30. | Jak stąd do Neptuna |

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Pomarańczowe niebo rozpościerające się leniwie nad panoramą Szanghaju było ulubionym widokiem Adriena, którym raczył się co wieczór przez ostatnich sześć miesięcy. Nie przeszkadzał mu ani wielkomiejski gwar, ani tłumy ludzi przemykające pod balkonem pana Cheng'a. Pomimo tego, iż po raz kolejny znalazł się w obcym kraju, z dala od paryskich uliczek, ekscentrycznych rodziców oraz ciepła piekarni państwa Dupain, nie czuł się ani samotny, ani nieszczęśliwy. Wyjazd do Chin był pierwszą samodzielną decyzją, jaką podjął w swoim życiu i z przyjemnością przyjął na siebie konsekwencje, jakie się z nią wiązały.

Jeszcze rok temu o tej porze siedział samotnie w swoim przestronnym biurze, popijając kolejną kawę i planował następny bezcelowy, późnowieczorny spacer, który pomógłby opóźnić jego powrót do mieszkania oraz ówczesnej narzeczonej. Nie miał żadnych perspektyw ani nadziei na lepsze jutro. Żył zgodnie z planem, który naszkicowali dla niego inni, nie zastanawiając się nad tym, jakby to było, gdyby wziął sprawy w swoje ręce.

Wszystko zmieniło się z chwilą, kiedy uznał, że zbyt długo zwodził Kagami niespełnionymi obietnicami na wspólną przyszłość i postanowił wsiąść w wieczorny samolot do Paryża, by zaplanować uroczystość zaślubin. Jak bardzo mylił się, sądząc, iż poznał już na pamięć scenariusz każdego kolejnego dnia, od chwili przekroczenia przez niego progu samolotu, do swojego ostatniego tchnienia. Jakkolwiek starannie wydawało się zaplanowane jego życie, nie mógł przewidzieć tego, iż przeznaczenie miało wobec niego zupełnie inne zamierzenia, stawiając na jego drodze ponownie niepozorną, nieśmiałą Marinette.

Blondyn uśmiechnął się od ucha do ucha, widząc, jak dziewczyna rzucała się po ich wspólnym łóżku, na przemian piszcząc ze szczęścia i zasłaniając sobie usta dłonią, przyjmując przy tym najbardziej niedorzeczne pozycje, jakie można było wykonywać, prowadząc wideokonferencję ze swoimi przyjaciółkami. Sądząc po jej reakcji, Alya właśnie poinformowała ją o tym, o czym on sam dobrze wiedział od dobrych kilku dni od swojego jedynego przyjaciela.

— Co zrobił Nino?! — krzyknęła po raz kolejny Marinette, uderzając z impetem łydkami o materac łóżka.

— Już wam mówiłam, oświadczył mi się! — odparła ze śmiechem mulatka po drugiej stronie, pokazując do kamery złoty pierścionek ze szmaragdowym klejnotem.

— Jest cudowny! Totalnie cudowny, prawda Zoe? — zachwycała się blondynka, szturchając w bok swoją młodszą siostrę.

Dziewczyna przytaknęła, przyglądając się biżuterii rozmarzonym wzrokiem.

— Totalnie odjechany! Swoją drogą ciekawe, która z was dostanie takie cacko jako druga — skwitowała, puszczając oczko w stronę kamery. — Myślę, że Luka jest bardziej spontaniczny, jeśli chodzi o te sprawy, ale z drugiej strony Adrien i Marinette mieszkają ze sobą już pół roku. Być może to dobry czas, żeby zalegalizować wasz związek? — dodała ze śmiechem, ignorując morderczy wzrok swojej siostry.

— Daj spokój! — prychnęła Marinette, machając przy tym ręką tak, jak gdyby odganiała się od wyjątkowo natrętnej muchy. — Adrien i ja nie spieszymy się z takimi deklaracjami. Przypominam ci, że całkiem niedawno oboje zaliczyliśmy już przygotowania do jego ślubu i póki co jest nam dobrze tak, jak jest.

— A ja jestem święcie przekonana, że widuję w jego historii wyszukiwania średnio cztery razy dziennie hasła takie jak: „po jakim czasie od rozpoczęcia związku można się oświadczyć?" i „jak powiedzieć matce, że planuję małe przyjęcie weselne?" — wtrąciła Emilie, wywracając oczami. — Z tym ostatnim nie jestem w stanie się pogodzić. Obiecałam Gabrielowi, że poproszę naszego informatyka, żeby wyłączył kontrolę rodzicielską, jaką założyłam Adrienowi na jego komputerze po powrocie z Tokio, ale widząc, że wyszukuje tak absurdalne rzeczy, nie ma mowy, żebym to zrobiła!

— Emilie, ale ty wiesz, że to jest pogwałcenie prywatności twojego syna? — zapytała z przejęciem Alya.

— Oczywiście, że zdaję sobie z tego sprawę i mam zamiar z tym skończyć. Jak tylko obieca mi, że na jego weselu będzie się bawiło przynajmniej 500 par. To taka okrojona lista, którą zaczęłam spisywać, kiedy tylko Marinette rozpoczęła pracę w mojej firmie. Już wtedy wiedziałam, że to jedyna słuszna kandydatka do tytułu mojej synowej.

— Ale na razie mamy do zaplanowania i zorganizowania inne wesele, prawda pani Lahiffe? — Marinette zwróciła się do Alyi, chcąc za wszelką cenę zmienić temat.

— No właśnie dziewczyny, chciałabym prosić was o pomoc w przygotowaniach. Zależy nam z Nino na tym, żebyście włączyły się w planowanie przyjęcia. Emilie i moja mama mogłyby przygotować listę gości i nie, Emilie — przerwała jej, zanim kobieta zdążyła wydać ze swoich szeroko już otwartych ust jakikolwiek dźwięk — na naszym weselu nie będzie przynajmniej pięciuset par. Planujemy raczej około pięćdziesięciu par i kilkoro dzieci — dodała stanowczym tonem. — Chloe i Zoe, wy mogłybyście zając się dekoracjami, Luka muzyką, a ty Marinette... Wiem, że jesteście teraz z Adrienem na drugim końcu świata i na pewno jesteś zarobiona po uszy, ale...

— Żartujesz sobie?! — żachnęła się ciemnowłosa. — Nie wyobrażam sobie, żeby ktokolwiek inny mógł zaprojektować suknię ślubną mojej najlepszej przyjaciółce!

— Naprawdę? Ale przecież jesteście w Szanghaju i...

— Adrien radzi sobie doskonale. Wujek twierdzi, że w życiu nie jadł lepszych sajgonek niż te, które przyrządza mon Chaton — przyznała z wyczuwalną nutką dumy i nostalgii w głosie. — Będzie z niego doskonały kucharz, jest bardzo pojętnym uczniem. I tak mieliśmy zamiar wrócić niebawem do Paryża. Adrien czuje się w fartuchu coraz pewniej, a i ja muszę wracać do pracy. Czas, żeby wujek Wang wypuścił go spod swoich skrzydeł, żeby mógł spróbować znaleźć pracę w jakieś restauracji w Paryżu.

— Dopóki Adrieński nie poczuje, że nadszedł moment, w którym zechce otworzyć swój własny lokal, z przyjemnością zatrudnimy go w restauracji naszego hotelu — odparła Chloe, opierając podbródek na otwartej dłoni. — Na pewno praca u boku tak znakomitych szefów kuchni, jak twój wujek oraz mama Alyi znacząco wpłyną na rozwój jego kariery.

— To doskonały pomysł! — pisnęła z ekscytacją Emilie. — Nareszcie mój syn zajął się czymś pożytecznym. No bo powiedzcie same, czyż jest na świecie coś wspanialszego od jedzenia?

— Oczywiście, że jest mamo — odparł Adrien, kładąc się nagle na brzuchu obok Marinette, machając ręką do kamerki na powitanie. — Moja urocza dziewczyna — dodał, składając na jej policzku delikatny pocałunek. — Cześć wszystkim!

— Adrieński, jak ty się upasłeś! — pisnęła Chloe, wytrzeszczając oczy na widok szarej podkoszulki opinającej ciasno ciało byłego modela.

— To są mięśnie, Chloekrotko — odciął się, wyciągając język. — Przynajmniej teraz wyglądam jak mężczyzna, nie jak chodzący wieszak na ubrania zaprojektowane przez ojca.

— Och, w takim razie Marinette będzie musiała poszukać sobie jakiegoś smuklejszego modela do prezentowania swoich projektów, kiedy przeniesie się do głównego oddziału w firmie — jęknęła z udawanym przejęciem blondynka. — Może Felix?

— Po moim trupie — wycedził przez zęby, posyłając przyjaciółce mordercze spojrzenie. — Mój kochany kuzyn żyje sobie długo i szczęśliwie w Londynie i niech tak pozostanie.

— Poza tym, przemyślałam sobie propozycję Gabriela — wtrąciła Marinette. — Nie chcę przenosić się do głównego oddziału.

— Ale jak to?! — zawołały chórem dziewczęta, natomiast z ust Emilie wyrwało się westchnienie ulgi.

— Dziewczyno, przecież zawsze o tym marzyłaś! — zawołała Alya.

— No... teoretycznie tak. Zawsze chciałam projektować pod szyldem marki Gabriel. Być sławną projektantką, która ma swoje pięć minut na własnym pokazie mody. Chciałam, by magazyny modowe rozpisywały się o mnie i o moich pracach. Ale wiecie co? Patrząc na Adriena, widzę, że prawdziwe szczęście nie polega na tym, aby być na świeczniku. Najważniejsze jest to, żeby żyć w zgodzie ze samym sobą i robić to, co sprawia, że jesteśmy szczęśliwymi ludźmi — wyjaśniła. — Przyjechaliśmy tutaj, żeby Adrien mógł przekonać się, czy gotowanie sprawia mu przyjemność na tyle, żeby chciał się tym zająć zawodowo i od dnia naszego przylotu, nie mogłam wyciągnąć go z kuchni, aż do pory zamknięcia restauracji — zaśmiała się, czochrając jego niesforne, jasne kosmyki. — Chciałam spędzać z nim czas, jednocześnie nie przeszkadzając mu w nauce, więc siadałam sobie przy wolnym stoliku i zerkając od czasu do czasu na jego starania, bazgrałam różne projekty na białych, jednorazowych serwetkach. Kiedy im się przyjrzałam pod koniec dnia, okazało się, że wszystkie były projektami sukien ślubnych.

— Czy to oznacza, że nie masz zamiaru mnie opuścić? — zaszlochała szczerze poruszona Emilie, wydmuchując głośno nos w chusteczkę higieniczną.

— Nie ma takiej opcji — odparła, posyłając jej serdeczny uśmiech. — Zbyt mocno cię kocham. Poza tym chcę nadal sprawiać, by panny młode czuły się w dniu swojego ślubu szczęśliwe i wyjątkowe. Jestem Marinette Dupain-Cheng, projektantka sukien ślubnych i mam zamiar zaprojektować mojej najlepszej przyjaciółce najwspanialszą kreację na świecie — dodała, puszczając do kamerki oczko.

— W takim razie, wydaje mi się, że poprawniej byłoby, gdybyś przedstawiała się jako Marinette Dupain-Cheng, szefowa działu sukien ślubnych marki Emilie — poprawiła ją blondynka.

— Chyba sobie żartujesz — wyrzuciła nieco zdezorientowana dziewczyna.

— Powinnam powiedzieć prezes? A może kierownik? Wybaczcie, ja naprawdę się nie znam na tych wszystkich tytułach — odparła zawstydzona Emilie, drapiąc się po karku, zupełnie nieświadomie powielając zachowanie swojego syna, kiedy czuł się zakłopotany. — Zapytam o to Gabriela, kiedy wróci z lekcji pole dance.

— Gabriel zapisał się na pole dance?! — ryknęła Chloe, wypluwając na niezadowoloną z tego faktu siostrę potężny łyk białego wina, które akurat sączyła.

— Żartujesz sobie? — odparła szczerze rozbawiona. — To ja go zapisałam. Tylko że zapomniałam mu o tym powiedzieć. Oficjalna wersja dla mojego męża brzmiała tak, że został wezwany na pilne zebranie zarządu klubu miłośników bielinków kapustników. Wygląda jednak na to, że podałam mu zły adres — dodała z szerokim uśmiechem.

— W takim razie wszystko postanowione — skwitowała Alya, starając się wyprzeć ze swojej wyobraźni obraz Gabriela wijącego się na metalowej rurce, w stroju motyla. — Strasznie wam wszystkim dziękuję i mam nadzieję, że niebawem zobaczymy się na wieczorze panieńsko-kawalerskim. Do następnego! — odrzekła, kończąc połączenie.

Adrien zmienił pozycję. Kładąc się na plecach, przyglądał się badawczo tradycyjnej, chińskiej lampie, której blask oświetlał twarz Marinette, ukazując wszystkie urocze piegi zdobiące jej mały, zadarty nos i policzki.

— Nie chcesz wracać, Chaton? — zapytała, kładąc dłoń na jego wznoszącej się i opadającej miarowo klatce piersiowej.

Rzeczywiście, przez ostatnie pół roku konsumowania swoich własnych dań oraz dzięki ciężkiej, fizycznej pracy na zapleczu restauracji, ciało Adriena znacznie zmężniało, jednak kobieta w żadnym wypadku nie uważało tego za mankament, wręcz przeciwnie.

Blondyn natychmiast przeniósł swoje spojrzenie na jej zatroskaną twarz i ujmując stanowczo jej filigranowe ciało w swoje dłonie, posadził ją na swoich biodrach, posyłając jej jeden z najbardziej zalotnych uśmiechów.

— Kropeczko — zaczął, kreśląc kciukiem leniwe ósemki na dole jej pleców, co zawsze doprowadzało ją na skraj. — Mieszkałem już w Glasgow, Los Angeles, Tokio, Szanghaju, Paryżu... — wymieniał, nie spuszczając z niej spojrzenia swoich zielonych tęczówek. — Przeprowadzka nigdy nie była dla mnie problemem. Tak czy siak, nigdy nie potrafiłem się nigdzie zaaklimatyzować. Wszędzie czułem się obco. Ale teraz wszystko się zmieniło — zapewnił ją, przyciągając do swojej klatki piersiowej w taki sposób, że jej ciemne włosy na czubku głowy łaskotały delikatnie jego podbródek. — Odkąd jesteś przy mnie, mój dom jest tam, gdzie jesteś ty. Pamiętaj o tym — szepnął, całując czubek jej głowy i oplatając protekcjonalnie drobne ciałko swoimi silnymi ramionami.

— Jestem szczęśliwa, Adrien — odparła, całując czule jego ramię-jedyny fragment przyjemnie ciepłego ciała, który znajdował się w zasięgu jej ust. — Kocham cię. Kocham cię jak stąd do Paryża.

— Zatem przegrałaś z kretesem, Moja Pani — zamruczał swoim niskim, wibrującym głosem do jej ucha, wywołując dreszcze na nagich ramionach, z których jego smukłe palce zsuwały niepostrzeżenie cieniutkie ramiączko bladoróżowej koszulki nocnej. — Ja kocham ciebie jak stąd do Neptuna. A musisz wiedzieć, że to najbardziej oddalone od Ziemi ciało niebieskie w układzie słonecznym — dodał, błądząc dłońmi po krzywiznach jej kręgosłupa.

— Za to twoje ciało znajduje się wyjątkowo blisko mojego, Kocie — odcięła się, składając na jego rozchylonych wargach namiętny pocałunek.

***

Kochani, został nam jeszcze jeden rozdział i epilog. Szczerze mówiąc jestem rozdarta. Z jednej strony strasznie mi przykro, bo pomimo moich pisarskich wzlotów i upadków bardzo zżyłam się z tą historią i żałuję, że to już koniec, ale z drugiej strony każdy koniec niesie za sobą początek czegoś nowego. Póki co, mogę wam jeszcze powiedzieć standardowe "do napisania! 💖".

Widzimy się na mecie 💕

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro