.twelve.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

~

Testy sprawdzające. Te testy są chyba najbardziej znienawidzoną rzeczą w mojej szkole. Nie dość, że obejmują materiał z lat poprzednich, to jeszcze od ich wyniku zależy ocena semestralna. Nic więc dziwnego, że od poniedziałkowego poranka, aż do przerwy obiadowej w środę, korytarze pełne były zestresowanych i niewyspanych uczniów. Większość moich rówieśników to przyszli spadkobiercy wielkich agencji, kancelarii i tego typu firm. Od przedszkola ich rodzice kładli wielki nacisk na edukacje.

Z młodym Parkiem nie rozmawiałam prawie w ogóle. Zamieniliśmy raptem kilka zdań na szkolnym korytarzu, a nasze spotkania ograniczały się do przechodzenia obok siebie na korytarzu. Z powodu testów, musieliśmy przełożyć korepetycje na inny dzień, co muszę przyznać było mi bardzo na rękę. Miałam za dużo na głowie, by dodatkowo użerać się z Chanyeolem i jego przeróżnymi humorkami. Co prawda nasze stosunki znacznie się ociepliły, jednak młody Park to wielka zagadka, która jak tykająca bomba wybucha w najmniej odpowiednich momentach.

Piątek, mimo powoli spadającego napięcia, również był nerwowym dniem. To właśnie wtedy, na zajęciach z wychowawcą, każdy miał poznać swoje wyniki. Uczniowie chodzili z zaciśniętymi pięściami, mamrocząc pod nosem lub kiwając się w przód i w tył. Sama nie byłam nic spokojniejsza. Z zamyślenia często wyrywał mnie głos nauczyciela, który chciał sprowadzić mnie na ziemię, lub szkolny dzwonek. Wszyscy byliśmy jak jeden wielki kłębek nerwów.

- Usiądźcie wszyscy! - Niski głos wychowawcy rozniósł się po klasie. - Mam już wasze wyniki. Po niektórych spodziewałem się dużo więcej, niektórzy jak zawsze spisali się doskonale, a inni z kolei mile mnie zaskoczyli. - Przez jego lekko pomarszczoną twarz przebiegł cień uśmiechu. - Gdy wyczytam wasze nazwisko, proszę do mnie podejść.

W klasie zapadła głucha cisza. Nikt nie odważył się nawet głośno odetchnąć. Kolejka ruszyła. Po kolei, osoba za osobą, każdy odbierał swój arkusz. Ich miny różniły się jedna od drugiej - jedne wyrażały ulgę, inne zadowolenie, a jeszcze inne żal lub złość.

- Kim Soojin.

Powoli podniosłam się z krzesła, bojąc się, że od natłoku myśli zakręci mi się w głowie. Profesor z szerokim uśmiechem wręczył mi plik kartek, który nieporadnie chwyciłam w drżące ręce. Ciekawość zżerała mnie od środka, ale nie chciałam zaglądać do wyników w klasie. Postanowiłam, że zrobię to w domu.

- Park Chanyeol. - Na sam dźwięk jego nazwiska, spięłam się mimowolnie. Zastanawiałam się jak mu poszło. Czy nasze korepetycje coś dały? Czy to tylko strata czasu, a ja niepotrzebnie szargam sobie nerwy?

Kilka minut później, profesor Kim opuścił klasę, a pozostali zaczęli szybko zbierać się do domów lub na dodatkowe zajęcia. Wepchnęłam te nieszczęsne kartki między podręczniki i zarzuciwszy plecak na ramiona, wyminęłam kilka osób wychodząc. Szybkim krokiem kierowałam się w stronę głównego korytarza.

- Soojin! - Usłyszałam za sobą znajomy głos. - Ej Soojin, zaczekaj.

- Coś się stało? - Przede mną stał oczywiście Chanyeol, nikogo innego bym się nie spodziewała. - Czy ty za mną biegłeś? Dyszysz jak lokomotywa.

- Ah... Nie wiedziałem gdzie będziesz więc biegałem po wszystkich piętrach żeby cię znaleźć. - Wziął kilka głębokich oddechów, uprzednio pokazując mi palcem wskazującym, bym dała mu chwilkę. - Sprawdzałaś wyniki? Jak ci poszło?

- Jeszcze nie wiem.

- Jak to? Myślałem, że tak jak wszyscy od razu je sprawdziłaś. - Uśmiechnęłam się nerwowo wzruszając przy tym ramionami. - Ale to nie ważne. Zgadnij jak mi poszło z literatury i z angielskiego!

- Cóż...

- W obu mam ponad 80 punktów! - Nie zdążyłam nawet skończyć zdania, najwyraźniej Park był zbyt podekscytowany i musiał się pochwalić. - To znaczy...

- O matko Chan! To świetnie! - Tym razem to ja mu przerwałam. Nie myślałam nawet, że tak dobrze mu pójdzie. - Gratuluje!

Chanyeol tylko uśmiechnął się szerzej, o ile to było możliwe i jak zawsze wsadził dłonie do kieszeni spodni.

...

Moja zmiana miała skończyć się za niecałą godzinę. Kawiarnia była już niemal pusta. Pani Byun kręciła się po zapleczu nucąc piosenki lecące w radiu, a ja stałam za ladą, czekając na ostatnich klientów. Pogoda za oknami wydawała się aż zbyt piękna jak na środek listopada. Wreszcie przestało padać i mimo zimna było bardzo przyjemnie. Nie mogłam się doczekać drogi powrotnej do domu. Słońce będzie wtedy powoli chować się za budynkami miasta, a jego ostatnie promienie sprawią, że leżące wszędzie kolorowe liście zaczną błyszczeć od malutkich kropelek wody, pozostałych na nich po porannym deszczu.

- Dzień dobry Soojin. - Wysoki mężczyzna oparł się biodrem o blat lady. - Miło cię widzieć.

Pan Park - ojciec Chana, wyglądał na niezwykle zadowolonego tym, że to właśnie ja stałam przy kasie. Spoglądał na mnie spod szkieł swoich okularów i co jakiś czas poprawiał marynarkę. W jednej dłoni trzymał płaszcz, a drugą włożoną miał do kieszeni spodni. Najwyraźniej to po nim Chanyeol odziedziczył ten nawyk.

- Dzień dobry. - Ukłoniłam się lekko. - Co podać?

- Hm... Poproszę dużą czarną kawę.

Zabrałam się za sporządzanie napoju, czekając na kolejne słowa starszego Parka. Wiadome było, że nie przyszedł tu bez powodu. Zaczęłam się zastanawiać, co takiego skłoniło go do złożenia mi wizyty. I wtedy się odezwał.

- Właściwie to jestem tu z innego powodu. Dostałem wyniki z testów sprawdzających mojego syna. Chciałem ci bardzo podziękować. - Park uśmiechnął się szeroko, a ja mogłam przysiąc, że jego syn robił to w niemal identyczny sposób. - Nie mam pojęcia jak udało ci się wydusić z niego jakiekolwiek chęci.

- Ach... To nic wielkiego. Chanyeol jest naprawdę zdolny, tylko potrzebuje troszkę pomocy w organizacji.

- Mimo wszystko jestem wdzięczny. Dlatego też chciałbym zaprosić cię Soojin na bankiet charytatywny, który moja firma organizuje początkiem grudnia. - Nim zdążyłam się odezwać, pan Park skutecznie odciął mi drogę ucieczki kontynuując. - I nie, nie przyjmuję odmowy.

...

~ Chanyeol point of view ~

Razem z chłopakami siedzieliśmy w moim pokoju, gdy w drzwiach pojawił się ojciec. Kai oderwał się od konsoli, a Sehun przestał wreszcie wszystko demolować. Oczy całej naszej trójki skupiły się na jednej osobie.

- Chan, chłopcy. - Przywitał się z każdym jak zwykle. - Mam dla was wiadomość.

- Czy coś się stało proszę pana? - Westchnąłem słysząc przesłodzony ton Sehuna. Nikomu nie podlizywał się tak jak mojemu ojcu...

- Jak wiecie, niedługo odbędzie się nasz coroczny bankiet. Zaprosiłem już waszych rodziców i chciałem dowiedzieć się, czy na waszą obecność również mogę liczyć. - Wszedł wgłąb pokoju, przystając przy półce z płytami. - Synowie tak znamienitych rodzin powinni się pojawić.

- Wujku, przecież wiesz, że ci nie odmówimy. - Przewróciłem oczami w głowie wspominając chwile, w której dowiedziałem się ze Kai i ja jesteśmy daleką rodziną. - Oczywiście, że się pojawimy.

- A możemy zabrać jakieś dziewczyny?

- Ależ naturalnie. - Sehun posłał mi znaczące spojrzenie. Mogłem się założyć, że już kogoś sobie wybrał. Ojciec tymczasem skierował się w stronę wyjścia. Stojąc już niemal w progu, obrócił się i najwyraźniej o czymś sobie przypomniał spoglądając na mnie.- Właśnie, jeszcze jedno. Dla ciebie Chanyeol mam już osobę towarzyszącą.

Uniosłem zdziwiony brwi. To chyba pierwszy raz, kiedy ojciec sam decyduje o tym, kogo powinienem przyprowadzić. Co prawda zawsze stawiał mi kilka warunków odnośnie wyboru partnerki na bankiet - musiała być z zamożnej rodziny, która oczywiście przyjaźni się z naszą. Przez moment przyglądałem się jego twarzy, przez którą przemknął cień uśmiechu.

- Tak? Dlaczego nie mogę sam wybrać towarzyszki?

W głowie miałem już plan. Doskonale wiedziałem kogo zaproszę, mimo iż mój umysł aż krzyczał bym tego nie robił. Była na ziemi tylko jedna osoba, którą chciałbym zabrać ze sobą na ten bankiet, choć wiedziałem, że tak nagłe wkroczenie w sfery mojej rodziny może być dla niej szokiem. Jednak nikt inny nie robił na mnie teraz tak dużego wrażenia jak Soojin. To właśnie Kim Soojin - nieśmiała ale i zadziorna dziewczyna z mojej klasy, była kimś kto mącił mi w głowie, sprawiając, że nie potrafiłem oddychać. Nie chciałem przyznać się do tego przed nikim, a co dopiero przed samym sobą. Bałem się. Ostatnio każda chwila spędzona z tym krasnalem sprawiała, że wirowało mi w głowie. Jej uśmiech powoli stawał się dla mnie jak powietrze. Ja jednak nadal, uparcie i zawzięcie, trzymałem to wszystko w sobie. Nie potrafiłem jasno stwierdzić tego co czuje... Nie chciałem tego. Wolałem udawać, że wszystko co robię jest po to, by ją zdenerwować, by zobaczyć jak się wścieka i dumnie nad nią triumfować. To nie do końca była prawda...

- Nie martw się synu. Jestem pewny, że nie będziesz narzekał. - Niski głos ojca rozniósł się echem po moim pokoju, a kłębiące się we mnie myśli były jak jeden wielki znak zapytania. - Kim Soojin już zgodziła się pojawić na bankiecie.

~

(1388)

Po tak długim czasie... Klasa maturalna, brak czasu i weny. Sami wybierzcie sobie powód - wszystkie są dobre. ALE OBIECUJE ZA NASTĘPNY DODAM SZYBCIEJ XDD

p.s. jeśli są błędy to mi wybaczcie /napiszcie gdzie/

~Kredenss

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro