę tego chciałam. I potrzebowałam. Dla własnego spokoju.

          Potrząsnęłam głową i zmrużyłam oczy, powracając z uwagą do Stanleya, który stał przede mną, czekając.

          Już wczoraj podjęłam decyzję, a gdy spojrzałam na jego napiętą twarz, byłam przekonana, że jest słuszna. Musiałam spróbować to wszystko naprawić. Starałam się zignorować nieproszoną publiczność, choć z drugiej strony, chciałam, żeby każdy z tych mężczyzn zrozumiał w końcu, jakiego dokonałam wyboru.

          — Wiem, że mogłoby się wydawać, że sama nie wiem, czego chcę, ale... Naprawdę cię potrzebuję. Naprawdę chcę z tobą być. I naprawdę nie wyobrażam sobie życia bez ciebie. Jestem świadoma tego, że moje słowa cię zabolały, ale nie mogłabym przed tobą ukrywać prawdy. Nie chcę cię okłamywać, nie zasługujesz na to — zaczęłam, zagryzając do wewnątrz dolną wargę.

          Przesunęłam po niej zębami i jęknęłam cicho, pocierając dłonią czoło. Niczego mi nie ułatwiał. Stanley po prostu stał i wpatrywał się we mnie z twarzą bez wyrazu. Jakby nic go to nie obchodziło. Wiedziałam, że była to jego reakcja obronna, pancerz, ponieważ sama stosowałam tę metodę przez długie lata. Nie mogłam go za to winić.

          — Błagam, powiedz cokolwiek. Chcę spędzić z tobą życie. Jestem gotowa lecieć do Vegas w każdej chwili i zostać twoją żoną, muszę tylko wiedzieć, że zdołasz mi wybaczyć, kochanie. Naprawdę potrzebuję, byś mi wybaczył, byś mnie nie zostawiał, bo nie wyobrażam sobie życia bez ciebie — dodałam z mocą, robiąc kilka kroków, by pokonać dzielącą nas odległość.

          Oparłam dłonie na jego torsie i jęknęłam cicho.

          — Riley, ty nie wyobrażasz sobie życia beze mnie, a ja bez ciebie nie potrafię żyć — zauważył.

          Nie chciał mnie zranić, byłam tego pewna, ale jednak to właśnie zrobił. Przełknęłam cicho ślinę i zamrugałam powiekami, nie chcąc się rozpłakać. To nie był czas na łzy, które miałyby wzbudzić jego litość bądź poczucie winy.

          — Stanley, kocham cię — powiedziałam cicho, wpatrując się wprost w jego oczy.

         — Więc wyjdź za mnie. Nie w kaplicy w Las Vegas, wyjdź za mnie naprawdę. Przy tłumie gości, przy urzędniku, wyjdź za mnie naprawdę, Riley — poprosił, łapiąc moją twarz w swoje dłonie. — Pierścionek zaręczynowy jest w domu. Będziesz mogła go założyć, gdy będziesz gotowa, gdy naprawdę właśnie tego będziesz chciała. Nas razem. Naszego życia. I błagam cię, w imię naszej miłości, nie przyjmuj go, bym poczuł się lepiej. Założysz go, dopiero gdy naprawdę będziesz tego chciała. Gdy zrozumiesz, że jestem tym jedynym, tym na całe życie. O nic więcej cię nie proszę. Nie dawaj mi teraz nadziei, tylko po to, by później zmiażdżyć moje serce. Nie przeżyłbym tego — poprosił.

          Jego oczy się zaszkliły, a głos nieco mu zadrżał.

          Wiedziałam i widziałam, jak wiele go tego słowa kosztowały.

          Nie skomentowałam ich. Wspięłam się na palce i połączyłam nasze wargi w czułym, pełnym obietnic pocałunku.

          Stanley Allen był moją przyszłością, bez wątpienia.

          Miałam nadzieję, że dobrze wykorzystam drugą szansę.

          — Detektyw Mosby, zajmie się twoją sprawą Riley. Gdy będziesz gotowa złożyć zeznania, kieruj się prosto do niego. Nie zignoruje cię — powiedział szorstko Thomas, przerywając nasze przedstawienie.

          Chciałam na niego spojrzeć, ale spuścił głowę i ruszył do wyjścia tak szybko, jakby za nim się paliło.

          — Znajdziemy Blankę, Riley — zapewnił mnie Stanley, przyciągając mnie do siebie.

          Wybrałam.



Cześć, Pchełki!
Jeśli możecie #zostańciewdomu, a my zapraszamy na kolejną część przygód naszej Riley. Dajcie znać, co myślicie. Mam ochotę zamordować wtt za to, co wyczynia mi z tekstem, więc prześlijcie mi nieco miłości, nam! Kochamy Was! I dziękujemy za cierpliwość.
Ściskamy

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro