Rozdział 10

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Mamy kłopoty, lekko mówiąc- oznajmiła Mac, gdy Joy zjawiła się w pracy. Rudowłosa jak zwykle wyglądała świetnie z tymi swoimi charakterystycznymi rudymi włosami ułożonymi w ładne fale i najprawdopodobniej spryskanymi toną lakieru do włosów. Jej fryzura przeważnie wytrzymywała cały dzień w pracy, co było niemałym osiągnięciem.

Brunetka zmarszczyła brwi z niezrozumieniem. Czyżby Clay znowu miał do nich pretensje? Może i nie wyrobiły się z jego ostatnią listą, ale to dlatego że za dużo od nich wymagał. Przed pokazami zawsze okazywało się, że było mnóstwo rzeczy do zrobienia w krótkim czasie. Gdyby tylko informował je wcześniej... Niestety ta perspektywa była zbyt piękna, żeby funkcjonowała w Luciano.

- To znaczy? Clay ma kiepski humor, co jest w zasadzie u niego typowe, a może Theo coś nawalił?

- Nie o to chodzi. Właściwie to nie ma związku z firmą- wyjaśniła rudowłosa, po czym skrzywiła się teatralnie.- Policja wie, że nie powiedziałyśmy o wszystkim, co wiemy. Przyszli to z nami wyjaśnić. Oznajmiłam, że bez ciebie o tym nie rozmawiam, więc siłą rzeczy zgodzili się zaczekać.

Joy wytrzeszczyła oczy. Z jej ust wymknęło się przekleństwo. Kompletnie wyleciało jej z głowy, że poprzedniego dnia były przesłuchiwane. Ludzka pamięć bywała zgubna. Czasami, zwłaszcza jak usilnie starasz się o czymś nie myśleć, konkretna myśl siedzi ci w głowie i nie masz szans się jej pozbyć. Im bardziej się starasz, tym gorszy jest efekt. Z kolei, kiedy wreszcie uda ci się o czymś zapomnieć, to później masz przykrą niespodziankę. Tak jak ona obecnie. Była załamana swoją sytuacją. Co ją teraz czekało? A właściwie co je teraz czekało? Na szczęście lub nie, nie była w tym sama.

- Dlaczego nie zadzwoniłaś i mnie nie uprzedziłaś? Swoją drogą nie powinnaś dzwonić po adwokata? Jak bardzo mamy przerąbane?- pytała brunetka z konsternacją. Nie wiedziała jak się zachować, co robić, co myśleć... Do tej pory nigdy wcześniej nie miała problemów z policją! Przez ułamek sekundy rozważała ucieczkę, ale przecież nie była kryminalistką, a ucieczka udana lub nie wyda się wyjątkowo podejrzana.

- Wyluzuj. Mam dobrą i złą wiadomość, ale powiem ci o tym później. Chyba nie warto irytować policjantów jeszcze bardziej spóźniając się. Ogólnie to nie musimy dzwonić po adwokata. Nasza sytuacja nie jest aż tak zła.

- Czyżby?- spytała Joy, unosząc brwi. Jakoś ciężko było jej w to uwierzyć, ale może przyjaciółka zorientowała się w sytuacji w międzyczasie, kiedy na nią czekała.

- Na sto procent.

Joy udała się za Mac w znanym tylko przyjaciółce kierunku. Nie miała pojęcia, gdzie obecnie znajdowali się policjanci. A jeszcze chwilę temu czuła się tak beztrosko, pomyślała z nostalgią. Kolacja w towarzystwie Milo okazała się idealnym rozwiązaniem, żeby odpocząć po stresującym dniu. Najwidoczniej aż za dobrym, bo kompletnie wyleciało jej to z głowy. Wszystko co dobre musiało się kiedyś skończyć. W jej przypadku musiała również wrócić na ziemię i stawić czoła konsekwencjom. Czy to cokolwiek zmieni, jeśli powie, że wcale nie chciała się do tego mieszać? To wszystko zaczęło się przez Claya i jego nietypowe polecenie służbowe.

- I tak mogłaś mi powiedzieć, co się święci, a nie trzymać mnie w niewiedzy- wytknęła jej Joy.

- A ty nie powiedziałaś mi o randce z Milo. Jesteśmy kwita- odparowała Mac.

Brunetka nie zdążyła zapytać przyjaciółki, skąd o tym wiedziała, a tym bardziej sprostować faktu, że to wcale nie była randka, ponieważ tuż przed nimi w kawiarni Luciano ukazała się dwójka policjantów. Clarke błyskawicznie rozpoznała ciemnowłosą policjantkę, która ją przesłuchiwała. Nazywała się Corrie. Z kolei towarzyszący jej policjant wyglądał na osobę o jego profesji. Po prostu było w nim coś takiego, co z daleka krzyczało "gliniarz", aczkolwiek nie wydawał się agresywny i nie budził strachu.

Policjanci popijali kawę. Na ich widok wzięli swoje papierowe kubki i skierowali się do użyczonego im przez szefa pomieszczenia. Trafili do jednego z pomieszczeń do sesji zdjęciowych. Na ustawionym statywie znajdował się aparat skierowany na specjalne przygotowany biały pulpit z reflektorami po bokach. Policjanci usiedli po jednej stronie stołu, a Joy i Mac naprzeciwko nich.

Clarke niepewnie zerknęła na policjantów, odchrząkując niezręczne "dzień dobry". Stresowała się, ale w jej sytuacji to raczej nie było zaskakujące.

- Dzień dobry, nie mieliśmy okazji się poznać. Nazywam się Albert Lopez i razem z Corrie prowadzę śledztwo w sprawie morderstwa Lisy Ferny- powiedział mężczyzna. O dziwo, facet wydawał się całkiem... Miły? To możliwe? Przecież zataiły pewne fakty z życia ofiary, a on przechodził nad tym do porządku dziennego?

- Dla was to zdecydowanie nie będzie dobry dzień- zripostowała Corrie, po czym wstała z miejsca i zaczęła przechodzać się wokół nich niczym drapieżnik czyhający na swoją ofiarę. Jej reakcja i ostry ton wydawały się nieco bardziej adekwatne do sytuacji. Podczas ostatniej rozmowy była zdecydowanie sympatyczniejsza.- Okłamałyście policję. Tym samym opóźniłyście śledztwo. Chyba nie muszę mówić, że w tym czasie być może pozwoliłyście mordercy zatrzeć więcej śladów lub zwiać z kraju.

Brunetka nie wiedziała, co powiedzieć, więc milczała. Technicznie rzecz biorąc, jedynie zataiły pewne fakty, a nie kłamały, ale nie zamierzała się kłócić. O przedstawionych przez policjantkę ewentualnościach nie pomyślała. Czy ukrywając, że Lisa pracowała w klubie rzeczywiście pomogły mordercy? Osobiście w to wątpiła. Miała wrażenie, że policjantka trochę wyolbrzymiała sytuację. Przecież istniały instytucje pomagające tropić przestępców w innych krajach, o ile takowy przestępca w ogóle pojechał na lotnisko, co było wysoce mało prawdopodobne.

- Teraz od początku grzecznie opowiecie wszystko, ale to absolutnie wszystko co wiecie i wtedy może nie oskarżymy was o utrudniania śledztwa. Koniecznie też powiedzcie, dlaczego ukryłyście na przykład pracę Lisy w klubie.

Joy i Mac wymieniły pytające spojrzenia. Od czego zacząć? Która miała mówić? To nie tak, że potrafiły posługiwać się telepatią. Niestety. Po prostu znały się na tyle dobrze, żeby mniej więcej wiedzieć co owe spojrzenie znaczyło. Rudowłosa skinęła jej głową na znak, żeby zaczęła.

- Zaczęło się od tego co już wiecie. Od polecenia służbowego od Claya. Miałyśmy iść na miejsce zbrodni i zapytać o pokaz- zaczęła mówić Joy. Płynnie przeszła przez kolejne wydarzenia. Zawahała się, kiedy doszło do rozmowy z Chrisem. Poprosiła ich o dyskrecję, bo nie chciała psuć tego związku. To był doprawdy kiepski moment. Mac co jakiś czas wtrącała swoje komentarze, a na koniec oznajmiła, że w pełni się z nią zgadza. To się nazywa współpraca. Jedna osoba robi, a w tym przypadku mówi, niemal wszystko, a druga radośnie jej przytakuje. Brunetce aż zaschnięte w ustach od tej opowieści, ale nie zamierzała prosić o szklankę wody jak więzień podczas faktycznego przesłuchania.

- Ja pierdolę- skwitowała jej opowieść niecenzuralnie ciemnowłosa policjantka, nie kryjąc jawnej dezaprobaty.- Straciliśmy co najmniej pół dnia, żeby odkryć dodatkowe miejsce pracy Lisy, tylko dlatego że nie chciałyście przyznać, że chłopak siostry ofiary ją zdradził?!

To podsumowanie brzmiało kiepsko, ale owszem, nie mijało się z prawdą. Dla osoby nie związanej z tym, można by rzec, że nawet obcej problem rzeczywiście mógł wydawać się błahy. Jednak Joy ciągle pamiętała jak bardzo zdruzgotana była Rebecca po śmierci siostry.

- Tak, nie powiecie o tym Rebecce, prawda?- odezwała się Mac, mając w głębokim poważaniu, co szczególnie Corrie sobie w tym momencie o niej pomyśli.

Ciemnowłosa załamała ręce. Jej oczy ciskały gromy, a usta uchyliły się nieznacznie jakby chciała coś powiedzieć i równie szybko się zamknęły jakby w sekundzie zmieniła zdanie.

- Zobaczymy. Czy jest jeszcze coś o czym chciałybyście nam powiedzieć? Nie zapytam po raz kolejny. Gwarantuję, że przy następnej takiej sytuacji spotkamy się na komisariacie, a wcześniej osobiście zakuję was w kajdanki i wyciągnę z firmy w biały dzień na oczach połowy pracowników- poinformowała Corrie.

Jej reakcja była na tyle autentyczna, że brunetka była przekonana, iż policjantka byłaby w stanie to zrobić. Dla własnej satysfakcji, co było lekko przerażające i poddawało w wątpliwość kompetencje oraz dobrą wolę policjantów.

- O co chodziło z tym pytaniem o ptaki i ryby? Domyśliłyśmy się z Joy, że chodzi o stan... Ciała Lisy, ale nie rozumiemy co ma wspólnego jedno z drugim- mruknęła rudowłosa.

Clarke spiorunowała przyjaciółkę wzrokiem. Co ją napadło, żeby mówić coś takiego? Może i Mac zdecydowanie częściej najpierw coś robiła, a potem myślała, ale to nie usprawiedliwiało tak bezmyślnego ruchu. Rozmawiały z policją. Corrie przed chwilą uraczyła je gniewnym monologiem na temat ich niezgodnego z prawem zachowania i potencjalnych konsekwencji. A co Mac jej mówi? Pyta o śledztwo, chociaż nie były w najmniejszym stopniu upoważnione do takich informacji.

- Mówiłem, że tak to się skończy- westchnął Albert w kierunku partnerki. Lopez nie wydawał się zrezygnowany. Corrie z kolei przeklęła na głos. Ponownie. Ich reakcja oraz ogólnie dynamika tej dwójki policjantów była co najmniej zastanawiająca.

- A mieliśmy ich o to nie pytać? Przypominam ci, że jesteśmy w dupie- odparowała ciemnowłosa.- To wam już dziękujemy. Możecie iść. Nie jesteście upoważnione do tak poufnych informacji, więc nie musimy i nie chcemy odpowiadać wam na to pytanie.

Joy pociągnęła lekko przyjaciółkę w kierunku wyjścia, nie dając jej możliwości, żeby wtrąciła obiekcje. Reakcja policjantów mówiła jedno: miały rację. Właściwie to Joy miała rację. To ona powiązała pytanie Corrie o zwierzęta z artykułem znalezionym w internecie. Dalej nie wiedziały o co chodziło, ale ewidentnie coś nie zgadzało się z tym... Nadgryzieniem ciała. Brunetka skrzywiła się mimowolnie. Tego rodzaju myśli wydawały jej się wyjątkowo nie ma miejscu. W końcu myślała o jeszcze do niedawna żywej osobie i co więcej, koleżance z domu mody. Sprowadzanie jej do resztek, które z niej zostały po makabrycznej zbrodni było bezduszne.

Kiedy wyszły z pomieszczenia, Mac odczekała chwilę, po czym podeszła do zamkniętych drzwi i przyłożyła do nich ucho. Joy miała ochotę wydać pełen frustracji jęk. Czy jej przyjaciółka tego dnia kompletnie postradała zmysły?!

- Co robisz?!- syknęła cicho Joy w obawie, że policjanci po drugiej stronie ją usłyszą. Dopiero co uniknęły problemów, a Mac szukała kolejnych. Tym razem zdecydowanie by im tego nie odpuścili tak łatwo. Ewidentnie byli podminowani śledztwem, a konkretnie brakiem efektów. Takie przynajmniej sprawiali wrażenie.

- Ciii- mruknęła rudowłosa ledwie słyszalnie.- Posłuchaj.

Clarke przez chwilę wahała się. Wiedziała, że to był kiepski pomysł, a jednak wiedziona ciekawością i namową przyjaciółki, również przyłożyła ucho do drzwi. Corrie oczywiście było lepiej słychać. Policjantka była wyraźnie wzburzona i jak zwykle nie przebierała w słowach, głośno i dosadnie, wyrażając swoje poglądy.

- Nie wierzę, że miała tupet zapytać o coś takiego. Za kogo one nas mają?! Jeśli to wycieknie do prasy...

- Nie wycieknie- stwierdził Albert spokojnie. On i Corrie byli jak ogień i woda. On ułożony, uprzejmy i spokojny, a ona głośna, gwałtowna i energiczna. Przedziwny duet.- Nie mają konkretów. Nie wiedzą o kleju. Bez tego ta cała historia jest mocno naciągana. Żaden redaktor nie da napisać czegoś tak niedokładnego we własnej gazecie, a przynajmniej nie te większe redakcje.

Przyjaciółka spojrzała na nią pytająco, bezgłośnie wymawiając słowo "klej". Joy wzruszyła ramionami, również nie rozumiejąc o czym mówili.

- Może masz rację. Nikt bez konkretnych dowodów nie wpadnie na pomysł, że ten psychol przykleił ofierze do nóg karmę dla ryb, a do oczu...

W tym momencie Joy przestała słuchać policjantki. Zakryła usta dłonią. Dosłownie nie wiedziała, co powiedzieć. Ani myśleć. Nie potrafiła uwierzyć w to, co usłyszała, choć nie miała wątpliwości, iż takowe słowa rzeczywiście padły. Morderca przykleił Lisie do nóg karmę dla ryb?! To było makabryczne i chore! Ewidentnie mieli do czynienia z psychopatą. Nikt o zdrowych zmysłach by czegoś takiego nie zrobił... Zresztą już samo morderstwo wskazywało na to, że mieli do czynienia z kimś psychicznym.

Jak oparzone odsunęły się od drzwi i szybko pomknęły w kierunku sąsiedniego korytarza. Policjanci wychodzili z pomieszczenia zazwyczaj służącego do robienia sesji zdjęciowych. Zdążyły umknąć w ostatnim momencie. Ułamek sekundy później drzwi otworzyły się, a Corrie i Albert udali się w prawo. One ukryły się w korytarzu po lewej.

Joy mocno biło serce. Naprawdę bała się, że przyłapią je na posłuchiwaniu. Odetchnęła dopiero, gdy kroki policjantów ucichły w oddali. Miały cholerne szczęście z Mac. Tylko w ten sposób dało się to podsumować.

- Morderca przykleił Lisie do nóg karmę dla ryb- powtórzyła Mac z niedowierzaniem. Mimo że te słowa padły z jej ust, nie brzmiała na ani odrobinę do tego przekonaną.- Nie rozumiem. Po co?

Brunetka potraktowała to jako pytanie retoryczne. Nie znała na nie odpowiedzi. Mogłaby się założyć, że rozumiał to jedynie morderca. Corrie i Albert również nie potrafili tego pojąć, co wynikało z podsłuchanej rozmowy. Nie był to szczególnie pocieszający wniosek. W końcu morderca gdzieś tam był, być może w okolicy i kto wie, co jeszcze planował? Tak czy siak, policjanci również byli jedynie ludźmi. Może i posiadali doświadczenie w sprawach kryminalnych, a przynajmniej tak zakładała, ale każda sprawa była inna. Inni mordercy, podejrzani, ofiary, różne ślady... Mieli prawo popełniać błędy i powoli dochodzić do prawdy. Joy nawet nie mając pojęcia, jak wyglądają typowe sprawy kryminalne wiedziała, iż ta była nietypowa, eufemistycznie mówiąc.

- Napisałam do Jace'a i Wolfie'ego. Milo też będzie. Zastanawiałam się również czy nie pisać do Georgii, ale ona... Uwielbia przekazywać plotki dalej. Lepiej jej tego nie mówić, jeśli nie chcemy, żeby całe Luciano obiegła informacja o wiesz czym- rzuciła rudowłosa.

- Chcesz im o tym powiedzieć? Po co?- spytała Joy. Od razu zarejestrowała fakt, że Milo będzie na owym spotkaniu i to ją nieco rozproszyło. Oczywiście starała się skupić na poważniejszych kwestiach, ale jej myśli nie zawsze kierowały się we właściwą stronę, czasami skupiając się na błahych sprawach.

- Tutaj dzieje się coś dziwnego. Powinni o tym wiedzieć. Poza tym milczenie nie jest moją mocną stroną. Nie potrafiła bym tego ukryć. Przynajmniej nie przed osobami z mojego bliższego otoczenia. No i nie chcę się powtarzać, więc chyba lepiej zebrać ich w jedno miejsce, co nie?

Brunetka rozumiała, dlaczego przyjaciółka chciała to zrobić. Nie miała też wątpliwości, co do ich dyskrecji. Wiedziała, że będą potrafili nie przekazywać tego dalej. Zresztą, nie miała nic przeciwko temu, żeby wiedzieli. Dobrze będzie mieć możliwość wyrzucenia tego z siebie, przedyskutowania tego co najmniej niepokojącego tematu. Nie rozumiała tylko obecności jednej z wymienionych osób.

- Ale dlaczego Milo przychodzi w takim razie? Powiedziałaś, że nie chcesz tego ukrywać przed osobami z bliskiego otoczenia, a on raczej nie zalicza się do tego grona- zauważyła Clarke, chcąc rozwiać wątpliwości.

- Masz rację. Tyle że dla ciebie ewidentnie jest kimś więcej. To mi wystarcza, chociaż ciężko zaprzeczyć, że nie jest sympatyczny. Poza tym jest też dobrym kumplem Jace'a czy jak oni tam wzajemnie o sobie mówią... W każdym razie chodźmy, bo się spóźnimy. Spotkanie jest w kawiarni w Luciano.

*****

Kwadrans później rzeczywiście siedzieli w kawiarni w piątkę. Starali się zachowywać w miarę normalnie, ale okazało się to dość ciężkie w miejscu publicznym. W dodatku, miejscu, które niejako było scenerią do omawianych przez nich wydarzeń. Jedno nieuważne czy za głośno wypowiedziane słowo mogło spowodować, że informacje wypłyną poza ich krąg i rozniosą się w błyskawicznym tempie.

- Czyli to ty wsypałeś nas przed policją?- spytała Joy, kierując pełne nagany spojrzenie na Jace'a. Okazało się, że to właśnie od niego Mac wiedziała wcześniej o zbliżającej się rozmowie czy przesłuchaniu. Właściwie ciężko powiedzieć czym to było. Jak dla niej nie brzmiało to oficjalnie, ale być może było to spowodowane zwracaniem się na "ty" do policjantki, przebierającej w przekleństwach.

Jace pokiwał głową ze skruszonym spojrzeniem.

- Ta policjantka, Corrie, przyszła do klubu i zaczęła zadawać pytania. Szybko zagadnąłem, dlaczego przyszła i tym bardziej chciała wiedzieć, dlaczego tak szybko połączyłem fakty... Nie zamierzałem robić wam problemów. Na serio. Przepraszam.

Mac uśmiechnęła się do Jace'a i zapewniła, że wszystko w porządku oraz że finalnie dobrze się stało. Nie miały żadnych problemów i nie musiały więcej martwić się, że policja pojawi się w drzwiach domu mody. Joy poparła ją. Nie miała pretensji do Jace'a. Zwłaszcza, że je przeprosił.

- Nic nie szkodzi. Bardziej martwi nas ogólna sytuacja.

Rudowłosa przed chwilą wyjaśniła, co usłyszały. Informacja spotkała się z mieszanką niedowierzania, złości i zaskoczenia.

Siedząc tak w grupie i kontemplując niewyobrażalne fakty, Joy naszła zgoła nie związana z tematem konkluzja. Dobrze jest mieć wokół siebie serdecznych, pomocnych i przede wszystkim sympatycznych ludzi, w których towarzystwie czuło się swobodnie i na których można było liczyć nawet w tak abstrakcyjnej sytuacji.

Joy mimowolnie zerknęła na siedzącego po jej prawej stronie Milo. Razem z Jace'em szybko wkupili się do ich kręgu bliższych znajomych. Zdawało się, że można było im ufać, chociaż znali się krótko. Ciemnowłosy odwzajemnił spojrzenie i złapał ją za rękę pod stołem, czego prawdopodobnie nikt poza ich dwójką nie dostrzegł.

- Nie martw się. Wszystko się ułoży- zapewnił ją Milo z tym swoim pięknym uśmiechem. Chciała mu wierzyć, ale jakiś głos w jej głowie mówił, że to dopiero początek i jeszcze sporo się wydarzy. W każdym razie, cieszyła się z jego obecności, zarówno podczas tak istotnej rozmowy jak i ogólnie w jej życiu.

*****

Znudzony doktorant wychodził akurat ze swojego wydziału, w tym przypadku chemii. Dlaczego akurat to wybrał? Nie miał pojęcia. Po prostu wydało mu się to ciekawe. Praca w laboratorium. Kontakt z różnymi chemicznymi substancjami. Mniej lub bardziej interesujące doświadczenia, ale to wszystko było poprzedzone ogromną ilością wiedzy teoretycznej, której niezmiennie przybywało.

Doktorant wyciągnął papierosa z paczki i zapalił go, nie przejmując się zakazem palenia na i w okolicach wydziału. Głęboko zaciągnął się dymem, czując kojący efekt nikotyny. Tak, był uzależniony i być może w przyszłości kiedyś go to zabije. Pewnie do czasów starości dorobi się raka, ale może wcześniej to rzuci. Jeszcze nie teraz, ale za kilka lat. Kto wie co się do tego momentu zdarzy? Może do tego czasu zmądrzeje. Póki co potrzebował jakiegoś wspomagacza. Papierosy były stosunkowo bezpiecznym wyjściem. Zawsze mógł sięgnąć po narkotyki, ale te były groźniejsze i droższe. Jako doktorant ciągle nie zarabiał zbyt wiele.

Studia były zabawnym przedsięwzięciem. Dłuższe zajęcia, niby bardziej konkretne i skierowane w upragnionym albo raczej wybranym kierunku. W teorii otwierały możliwość do lepszych zarobków i wybrania przyszłości, którą rzeczywiście się chciało. W praktyce różnie bywało z późniejszą pracą i karierą naukową. Życie uwielbiało weryfikować plany, czasami niszcząc je i obracając w pył.

Doktorant z rozbawieniem, ale i odrobiną głęboko ukrytej empatii, obserwował młodszych studentów, szczególnie tych z pierwszego roku. Ci dopiero zaczynali przyzwyczajać się do nowej sytuacji. Licznych kolokwiów z bardzo ogólnie podanych zagadnień, które samemu trzeba było sobie rozwinąć. Do bloków zajęciowych trwających niekiedy nawet sześć godzin bez ani jednej przerwy. Do okienek, które tylko nielicznym pozwalały na powrót do domu, bo nie wszyscy mieszkali opodal uczelni.

Osobiście wspominał początek studiów całkiem dobrze, mimo że odczuł pewny przeskok w stosunku do wcześniejszego systemu nauczania. Do dziś pamiętał te kiepsko przespane noce czy to przez zbliżające się kolokwium, obszerne i wyjątkowo szczegółowe sprawozdanie lub imprezę z ludźmi z roku. Och tak, każdy pretekst, żeby pójść na imprezę i trochę się zabawić był dobry. Zwłaszcza, jeśli studia były wymagające. Wtedy tym bardziej potrzebowało się zabawnego towarzystwa i okazji do rozluźnienia.

Mężczyzna nagle uświadomił sobie, że nie zdjął fartucha po wyjściu z laboratorium. Tak bardzo przyzwyczaił się już do jego noszenia, że nawet nie zarejestrował jakiejkolwiek zmiany. Zatrzymał się, odłożył plecak na bok, po czym zdjął fartuch, poskładał go i dołożył go do reszty swoich rzeczy. Poskładał go niedbale, ale nie przejmował się tym czy się pomnie. Nie był aż takim pedantem.

Wtem usłyszał za sobą brzęk, odgłos jakby ktoś właśnie wszedł na puszkę albo ją kopnął. Doktorant rozejrzał się wokół siebie. Nikogo nie zobaczył, ale było już ciemno. Dodatkowo oślepiła go latarnia, pod którą stał przez chwilę. W efekcie mrok wokół łuny światła był tak nieprzenikniony, że kompletnie nic nie widział.

Doktorant nie przejął się tym dźwiękiem. To mógł być ktokolwiek. Osoba wracająca z pracy, z imprezy lub od znajomych, bezdomny, właściciel wyprowadzający psa na spacer... Istniało wiele możliwości, dla których ktoś przechodząc opodal mógłby przypadkiem nadepnąć na walającą się na chodniku lub trawie puszkę.

Ludzie mieli okropną tendencję do śmiecenia. Strasznie go to irytowało. Zamiast przejść kilka dodatkowych metrów do najbliższego śmietnika, ewentualnie schować opakowanie do torby lub plecaka, to ci woleli wyrzucać śmieci gdzie popadnie. Później one walały się po całym mieście, co było nie tylko nieekologiczne, ale też nieestetyczne i nieprzyjemne dla oka.

Mężczyzna spojrzał na telefon i na jego twarzy automatycznie zagościł szeroki uśmiech. Irytacja na śmieciarzy zeszła na dalszy plan. Lea do niego napisała. Pytała się jak minął mu dzień i czy nie chciałby wpaść do niej na kolację. Od razu spodobał mu się ten pomysł. Miłe towarzystwo, smaczne jedzenie i być może innego rodzaju zwieńczenie kolacji. Gwoli ścisłości, nie zamierzał się spieszyć. Rozwój sytuacji w pełni zależał od Lei i tego jak ona będzie chciała zakończyć ten wieczór. Bądź co bądź, zaprosiła go do siebie do domu. To musiało coś znaczyć, bo zazwyczaj proponowała kolację w jakiejś restauracji. W każdym razie, nie zamierzał na nią naciskać. Nawet jeśli to miała być rzeczywiście tylko kolacja, w pełni mu to odpowiadało.

Doktorant zaczął pisać wiadomość. Zatrzymał się. Niewygodnie pisało mu się, podczas chodzenia. Zastanawiał się jaka odpowiedź będzie adekwatna. Coś w stylu "chętnie, dziękuję za zaproszenie, przyniosę wino", a może coś mniej przymilnego? Czy kupowanie wina to faktycznie był dobry pomysł?

Jego rozmyślania przerwał odgłos dochodzący zza jego pleców. Ktoś był kilka metrów za nim. Kroki ucichły dokładnie w tym samym momencie, kiedy on się zatrzymał. Zmarszczył brwi. Czyżby ktoś go śledził? Nie chciał popadać w paranoję, ale to był dziwny zbieg okoliczności. Rozejrzał się i ponownie nikogo nie zobaczył. W tym miejscu w ogóle nie było latarni. Zmielił w ustach przekleństwo.

Doktorant jakoś stracił ochotę na stanie późnym wieczorem w nieoświetlonym miejscu i zastanawianie się co odpisać Lei. Ich związek, jeszcze nie w pełni oficjalny, był bardzo świeży, ale i obiecujący. Nie chciał robić sobie nadziei, ale Lea była kobietą, z którą mógłby pozwolić sobie na dłuższy związek. Nie ośmielił się myśleć o czymś więcej. Jeszcze nie teraz.

Pośpiesznie wystukał wiadomość, że chętnie do niej wpadnie i zapytał czy ma coś kupić. Dzięki temu wykazał się dobrymi manierami i w domyśle pytał czy kupić wino. Zazwyczaj Lea odpisywała całkiem szybko. Powinna zdążyć się odezwać zanim dojdzie do sklepu. Co jak co, ale na winach się znał. Dodatkowo pamiętał, że Lea lubi czerwone. Kiedyś o tym rozmawiali, a on miał dobrą pamięć do detali. Zwłaszcza jeśli zakładał, że zdobyta wiedza przyda mu się w niedalekiej przyszłości.

Doktorant ruszył dalej. Coś kazało mu się zatrzymać i sprawdzić czy śledząca go osoba rzeczywiście go śledzi. Może to faktycznie był zbieg okoliczności? Gdyby ta osoba szła w tym samym kierunku, to prawdopodobieństwo, że zatrzyma się w tym samym czasie co on, była znikoma. Wręcz zakrawała na cud.

Kroki ucichły sekundę po nim. Doktorant poczuł się nieswojo. Świadomość, że ktoś go śledził uderzyła go niczym bumerang. Ogarnął go niepokój. Czego ta osoba od niego chciała? Nastraszyć go? Po co? Dla zabawy, a może miała inny cel? Czyżby ktoś chciał go okraść? To był całkiem prawdopodobny motyw, chociaż ten ktoś kiepsko trafił. Nie miał przy sobie nic wartościowego, a w portfelu jedynie kilka dolarów. Niby miał kartę. Na koncie nie było kokosów, ale ten ktoś mógłby sobie pozwolić na lepsze ubrania czy drogi zegarek. Tyle że wtedy on nie miałby z czego zapłacić czynszu i jak przeżyć do końca miesiąca.

Doktorant przyspieszył. Poczuł wibracje w kieszeni spodni. Prawdopodobnie Lea odpisała, ale w tym momencie ją zignorował. Nie zamierzał wchodzić do sklepu, żeby śledzący go nieznajomy zdążył zaczaić się na niego w najbliższym ciemnym zaułku. Usłyszał, że nieznajomy również przyspieszył. Odgłos kroków odbijał się echem zza jego pleców. Mężczyzna zaczął biec. Nieznajomy również.

W tym momencie doktorant zaczął się bać. Na poważnie. Po raz pierwszy od dawna biegł. Powoli się męczył, pocił, a napastnik ciągle go gonił. Odgłos kroków odbijających się od bruku podążał za nim niczym upiornie tykający zegar.

Doktorant starał się nie panikować, ale mięśnie zaczynały go palić. Kwas mlekowy coraz bardziej rozprzestrzeniał się po jego nieprzyzwyczajonych do wysiłku kończynach. Dodatkowo coraz trudniej było mu złapać oddech. Dyszał jak stara lokomotywa. W głowie przeklinał swoje lenistwo. Gdyby tylko wcześniej choć kilka razy w tygodniu ćwiczył bieganie...

Z ulgą uświadomił sobie, że zostało mu dosłownie kilka metrów do wejścia do jego kamienicy. Jeśli wejdzie do środka, będzie bezpieczny. Zamknie drzwi od środka. Nieznajomy na pewno nie posiadał kodu do drzwi, więc zostanie na zewnątrz. Wtedy on spokojnie wróci do swojego mieszkania, przeprosi Leę, opowie co się stało i pójdzie spać. Chyba miał dość wrażeń na dzisiejszy dzień.

Doktorant dopadł do drzwi, zsunął plecak z ramienia i błyskawicznie zaczął wpisywać kod. Nagle zza jego pleców wychynęła jakaś sylwetka. Odskoczył odruchowo do tyłu, obijając się o zamknięte drzwi. Serce mu biło tak mocno jakby chciało wyskoczyć z piersi.

Niemal popłakał się z ulgi, kiedy okazało się, że to był zwykły biegacz. Mężczyzna co najmniej kilka lat starszy od niego w sportowych butach, bluzie i dresach. Przebiegł obok, nie zwracając na niego najmniejszej uwagi. Doktorant miał ochotę śmiać się z własnej głupoty. Był święcie przekonany, że ktoś go gonił, a tymczasem trafił na zwykłego sportowego świra, który wychodzi wieczorem, aby pobiegać. Niezły trening mu zrobić. Już czuł zbliżające się zakwasy, a poza tym ciągle łapał oddech po tym morderczym biegu.

Tym razem bez pośpiechu obrócił się do domofonu i zaczął wpisywać kod. Od razu stracił czujność, ogarnięty ogromną ulgą, wręcz euforią. Nie zwrócił uwagi na to, że tuż za nim na szybie pojawił się dodatkowy cień. Czarna sylwetka, która wyciągnęła nad siebie ostry niewielki przedmiot, po czym bez słowa zatopiła go w jego szyi.

Doktorant poczuł ogarniającą go falę odrętwienia. Ból eksplodował z tyłu szyi z nieznanego mu powodu. Odwrócił się, jednocześnie sięgając dłonią do źródła bólu. Krzyknął na widok napastnika oraz ciepłej cieczy wypływającej spomiędzy jego palców. Napastnik kopnął go boleśnie w kolano tak, że nogi odmówiły mu posłuszeństwa.

Doktorant upadł. Zanim zdążył odczołgać się na bok, poczuł kolejne uderzenie. Tym razem nie krzyczał. Czuł krew spływającą mu do płuc i wypełniającą gardło. Nie mógł oddychać. Nie mógł wstać. Obraz przed oczami powoli tracił ostrość. Widział czarne plamy, które stopniowo zaczęły się powiększać aż kompletnie nic nie widział. Nie czuł już również bólu. Jego ostatnią myślą było to, że jednak papierosy go nie zabiły.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro