𝟙𝟚.𝟙

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

          Wzdrygnęłam się, słysząc nad sobą podniesiony głos asystentki. Wpadła do mojego biura jak burza i wybudziła mnie z drzemki, którą najwyraźniej sobie ucięłam, przeglądając kosztorysy. Ostatnio często mi się to zdarzało. Wiedziałam, że uciekając w wir pracy, próbowałam wyrzucić z mojej głowy wydarzenia z ostatnich dni, ale to był jedyny, w dodatku w miarę skuteczny sposób, żeby jakoś przetrwać — zmęczyć się tak bardzo, by zasnąć z wycieńczenia; wypierać rzeczywistość tak długo, aż sama nie zapuka do moich drzwi.

          Byłam tak zdezorientowana, że podskoczyłam na kanapie i w ostateczności z hukiem upadłam na ziemię, uderzając kością ogonową o posadzkę. Papiery rozsypały się dookoła, ale zignorowałam to. Ból był tak dominujący, że aż mnie zatkało, a nawet skutecznie otrzeźwiło.

          — Co, do cholery? — warknęłam na Asli, choć tak naprawdę to nawet nie była jej wina. Nie powinnam zwijać się w kłębek na kanapie i zasypiać, gdy nadal czekało na mnie tak wiele obowiązków i spraw. Świat się nie zatrzymał tylko dlatego, że moje życie kolejny raz się rozsypało.

          Kobieta zignorowała mój nieprzyjemny ton i podeszła do mnie. Odłożyła tablet na stolik do kawy i zajęła się zbieraniem kartek, od razu je sortując. Perfekcyjna do bólu.

          Obserwowałam ją uważnie, rozmasowując obolałe miejsce.

          Asli wciąż potrafiła mnie zaskoczyć, choć wydawało mi się, że po tylu latach wspólnej pracy, znałyśmy się naprawdę dobrze. Ta kobieta miała wiele twarzy i ceniłam każdą z nich. Potrafiła być twarda i nieustępliwa. Wdzierała się w moje życie jak taran i choć wielokrotnie rzucałam jej w twarz swoją nadrzędną pozycją w hierarchii tej firmy, zbywała moje ostrzeżenia i pouczenia, jakbym była jedynie krnąbrnym dzieckiem, z którym doskonale potrafiła sobie radzić. W pewnym stopniu mnie to uwierało, ale prawda była taka, że Asli pracowała w naszej agencji na długo przede mną i choć próbowałam jej szefować, to ona wielokrotnie sterowała mną — zawsze w dobrej wierze ­— i nie mogłam się na nią złościć.

          Bywały momenty, kiedy patrzyła na mnie tymi swoimi wszystkowidzącymi oczami i wiedziałam, że choćbym próbowała się ukryć, nie zdołam przed nią umknąć. Ona mnie widziała. Naprawdę widziała. I najbardziej ceniłam ją właśnie za to, że choć bez słów i zbędnych pytań, dostrzegała co się ze mną dzieje, nie drążyła tematu, kiedy naprawdę byłam o krok od załamania się. Potrafiła odpuścić, mimo że to nie leżało w jej naturze. Wiedziała, czego mi potrzeba, chociaż zazwyczaj sama nie miałam o tym pojęcia.

          I tym razem nie dawała po sobie poznać, że widzi moje dziwne zachowanie, a przecież nie starałam się go ukryć. Nie miałam na to siły.

          — Przepraszam, mogłabyś podać mi kawę? — Zreflektowałam się dość szybko, uświadamiając sobie, że nie miałam prawa wyżywać się na pracowniku.

          Fakt, że moje życie przypominało koszmar na jawie, nie sprawiał, że mogłam przelewać negatywne emocje na otoczenie.

          — Za trzydzieści minut masz zebranie organizacyjne dotyczące imprezy pożegnalnej — powiedziała niezrażona, spoglądając na mnie. Coś w moim wyglądzie sprawiło, że na chwilę zamilkła, a nawet skrzywiła się nieznacznie. W jej spojrzeniu było pełno współczucia, którego nigdy wcześnie w nim nie widziałam. — Ty płaczesz?

          Automatycznie dotknęłam dłonią policzków, wyczuwając pod nimi ślady łez. Nie byłam tego świadoma, ale najwyraźniej faktycznie płakałam.

          — Cóż, bolało... mocniej niż przypuszczałam — wysiliłam się na kiepski żart, zmuszając własne ciało do ruchu. Nie było to łatwe, ale po chwili, przyzwyczaiłam się do bólu, który powodował dyskomfort. Przeciągnęłam się i ponownie skupiłam uwagę na Asli. — Błagam, kawa. Potrzebuję kawy — powtórzyłam, nie chcąc dyskutować z nią o mojej kiepskiej formie.

          Starałam się zachować pozory, ale w ostatnim czasie wychodziło mi to coraz gorzej. Thomas odszedł i to najwyraźniej był mój przysłowiowy gwóźdź do trumny. Nie potrafiłam sobie z tym poradzić.

          Rodzice wyjechali. Blanka zniknęła, a on odszedł. Mój świat nie mógł już nigdy wyglądać tak samo.

          Codziennie walczyłam o to, żeby wynurzyć się z otchłani żalu i smutku, w której tkwiłam. Starałam się funkcjonować normalnie, choć wszystko we mnie krzyczało, że to nie ma tak naprawdę znaczenia.

          Choć wiele wysiłku sprawiały mi na pozór proste czynności, musiałam czymś zająć umysł i ciało. Impreza pożegnalna jednego z pracowników była tak naprawdę ostatnią sprawą, o jakiej chciałam myśleć, ale obawiałam się, że jeśli nie skupię się na niej, zwinę się w kłębek we własnym łóżku i pogrążę w rozpaczy. Obiecałam sobie, że do tego nie dopuszczę.

          — Podam ci kawę, oczywiście. Chciałam jeszcze dodać, że dzwonił niejaki Ryder, nie podał nazwiska, ale nalegał na spotkanie. Będzie tu za moment — dodała, uśmiechając się w swój charakterystyczny, pełen troski i zrozumienia sposób. Jakby wiedziała więcej, niż mi się wydawało.

          — Ryder? — powtórzyłam, pocierając dłonią twarz. — Tak, wciskaj go w grafik, jak tylko będzie taka możliwość i jeśli takie będzie jego życzenie — poprosiłam, opierając drżącą dłoń na karku, chcąc go rozmasować.

          — Mogę wiedzieć, kim ten człowiek jest? — zapytała, przyglądając mi się badawczo, ale też z nadzieją.

          — Nie zdradzam Stanleya — odparłam natychmiast, domyślając się, w jakim kierunku poszybowały jej myśli. — Im mniej wiesz, tym lepiej śpisz. Podaj mi, proszę, tę kawę i przygotuj wszystko na zebranie — ponowiłam swoją prośbę, wysilając się na lekki uśmiech.

          Nie czekałam już na jej reakcję. Skierowałam się do łazienki, która przylegała do mojego gabinetu. Od razu odnalazłam własne odbicie w lustrze i tak samo szybko tego pożałowałam. Włosy miałam w nieładzie, na policzku odciśnięty ślad niewygodnego podłokietnika i napuchnięte oczy. W ostatnim czasie płakałam więcej niż zazwyczaj. I to było widać.

          Opłukałam twarz zimną wodą, wklepałam pod oczy korektor, którego zapas zawsze miałam w szafce pod zlewem i rozczesałam włosy, spinając je w ciasny, mocno wygładzony kucyk. Tyle musiało mi wystarczyć. Poprawiłam materiał pogniecionej koszuli, notując w myślach, że powinnam się jeszcze przebrać przed spotkaniem, o ile w ogóle coś uda mi się znaleźć w moich ubraniowych zapasach. Właściwie przydałoby się przynieść do biura kilka świeżych koszul.

          Wracałam do biura, w akompaniamencie rozmowy Rydera i Asli, która proponowała mu coś do picia. Odmówił i ją odprawił, więc gdy pojawiłam się w pomieszczeniu, był już sam.

          — Ryder, cześć — powitałam go, posyłając w jego kierunku blady uśmiech. Gestem dłoni wskazałam mu fotel, chcąc, by go zajął, a ja wybrałam drugi. — Co cię do mnie sprowadza? — zapytałam, wpatrując się w niego.

          Czułam się niezręcznie w jego obecności i wyczuwałam, że dla niego także nie była to przyjemna wizyta. Nadal był niezwykle atrakcyjnym mężczyzną, ale i na jego twarzy dostrzegłam oznaki zmęczenia. Zapuścił zarost, który nie do końca mu pasował, choć wydawało mi się, że sam zdążył się już przyzwyczaić do swojego nowego wcielenia, bo ciągle gładził brodę. Nie skomentowałam tego jednak. To nie była moja sprawa.

          Wciąż pamiętałam przebieg naszego ostatniego spotkania i miałam w głowie jego podejrzenia, które — choć absurdalne — nie dawały mi spokoju. Nie znaczyło to jednak, że zastosowałam się do jego prośby.

          Przede wszystkim postanowiłam zaufać Thomasowi i wykonać jego polecenie. Wierzyłam, że świadomie nie sprowadziłby na Blankę niebezpieczeństwa. Odkąd pamiętam, oboje chcieliśmy ją chronić, bez względu na to, w co się wpakowała.

          Spotkanie z detektywem Mosbym było konieczne. Okazał się w pełni profesjonalny i nawet jeśli nie do końca wierzył w moje złe przeczucia, obiecał zająć się sprawą zaginięcia mojej siostry. Zresztą — przeczucia, czy nie ­­ — nie dało się ukryć, że Blanka zniknęła i nikt nie miał z nią kontaktu od wielu dni.

          Choć wciąż nie miałam żadnych wieści od policji, byłam spokojniejsza, wiedząc, że sprawa została zgłoszona i więcej osób się nią interesuje. Przynajmniej tyle mogłam zrobić.

          — Witaj, Riley — odwzajemnił uśmiech, a w jego oczach pojawiło się coś charakterystycznego. Nie sądziłam, że zrozumienie ze strony praktycznie obcego człowieka mogło być tak kojące. — Informacje. Jak zawsze — odparł, wyciągając z kieszeni pendrive. — Twoja asystentka zostawiła ci kawę na biurku.

          — Och, dziękuję — powiedziałam, uśmiechając się pod nosem, chociaż Asli nie była świadkiem mojej wdzięczności. — Nie napijesz się ze mną?

          — Nie. Spieszę się. Chciałem tylko przekazać ci informacje i dowody, które mogą ci się przydać — oświadczył, kierując się do mojego biurka, by sięgnąć po mój laptop.

          Otworzył go i zalogował się, bez najmniejszego problemu omijając moje hasło. Nie miałam pojęcia, jak to zrobił, ale nie dociekałam. W końcu nauczyłam się, jak cenne może być milczenie. Wsunął pendrive i otworzył go, wpisując jakieś kosmicznie długie hasło. Podniosłam się więc z fotela i ruszyłam za nim, chcąc zobaczyć, co takiego chciał mi pokazać. Nie zjawiłby się bez zapowiedzi w agencji, gdyby to nie było ważne.

          Na tę myśl moje serce zabiło nieco szybciej, a tętno przyspieszyło. Wiedział coś, a ja potrzebowałam chociaż cienia nadziei, na to, że sytuacja przestanie być tak beznadziejna. Wytarłam spocone dłonie w materiał cygaretek, biorąc głęboki wdech.

          — Informacje? Dowody? — dopytywałam, nie mając pojęcia, o czym on mówił. — Masz jakieś informacje o Blance? — zapytałam, nie ukrywając własnej nadziei.

          Naprawdę chciałam, by moja siostra wróciła. Cała i zdrowa. W tamtym momencie potrzebowałam jej, jak jeszcze nigdy. Tylko ona mi została. Nie było już Bradleya i Thomasa. Z naszej paczki z przeszłości, została mi tylko ona.

          Skrzywiłam się na tę myśl, karcąc sama siebie. Nie mogłam się dołować. Nie chciałam tego. To nie był dobry czas ani miejsce. Zamrugałam pospiesznie, czując pod powiekami znajome pieczenie, które zwiastowało nadejście łez.

          — Nie, jakiś czas temu... Thomas prosił mnie, bym coś sprawdził w związku z plagiatem i niejaką Anette Benson. Sprawdziłem to — odpowiedział, a ja mimowolnie pozwoliłam, by grymas niezadowolenia pojawił się na moich wargach.

          Dźwięk jego imienia nadal odbijał się o ściany mojej czaszki, wywołując palące poczucie winy. Nie byłam gotowa, by o nim mówić, by go wspominać. Rana, którą po sobie pozostawił, wciąż była zbyt świeża. Nie dało się jej ignorować, ale wkładałam cały wysiłek w to, by odsuwać od siebie rzeczywistość. Powinnam być silna i twarda. Każdy tego ode mnie oczekiwał, ponieważ sama do tego doprowadziłam. To były konsekwencje moich decyzji.

          Zamrugałam, nadal walcząc z chęcią płaczu. Sama myśl o nim sprawiała, że miałam ochotę schować twarz w poduszkę i wyć. Z rozpaczy i bezsilności.

          — Anette? — powtórzyłam głupio. — Thomas cię o to prosił?

          Kwestia plagiatu mnie nie dziwiła. Właściwie z tego powodu został wprowadzony w całą sprawę, ale nie spodziewałam się, że grzebał również przy problemie z panną Benson. Nigdy mu o niej nie wspominałam. Chociaż Blake wspomniał, że zamierzał szukać pomocy wszędzie, gdzie się tylko da. Najwyraźniej jego opcją był również Thomas. Nie dziwiłam się temu, ponieważ Harrison naprawdę był człowiekiem, któremu można było powierzyć własne życie, a on zrobiłby wszystko, co w jego mocny, by je ochronić. Taki właśnie był. Wybuchowy, ale gotowy do poświęceń. Aż do końca.

          Pokręciłam głową, odganiając od siebie niechciane myśli. To nie był dobry czas, by go wspominać. Byłam w pracy, miałam mnóstwo obowiązków, które wymagały ode mnie zaangażowania. Nie mogłam się rozlecieć. Zbyt wiele razy w przeszłości sobie na to pozwoliłam. Tym razem nie mogłam. Zamierzałam być skałą. Nie do ruszenia, trwałą.

          — Tak, Ri. Poprosił mnie o to, a jako jego przyjaciel, zamierzam wywiązać się z obietnic. Zacznę od Anette. Tu masz wszystkie dokumenty — powiedział, przesuwając laptop tak, bym mogła zobaczyć ekran. Od razu zauważyłam jakieś arkusze kalkulacyjne. Otworzył jeden z plików, który pobieżnie przeczytałam.

          — Jest zadłużona? — zapytałam, mrużąc podejrzliwie oczy. — Czy źle to interpretuje?

          — Dobrze. Ona i jej rodzina mają długi, spore długi. Wyprzedają majątek. Grozi im bankructwo i utrata firmy. To całkiem dobra motywacja do tego, by szantażować Allenów. I spróbować wkupić się w ich łaski. Ich fortuna mogłaby jej pomóc, tak sądzę — dodał, czytając mi dosłownie w myślach.

          Wiedziałam, że sama dotarłabym do tych informacji nieco później.

          — Dziękuję, to sporo zmienia. Przekażę to Blake­'owi. — Spojrzałam na niego, wysilając się na lekki, nieznaczny uśmiech.

          — Sprawdziłem też trochę nagrań z kamer i innych takich — skrócił swoją myśl, by jak najszybciej przejść do sedna sprawy. — Jeśli jej informacje o ciąży są prawidłowe i nie kłamie, Blake mógłby być ojcem jej dziecka. Sypiała z nim w tamtym okresie. Nie tylko z nim, ale jednak pijany, często lądował w jej mieszkaniu — skomentował, niszcząc moje przekonania. — Wydaje mi się, że mogła mu coś dosypywać. Z nieoficjalnych źródeł wiem, że nie byłby to jej pierwszy raz. Spróbuję zorientować się, gdzie chodzi do lekarza i czy w ogóle ma jakieś wizyty w najbliższym czasie.

          Wierzyłam Blake'owi w to, że nie mógł być ojcem jej dziecka. Wychodziło na to, że się myliłam. Jak zawsze. Nie chciałam go oceniać ani krytykować, ale złość zalała moje ciało. Dlaczego kłamał w tak ważnej kwestii i zrobił ze mnie idiotkę? Zmarszczyłam czoło, poświęcając tej myśli nieco więcej czasu. Istniała szansa, że faktycznie tego po prostu nie pamiętał? Chciałam dopytać o to Rydera, ale usłyszałam jego kolejne słowa.

          — Nie mam zbyt wiele czasu. Jest jeszcze kwestia firmy, która ukradła wasz projekt. Horizon Media LLC należy właściwie do imperium Allenów. Twój narzeczony jest ich współwłaścicielem — dodał, zrzucając na mnie bombę. — Ma większość udziałów.

          — Stanley? — zapytałam, krzywiąc się.

          Nie potrafiąc w to uwierzyć. To nie mogła być prawda. Wiedziałam, że jego rodzina miała ogromną władzę i dominowała w wielu branżach, ale od agencji reklamowych zazwyczaj trzymali się z daleka. Pokręciłam z niedowierzaniem głową. Chciałam wypytać o Anette, ale informacja o agencji skutecznie wybiła mi ten pomysł z głowy. Stanley kojarzył tę nazwę, ponieważ był współwłaścicielem. Wiedziałam, że posiadał wiele firm, którymi nie zajmował się osobiście, ponieważ miał od tego szereg pracowników. Zastanawiałam się, czy faktycznie nie skojarzył od razu nazwy tej agencji, gdy mu o niej opowiadałam, nie potrafiąc zapanować nad złością, która ogarnęła moje ciało. Jego firma ukradła mój projekt. Dzieło, z którego byłam naprawdę cholernie dumna. Zmarnowała wiele godzin pracy nie tylko mojej, ale i całego zespołu.

          — Mogłeś się pomylić? — spytałam z nadzieją.

          Nie istniała taka szansa, ale musiałam zadać to pytanie.

          — Przykro mi, Riley — odparł, kręcąc głową. — Naprawdę. Spółka należy do Allenów. Sprawdziłem to, chociaż nie było to łatwe. To nie są informacje publikowane na stronie agencji. Właściwie całkiem nieźle to ukrywają. Dokopanie się do tych informacji zajęło mi sporo czasu — poinformował, sięgając po karteczkę post-it, na której napisał kombinację przypadkowych cyfr i liter. — To hasło, zapamiętaj i zniszcz tę notatkę — polecił, oddając mi ją.

          — A wiesz coś o Blance? — Spojrzałam na niego, licząc na jakiś cud.

          Potrzebowałam dobrej wiadomości.

          — Niestety, ale pracuję nad tym. Zadzwonię, gdy się czegoś dowiem. Jak się trzymasz? — zapytał, zaskakując mnie tym.

          Uniosłam głowę i skrzyżowałam ze sobą nasze spojrzenia.

          Chciałam skłamać, miałam na to wielką ochotę, ale coś w jego tonie głosu i oczach powstrzymało mnie od tego.

          — Kiedyś będę się trzymać, pracuję nad tym — zapewniłam, przecierając dłonią twarz. Wierzyłam, że powrót na terapię mi pomoże. Tymczasem próbowałam utrzymać spokojny ton, ale daleko mi było do tego. — Świat mi się zawalił, ale jeszcze nie pozwoliłam ostatnim cegłom opaść — westchnęłam ciężko. — Dziękuję, Ryder. Naprawdę. Doceniam to, co dla mnie robisz. Nawet jeśli robisz to ze względu na... na Thomasa — zakończyłam z trudem.

          Obraz jego przystojnej twarzy stanął mi przed oczami, sprawiając, że ugięły się pode mną kolana. Nie byłam gotowa na to, by o nim myśleć.

          — Nie tylko. Lubię cię. Masz coś w sobie. Nie bez powodu Thomas się w tobie zakochał. Będę się zbierał. Gdybyś czegoś potrzebowała, znasz mój numer.

          Szczerość jego słów i prawda w nich zawarta trafiły mnie prosto w serce. Z każdą minutą uświadamiałam sobie, że zanurzając się we własnym bólu, który trawił mnie przez lata, straciłam coś, co mogło być naprawdę trwałe i prawdziwe. Chciałam dyktować swojemu sercu, czego ma pragnąć, pozostając ślepą na wszystko inne.

          A teraz emocje zalewały mnie z każdej strony; uczucia, które przez lata próbowałam stłamsić.

          Nie wiedziałam już, co tak naprawdę było prawdą w moim życiu.

          Niczego nie mogłam być tak naprawdę pewna poza jednym — utrata Thomasa skutecznie otworzyła mi oczy.






Cześć, Pchełki!
Wiemy, że ostatnia część nieco Was rozczarowała, ale przedstawienie musi trwać, więc lecimy dalej. Dziękujemy Wam za każdy komentarz. I fakt, że Riley właściwie ma już 80 tysięcy wyświetleń. Dziękujemy ślicznie. Standardowo czekamy na Wasze opinie.
Pokażcie nam swoją miłość, jeśli coś z niej jeszcze zostało. ♥️
Ściskamy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro