𝟡.𝟛

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

    Nie miałam oporów, żeby zajrzeć do laptopa siostry. Sama podała mi hasło — tak na wszelki wypadek. Według mnie właśnie taki nadszedł. Cieszyłam się, że zostawiła komputer na łóżku. Upatrywałam w tym znaku, wskazówki. Musiała wiedzieć, że będę jej szukać do skutku. Bardzo chciałam w to wierzyć. Powtarzałam sobie, że wcale nie naruszałam jej prywatności,  gdy otwierałam laptopa. Robiłam to przecież z troski o nią. Wiedziałam też, że nie miała na dysku żadnych kompromitujących zdjęć, czy plików. Blanka bywała szalona, ale nie głupia. Zresztą nie zdradziłabym jej wstydliwych sekretów.

    Ku mojemu zdziwieniu okazało się, że sprzęt nie był zupełnie wyłączony. Od razu pojawiło się znajome okienko i żądanie podania hasła. 

    Zmarszczyłam brwi, drapiąc się po policzku. Jeśli nie używała jakiegoś sprzętu, wyłączała go. Moja siostra kochała dbać o ekologię i nie marnowała prądu. 

    — Nie wyłączyła go — powiedziałam do mężczyzny, który przysiadł obok mnie i z zainteresowaniem spoglądał przez moje ramię. Czułam, że automatycznie marszczę czoło. To mój dziwny nawyk, którego próbowałam się pozbyć, zresztą bezskutecznie. — Ktoś musiał z niego niedawno korzystać. 

    Nie zamierzałam jednak tego tłumaczyć Thomasowi. Wpisałam hasło i skrzywiłam się, dostrzegając foldery, które pozostały otwarte. Przejrzałam je, nie zauważając w nich żadnej wskazówki. Arkusze kalkulacyjne nigdy nie były czymś, co mnie interesowało.

    — To tylko świadczy o tym, że Blanka pracowała w domu. Nic więcej, Pchło. 

    Nie podobało mi się, że tak wszystko upraszczał. Im bardziej starał się, bym uznała swoją pomyłkę, tym większe wątpliwości mną targały. 

    — Może ty idź już do domu albo wracaj tam, skąd przyszedłeś, co? — warknęłam w jego kierunku. — Marnujesz swój cenny czas z wariatką.

    Liczyłam na pomoc i wsparcie. Niestety powinnam była przewidzieć, że Thomas prędzej mnie wykpi, niż się ze mną w czymkolwiek zgodzi. Nie chciałam nawet na niego patrzeć. Jeśli nie potrafił założyć, że mogłam mieć rację, jego obecność w mieszkaniu mojej siostry nie miała sensu.

    — Nie zaczynaj, Riley. 

    Nie zamierzałam wszczynać kłótni. Wzięłam głęboki wdech i skupiłam się na przeglądaniu plików. Arkusze kalkulacyjne były podpisane nazwami miesięcy. W każdym z nich znajdowały się tabele. Domyśliłam się, że mogły to być rachunki dotyczące naszych kampanii reklamowych. Blanka lubiła mieć wszystko dobrze podsumowane, a ja chętnie korzystałam z jej wiedzy. Każdorazowe prognozy zysków, które przygotowywała dla naszej firmy — częściej niż od niej wymagano — pomagały nam w podejmowaniu decyzji odnośnie selekcji klientów. Nie mogliśmy sobie pozwolić na współpracę ze wszystkimi. Musieliśmy więc celować w te przedsięwzięcia, które lepiej rokowały. Dodatkowo czuwała nad naszymi wydatkami. Była w tym naprawdę bardzo skrupulatna.

    Głowa mnie bolała od nadmiaru liczb, więc pozamykałam wszystkie arkusze kalkulacyjne. I tak niewiele z nich rozumiałam.

    — Zobacz — krzyknęłam, z entuzjazmem szarpiąc za ramię Thomasa, by zwrócić na siebie całą jego uwagę. — Folder zabezpieczony hasłem. Ktoś próbował go otworzyć. Jest komunikat o błędnie wprowadzonym haśle. 

    — Zadzwonię po Rydera — powiedział spokojnie, po czym wstał i poszedł do salonu. Widocznie ta rozmowa nie była przeznaczona dla moich uszu.

    Odczekałam więc dziesięć minut i ruszyłam za nim. 

    Zatrzymałam się w drzwiach, by móc go swobodnie obserwować. Stał odwrócony do mnie plecami, z twarzą skierowaną w stronę ogromnych okien, które musiały być zmorą dla naszej pomocy domowej. 

    Zmrużyłam nieco oczy i powstrzymałam się od jęku. Wolałabym skupić własne myśli na zniknięciu Blanki, a mogłam myśleć tylko o tym, że Thomas prezentował się znakomicie w tym świetle. Promienie słoneczne, wdzierające się poprzez szyby, oświetlały jego ciemne włosy, dając im niezwykle czekoladowe refleksy. Nieznacznie przekręcił głowę, sprawiając, że z łatwością mogłam dostrzec jego profil. Skupiony, z zaciśniętymi w wąską linię wargami przypominał piękny, niedostępny posąg.

    Nieosiągalny — właśnie taki zawsze dla mnie był.

    Zamknęłam oczy, a w mojej głowie na nowo rozegrała się scena sprzed kilku lat.


    Bradley spał w najlepsze, ale wcale nie byłam tym zaskoczona. Zawsze, gdy zmuszałam go do obejrzenia jakiejś romantycznej komedii, odpływał. Nie miałam mu tego za złe. Film się skończył, a ja chwilę jeszcze leżałam w łóżku przyjaciela, wgapiając się bezmyślnie w napisy końcowe. 

    Podniosłam się ostrożnie, nie chcąc go obudzić i wyłączyłam telewizor. Wyszłam z sypialni na palcach, pamiętając o tym, że nie byliśmy w mieszkaniu sami. Niespodziewanie Thomas wrócił na weekend, a ja nie chciałam na niego wpaść. 

    Po cichu dotarłam do kuchni. Wyjęłam z lodówki wodę i dorzuciłam do niej plasterek cytryny. Od razu wypiłam połowę zawartości szklanki i skierowałam się do salonu, gdzie usiadłam na oparciu kanapy, wpatrując się w ciemne niebo za oknem.

    Nie widziałam na nim ani jednej gwiazdy, co było typowe dla naszego miasta. Tutaj beton zastępował zieleń, a przestrzeń zasłaniały wspaniałe wieżowce, które chciały sięgnąć aż do nieba.

    Siedziałam tak i po prostu bezmyślnie gapiłam się przed siebie. Moje życie nie było najprostsze, ale w końcu powoli zaczynało się układać. Wybrałam odpowiedni kierunek studiów, właściwie kończyłam pierwszy rok. Zaakceptowałam sytuację i nie próbowałam uciec od Harringhtonów. Wszystko zmierzało ku lepszemu.

    Mogłam spędzać każdy weekend w domu najlepszego przyjaciela i wreszcie cieszyć się tym wszystkim, w co przez poprzednie miesiące wielokrotnie wątpiłam i czego sobie odmawiałam. Bliskością.

    — Nie śpisz? — Usłyszałam znajomy tembr głosu, więc podskoczyłam w miejscu, niemalże wylewając na siebie wodę.

    Pisnęłam cicho, podnosząc się z miejsca, planując ucieczkę. Późna noc nie sprzyjała w trzymaniu emocji na wodzy, zwłaszcza że nie widziałam Thomasa od kilku tygodni. Tęskniłam za nim cholernie, ale nie byłam gotowa, by to przyznać. Nawet przed samą sobą nie było łatwo.

    — Właśnie zamierzam się położyć — oświadczyłam nieco głośniej, niż powinnam, chcąc go wyminąć.

    Miał na sobie tylko czarne bokserki, co nie ułatwiało mi zebrania myśli. Uniosłam wzrok, zatrzymując go na jego oczach. Wykorzystał moment mojego zawahania i zabrał szklankę z mojej dłoni. Wypił resztkę wody i odłożył naczynie na pobliski stolik. Później popchnął mnie do ściany, więżąc mnie pomiędzy nią a sobą.

    Przełknęłam cicho ślinę.

    — Tęskniłem za tobą, Pchło — wychrypiał cicho, przysuwając swoją twarz do mojej.

    Zamknęłam oczy, delektując się jego zmysłowym zapachem. Kusił, zachęcał do tego, bym z nim zgrzeszyła. Lucyfer. 

    Poczułam jego oddech na swoich wargach, więc zagryzłam własną, dolną, pomiędzy zębami, jęcząc cicho. Nie powinnam tego robić. Thomas był owocem zakazanym. Niespełnioną fantazją, która skomplikowałaby moje uporządkowane życie.

    — Spotykam się ze Stanleyem. Oficjalnie. Jesteśmy oficjalnie parą — oznajmiłam chłodno, opierając dłonie na jego torsie, by go odepchnąć.

    Puścił mnie tak nagle, jakbym go oparzyła. 

   



    Otworzyłam oczy, przypominając sobie, jak wiele bólu zobaczyłam wtedy w jego oczach. Zrobiłam to specjalnie. Nigdy nie chciałam tego, co mógł mi dać. Thomas zawsze zwiastował kłopoty i bałagan. Potrzebowałam ładu i porządku, a on był typowym huraganem. Nie mogłam sobie na to pozwolić. Ani wtedy, ani teraz.

    — Ryder obiecał, że zjawi się tak szybko, jak tylko będzie w stanie — oznajmił, przywracając mnie do rzeczywistości. 

    Potrzebowałam tego. Powinnam martwić się nieobecnością Blanki. I myśleć o Stanleyu, z którym planowałam wspólne życie. Musiałam się ogarnąć!

    W tej sytuacji mogliśmy jedynie czekać na przybycie znajomego informatyka. Wiedziałam, że muszę dobrze wykorzystać ten czas oraz to, że Thomas był obok. Trudna rozmowa nie mogła nas ominąć, a odwlekanie jej w czasie, nie miało najmniejszego sensu.

    — Możemy porozmawiać? — zapytałam niepewnie, poprawiając zbłąkane kosmyki włosów.

    Thomas zajął się sprzątaniem szkła, więc ja automatycznie zaczęłam układać poduszki i inne przewrócone przedmioty, odkładając je na właściwe miejsce.

    Ten bałagan przyprawiał mnie o ból serca. Łudziłam się, że jeśli on zniknie, Blanka jakoś magicznie zmaterializuje się obok nas.

    — A czy nie rozmawiamy cały czas? — odbił pytanie, spoglądając na mnie kątem oka. Na jego ustach zamajaczył uśmiech.

    Wyrzucił resztki z lustra do kosza i skrzyżował dłonie na wysokości klatki piersiowej, uwydatniając tym samym swoje muskularne ramiona.

    Powstrzymałam się od cichego jęku i odłożyłam ramkę ze zdjęciem, na którym znajdowałyśmy się obydwie z Blanką. Zamrugałam pospiesznie, walcząc z chęcią płaczu.

    — Okej, po prostu to powiem. Szybko — bo nie ma dobrego sposobu, by to zrobić. Nie możesz pojawiać się już w firmie. Muszę cię zwolnić, chociaż nawet dla mnie nie pracujesz, ale Thomas, nie potrzebuję już twojej pomocy. To nam nie służy. Te nasze spotkania, wzajemne pretensje, wydaje mi się, że powinniśmy ograniczyć nasze kontakty do minimum. Zdaję sobie sprawę, że jesteś chłopakiem mojej siostry i nie możemy się unikać, ale możemy to ograniczyć — kontynuowałam, a właściwie to paplałam bez sensu, nie chcąc pozwolić mu dojść do słowa.

    W końcu wyrzuciłam z siebie to wszystko. Nieważne, że mój słowotok przypominał bełkotanie wariatki. Wpatrywałam się w niego, czekając na jakąś reakcję, ale nie spodziewałam się, że doskoczy do mnie w kilku krokach i złapie moje ramiona w swoje dłonie. 

    Potrząsnął mną, nie potrafiąc ukryć własnej irytacji.

    — Czy ty siebie słyszysz? — warknął ze złością, mrużąc gniewnie oczy. 

    Przypominał rozjuszone zwierze, ale nie czułam strachu. Obawiałam się tego, co mogłabym od niego usłyszeć, ale wiedziałam, że nie zrobi mi krzywdy. Nawet jeśli odsunął się i walnął z całej siły pięścią w ścianę. To zawsze jego słowa bolały mnie najmocniej.

    Syknął z bólu i posłał mi bezczelny uśmiech.

    — Thomas, tak będzie lepiej — oznajmiłam.

    Chciałam brzmieć pewnie, ale mój głos drżał, a ja nie potrafiłam zapanować nad własnym zawahaniem.

    Zaśmiał się gorzko, kręcąc głową. 

    — Co za banał?! Wiesz, zawsze uciekasz. Jesteś takim pieprzonym tchórzem, Pchło — podsumował.

    Spojrzałam z przerażeniem na jego dłoń, a on podążył wzrokiem za mną, dostrzegając krew. Wyprowadzając cios, zdarł skórę na kostkach. 

    — Przemyj to wodą, a ja przyniosę lód — poradziłam, próbując zachować spokój. Ktoś z naszej dwójki musiał być tym dorosłym. Dziwnym trafem padło akurat na mnie. Już chciałam iść do kuchni, gdy zatrzymał mnie kolejny słowny atak z jego strony. 

    —  Przyznaj, że wycofujesz się, bo coś do mnie poczułaś. No powiedz to. Choć raz bądź ze mną szczera. I przede wszystkim bądź szczera ze sobą. Zawsze lubiłaś mnie prowokować, nie? A potem udawać, że nic się nie stało. Cholerna królowa lodu. Po co to wszystko, co? Dlaczego mnie podpuszczasz i zaraz potem się wycofujesz? — zapytał, zupełnie mnie tym zaskakując.

    Nigdy nie pozwalaliśmy sobie na tak wiele szczerości względem siebie nawzajem. Zawsze któreś z nas znalazło sposób, by uciąć temat naprawdę szybko. Obydwoje zdawaliśmy sobie sprawę, że między nami nigdy nic nie mogło być. 

    Nie powinno być. 

    — Nie rozumiem... — skłamałam.

    Łudziłam się, że to kłamstwo pomoże mi pozbyć się jego chwili szczerości. Zdecydowanie wolałam go w wersji złośliwego dupka, niż faceta, który obnażał przede mną swoje myśli. Bałam się takiej wersji Thomasa, ponieważ stawał się bezbronnym Tommy, z którym nie potrafiłam sobie radzić. 

    Myśl, że ponownie musiałabym go zranić, bolała.

    — Jasne, że nie. Niby jesteś taka zakochana w tym swoim Stanleyu, ale dobrze pamiętam, jak drżałaś w moich ramionach, Riley. 

    Ruszał się jak dzikie zwierzę — szybko, zwinnie. Nie miałam szans. Chwycił mnie za kark i przyciągnął bliżej. Nie zabrał dłoni z mojej szyi, a jego pewny gest skutecznie ograniczał mi pole manewru do ucieczki. 

    Przycisnął mnie do swojego ciała, a ja mimowolnie oparłam dłonie na jego torsie, próbując się wyrwać. Nadaremno. Pod opuszkami palców wyczuwałam szaleńczy rytm jego serca. 

    Wzięłam głęboki wdech, chcąc zapanować nad własnym oddechem. Byłam bliska zawału, dosłownie. Poczucie winy zżerało mnie od środka. Nie tylko dlatego, że byłam zbyt blisko nieodpowiedniego mężczyzny, ale z powodu faktu, że podobało mi się to.

    Chciałabym móc temu zaprzeczyć, ale prawdą było, że w jego ramionach czułam się dokładnie tak, jakbym odnalazła własne, właściwe miejsce na ziemi.

    Prywatny raj.

    — Znowu drżysz... — wyszeptał i pogładził mój policzek palcem wolnej ręki.

    Moje ciało zawsze na niego reagowało. Po prostu. Mogłam próbować się bronić, ale ta walka z góry była przegrana. Był jedynym mężczyzną, przy którym moje serce, ciało i umysł wariowały.

    Zagryzłam dolną wargę, mocno, czując posmak krwi na języku. To był błąd, ponieważ Thomas źle zinterpretował mój gest. Przeniósł swoje przenikliwe spojrzenie na moje usta, a jedyne, co zarejestrowałam, to jak drga jego grdyka. To był zły znak.

    Łudziłam się, że potrafiłam włączać w jego obecności tryb samolotowy dla mojego serca. I przez cały ten strach, niepokój z powodu Blanki, ponownie dałam się zaskoczyć.

    — Dajże spokój, wydaje ci się, że coś do mnie masz, bo nie możesz mnie mieć! — oznajmiłam wściekle, chcąc go sprowokować.

    Miałam nadzieję, że po prostu mnie puści i pozwoli mi robić swoje. Cokolwiek, by to nie było.

    — Zaraz zobaczysz, jak bardzo nie mogę cię mieć — zagroził i nim zdołałam, chociażby pomyśleć o odpowiedzi, zmiażdżył moje usta w mocnym, zaborczym pocałunku.

    Thomas zawsze sprawiał wrażenie chłodnego, ale znałam go na tyle dobrze, by wiedzieć, że wewnątrz miał całe mnóstwo ciepła. Dlatego też nie byłam zaskoczona tym, jak dobrze smakowały jego usta, jak idealnie pasowały do moich.

    Zamknęłam oczy, zacisnęłam palce na materiale jego koszuli, jakbym bała się, że za chwilę mnie odepchnie i pozwoliłam, by ta chwila trwała.

    Nawet jeśli była cholernym błędem.

    Głośne chrząknięcie przywołało mnie na ziemię. Wyrwałam się z uścisku Thomasa i wytarłam usta wierzchem prawej dłoni. Nie chciałam, by jego pocałunki cokolwiek dla mnie znaczyły. Nie mogłam robić tego Blance.

    — Nie przerywajcie sobie. Zabiorę laptop do siebie. Pomyszkuję w nim trochę. 

     

Cześć, Pchełki!
Koniecznie dajcie nam znać, co myślicie?
Ściskamy!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro