.five.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

~

Czułam się jakby krew nagle przestała krążyć w żyłach, a serce próbowało wyskoczyć z piersi. Chanyeol z każdym krokiem był bliżej mnie i Jongina. Widziałam jak jego ramiona unoszą się w chaotycznym rytmie przez nierówny, lekko przyspieszony oddech. Gdy byłam w stanie dostrzec wyraźnie każdy najmniejszy mankament jego twarzy, nie potrafiłam z niej nic wyczytać. Jego oczy przez panujący półmrok wydawały się czarne, a spojrzenie jakim obdarzał mnie od momentu, w którym nas zauważył, było interesujące, hipnotyzujące i jakby puste. Nie wiedziałam czego się po nim spodziewać. Czy będzie zły? Czy może raczej wściekły? A może jak zwykle obrzuci mnie jakąś chamską docinkom i jak gdyby nigdy nic, odejdzie w blasku swej "chwały"?

Jedyne czego byłam w tamtej chwili pewna, to jego nieprzewidywalna, niemal zwierzęca natura. Był zdolny do wszystkiego. Może inni widzieli w nim zimnego, niemal w nieludzkim stopniu wypranego z uczuć chłopaka. Ale ja po ponad dwóch latach w jednej klasie, zdążyłam zauważyć, co kryje się pod tą maską. Park był porywczy, nieodpowiedzialny i uwielbiał dawać upust emocjom, przez znęcanie się nad słabszymi. Cyniczny uśmiech nie schodził z jego twarzy, gdy tylko czuł, że kogoś zdominował, że z kimś zwyciężył. Władał całą szkołą i nie tylko. Pieniądze, których od dziecka miał pod dostatkiem, tylko mu w tym pomagały.

Teraz, gdy stał na wyciągnięcie ręki, cała moja odwaga, którą gromadziłam przeciwko niemu od tak dawna, uleciała z wieczornym wiatrem. Instynktownie cofnęłam się o krok, ale niestety moje plecy napotkały wciąż stojącego bez słowa Kaia. 

- Co ona tu robi?! - Chanyeol warknął groźnie powodujący tym gęsią skórkę na moim ciele. - Dlaczego do jasnej cholery, ona tutaj jest?!

- Spokojnie Chan... Soojin już sobie idzie. - Brunet spojrzał na mnie wymownie wskazując głową na wyjście z parku. - Prawda?

- Ah... T-tak! Właśnie miałam wracać d-do domu. - Chciałam jak najszybciej ich wyminąć. Powstrzymał mnie jednak silny uścisk na ramieniu.

- Zaczekaj. Nie skończyłem.

Teraz była w stu procentach pewna, tego jak bardzo rozzłoszczony lub poirytowany tym wszystkim jest Park. Jego oczy ciskały we mnie piorunami. Po raz kolejny oblała mnie fala gorąca spowodowana najprawdopodobniej strachem. Jednak w sekundzie jego nastrój się zmienił. Wydawał się być spokojny, co przerażało mnie jeszcze bardziej.

- Soojin... Kwiatuszku. - Jego ton zabrzmiał okropnie słodko co tylko przyprawiło mnie o wymioty. - Powiedz mi, dlaczego się tu znalazłaś i jak dużo widziałaś.

- W-wracałam z pracy... - Głos zadrżał mi dziwnie, przez co zabrzmiałam jak przestraszone dziecko. - I z-zobaczyłam, że ktoś się bije...

- I musiałaś z czystej ciekawości wcinać nos w nie swoje sprawy! - W połowie zdania Chanyeol wydawał się unieść, po chwili jednak znów emanował opanowaniem, a sztuczny uśmiech zawitał na jego twarzy. - Nie uważasz, że to nie najlepsze miejsce dla ciebie?

Gula stanęła mi w gardle. Kompletnie nie wiedziałam jak się zachować. Bałam się, że samą próbą zaczerpnięcia głębszego oddechu mogę go zdenerwować, dlatego płytko nabierałam powietrze do płuc. Może to dlatego zakręciło mi się w głowie.

- Myślę, że uda nam się jakoś załatwić tę sprawę. - Chan zbliżył się do mnie jeszcze bardziej. Jedną ręką wciąż trzymał moje ramie, drugą zaś, przeniósł na szyje. Zacisnął ją lekko, a ja stłumiłam w sobie chęć krzyku. - Jeśli nie chcesz skończyć jak nasz koleżka, nie puścisz pary z ust rozumiesz? Nic tutaj nie widziałaś. 

- T-tak...

- Powtórz! - Jego podniesiony, ale wciąż niesamowicie głęboki głos przyprawił mnie o niemiły dreszcz. 

- Nic tutaj nie widziałam! Nic nie powiem! Obiecuje... Tylko... - Zawahałam się. - Tylko pozwól mi już iść...

- Kai, odprowadzisz ją do domu. Nie możemy pozwolić, żeby naszemu kwiatuszkowi coś się stało.

Gdy tylko Park wypuścił mnie ze swojego stalowego uścisku, odetchnęłam głęboko i zaczęłam wycofywać się w stronę ulicy. Z automatu przyspieszyłam kroku nie zwracając uwagi na podążającego za mną Kima. Całą drogę, którą pokonaliśmy w niecałe dziesięć minut, przemilczeliśmy. Ale cieszyłam się z braku rozmowy. Bałam się, że przy jakiejkolwiek próbie odezwania się, wszelkie emocje trzymane do tej pory na wodzy, ujrzą światło dzienne. Nie chciałam się tak po prostu rozpłakać. Do samego końca musiałam zgrywać chociaż w niewielkim stopniu, dziewczynę z silną psychiką, którą tak naprawdę nigdy nie byłam.

Stojąc w progu domu, odwróciłam się na pięcie. Kai stał oparty o moją furtkę i przyglądał mi się z zaciekawieniem. Szybko ukłoniłam się przed nim nisko, dając tym samym znak wdzięczności za wcześniejsze "wstawienie się" za mną i za odprowadzenie do domu, po czym wycofałam się w głąb mieszkania. Osunęłam się po zimnym materiale drzwi i siedząc na podłodze, pewna, że nikt nie widzi, tak zwyczajne się popłakałam. Podciągnęłam kolana pod brodę i pozwoliłam łzom płynąć po moich policzkach. 

...

Poniedziałkowy poranek, był chyba najgorszym w historii okropnych poranków. Zarówno sobotnia jak i niedzielna noc, były dla mnie pozbawione snu. Czułam się jak chodzące zwłoki, wszystko mnie bolało, cera wyglądała okropnie. Gdy zegarek na szafce nocnej wskazał za kwadrans siódmą, zrezygnowana wstałam z łóżka. Ubrałam się, spakowałam do reszty plecak i bez pożegnania wyszłam z domu. O niczym nie marzyłam tak bardzo, jak o zacisznym stoliku w głębi biblioteki. Było to jedno z niewielu miejsc, gdzie mogłam się wyciszyć i odpocząć od ostatnich, niezwykle emocjonujących wydarzeń. Niestety na mojej drodze stanęły dwie przeszkody. Jedna z nich była lekcja fizyki, na której przydzielona zostałam do przeszkody numer dwa. Siedziałam jak zwykle w ostatniej ławce pod oknem, wyciągnęłam podręcznik z torby i czekałam na kolejny niezwykle nużący wykład profesora Junga. Starszy mężczyzna postanowił jednak jeszcze bardziej uprzykrzyć mi dzień i oświadczył, że na dzisiejszych, dwugodzinnych zajęciach, będziemy pracować w parach i rozwiązywać zadania egzaminacyjne. Jak bardzo los zadrwił sobie ze mnie, gdy na tablicy z rozpiską par, moje nazwisko znalazło się zaraz obok osoby Parka Chanyeola. W gorszej sytuacji był chyba tylko jego przyjaciel, który musiał męczyć się z natrętną, pustą lalunią, która świergotała mu do ucha niezliczone prośby o umówienie jej z moim towarzyszem niedoli.

Chanyeol przeszedł przez salę, a niemal każdy wlepił w niego ciekawskie spojrzenie. Gdy znalazł się przy moim stoliku, lekko roztrzęsiona przysiadłam się bliżej okna, zostawiając chłopakowi prawie cały blat. Brunet tylko uśmiechnął się pod nosem i rzucił swój plecak na ziemię i jak zwykle, kopiąc w krzesło, odsunął je i usiadł. Ręce miał w kieszeniach spodni, co po połączeniu z dość niechlujnym sposobem siedzenia, tylko pogorszyło jego wizerunek w moich oczach.

- Cześć kwiatuszku.

Na sam dźwięk tego słowa, wszystkie wspomnienia z sobotniego wieczoru znów we mnie uderzyły. Jego głos był przy tym tak nienaturalnie miły, ociekał sztucznością. Nie chciałam i nie zamierzałam mu odpowiadać. Wlepiłam wzrok w profesora, który chodząc między ławkami rozdawał arkusze. Mieliśmy półtorej godziny na rozwiązanie ponad trzydziestu zadań z fizyki... Gdy tylko dostałam do ręki nasz test, sprawnie podzieliłam kartki na pół, wręczając jedną część wyraźnie znudzonemu chłopakowi. Gapił się jak małe dziecko w sufit i pogwizdywał pod nosem. Gdy zobaczył ilość zadań, które ma rozwiązać, westchnął przeciągle i wygrzebał ołówek z plecaka. Co jakiś czas spoglądałam na niego ukradkiem. Drapał się po głowie robiąc przy tym dziwne, dość urocze miny. 

Po niecałej godzinie miałam zrobione już wszystkie zadania, pozostało mi jedynie przeniesienie mojej części odpowiedzi na specjalną stronę. Mniej więcej w połowie zaznaczania odpowiednich kratek, poczułam jak ktoś szturcha mnie w ramię. Nie mógł być to nikt inny jak Chanyeol. Powoli obróciłam głowę w jego stronę i unosząc jedną brew do góry, dałam znak, że słucham. Chłopak zrobił dziwną minę i podsunął mi swoją część arkusza z, o dziwo, zrobionymi już zadaniami. Byłam pewna, że to oleje, dlatego też starałam się zrobić wszystko wcześniej i w razie potrzeby skończyć resztę.

- Musisz tylko sprawdzić. - Szepnął w moją stronę i wyciągnął z plecaka telefon, po czym chowając go pod biurkiem, włączył jakąś gierkę. 

Westchnęłam i zaczęłam przekładać w dłoniach zapisane kartki. Moje zdziwienie było naprawdę duże, gdy znalazłam dosłownie jeden błąd. Byłam zaskoczona, myślałam ze Park z wszystkiego ma tak cienkie oceny jak z angielskiego czy z literatury.

I właśnie wtedy przypomniałam sobie o nadchodzących korepetycjach.

Lekcja dobiegła końca. Szybko podniosłam się z krzesełka i nie zwracając uwagi na nikogo skierowałam się do drzwi. Po drodze wręczyłam nauczycielowi rozwiązany arkusz egzaminacyjny i kłaniając się nisko, wybiegłam z klasy. Leciałam przed siebie potrącając po drodze różnych uczniów, którzy rozzłoszczeni rzucali w moim kierunku różne, mało przyjemne teksty. Zatrzymałam się dopiero na drugim piętrze przy sali plastycznej. O tej porze dnia nie było tutaj nikogo. Podeszłam do chłodnej ściany i oparłam o nią czoło, rękami łapiąc się za kark. Powoli zaczęłam wyrównywać oddech. Przymknęłam oczy i czując, że już jestem spokojna, stanęłam prosto.

- Długo jeszcze będziesz się modlić do ściany?

Momentalnie otwarłam szerzej oczy i powoli się odwróciłam. Oparty o przeciwległą ścianę wysoki brunet - Park Chanyeol. Nonszalancko założył ręce na piersi i z lekko przechyloną twarzą patrzył na mnie. 

- Widzimy się na korepetycjach po zajęciach. - Odepchnął się od blado żółtej powierzchni i skierował się ku schodom.

- N-nie... - Tylko tyle byłam w stanie z siebie wydusić. Bałam się zostać z nim sam na sam, a skoro biblioteka pełna uczniów przestała być już miejscem spotkań, jakoś musiałam się z tego wyplątać. 

- Co powiedziałaś? - Nie zdążyłam drugi raz zaprotestować, bo chłopak był już przy mnie trzymając silnie za ramiona. - Czy ty właśnie...

- Tak, odwołałam nasze korepetycje. - Znalazłam w sobie chyba ostatnie pokłady odwagi... - Nie będę cię już uczyć, nie po tym co widziałam...

- Czyżbyś się mnie bała? Spójrz na mnie jak do ciebie mówię! - Uderzył otwartą dłonią w ścianę, dosłownie kilka centymetrów od mojej głowy. Skuliłam się ale mimo wszystko, zadarłam głowę do góry i popatrzyłam mu w oczy. - Tak dobrze. Nie lubię jak ktoś mi się sprzeciwia. Myślisz, że kim ty jesteś żeby odwoływać nasze korepetycje? Mój ojciec za mało ci płaci?

- J-ja...

- Ciii... - Przejechał palcami po moich, zapewne czerwonych, policzkach, zacisnęłam mocno powieki, a szybki dreszcz przebiegł mi po kręgosłupie. Chłopak nachylił się nade mną i szeptał do ucha.  - Dziś ci daruję. Ale jutro już nie będzie tak pięknie. Zniszczę cię... Kawałek po kawałku staniesz się moją zabawką. Nie będziesz miała życia wiesz? Chyba, że pojawisz się na korepetycjach. Tam gdzie zawsze kwiatuszku...

Otworzyłam oczy, a jego już nie było. Takie teksty słyszałam kiedyś niemal codziennie. Jednak z jego ust nie brzmiało to ja dziecinna groźba, a raczej jak obietnica zmienienia mojego marnego życia w jeszcze większe piekło. A co najgorsze, doskonale wiedziała, że młody Park jej dotrzyma. 

~

(1711 wow)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro