𝟝.𝟛

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

    Nawet nie przypuszczałam, jak bardzo Thomas mógł okazać się pomocny. Mijały godziny, a on — choć nie miał bladego pojęcia o reklamie — robił, co mógł. Poprawiał błędy, które mi umykały. Przepisywał teksty, gdy ja pracowałam nad kolejnym rysunkami i jakoś to szło.

    Chwilę po siedemnastej postawiłam ostatnią kropkę i odsunęłam od siebie tablet graficzny, odkładając również rysik. Opadłam na podłogę i przymknęłam powieki, masując palcami skronie.

    Ból głowy się nasilił, ale na całe szczęście pozbyłam się mdłości. Umierałam z wyczerpania, ale wiedziałam, że ten projekt był wart każdego wysiłku.

    Wciąż miałam szansę na wygraną. Nasza firma dalej pozostawała w grze. 

    Nowy projekt był naprawdę dobry. 

    — Riley. — Pierwszy odezwał się Thomas, po krótkiej chwili ciszy, która panowała pomiędzy nami.

    — Mhm? — wymamrotałam, zachęcając go do mówienia.

    Normalnie byłabym bardziej niemiła, ale sytuacja wymagała ode mnie tego, bym nad sobą panowała. Z drugiej strony nie miałam siły, by zmuszać się do złośliwości pod jego adresem. Pokazywał mi właśnie tę część swojej osobowości, którą tak skrupulatnie ukrywał przed światem. Jakby bycie miłym, miało sprawić, że stanie się przez to mniej męski. Wątpiłam, żeby kiedykolwiek mu to groziło. Thomas emanował testosteronem w każdym wydaniu. 

    Miło było przebywać z nim w jednym pomieszczeniu, bez konieczności szykowania się do odpierania ataków. Tak zwyczajnie, po ludzku być razem.  

    Chcąc nie chcąc musiałam przyznać, że uratował mi życie. 

    — Co teraz? Co dalej? — zapytał, więc przekręciłam głowę, by na niego spojrzeć.

    Zmrużyłam oczy i jęknęłam cicho.

    Skończyłam z projektem, ale pozostała jeszcze kwestia wydrukowania go i dostarczenia do firmy Jamesa. Najgorsze w tym wszystkim było to, że na samą myśl o jakimkolwiek ruchu, robiło mi się słabo. Całkowicie opadłam z sił. 

    — Drukarnia i firma Hetfielda. James musi zobaczyć projekt, nim upłynie ostateczny termin — oznajmiłam, wzdychając.

    Z trudem podniosłam się do pozycji siedzącej i rozejrzałam się dookoła.

    W salonie panował totalny chaos. Cała podłoga, a nawet sofa były zawalone papierami. Mój wzrok jednak na dłużej spoczął na białej ścianie, która w całości była ozdobiona fotografiami. Rodziców, biologicznych i tych przybranych. Przyjaciół. Czy samej mnie. 

    Projekt należał do Blanki, ponieważ narzekała na wystrój mojego apartamentu. Twierdziła, że jest zbyt bezosobowy, chociaż mi to pasowało.

    Jasny i nowoczesny. Nic więcej nie było potrzebne mi do szczęścia, jednak Blanka nie chciała tego słuchać. Dlatego na sofie i fotelu znajdowało się całe mnóstwo kolorowych, puchatych poduszek. Co więcej, meble również były w odcieniu mięty. 

    Pamiętam, że gdy wróciłam kiedyś do domu, przeżyłam niemały szok. Oddałam siostrze klucze na wszelki wypadek, ale nie miałam na myśli tego, by robiła mi przemeblowania. Nie pomyślałam, że podczas mojej nieobecności, zamiast podlewać kwiaty, zabawi się w dekoratorkę wnętrz.

    Nie narzekałam jednak. Musiałam przyznać, że łatwiej wracało się do miejsca, w którym cokolwiek się znajdowało. Wspomnienia. Kolory. Jakieś życie.

    Sięgnęłam po komórkę, która leżała obok i rzuciłam przepraszające spojrzenie Thomasowi, chcąc skontaktować się z Blanką.

    Musiałam powiedzieć jej prawdę, nawet jeśli wolałam ograniczyć liczbę wtajemniczonych osób do minimum. Co do niej jednak miałam pewność, że nigdy nie zrobiłaby nic, co mogłoby zaszkodzić agencji.

    Odczekałam kilka sygnałów, aż usłyszałam głos automatycznej sekretarki. Skrzywiłam się i rozłączyłam połączenie, nie zostawiając wiadomości.

    Blanka zawsze była swoistym promyczkiem w naszym otoczeniu i jednocześnie lekkoduchem. Lubiła znikać. Na dzień, dwa i pojawiać się ponownie tak, jakby wcale nie była nieobecna. Czasami zazdrościłam jej tej lekkości i poczucia, że nic nie musi. Nie potrafiłabym rzucić wszystkiego i zniknąć. Poczucie winy nie dawałoby mi spokoju.

    Blanka był po prostu inna. Wszędzie szukała pozytywów i nawet najgorsze sytuacje potrafiła obrócić w coś dobrego. 

    Dlatego nie zaskoczyła mnie jej nieobecność, choć bardzo potrzebowałam swojej przyjaciółki.

    — Nie wiem, dlaczego to robisz, ale dziękuję za pomoc — powiedziałam, wstając.

    Zakręciło mi się w głowie, więc podtrzymałam się za kanapę i zamknęłam na moment oczy, skupiając się na oddechu. 

    — Szczerze? — zapytał retorycznie, pocierając dłońmi twarz. — Ponieważ chcę naprawić błędy — przyznał dość niejasno.

    Nie zrozumiałam go, więc zmarszczyłam brwi i rzuciłam mu pytające spojrzenie.

    — Kiedyś, dawno temu, jeszcze wtedy, gdy Bradley żył, obiecałem mu, że choćby się waliło i paliło, będę ci pomagał, jeśli on nie będzie w stanie. Znałaś go. Ciągle gdzieś pędził, ciągle znikał i zależało mu na tym, byś miała swojego stróża. Zgodziłem się na to — wyznał, podnosząc się.— A potem cię zawiodłem. Zawiodłem waszą dwójkę.

    Podszedł do okna i zatrzymał spojrzenie za szybą, obserwując otaczające nas miasto. Sama lubiłam obserwować turystów, którzy pojawiali się na piątej alei. Tacy beztroscy, zabiegani. 

    — Nadal nie widzę związku — zauważyłam, pocierając dłońmi ramiona.

    Byłam wykończona i ledwo rejestrowałam, co do mnie mówił, ale bez trudu mogłam uwierzyć w to, że Bradley wymusił na nim taką obietnicę. Był do tego zdolny.

    Kochał mnie ponad wszystko i wszystkich. Nasza więź była wyjątkowa, dlatego dziura w moim sercu i duszy, nie mogła się zagoić. To nie było możliwe.

    — Po jego śmierci, zniknąłem. Nawet pozwoliłem sobie przez krótki moment obwiniać cię o to, że jego już z nami nie ma. Nie stanąłem w twojej obronie, gdy sytuacja tego wymagała. Zawiodłem, złamałem słowo, które mu dałem. Więc wróciłem, Riley. Różnie między nami bywało. Możemy się nie znosić, kłócić, ale prawdą jest, że w kryzysowych sytuacjach, bez względu na wszystko, możemy na sobie polegać. Taka jest prawda. To wszystko — dokończył swoją myśl, odwracając się do mnie. — Pamiętaj o tym.

    Skrzyżował ze sobą nasze spojrzenia, a ja rozchyliłam usta, dostrzegając w jego oczach całą masę bólu. Ten rodzaj cierpienia nigdy nie znikał. 

    Trudno było mi zignorować to podobieństwo między nami. Byliśmy jak rozbitkowie, wyrzuceni na pusty brzeg przez kapryśne fale z oceanu pełnego żalu. Nie wiedzieliśmy, w którą stronę powinniśmy iść. Co zrobić najpierw. Jak odnaleźć sens we własnej egzystencji. 

    Wciąż miałam przy sobie cudownych ludzi, na których nie zasługiwałam, ale tylko Thomas był w stanie zrozumieć, jak wielką poniosłam stratę.

    Nie skomentowałam jego słów. Czułam się winna. Nawet nie tyle czułam, co po prostu byłam.

    To ja zabiłam Bradleya. 

    Nie było sensu, by się nad tym rozwodzić.

    Zasługiwałam na coś o wiele gorszego niż niechęć ze strony jego rodziny. Te wszystkie oskarżenia nie były bezpodstawne. Były słuszne. 

    — Bez względu na wszystko — powtórzyłam po nim, kiwając głową. Chciałam w to uwierzyć, ale już kiedyś mnie porzucił, choć bardzo go potrzebowałam. Nie potrafiłam o tym zapomnieć. 

    — Dokładnie. Dlatego teraz pójdziesz pod prysznic i prześpisz się. Wcześniej podasz mi adres drukarni, bym mógł wszystko załatwić. I adres firmy tego gościa, gdzie mam to dostarczyć. — Zmienił temat, powracając do swojej obojętnej postawy.

    Jakby moment wcześniej nie zdobył się na szczere wyznanie.

    Rozumiałam jednak, że potrzebował wrócić do swojej strefy komfortu, gdzie trzymał mnie na odpowiedni dystans.

    Zaprzeczyłam ruchem głowy.

    — Nie mogę. Muszę to zrobić, muszę mieć pewność, że...

    — Pchło, ufasz mi? — wtrącił, nie pozwalając mi dokończyć.

    Chwilę wpatrywałam się w niego, koniuszkiem języka zwilżając spierzchnięte wargi.

    Musiałam się napić. 

    Gdzie się podziała moja kawa? 

    I whiskey.

    Odpowiedź na to pytanie nie była prosta. Chciałam móc zaprzeczyć, ale wiedziałam, że jeśli miałam policzyć osoby, którym byłam skłonna powierzyć sprawę życia i śmierci, było ich niewiele.

    Jednak Thomas znajdował się wśród nich. Mimo wszystko.

    — Niech ci będzie — skapitulowałam.

    Zebrałam wszystkie potrzebne rzeczy, oddałam mu je i posłałam w jego kierunku pełen wdzięczności uśmiech.

    Przy okazji wysłałam mu adresy obydwu firm.

    Nie było sensu sprzeczać się z kimś, z kim nie miało się szans wygrać. Przynajmniej w tej jednej sprawie. Oferował mi chwilę wytchnienia. Poświęcił swój czas, by mi pomóc, choć wciąż z trudem przebywał ze mną w jednym pomieszczeniu. 

    Robił to dla Brada.

    Musiałam więc uszanować jego pomoc. 

    — Zadzwonię do drukarni, uprzedzę, że się pojawisz. Muszę przekonać właściciela, by rzucił wszystko i skupił się na tym, co raczej mu się nie spodoba. Każę Asli umówić cię z Jamesem. Musisz oddać mu projekt do rąk własnych, dobrze? Na wszelki wypadek zapakuj go jakoś tak porządniej — poinstruowałam go, kapitulując.

    Mogłam zrobić to sama, chociaż wiedziałam, że brakowało mi sił. Wykonanie kilku telefonów zdawało się przekraczać moje możliwości.

    — Jasne, wrócę jutro, by uzgodnić szczegóły naszego śledztwa. Wyśpij się, odpocznij, zrób coś z sobą, bo wyglądasz koszmarnie — dorzucił, powracając do bycia sobą.

    Uśmiechnęłam się pod nosem, z zadowoleniem. Brzmiał tak, jak zawsze. Znajomo. Złośliwie. Tego potrzebowałam.

    — Na szczęście tobie nie muszę się podobać — zakpiłam.

    — Nie, nie musisz, ale wypada też nie straszyć ludzi na ulicy, Pchło. Do zobaczenia. — Mrugnął do mnie okiem i skierował się do drzwi.

    Nie ruszyłam za nim, by go pożegnać. Pozwoliłam mu wyjść, od razu wybierając numer Asli. Kazałam jej umówić spotkanie z Jamesem, by Thomas mógł dostać się do jego biura jeszcze tego samego dnia. Później zadzwoniłam do drukarni, dłuższy moment dyskutując z właścicielem, który niechętnie wyraził zgodę na drukowanie projektu. Oczywiście za podwójną stawkę. 

    Później, pełna obaw, wzięłam prysznic i padłam na łóżku.

    Chciałam się martwić i kontrolować każdy kolejny krok Thomasa, ale byłam zbyt zmęczona.

    Zasnęłam.



Cześć, Pchełki!
Taka niespodzianka w ten parszywy dzień. Od dzisiaj wracamy do publikowania w poniedziałki, więc kolejna część za tydzień.
Czekamy na Wasze komentarze.
Ściskamy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro