𝟞.𝟚

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

    To nie mogło dziać się naprawdę.

    Za wszelką cenę starałam się unikać Thomasa, odkąd opuścił moje mieszkanie wraz z dokumentami, które miał dostarczyć do Jamesa. Wiedziałam, że się spisał, ponieważ mój znajomy osobiście zadzwonił do mnie z informacją, że otrzymał przesyłkę. Był wyraźnie zaskoczony tym, że udało mi się oddać drugi projekt w tak krótkim czasie. Dodatkowo sam Thomas przysłał mi kilka wiadomości w tej sprawie, najwyraźniej nie chcąc mi przeszkadzać telefonami. Cieszyło mnie to. Pozostawało jedynie czekać na ogłoszenie wyników. 

    Byłam wdzięczna Thomasowi za okazaną mi pomoc, ale nie mogłam nic poradzić na to, że wciąż czułam się przy nim niepewnie. Nigdy nie wiedziałam, jak się zachowa wobec mnie, przez co wciąż pozostawałam spięta. 

    Nie chciałam złościć Stanleya. Niepokoiła go sama obecność Harrisona. Wiedziałam jednak, że w pojedynkę nie poradzę sobie z ustaleniem wszystkich zamieszanych osób w ten cały plagiat, a nie mogłam przecież odpuścić, rezygnując z pomocy brata mojego najlepszego przyjaciela. Próbowałam ograniczyć krąg ludzi poinformowanych o całym zajściu do minimum.  

    Przymknęłam powieki, z trudem panując nad swoim naturalnym odruchem. Naprawdę miałam ochotę wywrócić oczami i zwyczajnie mu odmówić, ale nie mogłam. Najwyraźniej nie umiałam go unikać. Musiałam docenić to, że od kilku dni Thomas naprawdę mi pomagał. Najpierw z niewdzięcznym projektem, a później z poszukiwaniem pracownika, który był odpowiedzialny za moją wielką klęskę. 

    Oczywiście, wciąż nie było żadnych efektów. Nie miałam pojęcia gdzie i czego szukać. Jeśli miałam być szczera, nie trafiliśmy na żaden przydatny trop. 

    Thomas jako detektyw znał się na śledztwach doskonale. Rozumiałam, że starał się wszystko dokładnie analizować. Musiał kręcić się po firmie. Obserwować. Szukać najmniejszych znaków, które mogły jakoś go ukierunkować. Chociaż wolałam, żeby trzymał się ode mnie z daleka, musiałam zaakceptować jego obecność. 

    By ułatwić mu zadanie, zdecydowałam się go zatrudnić. Poza mną i Blanką nikt go nie znał, więc z łatwością wcielił się w rolę nowego pracownika. Nie liczyłam jednak na to, że ludzie od razu będą zdradzać mu swoje sekrety. Musiałam uzbroić się w cierpliwość i czekać albo trzymać kciuki za to, żeby wcześniej udało mu się coś odkryć.

    Upływający czas potęgował jedynie moją frustrację. Bywały takie momenty, kiedy miałam ochotę skończyć zabawę w detektywa i zwołać zebranie. Przyznać się do porażki i nakłonić pracowników zamieszanych w tę aferę, by dobrowolnie się poddali, grożąc, że w przeciwnym razie zwolnię cały zespół. Jednak szkoda mi było tych niewinnych ludzi.

    Wyłączyłam system i zatrzasnęłam klapę laptopa, wyładowując się na bogu ducha winnym sprzęcie. Był naprawdę drogi, ale w tamtym momencie nie miało to dla mnie żadnego znaczenia. Gdyby tylko mogło mi to pomóc, roztrzaskałabym go w drobny mak o ścianę. I własny telefon. A nawet kilka innych rzeczy. Ale wiedziałam, że nawet jeśli poczułabym ulgę, trwałaby ona dosłownie kilkanaście sekund, może minut, a później rozczarowanie wróciłoby ze zdwojoną siłą.

    To nie było tego warte. 

    Chciałam, by winny jak najszybciej został złapany, bym mogła wymierzyć sprawiedliwość. I pozbyć się poczucia winy, które wypalało na mnie swoje piętno. Ken, oddając mi firmę, liczył na sukces, a nie klęskę, a już na pewno nie na takie fiasko na starcie. Nasza reputacja wisiała na włosku.

    Gdyby wiedział, co działo się w firmie, rzuciłby wszystko i wrócił. Byłam o tym przekonana. Dlatego nie zamierzałam przyznać się tacie do kłopotów. Zamiast tego przeglądałam dane, które normalnie nie powinny mnie interesować, przeszukiwałam przeróżne zakamarki i nie trafiłam na nic. Zupełnie. Jakby nic się nie stało. 

    Liczyłam na to, że Tommy'emu pójdzie lepiej, że w końcu wpadnie na coś interesującego. Zauważy jakiś istotny szczegół, który mi umykał. Niestety, mogłam tylko o tym marzyć. 

    — Ufasz mi? — Przyjemny, niski tembr głosu Thomasa wyrwał mnie z chwilowego zamyślenia. 

    Wprawdzie musiał powtórzyć to pytanie, minimum dwukrotnie, nim w ogóle zwróciłam na niego uwagę. 

    Nie odpowiedziałam na to, rzuciłam mu tylko protekcjonalne spojrzenie.

    Zabębniłam palcami o blat, starając się zapanować nad złością i podniosłam się z miejsca, kierując się do drzwi. 

    Oczywistą sprawą było to, że mu ufałam. Raz powiedziałam to na głos i ten jeden musiał mu wystarczyć. Nie byłam typem osoby, która nieustannie mogłaby się płaszczyć, nawet jeśli od tego miało zależeć moje życie. Bezsensowne byłoby kontynuowanie jakichkolwiek dyskusji. 

    Podniosłam się z miejsca. Po drodze wzięłam płaszczyk z wieszaka i torebkę, do której wrzuciłam telefon. 

    Blanka od kilku dni pozostawała poza zasięgiem nawet dla Thomasa. Nie odbierała telefonów, nie odpisywała na wiadomości, ale nie martwiłam się. Czasami zdarzało jej się odstawiać takie akcje. Zazwyczaj wracała pełna energii i pomysłów. Często mówiła, że ona potrzebuje swobody i resetu, że nie potrafi być zamknięta dłużej, niż jest to konieczne. Nie była stworzona do korporacyjnego życia, ale urodziła się w rodzinie Harringtonów i czuła się w obowiązku, by nie zawieść rodziców. 

    Ken i Tracey nie mieliby jej za złe, gdyby wybrała inną ścieżkę, ale Blanka była swoistym słoneczkiem. Kochała zadowalać wszystkich. Nie potrafiła wybrać siebie, zawsze stawiała na innych. Momentami to właśnie w niej uwielbiałam, by innym razem jednak tego nie znosić. 

    Zasługiwała na wszystko, co najlepsze. 

    Ale nie chciałam o tym myśleć.

    Nie było jej, więc mężczyzna miał naprawdę dużo wolnego czasu, by mi pomagać. I nie musiał  tłumaczyć się swojej partnerce, dlaczego spędza tyle czasu z inną kobietą. Wątpiłam, by Blanka złościła się na niego z tego powodu, ale nie chciałam być przyczyną ich konfliktów.

    Miałam zamiar wyjaśnić jej wszystko, gdy tylko wróci. Całe to zamieszanie z projektem i konieczność fikcyjnego zatrudnienia Thomasa w firmie. Wierzyłam, że nie będzie miała nic przeciwko.

    Ruszył za mną, nawet mnie wyprzedził, by otworzyć drzwi i mnie w nich przepuścić. Zerknęłam na zegarek, upewniając się, że godzina była odpowiednia i mogłam opuścić gabinet.

    Dochodziła dziewiętnasta, biuro było niemalże puste. Tylko nieliczni zostawali w pracy tak długo, jak ja. Asli też już nie było, na szczęście. Dzięki temu uniknęłam pełnego wyrzutu spojrzenia z jej strony. Nie powiedziała tego nigdy wprost, ale nie podobało jej się to, że spędzałam tyle czasu z chłopakiem siostry.

    W ciągu ostatnich kilku dni Thomas towarzyszył mi w czasie lunchu, a nawet później. Dziwnym trafem nie był w trakcie żadnego ważnego śledztwa i mógł tak bezkarnie urywać się z pracy, by udawać mojego nowego pracownika. 

    — Wiem, że nie chcesz, by ktokolwiek wiedział, że w waszej agencji był przeciek, ale czasami wprowadzanie osób trzecich jest konieczne. Zresztą znam Rydera, nie przekaże informacji nikomu. Możesz mi zaufać i jemu również — wyjaśnił, przerywając ciszę, która towarzyszyła nam podczas jazdy windą.

    — Na pewno, skoro to informatyk, na pewno ma ubogie życie towarzyskie, albo nie ma go wcale. Komu miałby niby cokolwiek powiedzieć? — zaśmiałam się bez wesołości.

    Thomas zignorowałam przejaw mojej złośliwości, a przynajmniej skomentował go tylko krótkim uśmieszkiem, który pojawił się na jego wargach.

    Starałam się nie kierować stereotypami w życiu, ale momentami takie zachowania były silniejsze, niż ja.

    A w ostatnim czasie jedyne, co mogłam powiedzieć o sobie to to, że byłam wykończona. Nie tylko psychicznie, ale i fizycznie. 

    — Jeszcze się zdziwisz — mruknął cicho i dłonią wskazał mi właściwy kierunek, gdy tylko drzwi windy się rozsunęły.

    Zapięłam guziki płaszcza i opuściłam budynek w akompaniamencie stukotu obcasów moich botków. I w ciszy, ponieważ żadne z nas nie było zbyt rozmowne.

    Podczas jazdy samochodem Thomas przypomniał mi, że spotykamy się w publicznym miejscu, więc nie mogę wspominać, że pomaga mi w śledztwie. Miał swoje sprawy, swoją pracę i nie powinien angażować się w żadne inne. Rozumiałam to. 

    Ostrzegł mnie, że występuję w roli jego dobrej przyjaciółki, na którą wpadł na ulicy, więc w efekcie wylądowaliśmy razem na piwie. Tak miała brzmieć oficjalna wersja. Nieoficjalna była związana z chęcią spotkania informatyka, który współpracował z policją.

    Thomas mówił o nim niemalże z uwielbieniem i prawdziwym podziwem. Wierzyłam, że są dobrymi znajomymi. Tylko dlatego się zgodziłam. Nie miałam innego wyjścia.

    Zdążyłam odpisać na kilka zaległych e-maili, przejrzeć parę projektów i poinformować Stanleya, że musiałam zostać dłużej w pracy.

    Kłamałam i nie kłamałam. Nie wychodziłam w celach towarzyskich i nie zamierzałam się dobrze bawić. Po prostu nie zostałam w biurze. 

    Czterdzieści minut później Thomas zaparkował samochód, więc wysiadłam, nie czekając na to, aż otworzy mi drzwi. Nie potrzebowałam takich gestów z jego strony. To Blance musiał imponować, nie mnie. W końcu z nią się związał. 

    Rozejrzałam się dookoła, orientując się, że znajdowałam się w pobliżu komisariatu, w którym pracował Thomas. Nie dziwiło mnie to. Sama często wybierałam właśnie miejsca nieopodal pracy, by się spokojnie napić, bez konieczności zbytniego zbaczania z kursu. 

    Nie chciałam tracić czasu na dojazd. 

    — Gotowa? — zapytał, wsuwając dłonie do kieszeni swoich spodni. Zlustrował mnie wzrokiem i uśmiechnął się kąśliwie, gestem głowy nakazując mi, bym się ruszyła. — Przedstawienie czas zacząć.

    Poprawiłam torebkę na ramieniu, wzięłam głęboki wdech i skierowałam się do ciemnych drzwi, które po chwili pchnęłam.

    Po przekroczeniu progu poczułam dłoń Thomasa, która spoczęła na moich plecach, więc rzuciłam mu pytające spojrzenie, ale dość szybko się zreflektowałam.

    Przyjaciółka. Dobra przyjaciółka, co miało być jednoznaczne z tym, że ze sobą sypiamy. Najwyraźniej nie zamierzał przedstawić Blanki swoim kolegom z pracy.

    Nie spodobała mi się ta myśl, ale wolałam tego nie komentować. Ich związek nie był moją sprawą. Nawet jeśli na samą myśl o nim robiło mi się słabo. Zazwyczaj starałam się odpychać od siebie fakt, że byli razem. 

    Rozejrzałam się dookoła. 

    Drewno. Całe wnętrze było utrzymane w dość surowym, drewnianym stylu. Nawet ściany były wyłożone mahoniowym drewnem, przyciemniając całe, ogromne pomieszczenie. Niemalże od razu poczułam woń taniego piwa i tytoniu. Niczego innego się nie spodziewałam. Mimo wszystko nie miałam ochoty uciekać. Jedyną moją myślą było to, że właśnie tak wyobrażałam sobie ten lokal. Uśmiechnęłam się krzywo, by już po chwili przybrać nieco bardziej przyjazny wyraz twarzy. 

    Miałam pokazać, że świetnie czuję się w towarzystwie Thomasa. Nie było to jakieś wielkie kłamstwo, chociaż musiałam przyznać, że nawet jeśli dotykał mnie poprzez warstwy ubrań, robiło to na mnie wrażenie. Skóra w tym miejscu płonęła.

    A nie powinno tak być. W końcu zgodziłam się zamieszkać ze Stanleyem. Zamierzałam myśleć tylko o nim, ponieważ to on był dla mnie najważniejszy. Powinien być w moich myślach. I sercu. Nikt inny.

    Thomas również się rozejrzał, a po chwili pchnął mnie w kierunku, który wybrał. Miał taki paskudny nawyk, że wciąż gdzieś mnie przesuwał. Jakby nie wystarczyło wskazać odpowiedni kierunek lub udzielić słownie wskazówki. Po drodze kiwał głową w ramach powitania, mijając kolejne osoby. Czasami w pośpiechu zbijał piątki, starając się przy tym nie zatrzymywać. Ignorowałam pomruki aprobaty, wesołe uśmieszki, czy pojedyncze słowa, które do mnie docierały. Domyśliłam się, że towarzystwo musiało zabawiać już jakiś czas w tym przybytku i najwyraźniej tamtejsze alkohole szybko i mocno działały. 

    W końcu zatrzymaliśmy się w loży, w której siedziała tylko jedna osoba.

    Nie byle jaka. Ciężko było nie zauważyć burzy jasnych loków, które tworzyły uroczą aureolę dookoła przystojnej twarzy. Prosty nos, mocne usta i dość delikatne rysy, które nadawały mu wyglądu anioła. Dosłownie.

    Po chwili mężczyzna podniósł wzrok, a ja zobaczyłam najbardziej niebieskie oczy, jakie kiedykolwiek widziałam. Ich barwa przypominała najczystsze skandynawskie jeziora. 

    Rozchyliłam z niedowierzaniem usta i przez kilka minut gapiłam się. Tak po prostu. Na niego.

    Thomas zaśmiał się, szturchnął mnie lekko w bok i mrugnął do mnie.

    — A nie mówiłem — podsumował, popychając mnie. 

    Zmusił mnie tym samym, bym usiadła, więc rozpięłam guziki płaszcza, przesuwając się, by zrobić miejsce dla mojego towarzysza.

    — Cześć, piękna nieznajoma — zaczął mężczyzna, uśmiechając się szeroko, przyjaźnie.

    Jeśli on był informatykiem, to ja byłam Miss stanu Nowy Jork. Gdybym miała się założyć, jak on będzie wyglądał, postawiłabym wręcz miliony na to, że o atrakcyjności to mógłby tylko śnić. I wszystko bym straciła. Gdzie podziały się ciężkie okulary z grubymi, czarnymi oprawkami i szkłami, przypominającymi denka od słoików? I dlaczego był tak dobrze ubrany? Jakby naprawdę znał się na modzie?

    — Cześć — odparłam automatycznie, ignorując komplement. — Riley — przedstawiłam się, wyciągając dłoń w jego kierunku.

    Uścisnął ją, poszerzając swój uśmiech. Gdyby mógł, uśmiechałby się na okrętkę. Totalnie. Skąd się biorą tacy ludzie?

    — Ryder, ale to już pewnie wiesz — powiedział, przenosząc uwagę na Thomasa. 

    Przywitali się, krótkim, męskim i mocnym uściskiem. 

    I tylko dlatego, że bacznie im się przyglądałam, zauważyłam, że podczas tej czynności Thomas oddał mu pendrive z danymi. 

    Musiałam jeszcze podać mu hasła i najpewniej wpuścić do firmy, jeśli wcześniej nie uda mu się namierzyć winnego, ale skoro Thomas już po niej krążył, to kolejna osoba nie powinna wzbudzać podejrzeń.

    — Napijmy się — zaproponowałam może trochę zbyt szybko, ale potrzebowałam przynajmniej drinka na odstresowanie. 

    — Nie rozsiadaj się, Pchło. Zaraz zmykamy — wyszeptał mi do ucha Thomas. Jego spokojny oddech przy mojej szyi sprawił, że zadrżałam. Przymknęłam oczy, próbując się uspokoić. 

    — Stary, przynajmniej jeden drink w takim miejscu, to konieczność. Nie chcesz chyba, żeby ktoś sobie pomyślał, że coś tu załatwiamy? — wtrącił  Ryder, konspiracyjnie. 

    Nie czekał jednak na odpowiedź Thomasa. Przywołał barmana i sam zdecydował, co zamówimy w pierwszej kolejności.

    Żadne z nas nie protestowało. W perspektywie miałam jedynie powrót do mieszkania i pakowanie się. Nic, co nie mogłoby poczekać.

    Cieszyła mnie gwarna atmosfera tego miejsca. Wydawało mi się, że wszyscy tu zgromadzeni się znają. Nie musieli mieć na sobie służbowych mundurów, bym zorientowała się, że większość z nich pracowała z Thomasem. 

    Miło było na niego patrzeć, kiedy tak walczył ze sobą. Niezdecydowany, czy ma się uśmiechać, czy może pozostać ponurym. Właściwie podobała mi się każda jego odsłona, ale to jego śmiech, gdy w końcu Ryderowi udało się go rozbawić, sprawił, że moje serce przyspieszyło. 

    Nie pamiętałam już, od jak dawna nie słyszałam tego dźwięku. 

    Wyglądało na to, że Ryder nie był typem informatyka, który stroniłby od imprez na rzecz cyberświata. Przekonywałam się o tym z każdą mijającą minutą i kolejną porcją alkoholu. 

    Czekało mnie wiele pracy, ale tej nocy zdecydowałam, że potrzebuję resetu. Nie byłam robotem i zasługiwałam na moment wytchnienia, nawet krótki i bezmyślny, ponieważ alkohol nie mógł uchodzić za najlepsze rozwiązanie.

    — Wygląda na to, że mamy towarzystwo — mruknął Thomas. Coś w jego postawie podpowiadało mi, że facet, który się do nas zbliżał, nie należał do grona przyjaciół moich towarzyszy. Obydwaj wyprostowali się tak, jakby połknęli kij od miotły, wyraźnie się spinając. Wiekiem mógłby być pewnie ich ojcem.

    — Panowie. — Mężczyzna powitał ich skinieniem głowy, zatrzymując wzrok na mnie. — Dobry wieczór.

    — Dobry wieczór, komisarzu O'Neill.


Cześć, Pchełki!
Nie, to nie poniedziałek, ale tak ładnie nas ostatnio motywujecie, że macie mały bonus. Thomas dla każdego, trolololo. Mamy nadzieję, że rozdział się podobał i podzielcie się z nami wrażeniami.
Ściskamy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro