.four.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

~

Praca w kawiarni nie była jakoś bardzo męcząca. Przyznaję, że czasem nie mogłam już wytrzymać, jak jakiś natrętny klient domagał się zniżki za nie wiadomo co, albo gdy wszystkie panienki z mojej szkoły specjalnie piętnaście razy zmieniały zamówienie. Nie mogłam jednak narzekać - płaca była dobra, nawet jak na pracę w weekendy i kilka godzin w tygodniu. Do tego wszystkiego rodzice mojego przyjaciela byli dla mnie naprawdę mili, nie przeszkadzał im mój zróżnicowany harmonogram. Czułam się tam dobrze. 

Sobotnia zmiana ciągła mi się jednak w nieskończoność. Byłam niewyspana, głodna, a na dodatek wyglądałam na siedem nieszczęść. Tak kończę gdy zarywam piątkową noc dla powtórek ulubionej dramy... Na szczęście klientów nie było aż tak wielu jak zazwyczaj, toteż nie musiałam się spieszyć z przyjmowaniem zamówień. Każdy otrzymywał swoje napoje i desery na czas. Miałam nawet chwilę by wynieść zza lady kilka kartonów z papierowymi kubkami na kawę. Za kasą stała dziś mama Baekhyuna. Była to niska, przemiła kobieta w średnim wieku. Już powoli siwiejące włosy chowała w ciasnym koku. Jak zawsze miała na sobie firmową koszulkę i fartuszek, uśmiechnięta odbierała zapłaty i zapraszała na kolejną wizytę. 

Było już grubo po szesnastej gdy w knajpce siedziały może trzy osoby, a ja z braku zajęć zaczęłam sprzątać salę. I wtedy z zamyślenia wyrwał mnie głos pani Byun.

- Soojin skarbie. Ja wyjdę na godzinkę, muszę zanieść papiery do biura. Dasz sobie radę sama do tego czasu?

- Oczywiście. - Posłałam jej szczery uśmiech i wracając do wycierania stolików dodałam - Proszę się o nic nie martwić. 

W czasie nieobecności właścicielki tylko kilka osób pojawiło się w środku. Niechętnie oderwałam się od układania szklanek na soki i ruszyłam w stronę stolika przy oknie. Gapiłam się w mały notes trzymany w dłoniach i nawet nie raczyłam spojrzeć na klienta. Nie musiał oglądać moich worów pod oczami...

- Dzień dobry. Co podać?

- Dużą kawę bez mleka. - Głos wydał mi się strasznie znajomy. - I spojrzenie zaspanej kelnerki.

Machinalnie podniosłam wzrok, a osoba która siedziała przede mną z chytrym uśmiechem na twarzy, lekko mnie zaskoczyła. Tak jak myślałam, znałam właściciela niskiego, lekko zachrypniętego głosu.

- Chanyeol? - Sama nie wiem czemu zadałam to pytanie...

- Nie, Rod Stewart... No chyba widzisz, że ja...

Przewróciłam oczami z dezaprobatą. Ten chłopak potrafił wykorzystać każdą sytuację, żeby mi dogryźć. Przyglądnęłam się mu uważnie. Siedział jak zwykle w pewny siebie sposób. Miał na sobie za dużą koszulkę i bluzę z dziwnym nadrukiem na rękawie, a na włosy naciągnął czapkę.

- Co tutaj robisz?

- To już nawet kawy nie mogę się napić? - Zaśmiał się gardłowo gdy zobaczył moją skołowaną twarz. - Długo będę czekać na zamówienie? Troszkę... Troszkę mi się spieszy.

Bez słowa odwróciłam się i ruszyłam w stronę baru. Nastawiłam ekspres i czekałam, aż kawa się zaparzy. Jej zapach lekko mnie rozbudził. Gdy tylko napój był gotowy, zaniosłam kubek Chanyeolowi, który rozglądał się po całej kawiarni. Postawiłam go na środku stolika i mruknęłam coś o rachunku, który może odebrać przy kasie. Siedziałam za ladą dobre dwadzieścia minut. W tym czasie pani Byun zdążyła już wrócić i zniknęła na zapleczu. Park oparł się o drewniany blat i znowu uśmiechnął w ten denerwujący sposób. Miałam ochotę zetrzeć mu go z twarzy w jakiś bolesny i niezbyt humanitarny sposób.

- Mogłaś dać więcej cukru... - Rzucił banknot i skierował się w stronę wyjścia. Na odchodnym krzyknął jeszcze, że zawita tu znowu i zniknął za drzwiami.

...

Niesamowicie chłodny wiatr przyprawiał mnie o gęsią skórkę. Naciągnęłam bardziej kaptur dużej bluzy na głowę i schowałam dłonie w kieszeniach kurtki. Było zimno, ciemno i nieprzyjemnie. Nie cierpiałam wracać do domu o tej porze. Zwłaszcza, ze z dnia na dzień okolica robiła się coraz mniej bezpieczna, często mijały mi grupki podejrzanych typków, a zapici prawie do nieprzytomności mężczyźni, zataczający się lekko oświetlonymi uliczkami, nie byli również najlepszym towarzystwem. Mama coraz częściej powtarzała mi, że powinnam jakoś się zabezpieczyć. Kupiła mi nawet gaz pieprzowy, ale za każdym razem, gdy wychodziłam z domu zapominałam wziąć go z szafki w salonie. Nigdy jednak nie byłam w sytuacji, w której żałowałabym jego braku w plecaku, zawsze dopisywało mi szczęście. Do czasu...

Rodzice Baekhyuna może i mieszkali bardzo blisko mnie, niestety ich knajpka znajdowała się po przeciwnej stronie miasta. Nie była to jakaś ogromna odległość, bo zarówno mój dom jak i restauracja mieściły się niemal w centrum, nie zmienia to jednak faktu, że niekoniecznie miałam ochotę na pokonywanie jej. Na dodatek, o takiej porze, autobusy kursowały naprawdę rzadko - albo godzinę przed końcem mojej zmiany, albo godzinę po... W takiej sytuacji pozostało mi tylko wracanie z tak zwanego, buta. 

Szłam przez park, liście szeleściły złowrogo. Mimo słuchawek wetkniętych w uszy i muzyki puszczonej niemal na maksymalnej głośności, słyszałam swoje kroki, przejeżdżające samochody i chyba kota. Od domu dzieliło mnie może dziesięć albo piętnaście minut. Mijałam właśnie mały plac zabaw gdy dostrzegłam na nim trzy męskie sylwetki. Ktoś się bił, ale nie wyglądało to na wyrównaną walkę. Ciekawość wzięła górę, dlatego po chwili stałam już schowana za najbliższym drzewem i ze skupieniem próbowałam dostrzec twarze napastników.

Nie mogłam uwierzyć w to co zobaczyłam... Chłopakiem, który kopał teraz po żebrach swoją 'ofiarę', okazał się być nie kto inny jak Park Chanyeol. Słabe światło latarni sprawiało, że dokładnie widziałam jego spoconą twarz, włosy przyklejone do czoła i krew zarówno na dłoniach jak i jasnobeżowej bluzie. Pochylił się nad mocno już poturbowanym chłopakiem, który wyglądał na niewiele starszego od nas, złapał go za materiał kurtki i tak po prostu podniósł na nogi. Wtedy oparty o barierkę ciemny blondyn i złapał go za ramiona powstrzymując od szarpania się. Poznałam w nim Sehuna. Chan zaczął odkładać pięściami twarz bruneta i co chwilę przybliżał się do niego i jakby mówił mu coś na ucho. Bałam się. Ba! Byłam przerażona. Doskonale wiedziałam do czego zdolny jest ten młody człowiek, nie myślałam jednak, że jest tak brutalny. Nie raz zjawiał się cały poobijany, zakrwawiony, nie raz jego kumple chwalili się wygranymi bójkami. Jednak teraz, gdy to wszystko działo się zaledwie kilka metrów ode mnie, nie wiedziałam co ze sobą zrobić. Trzęsłam się okropnie, a oczy zaszły mi łzami. Mimo wszystko nie mogłam oderwać wzroku od tego co tam się działo.

- Co ty... - Gdy tylko usłyszałam za sobą ściszony głos, automatycznie chciałam zacząć piszczeć. W ostatnim momencie nieznajomy przyłożył mi dłoń do ust. - Ciiii... To ja! Jongin! Nie krzycz. 

- J-Jongin? - Dopiero po chwili rozpoznałam jego twarz, gdy tylko uśmiechnął się do mnie głupkowato.

- Co ty tutaj robisz Soojin? To nie jest najbezpieczniejsze miejsce dla ciebie - Chłopak położył mi rękę na ramieniu i spojrzał za mnie, gdzie najwyraźniej jego przyjaciel wciąż bił kogoś do nieprzytomności.

- Wracam do domu. Nie moja wina, że twój kolega robi nawet z parku idealne miejsce do bójek... Szukacie widowni czy coś? - Próbowałam zabrzmieć naturalnie, udawać, że zaistniała sytuacja wcale mnie nie przeraziła.

Chłopak spojrzał na mnie badawczo, chyba nie udało mi się zamaskować strachu. Chowając dłonie do kieszeni, pociągnął nosem. Gdy do moich uszu doszedł odgłos, najprawdopodobniej, łamanych kości, Jongin wlepił wzrok w trawę. Ja oczywiście przepełniona ciekawością, musiałam spojrzeć za siebie. Wszystko działo się tak szybko. Pobity chłopak upadł na betonowe podłożę, Sehun kucał przy nim uśmiechnięty, a w naszym kierunku podążał Park. Otarł rękawem twarz i przyspieszył. Wyglądał jakby chciał kogoś zabić, a to, że przed chwilą skatował biednego chłopaka miało być tylko rozgrzewką. Spięłam się mimowolnie i zerknęłam na Kima, który wciąż patrzył w dół.

- Idź już. Chanyeol nie będzie zadowolony jeśli cię tu zobaczy...

- Za późno...

~

(1242)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro