.thirteen.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


~

~Jihoon point of view~

Było zimno. Cholernie zimno. Szybkim krokiem przemierzałem ciemne uliczki, którym nic nie dawało światło latarni. Cały czas wydawały się tak samo mroczne i niebezpieczne. Poprawiłem czapkę naciągając ją mocniej na głowę i pchnąłem duże szklane drzwi prowadzące do jednego z bardziej znanych barów. Od mojej ostatniej wizyty nic się nie zmieniło. Loże wciąż obite były tym samym czerwonym materiałem, ściany dalej pokrywały tapety w orientalne wzory, a za ladą stała ta sama barmanka. Nigdy nie mogłem zapamiętać jej imienia. Chociaż wracając pamięcią do dawnych czasów, nigdy nie narzekała, gdy po raz setny tego samego wieczoru pytałem ją o nie. Zawsze uśmiechała się tak samo.

Nie było dużego tłoku. Zaledwie kilka miejsc było zajętych. Powietrze przesiąknięte było dymem papierosowym i zapewne rozlanym alkoholem. Odważnym krokiem podszedłem do najbardziej oddalonego od wejścia stolika, przy którym siedzieli dwaj mężczyźni. Znałem ich od kilku lat, jednak po tak długim czasie, musiałem przyznać, że miałem mały problem z rozpoznaniem ich. Rozległe tatuaże, kolorowe włosy i ubrania, które diametralnie różniły się od noszonych kiedyś szkolnych mundurków. Gdy tylko mnie dostrzegli, na ich twarzach zagościły szerokie uśmiechy. Chociaż nie byłem do końca pewien, jak powinienem je odczytać.

- Kogo moje oczy widzą! Jihoon we własnej osobie! - Wyższy z nich wstał i rozłożył ręce jakby w geście niedowierzania. - Co za katastrofa musiała stać się w tej dziurze, żebyś zechciał postawić tu swoją nogę?

- Ciebie też dobrze widzieć stary.

Usiadłem na przeciwko nich i biorąc do ręki drinka, którego przed chwilą przyniosła barmanka, zacząłem opowiadać im o wszystkim, co spotkało mnie w ostatnim czasie. Nie był to zbyt kolorowy czas w moim życiu, dużo się wtedy działo.

- Dobra Jihoon, bez owijania w bawełnę. - Obaj przysiedli się bliżej. - Skoro już tutaj jesteś, to znaczy, że masz jakiś szatański plan.

Na mojej twarzy zagościł grymas uśmiechu, a w głowie zrodziły się wizje kolejnych kroków, które miałem już starannie zaplanowane.

- Powiem wam tyle. Park Chanyeol i urocza Soojin.

...

Opadłam znudzona na kanapę. Film, który jeszcze dziesięć minut temu wydawał mi się ciekawy, teraz nudził mnie niemiłosiernie. Na dodatek popcorn skończył mi się już dawno, a po wcześniejszej podróży do kuchni, ze smutkiem odkryłam, że było to ostatnie opakowanie. Moje plany na ciekawe spędzenie urodzin legły w gruzach. W ten nieszczęsny dzień, jakim był dwudziesty szósty listopada, ja - solenizantka, musiałam siedzieć sama w domu... 

Rodzice mieli nocną zmianę. Baek miał konkurs na drugim końcu kraju. Nie było nikogo, kto mógłby w jakimkolwiek stopniu zająć mój wolny czas. 

Calutki dzień spędziłam w mieszkaniu, użalając się nad sobą. Niedziele zawsze były wyjątkowo nudne, ale ta była chyba kumulacją całej nudy jaka czekała mnie jeszcze w przyszłości. Po raz kolejny tego dnia położyłam się plackiem na wygodnej sofie, i zaczęłam nucić lecącą akurat w reklamie melodie. Mój głos tłumiły puchate poduszki. Herbata stojąca na stoliku już dawno wystygła. Nagle rozległ się okropny dźwięk dzwonka do drzwi, co oznaczało, że ktoś stał po drugiej stronie zimnego drewna i czekał, aż raczę się podnieść i otworzę. Wolno maszerując w stronę przedpokoju zerknęłam na zegar, który wskazywał za kwadrans dwudziestą-trzecią. Kto mógłby dobijać się do mojego domu o tej porze? W głowie zrodziły mi się najczarniejsze myśli. Przez moment zaczęłam się zastanawiać, czy kupiony przez mamę gaz pieprzowy nadal leży na komodzie w korytarzu. 

- Soojin weź się w garść. Nie żyjesz w horrorze. - Powiedziałam sama do siebie, po czym chwyciłam za klamkę.

...

~ Chanyeol point of view ~

Gdy drzwi się otworzyły, poczułem się jakby zabrakło mi tlenu. Na usta cisnął mi się uśmiech, który za wszelką cenę starałem się ukryć. Miałem wrażenie, że widok jaki zastałem wyryje mi się głęboko w pamięci. Chciałem wracać do tego wspomnienia tak często, jak będzie to możliwe.

Przede mną stała Soojin, z okropnym nieładem na głowie. Jej włosy były dosłownie wszędzie. Zastanawiałem się, czy aby a pewno mnie widzi, w końcu czarne kosmyki zdawały się zakrywać całą jej twarz. Lecz nawet wtedy, doskonale widziałem soczysty rumieniec na jej policzkach. Miała na sobie okropnie duży podkoszulek, który sięgał jej najprawdopodobniej lekko za pośladki. Skłamałbym, gdybym powiedział, że nie wyglądała uroczo próbując naciągnąć materiał jak najniżej na uda. 

- Chanyeol? Co ty tutaj robisz. - Jej głos brzmiał jakby dopiero co się obudziła. - Wiesz która jest godzina?

Cofnęła się lekko wgłąb mieszkania, gdy chłodne listopadowe powietrze dochodzące z klatki schodowej, która była jakby łączącym inne domy balkonem, owiało jej gołe nogi. Chwyciłem ciemno-szarą klamkę i wszedłem do środka, po czym zamknąłem za sobą drzwi.

- Wiem która godzina... - Uśmiechnąłem się chytrze patrząc jej prosto w oczy. - Zbieraj się. Masz kwadrans.

- Co? Gdzieś idziemy?

- Ale jesteś bystra... A teraz jazda do pokoju się ogarnąć. 

Soojin nadal stała jak osłupiała, wpatrując we mnie swoje wielkie oczy. Była zaskoczona, nie wiedziała o co chodzi. I tak właśnie miało być. Tak działają niespodzianki.

- Mam cię zanieść do pokoju, czy dasz rade sama?

...

Młody Park stał w przedpokoju, tuż obok mojej sypialni, i cały czas mnie pośpieszał. Nie miałam zielonego pojęcia co się dzieje. Co takiego uroiło się w tej jego popapranej główce? Nie dyskutowałam jednak. Wszystko było lepsze od samotnego gapienia się w telewizor i to we własne urodziny. Dlatego szybko się ubrała, umyłam zęby i doprowadziłam włosy oraz twarz do względnego porządku.

W korytarzu zastałam Chanyeola tupiącego ze zdenerwowaniem nogą. Cały czas sprawdzał zegarek na swoim nadgarstku, jakby za chwilę mieli zamknąć sklep w którym są super promocje na gry wideo. Gdy tylko stanęłam obok niego, zdjął z wieszaka mój płaszcz i pomógł mi go założyć. Chwilę potem wcisnął mi na głowę jakąś czapkę, a okół szyi owinął swój szalik. Zrobiło mi się gorąco, ale nie byłam pewna, czy to przez wszechobecny materiał wokół mojej twarzy, czy przez sam fakt, że Park wyglądał, jakby martwił się o moje zdrowie. Wyszliśmy na zewnątrz, niebo było pięknie rozgwieżdżone, a dokuczliwy wiatr przestał wiać nam prosto w oczy. 

Szliśmy wąskim chodnikiem w stronę centrum. Wszędzie leżały lekko wilgotne od wczorajszego deszczu liście. Zadarłam głowę ku górze by spojrzeć na twarz mojego towarzysza. Miałam wrażenie, że od kiedy otworzyłam drzwi, nie przestawał się uśmiechać. Miałam tylko nadzieje, że to nie przez moją jakże cudowną piżamę, w której zastał mnie w domu...

- Dokąd tak właściwie idziemy?

- Niespodzianka. - Park posłał mi zagadkowe spojrzenie i dodał po chwili. - Mam nadzieję, że ci się spodoba.

W milczeniu minęło nam około dwadzieścia minut drogi. Staliśmy teraz przed ogromnym budynkiem, który jak zgadywałam miał więcej pięter niż moja kamienica. Mimo tak później pory, szklane drzwi ustąpiły gdy tylko Park nacisnął na klamkę. Recepcja była pusta, nie widziałam nawet jednej osoby. Chan złapał mnie za rękę, i mogłam przysiądź, że poczułam jak po mojej skórze przebiega prąd, po czym pociągnął w stronę windy znajdującej się na końcu korytarza.

- Chan? - Spojrzał na mnie dając znak, że słucha, a ja starałam się być jak najciszej. - Możemy tu być? Co to za budynek?

- O nic się nie martw kwiatuszku. Zadbałem o wszystko. Zresztą, to budynek firmy mojego ojca, wiec mogę tu przychodzić kiedy chce. 

Nie drążyłam już tematu. Weszliśmy do windy, a Park przycisnął przycisk, na którym widniała strzałka skierowana w górę. Stwierdziłam więc, że nie wysiądziemy na żadnym z pięter, które najzwyczajniej w świecie, opisane były liczbami. Metalowa puszka zatrzymała się po kilku minutach, a moje policzki owiał wiatr, co oznaczało, że jesteśmy na zewnątrz.

Staliśmy na dachu. Nie był to najwyższy budynek w mieście, jednak widok rozpościerający się przed nami, zaparł mi dech w piersiach. Panorama najbliższej okolicy, alejki oświetlone prze latarnie, wciąż palące się w oknach mieszkań światła. A do tego wszystkiego, czyste, bezchmurne niebo usiane tysiącami migoczących gwiazd. Powoli podeszłam do krawędzi, by móc spojrzeć w dół, co jednak nie okazało się najlepszym pomysłem. Wysokość na jakiej się znajdowaliśmy sprawiła, że zakręciło mi się lekko w głowie. Szybko postawiłam kilka kroków w tył.

Słyszałam głos Chana, który zdawał majstrować coś przy dziwnej skrzynce. Kilka przekleństw dało się słyszeć z jego ust, a już po chwili, cała betonowa powierzchnia pod naszymi stopami zalśniła od malutkich, kolorowych żaróweczek. Lampki choinkowe. Młody Park ruszył w moim kierunku.

- Soojin, chodź. Chce ci coś pokazać. 

Po raz kolejny tego dnia złapał mnie za dłoń. Dach nie był ogromny, dlatego zdziwiłam się, że wcześniej nie dostrzegłam leżącego na starych drewnianych paletach materaca, na którym poukładane były różne poduszki i koce. 

- Chan, skąd to wszystko się tu wzięło. - Spojrzałam na niego skołowana. - Czy ty masz w rękach koszyk piknikowy?

- Już ci tłumaczę. - Wziął głęboki wdech i przymknął lekko oczy. - Tak więc, masz dziś urodziny.

- To wiem.

- Tak, a za dokładnie... - Spojrzał na tarczę zegarka marszcząc przy tym nos. - Za dokładnie dwadzieścia minut będą moje urodziny. Wiesz... Pomyślałem, że może by tak spędzić je z tobą. Aż przez jedną sekundę, będziemy mieli urodziny w tym samym czasie.

- Chan, wiesz, że to tak nie działa. - Musiałam powstrzymać śmiech. - Kto uczył cię funkcjonowania czasu...

- Psujesz chwile Soojin! Wracając. Pomyślałem, że fajnie będzie posiedzieć i pogadać. Tak zwyczajnie. A jak zmarzniesz to odprowadzę cie do domu. Co ty na to?

- Hmm... - Tak naprawdę udawałam, że bije się z myślami. Chciałam go podenerwować. W głębi serca skakałam z radości. - Niech będzie.

Zakopaliśmy się pod kocami siadając na wprost siebie. Na początku tylko patrzyliśmy się nawzajem w oczy. Lecz już po chwili pojawiły się tematy do rozmów. Byłam niesamowicie zaskoczona tym, jak łatwo mi się z nim rozmawiało, gdy zapominaliśmy o tym wszystkim, co miało miejsce poza dachem jednej z najlepiej prosperujących firm w mieście. Nie wracaliśmy pamięcią do zdarzenia w parku, do chwil w teatrze i innych mniej lub bardziej dobrych chwil z naszej przeszłości. Przez moment mogliśmy poudawać najlepszych przyjaciół, tak po prostu śmiać się razem z dziwnych żartów Chanyeola, z mojego czerwonego od zimna nosa, który tak bardzo go bawił, z jego zmierzwionych od czapki włosów. Było cudownie.

Na kilka minut przed północą, Chan sięgnął po swój plecak i wyjął z niego plastikowe pudełko, w którym jak się okazało trzymał dwie czekoladowe babeczki. W każdą z nich wbił kolorową świeczkę, którą odpalił. Wręczył mi jedną i powoli zaczął odliczać od dziesięciu. Mieliśmy zdmuchnąć płomyk i pomyśleć życzenie, dokładnie w chwili, w której dwudziesty szósty listopada, stawał się dwudziestym siódmym. 

Gdy każde z nas w myślach wypowiedziało swoje życzenie, Chanyeol przygryzł dolną wargę i spojrzał na mnie. Oczy, które odbijały migoczące światełka, znów miały odcień mlecznej czekolady. 

- Soojin, co ty na to, żeby jeszcze dziś spełnić moje marzenie?

Zmieszanie pojawiło się na mojej twarzy. Nie miałam pojęcia jakie marzenie, dałoby się spełnić na kilka sekund po północy i to w dodatku na dachu.

- Nie ruszaj się.

Chan przysiadł się bliżej niszcząc tym samym starannie zbudowany przez nas mini fort z poduszek. Położył dłoń na moim policzku, a ja w tamtej chwili doskonale wiedziałam, co przed sekundą miał na myśli. Tym razem nie miałam zamiaru się opierać.

~

(1790 woooow)

Dla @czeczotekxd bez której ten rozdział byłby dużo później.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro