31. | Ślubna gorączka |

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Marinette nie była w stanie wyobrazić sobie pogody, która lepiej oddawałaby charakter uroczystości zaślubin swojej przyjaciółki. Sierpniowe słońce otulało ogromnych rozmiarów biały namiot ustawiony w ogrodzie rezydencji państwa Agreste. Dopinając ostatnie haftki, trzymające tren dopasowanej sukni ślubnej, dziewczyna zerkała z czułością przez okno, jak Emilie ubrana w szykowną, kobaltową garsonkę projektu Gabriela, gorączkowo odhaczała kolejne punkty na swojej checkliście, którą dzierżyła w dłoni od samego rana.

— Zabieraj mi stąd te obrzydliwe, śmierdzące, zdechłe, zimne ryby! — wrzasnęła blondynka, wymachując zamaszyście notesem przed nosem zdezorientowanego dostawcy cateringu.

— Ale to świeżusieńkie sushi, przygotowane przez samego mistrza Matsumoto! — tłumaczył mężczyzna, wykonując jednak zapobiegawczo kilka kroków w tył.

— Posłuchaj, chłopcze! — zaczęła Emilie, wbijając w jego klatkę piersiową swój palec wskazujący. — Na tym weselu nie będzie nic, absolutnie nic, co kojarzy się z Japonią. Nie będzie ani sushi, ani sake. Nie będzie grajka wyżynającego francuskie ballady biesiadne na keyboardzie Toshiby, nie będzie ani jednego gościa, który przyjechałby tutaj Toyotą, nie będzie żadnej kobiety w sukni, której kolor w jakikolwiek sposób wpadałby swoją tonacją w barwę przypominającą cholerne, kwitnące wiśnie! — pisnęła nienaturalnie wysokim tonem. — Zabieraj pan te swoje oślizgłe, ryżowe leguminy pozawijane w trawę i wynoś się stąd, zanim poszczuję pana moim pawiem!

Słysząc przez uchylone okno przebieg całego zajścia, Chloe wstrzymała na moment oddech, przenosząc swoje spojrzenie na bladą jak kreda Marinette, której dłoń, trzymająca kurczowo delikatny, tiulowy welon, zawisła w bezruchu nad głową Alyi.

— Może powinnyśmy tam pójść i pomóc temu biedakowi? — zapytała niepewnie, poprawiając lejący materiał swojej bladożółtej sukni. — Jeszcze jedna taka akcja, a będziemy dowozić gościom cheeseburgery z McDonald's.

— W sumie to nie byłby taki zły pomysł — zauważyła Zoe, pochłaniając kolejnego croissanta z konfiturą malinową autorstwa Toma Dupain. — Ja też nie jestem fanką sushi. Za to genetycznie modyfikowana wołowina z wyrobem seropodobnym? Jak dla mnie bomba!

— Czasami się zastanawiam, jak to możliwe, że płynie w nas ta sama krew — odburknęła Chloe z grymasem na twarzy.

Alya machnęła ręką, próbując opanować napiętą sytuację panującą między swoimi druhnami.

— Dajcie spokój. Przecież wiecie, że Emilie przeżyła traumę. Ma wstręt do wszystkiego, co ma jakikolwiek związek z Japonią. Na szczęście Gabriel znalazł dla niej świetnego terapeutę. Polecił jej, żeby zaadoptowała zwierzątko i nazwała je Kagami. Powiedział, że w ten sposób zamieni swoje negatywne emocje do niej na chęć opieki nad bezbronnym stworzeniem i przekuje negatywne emocje w pozytywne.

— To dlatego pytała mnie, w którym zoologicznym sprowadzą jej trzewikodzioba! — uświadomiła sobie Zoe, zgarniając z tacy ostatni kawałek słodkiego pieczywa.

— Trzewikodzioba? — powtórzyła Chloe. — Mnie pytała o padalce i hieny. Trzewikodziób to o wiele rozsądniejszy wybór, jeśli chodzi o pupila.

— Ostatecznie padło na pawia — powiedziała Marinette, kończąc upinać grzebień welonu do wysokiego koka na czubku głowy Alyi. — Na początku miała do niego raczej obojętny stosunek, ale kiedy Gabrielowi udało się przypadkiem wdepnąć w jego odchody, kiedy spieszył się na zebranie w firmie, uznała, że to najbardziej urocze stworzenie na świecie i ostatecznie zrezygnowała z oskubania go i użycia jego piór do wykonania nowego modelu wachlarza, z ukrytymi wewnątrz ostrzami.

— Auć! Biedny Gabriel — zażartowała Zoe, wyobrażając sobie, na kim najprawdopodobniej mogłaby zostać wypróbowana w pierwszej kolejności ta dość nietypowa broń.

***

— A chusteczki? Spakowałeś chusteczki? — dopytywał Nino, potrząsając żywiołowo klapą marynatki swojego świadka. — Dla Alyi oczywiście. Wiesz, jak łatwo się wzrusza — dodał, widząc pełne politowania spojrzenie blondyna.

— Tak, Nino. Spakowałem chusteczki. Tak samo, jak leki przeciwbólowe, plastry na odciski, dezodorant, pastylki miętowe, parasol, dodatkową parę skarpet bezuciskowych i dwie ładowarki do telefonu, w razie, gdyby w jednej z nich przerwał się kabel.

— Dwie? — powtórzył znerwicowany pan młody. — Może powinniśmy wziąć jeszcze jedną? No wiesz, na wypadek, gdyby w obydwu przerwały się kable. I może jeszcze... O Boże, Adrien!

— Co się stało?

— Czy wy macie agregat prądotwórczy? Co się stanie, jeżeli w waszym domu zabraknie prądu? Albo co gorsza! W całym Paryżu zabraknie prądu i wszystko trafi szlag! Całe wesele, lodówki, sprzęt muzyczny, wszystko...

— Stary, bez urazy, ale zaczynam rozumieć, dlaczego Marinette wybrała cię na posiadacza Miraculum żółwia — stwierdził Luka, spokojnie nastrajając w kącie pokoju swoją gitarę. — Ja rozumiem, bezpieczeństwo przede wszystkim, ale zaczynasz świrować, a to nie jest dobry moment na to, żeby emocje wzięły nad tobą górę. Za chwilę staniesz przed ołtarzem z ukochaną kobietą. To najpiękniejsza chwila twojego życia. Nie pozwól, żeby cokolwiek przeszkodziło ci ją przeżyć najlepiej, jak potrafisz.

— Luka ma racje — zgodził się Adrien, przypinając pojedynczą gardenię do brustaszy marynarki pana młodego. — Weź kilka głębokich oddechów, a potem ciesz się chwilą.

— A jak z tobą? — zagadnął Nino, postanawiając, że zmiana tematu będzie najlepszym sposobem na opanowanie własnych emocji. — Po weselu wracacie do Szanghaju czy zostajecie w Paryżu?

— Zostajemy — odparł, przeciągając nieco środkową sylabę.

Wprawny obserwator, jakim był Luka, z łatwością zauważył, jak wymawiając te słowa, na usta byłego modela wpełza cień leniwego uśmiechu.

— Planujesz coś, co ma związek z waszą wspólną przyszłością? — zagadnął muzyk, chcąc upewnić się, czy jego przypuszczenia były trafne.

Palce Adriena mimowolnie powędrowały w stronę karku. Chichocząc nerwowo, podrapał się, unikając świdrującego spojrzenia utkwionych w jego twarzy od dobrych kilku chwil dwóch par oczu.

— No wiecie... Na razie jest dobrze tak, jak jest — odparł zdawkowo. — Marinette i ja jesteśmy ze sobą szczęśliwi, Chloe zaproponowała mi pracę w restauracji jej rodziców i wszystko jest prawie idealnie.

— Prawie? — powtórzył Nino, który przez lata obcowania z blondynem doskonale wiedział, że jest coś, co go trapiło.

— Stary, to nie jest temat na dzisiejsze przedpołudnie — uciął, kręcąc głową. — Żenisz się i musimy czerpać z tego dnia garściami! Dzisiejszego wieczoru nie będziemy się przejmować żadnymi problemami. Będziemy jeść, pić i tańczyć do białego rana — dodał, zrywając się z miejsca. — A teraz wybaczcie. Słyszałem jakieś hałasy dobiegające z ogrodu i jestem niemal w stu procentach pewny, że moja matka wszczyna burdę z kolejnym usługodawcą, posyłając w jego stronę groźby karalne. Pójdę ją spacyfikować, zanim znów ktoś wezwie policje — westchnął, posyłając w ich stronę niezręczny uśmiech.

Nino odprowadził przyjaciela wzrokiem aż do samych drzwi, po czym spojrzał na muzyka.

— Może ty masz jakiś pomysł, co go gryzie? — dociekał, zerkając w lustro i dokładając obsesyjnie kolejną warstwę pasty do układania włosów na swoje ciemne, krótkie kosmyki. — Ja mam prawo dzisiaj świrować, w końcu żegnam się z wolnością, ale on?

Luka westchnął, rozciągając się leniwie na kanapie, uważając przy tym, by nie zagnieść misternie uprasowanej przez Chloe koszuli, nad którą pastwiła się poprzedniego wieczoru przez całe dwie godziny, przypalając przy tym swoje palce i rzucając niewybrednymi epitetami.

— Boi się — wyrzucił nagle. — Ewidentnie boi się stracić to, co z takim trudem odzyskał.

— Nie rozumiem — wyznał mulat.

— Adrien i Chloe są do siebie bardziej podobni, niż ktokolwiek mógłby przypuszczać — odparł. — Gdyby ktokolwiek powiedział mi kilka lat temu, że córka burmistrza urządzi mi w domu trzecią wojnę światową tylko dlatego, że chciałem sam uprasować swój strój na wesele, chyba umarłbym ze śmiechu — dodał. — Chloe ma irracjonalny lęk przed stratą tego, co z takim trudem odbudowała. Boi się stracić przyjaźń Alyi i Marinette, boi się stracić swoją ukochaną pracę w muzeum, swoje Miraculum, nasz związek. Robi wszystko, by nie urazić czyiś uczuć. Waży każde słowo i uważnie stawia każdy krok, zastanawiając się nad tym, czy aby na pewno powinna go wykonać. Adrien jest dokładnie taki sam. On również przez lata żył w mroku samotności. Martwi się, że może stracić to, co zyskał, odkąd związał się z Marinette.

— Ale przecież to są jakieś totalne bzdury — odpowiedział Nino. — Przecież Marinette kocha do szaleństwa. W życiu by go nie zostawiła!

— Z własnej woli nie — przyznał Luka. — Pamiętaj jednak, że nie wszystkie bajki mają szczęśliwe zakończenie, zwłaszcza jeśli zła czarownica, która od początku knuła przeciwko królewnie i księciu, nadal nie została pokonana.

— Mówisz o...

— Falenie — dokończył szybko. — Czy może raczej Lili Rossi. Nie mamy pojęcia, gdzie ukrywa się ta dziewczyna. Jest zdesperowana, upokorzona, a przez to jeszcze bardziej niebezpieczna. No i nie zapominaj, że nadal jest w posiadaniu Miraculum motyla — dodał. — Adrien boi się, że Marinette może stać się jakaś krzywda. Stawia chaotyczne kroki. Pamiętasz, jaka była jego pierwsza decyzja, kiedy on i Marinette zostali oficjalnie parą?

— Ogłosił koniec swojej kariery i wyjechał z Marinette do Szanghaju — odparł.

— No właśnie. Chciał ją wywieźć w nadziei, że w ten sposób ją ochroni. Dopiero teraz zdał sobie sprawę z tego, że nie może uciekać przed odpowiedzialnością w nieskończoność. Lila Rossi nie skończyła swojego polowania na Biedronkę, dlatego my musimy być czujniejsi niż zwykle i trzymać się razem.

— Wygląda na to, że ten cały miraculowy biznes chyba nigdy się nie skończy — jęknął. — Nie, żebym miał coś przeciwko waszemu towarzystwu — sprostował natychmiast, kiedy sens własnych słów dotarł do niego.

— Nie martwmy się na zapas — stwierdził pogodnym tonem Luka. — Może i Lila chowa w swoim rękawie jakiegoś asa, ale działa w pojedynkę. My jesteśmy drużyną. Silniejszą niż kiedykolwiek. Nie pozwolimy, żeby ktokolwiek wyrządził krzywdę Marinette. Adrien musi czuć nasze wsparcie i wiedzieć, że nie jest z tym wszystkim sam. To bardzo ważne.

— Masz rację, stary — przyznał Nino, wstając i poklepując go po plecach w przyjacielskim geście. — W kupie siła. Jeśli ta perfidna wesz spróbuje skrzywdzić którekolwiek z nas, zobaczy, do czego potrafią być zdolni paryscy superbohaterowie.

***

Wzruszająca ceremonia zaślubin, zagłuszana raz na jakiś czas niedyskretnym dmuchaniem nosa w chusteczkę przez poruszoną do granic Emilie, przeszła płynnie w zabawę weselną. Zebrani w ogrodzie państwa Agreste goście podzielili się na tych, którzy okupowali szwedzkie stoły, delektując się wypiekami państwa Dupain-Cheng i wychwalając pod niebiosa paszteciki wykonane przez Adriena, oraz tych, którzy sunęli po drewnianym parkiecie, zainstalowanym pod przestronnym, białym namiotem.

Marinette, jak przystało na świadkową, przez cały wieczór służyła Alyi pomocą zarówno w obsłudze skomplikowanej sukni, kiedy panna młoda chciała skorzystać z toalety, jak i w zabawianiu gości rozmową. W tamtej chwili jednak, znajdowała się na samym środku parkietu, tańcząc do szybkiej melodii jakiegoś bawarskiego hitu z wujkiem Nino – niskim, łysawym mężczyzną w średnim wieku, który okręcał ją wokół własnej osi tyle razy, że biedna dziewczyna modliła się w duchu, by nie zwymiotować dopiero co spożytego kieliszka prosecco na jego błękitną koszulę. Z drugiej strony jednak myśl, że w ten sposób mogłaby przerwać morderczy galop z podstarzałym, samozwańczym Rafałem Maserakiem po parkiecie, była tak kusząca, że nie mogła opanować nikczemnego uśmiechu, jaki wpełzł na jej zaróżowioną od wysiłku twarz.

— Odbijany! — zawołał doskonale jej znany głos za jej plecami i nim jej osobliwy taneczny partner zdołał zaoponować, znajdowała się już w ramionach swojego ukochanego – bezpieczna i stabilna.

— Wielkie dzięki za ratunek, Chaton — mruknęła, układając głowę w zgłębieniu jego szyi. — Choć nie powiem, mogłeś pojawić się chwilę wcześniej — dodała z wyrzutem, zachłannie chłonąc intensywny zapach jego wody kolońskiej.

— Wybacz, Księżniczko — wymruczał jej do ucha, zwalniając kroku stosownie do piosenki, której melodia była o wiele wolniejsza i bardziej rytmiczna. — Miałem coś ważnego do załatwienia.

Marinette również zmieniła swoją pozycję, układając swoją lewą dłoń na jego klatce piersiowej. Kiedy pod swoimi palcami poczuła, że w klapie jego marynarki znajduje się coś małego i twardego, uśmiechnęła się pod nosem i przewróciła oczami.

— Już wiem, co to za sprawa niecierpiąca zwłoki — oznajmiła, przywierając głową do jego torsu, zaraz po tym, jak Adrien wykonał nieśpieszny obrót.

— W...wiesz? — zawahał się, unosząc delikatnie jej podbródek do góry, zmuszając ją tym samym, by skonfrontowała z nim swoje spojrzenie.

— Oczywiście, że tak. Znów ściągałeś z Plaggiem wszystkie możliwe gatunki sera z desek — zachichotała, składając na jego ustach przelotny pocałunek. — Zostało ci coś w marynarce — wskazała na wybrzuszenie w jego kieszeni. — Całe szczęście, że twoje perfumy są tak wyraziste. W przeciwnym razie chyba wolałabym nadal tańczyć z wujkiem Paolo i jego spoconymi pachami — zadrwiła.

— No tak... — westchnął blondyn z ulgą, pozwalając sobie na chwilowe zatracenie się w jej beztroskim, bezkreśnie fiołkowym spojrzeniu. — Podobała ci się uroczystość?

— Bardzo — westchnęła rozmarzonym tonem. — Alya i Nino są tacy szczęśliwi! Uwierzysz w to, że nasi przyjaciele są już małżeństwem?

— Racja — przyznał Adrien. — Czasami wydaje mi się, jakby to było wczoraj, kiedy po raz pierwszy przekroczyłem próg naszego liceum. Do dziś nie mogę wymazać z pamięci twoich uroczych dwóch kucyków — dodał, zawijając zalotnie na palec kosmyk ciemnych włosów, który wypadł z jej niskiego upięcia.

— Moich kucyków, czy może Biedronki? — odparła, marszcząc zadziornie nos.

— Moja Pani, czy to, co widzę, to objawy rozszczepu osobowości? — zażartował. — Może powinnaś skonsultować się z terapeutą mojej matki?

— I kto to mówi? — odgryzła się nieco nadąsana. — Sam wiesz, jak to jest, kiedy twoje osobowości nie grają do jednej bramki.

— Wiem — odrzekł. — Nienawidziłem Adriena za jego nieporadność i uległość w stosunku do osób trzecich, ale teraz wszystko się zmieniło. Po tamtym Adrienie zostało już tylko wspomnienie. Teraz jestem innym mężczyzną.

— Zgadza się, Minou — potwierdziła, układając z czułością dłoń na jego policzku. — I nie mogłabym sobie wymarzyć lepszego końca tej historii.

— Końca? — powtórzył, unosząc brwi ku górze. — Ależ to dopiero początek.

...Trzy... dwa... jeden...

Z oddali dało się usłyszeć donośne odliczanie gości. I zanim ich umysły zdążyły pojąć, o co tak właściwie chodzi, coś ciężkiego i aromatycznego wpadło wprost w otwarte ramiona Marinette. Dziewczyna zamrugała kilkukrotnie, wpatrując się w przedmiot, który opierał się między jej łokciem a klatką piersiową, jednak dopiero, kiedy jej uszu dobiegły głośne brawa i wiwaty ze strony gości, zorientowała się, że trzymała właśnie ślubny bukiet Alyi.

— Gratulacje! — głos przyjaciółki wybudził ją ostatecznie z letargu. — Wygląda na to, że jesteś następna! — zapiszczała, obejmując Marinette ramieniem.

— Koniecznie muszę to samo powiedzieć twojej matce na kolejnym pogrzebie w rodzinie, Gabrielu — skwitowała Emilie, opuszczając aparat fotograficzny, którym przed chwilą robiła zdjęcia zaskoczonej Marinette.

— Dz... Dziękuję? — Marinette zachichotała nerwowo, unosząc bukiet w górę.

Z tego, co pamiętała z amerykańskich komedii romantycznych, tak właśnie powinna zrobić potencjalna, nowa panna młoda.

— Kropeczko? — szepnął do jej ucha Adrien, kiedy tłum gości wydawał się ponownie zająć swoimi sprawami. — Daj mi minutkę i spotkajmy się tam, gdzie zawsze, dobrze?

Dziewczyna kiwnęła głową i przyciskając bukiet do piersi, zaciągnęła się aromatem gardenii, rumieniąc się nieco na myśl, że może faktycznie ona również mogłaby stanąć na ślubnym kobiercu?

***

Doskonale wiedziała, gdzie powinna się udać. Wiedziała również, w jakiej formie powinna się pojawić. Kiedy tylko znalazła się za bramą rezydencji Agreste i rozstała się ze swoimi niebotycznie wysokimi obcasami, natychmiast pognała w stronę jednej z licznych paryskich, ślepych uliczek, gdzie mogła się transformować bez obaw. Biegła przed siebie, czując, jak kolejne kosmyki włosów wydostają się z ciasnego upięcia, łaskocząc jej kark. Widząc w oddali znajomą kamienicę, a w niej antykwariat, na którego dachu znajdowały się białe, sztukateryjne gzymsy, owinęła swoje jo-jo wokół jednego z ozdobnych gargulców i jednym, zgrabnym susem znalazła się tam, gdzie zmierzała – w ich sekretnym miejscu.

To właśnie tutaj, Czarny Kot zabrał ją w cywilnej postaci lata temu, żeby pokazać jej niespodziankę, jaką przygotował dla Biedronki. To tutaj po raz pierwszy poczuła, że jej serce wybija niespokojny rytm za każdym razem, kiedy jego dzikie, kocie tęczówki napotykały jej fiołkowe spojrzenie. To tutaj wręczył jej czerwoną różę, którą do dziś trzymała zasuszoną między kartami swojej ulubionej książki z baśniami. To na tym dachu ich historia zaczęła pisać się na nowo.

Rozejrzała się dookoła siebie. Wszystko wyglądało dokładnie tak, jak tamtej wyjątkowej nocy. Balustrada, z której z upływem lat zeszło nieco farby, była przystrojona czerwonymi różami, a ciepłe płomienie świec, migoczące na tle gwieździstego nieba, rozświetlały i ogrzewały całą przestrzeń dookoła niej. Wszystko było takie same jak wtedy. Wszystko, z wyjątkiem Jego.

Opierając się nonszalancko o metalową konstrukcję, stał nie Czarny Kot, lecz Adrien. Biedronka rozejrzała się dookoła w poszukiwaniu kwami destrukcji, jednak nigdzie nie mogła dostrzec pary ogromnych, skrzących się na zielono pary oczu.

— Plagg czeka na Tikki na dole — oznajmił z delikatnym uśmiechem. — On też ma dla niej jakąś niespodziankę — dodał, zachęcając dziewczynę do detransformacji.

Po wypowiedzeniu właściwych słów promień różowego światła oślepił go na chwilę. Zmrużył powieki, a gdy ponownie je rozchylił, jego oczom ukazała się zaróżowiona twarz Marinette, zakładającej nerwowo kosmyk włosów za ucho.

— To wszystko... Tu jest... Pięknie — szepnęła z zachwytem, podchodząc do balustrady i biorąc ostrożnie między palce jedną z róż. — Kiedy ty to wszystko przygotowałeś?

— Kiedy zniknąłem z wesela — przyznał, wzdrygając ramionami. — Marinette... Poprosiłem cię, żebyś tutaj przyszła nie bez powodu — zaczął, biorąc głęboki wdech. — Układałem sobie tę rozmowę w głowie milion razy, ale kiedy przyszło co do czego, nie wiem, od czego zacząć — zaśmiał się gorzko, zaciskając palce na jasnych, rozwianych wieczornym wiatrem włosach.

— Wiesz... może to banalne, ale chyba najlepiej... od początku? — odparła, rumieniąc się niczym piwonia, wciąż pod wrażeniem tego, jak bardzo Adrien postarał się przy zorganizowaniu tej cudownej scenerii.

— Od początku... — szepnął sam do siebie. — Od momentu, kiedy po raz pierwszy cię ujrzałem, wywróciłaś moje życie do góry nogami — powiedział z uśmiechem, przypominając sobie ich pierwsze spotkanie. — Zakochałem się w nieustraszonej, pięknej, paryskiej bohaterce. Straciłem dla niej głowę i cały świat zatrzymywał się dla mnie, kiedy tylko Biedronka posyłała w moją stronę uśmiech. I wtedy spotkałem Marinette. Piękną, wrażliwą Marinette, która posądziła mnie o coś, czego nie zrobiłem — nachmurzył się nieco, wywołując u niej cichy chichot. — Nie wiedziałem wtedy, dlaczego tak bardzo zależało mi na tym, żebyś mnie polubiła. Nie miałem pojęcia, dlaczego tak zabiegałem o twoją uwagę. Wypierałem ze swojej świadomości coś, co dla innych było oczywiste. Nie byłaś moją przyjaciółką. Nigdy nie byłaś tylko przyjaciółką. Zawsze byłaś dla mnie kimś więcej.

— To znaczy, że byłam... Twoją najlepszą przyjaciółką? — zapytała ze śmiechem, nie mogąc się powstrzymać.

— Marinette! — jęknął z dezaprobatą.

— Przepraszam! — zaśmiała się melodyjnie. — Chodzi o to, że... ja czułam dokładnie to samo. Tkwiłam w swoim przekonaniu o tym, jak idealny jest Adrien, nie przyznając się przed samą sobą do uczucia, jakie od zawsze żywiłam do Czarnego Kota.

— Byliśmy ślepi.

— I głupi — dodała.

— Nigdy więcej nie chcę być ślepym idiotą, Marinette. Chcę być tym, kim jestem, kiedy jestem przy tobie. Chcę zasypiać i budzić się u twego boku. Chcę przynosić ci bezkarnie kwiaty każdego dnia. Chcę witać cię pocałunkiem i spieszyć się po pracy do domu, żeby ponownie zobaczyć twój cudowny uśmiech. Chcę pomóc ci spełniać twoje marzenia, realizować twoje plany, być z tobą i przy tobie zawsze, kiedy mnie potrzebujesz. Chcę dzielić z tobą radości i płakać razem z tobą, kiedy jest ci źle. Dlatego proszę, Marinette Dupain-Cheng...

Zostań moją żoną.

Marinette wpatrywała się w zielone tęczówki, w których tafli odbijało się migoczące wesoło światło świec. Od chwili, w której Adrien pożyczył jej swoją parasolkę tamtego deszczowego popołudnia, wyobrażała sobie ten moment miliony razy. Za każdym razem, projektując w myślach tę sytuację, tworzyła scenariusze ckliwych przemów, po których rzucała się w objęcia ukochanego, niemal mdlejąc ze szczęścia w jego ramionach. W tamtym momencie jednak, emocje, jakie zawładnęły jej ciałem i duszą, nie pozwoliły jej wydusić ze swoich ust nic, poza cichym:

Tak

Nie musiała mówić niczego więcej. Nie musiała wygłaszać elokwentnych deklaracji ani wykonywać teatralnych gestów.

On wiedział.

Widział to w jej oczach.

Kochała go i chciała złożyć swoje życie w jego ręce.

Nie potrzebował do szczęścia niczego więcej.

Prócz ciebie, nic — szepnął do jej ucha, wsuwając na jej palec delikatny, złoty pierścionek.

***

Koniec?

Oczywiście przed nami jeszcze epilog. Króciutki, aczkolwiek potrzebny epilog, który musi domknąć pewien ważny wątek. Nie mniej jednak jest to ostatni "pełnoprawny" rozdział tego opowiadania. Z tego miejsca chciałabym serdecznie podziękować wszystkim, którzy śledzili tę historię i czekali na nowe rozdziały, zostawiając motywujące komentarze pełne ciepłych słów. Uwierzcie mi, to dzięki wam w chwili największego zwątpienia nie "pieprznęłam" tego w kąt i pisałam dalej, nawet jeśli wena opuszczała mnie w najmniej odpowiednich momentach. Jesteście wielcy 💖

No tak, ale przecież ja się z wami nie żegnam! Chociaż cofnęłam publikację prologu "Zanim staliśmy się szczęśliwi", to opowiadanie nadal jest u mnie na świeczniku i ma się dobrze. Po prostu pomysł na nie uległ delikatnej modyfikacji. No i zaspoileruję wam jeszcze jedno. Lubicie Felixa z pierwotnej wersji Miraculum? Chcielibyście zobaczyć, jak potoczą się perypetię Marinette, kiedy niechcący zostaje uwikłana w miłosny trójkąt z nikim innym, jak z braćmi Agreste? Jeśli tak, śledźcie mój profil 😏

DO NAPISANIA! 💖

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro