Rozdział 27

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Czy ich wszystkich doszczętnie pojebało?!- rzuciła Mac, wchodząc za długie biurko ich recepcji. Jej mina wyrażała głębokie niezadowolenie, a jej ręce chodziły na wszystkie strony. Gwałtowna gestykulacja nie zwiastowała niczego dobrego.

- Kogo konkretnie?- odparła brunetka, nie rozumiejąc skąd wzięła się cała ta afera. Czyżby Mac znowu wyolbrzymiała sytuację? Znając ją, zapewne tak właśnie było. Szczegół wyolbrzymiony do katastrofy na miarę wybuchu bomby atomowej.

- No przecież właśnie to powiedziałam. Wszystkich w tym cyrku zwanym domem mody!

Joy westchnęła, starając się ukryć irytację. Cóż za precyzyjne i dokładne informacje. Przewróciła oczami.

- Co się stało? Przynieść ci kawy, herbaty, melisę też powinni mieć, ewentualnie coś słodkiego?

Brunetka już jakiś czas temu załapała, że najlepszym sposobem, żeby wyciągnąć informacje od Mac i ją uspokoić, było przekupienie jej czymś co lubiła. To nie tak, że Joy specjalnie chciało się iść do kawiarni, ale i tak zamierzała pójść po kawę. Przy okazji mogła jej coś przynieść.

- Kochana jesteś, ale nie. Organizacja w tej firmie to istna kpina, spektakularna katastrofa. Pamiętasz, że zamówiono catering już dobry miesiąc temu?- spytała rudowłosa. Joy skinęła głową. Coś tam obiło jej się o uszy.- No więc w międzyczasie firma splajtowała i wycofała się z rynku. Nie wiedzieli o tym aż do... Fanfary... Teraz. Dwa dni przed pokazem trzeba znaleźć odpowiednią firmę, wybrać przekąski i zamówić w nadziei, że w ogóle ktokolwiek podejmie się zadania na tak bardzo ostatnią chwilę. Dlaczego nikt wcześniej tam nie zadzwonił i nie zapytał?!

Joy zrobiła wielkie oczy. Spodziewała się, że jej przyjaciółka bardzo wyolbrzymiała sytuację i nie było źle. Tymczasem problem był rzeczywisty i niezwykle kłopotliwy. I co teraz zrobią?! Ciężko będzie znaleźć catering na ostatnią chwilę, już nie mówiąc o dodatkowych kosztach. Zaliczki pewnie nie odzyskają, a cena w przypadku realizacji zamówienia w tak krótkim czasie z pewnością nie będzie niska. Co za syf.

- To okropna wiadomość. Co robimy?

Mac posłała jej wyjątkowo sztuczny i wymuszony uśmiech.

- A jak sądzisz? Clay kazał nam znaleźć kogoś kto podejmie się przygotowania przekąsek. Nie obchodzi go jak mamy to zrobić. Cena ma nie przekraczać dwudziestu procent ponad poprzedni budżet. No i jedzenie ma być pierwsza klasa. To jego słowa.

Clarke skrzywiła się jakby zjadła cytrynę. To brzmiało jak zadanie niewykonalne. Jeśli jeszcze okaże się, że coś będzie nie tak z tym jedzeniem, to tym bardziej oberwie im się od Claya. Jakby to była ich wina, że musiały szukać firmy cateringowej na ostatnią chwilę. Może i Joy myślała o zmianie pracy, ale niekoniecznie miała w planach wylecieć z niej z hukiem. Z kolei Mac z pewnością nie zamierzała tracić tej pracy... Nagle tknęła ją pewna myśl. Przyjaciółka ciągle nie wiedziała o jej planach. Nie miała pojęcia, że myślała o obraniu innej ścieżki zawodowej i niejako przy okazji, zostawieniu jej w firmie. Nie wiedziała jak miała jej to przekazać tak, żeby nie pomyślała, że chciała ją zostawić na pastwę Claya. Obawiała się, że jakkolwiek przekaże to Mac, ta nie odbierze tego dobrze.

- Czyli czeka nas intensywne popołudnie wypełnione dzwonieniem do różnych firm. Świetnie- skwitowała Joy bez cienia entuzjazmu.

Jej myśli powędrowały jednak w zupełnie innym kierunku. Dlaczego ostatnio ilość jej problemów czy zmartwień tylko i wyłącznie rosła? Cały czas coś się działo, a ona musiała kłamać albo była zbyt wielkim tchórzem, żeby powiedzieć prawdę i zatajała fakty. Może niebawem powinna myśleć o czymś spokojniejszym? Pracy, która jest uporządkowana i w miarę prosta. Prawdę mówiąc, nie miała pojęcia co mogłaby robić. Na obecną chwilę. Jeszcze miała czas podjąć decyzję. Przecież mogła powysyłać CV do kilku miejsc, ewentualnie zacząć pracę i w każdej chwili ją zmienić.

- Aż tak dobiło cię to dzwonienie?- zdziwiła się Mac na widok jej miny.- Znajdziemy jakąś firmę. Ktoś na pewno się zgodzi, a jak cena będzie nieco wyższa, to powiemy Clayowi, że nie było innych dobrych ofert. Będzie musiał się z tym pogodzić. To on nawalił, że nie dopilnował tego wcześniej. My jedynie ratujemy sytuację. Nie może mieć do nas pretensji. Powinien być wdzięczny, ale tego nie należy się po nim spodziewać.

Brunetka uśmiechnęła się słabo. Nie mogła jej powiedzieć prawdy. Bardzo obawiała się jej reakcji. Będzie wściekła i smutna. Z kim Mac będzie plotkować w godzinach pracy? Brunetka naprawdę nie chciała jej ranić, ale też nie mogła ze względu na nią zostać w pracy, która przestała jej się podobać. Już podjęła decyzję i nie zamierzała się wycofywać.

- Masz rację. Zresztą, nie o to chodzi. Po prostu jestem trochę zmęczona. Zaraz wracam- wykręciła się Joy od odpowiedzi. Oddaliła się pod pretekstem pójścia do toalety.

Owszem, tak naprawdę stchórzyła. Nie miała pojęcia jak przekazać przyjaciółce swoją decyzję. Zachowała się tak jak zwykle, w typowy dla siebie sposób, unikając problemu i trwając w złudnej nadziei, że niebawem sam się rozwiąże. Postanowiła skupić się na pilniejszych zmartwieniach. Wyznawała zasadę jeden problem na raz.

*****

Joy zaczynała tracić nadzieję, że misja znalezienia firmy cateringowej rzeczywiście może się powieść. Wykonała już dziesięć telefonów i ciągle słyszała mniej więcej to samo. Część od razu uprzedzała, że się nie wyrobią, a inni rzucali tak horrendalne ceny, że nie było mowy, aby Clay poszedł na coś takiego. Oczywiście, że rozważała z Mac nieco większy budżet niż dwudziesto procentowy wzrost, a jednak ceny były tak wysokie, że nawet one nie zgodziłyby się na coś takiego.

Brunetka mimowolnie zerknęła na przyjaciółkę, która energicznie i dość głośno targowała się z którąś firmą przez telefon. Obydwóm równie kiepsko szły poszukiwania. W pewnym momencie rudowłosa aż uchyliła usta z oburzenia, po czym zerknęła na wyświetlacz.

- Rozłączyła się- poinformowała z niezadowoleniem i lekkim niedowierzaniem.- Co za suka! W ogóle nie dało się z nią targować... Była jak zacięta płyta.

W tym momencie koło recepcji pojawił się Mark. Białowłosy niósł dwa kubki kawy. Joy przywitała się, odwzajemniając lekki uśmiech. Na ogół go lubiła. Wydawał się sympatyczny. Problem pojawiał się wtedy, kiedy w okolicy był również Milo. Białowłosy traktował go z wyraźną pogardą, na co ciemnoskóry odpowiadał podobnie. A to wszystko było jej winą. Mark był przekonany, że Milo zachował się wobec niej jak palant i starał się ją... Chronić? Wspierać? Mścić na tamtym? Coś w tym rodzaju. W zasadzie nie była pewna. Doceniała to, ale ta szopka, którą odegrali w dziale PR-u była zaimprowizowana, więc finalnie Mark denerwował Milo bez sensu. Gdyby tylko wiedziała jak to odkręcić...

- Hej, mam coś dla was- poinformował białowłosy, kładąc podstawkę z kawami na blacie. Mac zerknęła w stronę kubków i aż oczy jej się zaświeciły.

- Dzięki, nie musiałeś- powiedziała Joy, czym zarobiła sobie na potępiające spojrzenie Mac.

- Nasz wybawca- skwitowała rudowłosa.- Przez to całe zamieszanie z cateringiem nie miałyśmy nawet czasu, żeby pójść do kawiarni. Jak to miło, że o nas pomyślałeś.

Mark zaśmiał się, słysząc te dwie, różniące się reakcje i widząc jak wzajemnie piorunowały się spojrzeniami. W tym momencie Mac nazwałaby wybawcą każdego, kto pojawiłby się przy recepcji z kawą.

- Oj tam, nie ma sprawy. To żaden kłopot. Chętnie bym z wami dłużej pogadał, ale obowiązki wzywają. Powodzenia w gaszeniu pożaru i życzę wam miłego dnia.

- Wzajemnie- odparła Clarke.

Białowłosy oddalił się, a rudowłosa spojrzała na nią krytycznie.

- Mogłaś zareagować nieco bardziej entuzjastycznie albo chociaż zaproponować, że następnym razem wspólnie pójdziecie na kawę albo mogłabyś sama pójść do jego biura z kawą. Tak, to ostatnie byłoby niezłe. Jeszcze zrobić mu taką niespodziankę... Właściwie ciągle możesz to zrobić.

- Ale po co?- zdziwiła się Joy, nie rozumiejąc skąd ten przypływ pomysłów Mac jak mogłaby się zrewanżować Markowi.- Jeśli koniecznie chcesz się mu jakoś odwdzięczyć, to możesz do niego iść.

- Ty udajesz idiotkę czy naprawdę się nie zorientowałaś?- odparowała przyjaciółka.- On nie chciałby, żebym to ja do niego poszła. Zresztą kawa była tutaj najmniej istotnym elementem. Chciał się pokazać i zapunktować u ciebie.

- U mnie?- mruknęła Joy, a jej umysł powoli zaczął łączyć w fakty insynuacje Mac. Nie podobało jej się to, co sugerowała przyjaciółka. Nawet nie chciała tego sformułować w myślach, a tym bardziej na głos.- Nie. Nie o to chodzi. Nie może.

Mackenzie westchnęła, przyglądając się jej z politowaniem i lekko kręcąc głową.

- Spróbuj spojrzeć na to z innej perspektywy. Który facet przypadkowo, mijając znajomą na ulicy, przyłącza się do koleżanki z pracy i grupy nieznanych mu osób, a następnie nie odstępuje tej znajomej ani na krok? Poza tym jest szalenie zazdrosny o Milo, to widać, i właśnie przyniósł nam kawę. Który facet bezinteresownie przynosi nam kawę? Weź na przykład Wolfie'ego. Można go określić mianem przyjaciela i nigdy, ale to nigdy nie przyniósł nam kawy do recepcji. Możesz udawać, że tego nie widzisz, ale zdecydowanie mu się podobasz.

Joy przeklęła pod nosem. Słowa Mac brzmiały sensownie, nad czym mocno ubolewała. Jakby na to spojrzeć w ten sposób... Rzeczywiście zachowywał się aż zbyt przyjaźnie. I co ona miała zrobić z tym faktem? Bezlitośnie udawać, że tego nie dostrzega, a może powinna z nim szczerze porozmawiać?

- No chyba, że podoba ci się ktoś inny. Wydaje mi się czy już całkiem normalnie rozmawiasz z Milo? Na moje oko już nie chowasz do niego urazy, a to znaczy...

- Że powinnyśmy wracać do pracy. Musimy znaleźć firmę cateringową, a czasu jest coraz mniej. To aż dziwne, że Clay jeszcze tutaj nie zawitał sprawdzić jak nam idzie- weszła jej w słowo Joy.

Nie chciała słyszeć dalszego ciągu. Prawdę mówiąc, w ogóle nie chciała o tym myśleć. Nie chciała ranić uczuć Marka, ale też nie planowała wracać do Milo. Zamierzała dotrwać do pokazu, możliwie wcześniej wyjaśnić Mac co postanowiła, rzucić pracę, znaleźć nową i zapomnieć o Milo przynajmniej w romantycznym kontekście. Ze względu na wspólną paczkę znajomych pewnie ciągle będzie go widywać, ale zamierzała patrzeć na niego teraz tylko jak na materiał na kumpla czy znajomego. Nikogo więcej. Tego zamierzała się trzymać.

- Chwilowo ci odpuszczę, bo niestety masz rację, ale nie zostawię tak tego tematu. Możesz być tego pewna. Jeszcze o tym porozmawiamy.

Clarke pomyślała, że zabrzmiało niemal jak groźba. W ostateczności zawsze mogła wspomnieć o zmianie pracy. Ten temat skutecznie wybije Mac z głowy jej sytuację uczuciową, chociaż zrobiłaby to kosztem awantury. Coś za coś. W krytycznej sytuacji mogła się do tego posunąć.

Joy uniosła lekko wzrok, sprawdzając czy aby przypadkiem nie widać Claya na horyzoncie, a jednak jej spojrzenie napotkało inne. Mimo że Milo znajdował się w pewnej odległości, a jego ciemne tęczówki zlały się ze źrenicami, wiedziała, że zmierzał w jej kierunku i jego spojrzenie było utkwione w niej. Mac chyba również to zauważyła, bo uśmiechnęła się do niej porozumiewawczo.

- Właśnie zbliża się twój kolejny adorator. Chyba powinnam zrobić się zazdrosna. O mnie faceci się nie kłócą. Jeszcze ci dwaj wyglądają razem tak różnie...

Brunetka zdążyła jedynie posłać przyjaciółce mordercze spojrzenie, gdy koło nich pojawił się Milo. Chętnie oddałaby swoje problemy Mac. Przynajmniej nie musiałaby obawiać się co mówi i przy kim, a tak musiała przy Marku uważać póki nie wykombinuje jak z nim szczerze pogadać. Poza tym Milo wcale nie był jej adoratorem. On po prostu miał taki flirciarski sposób bycia. Nawet jeśli wiedziała, że to nie była do końca prawda, wolała utrzymywać taką wersję.

- Cześć, jak leci?- rzuciła Joy pozornie beztroskim tonem, upijając łyk swojej kawy.

- Akurat chciałem z tobą o czymś pogadać. Masz chwilę, Joy?

Clarke była zaskoczona. Żadnego komplementu, tekstu zakrawającego na flirt czy chociaż odpowiedzi przesiąkniętej samouwielbieniem i ogromną pewnością siebie? To do niego niepodobne. Z kolei rozmowa w cztery oczy brzmiała poważnie. Naprawdę nie chciała rozmawiać z nim o... Ich sytuacji. Nie teraz, kiedy sama się w tym wszystkim gubiła, a co chwilę działo się coś nowego.

- Mogę na chwilę odejść- zaproponowała Mac, wodząc spojrzeniem pomiędzy ich dwójką. Brunetka szybko zaprzeczyła.

- Wybacz, ale nie mamy czasu. Musimy z Mac znaleźć firmę cateringową na pokaz. Czasu jest potwornie mało, a poprzednia firma się wycofała. Z kolei ceny są tak potworne... Ja nie wiem jak my to ogarniemy.

Brunetka spodziewała się różnej reakcji po Milo. Mógł rzucić tekstem w stylu "szkoda" i dodać do tego jakiś epitet albo mógł odejść, udając zasmucenie. W każdym razie, nie spodziewała się, że na jego twarzy pojawi się szeroki uśmiech. Zmarszczyła brwi, przekręcając lekko głowę w bok.

- Świetnie- skomentował i brzmiał na rzeczywiście zadowolonego. Dlaczego?!- Mam dla was idealne rozwiązanie i dlatego zabieram cię do pewnej restauracji, Joy. Po drodze porozmawiamy. Dasz radę ogarnąć recepcję, prawda Mac?

- Jeśli tylko weźmiecie na siebie kwestię cateringu, to pewnie- zgodziła się natychmiastowo rudowłosa.

Joy czuła się pominięta. A jej nikt nie zapyta o zdanie? Najpierw Milo sformułował to jako stwierdzenie, potem zapytał Mac czy nie ma nic przeciwko... Nie zapomniał o najważniejszym?! W końcu to wyjście miało dotyczyć właśnie jej!

- Obawiam się, że nie słyszałam pytania- mruknęła Clarke. Miała wątpliwości czy Milo rzeczywiście miał dla nich takie "idealne" rozwiązanie. W końcu spędziły z Mac ostatnie dwie godziny na dzwonieniu i nie odniosły sukcesu. Dlaczego jemu miałoby się udać?

- Czy pójdziesz ze mną na obiad, Joy?- zapytał ciemnoskóry, wpatrując się w nią intensywnie. W tym momencie pożałowała swojej poprzedniej wypowiedzi. Czy w ogóle dało się mu odmówić? Co mogła poradzić na to, że jego akcent brzmiał tak... Pociągająco? Tak, to chyba było adekwatne określenie.

- A co z Clayem? Wiesz przecież, że jestem w pracy. Nie mogę sobie od tak wyjść- zaoponowała Joy.

- Clayem się nie martw. Jakby coś to będę cię kryć. Przecież w każdej chwili mogłaś pójść do łazienki, kawiarni czy gdziekolwiek indziej, a jeśli będzie czegoś chciał, to przecież ja tutaj będę. Bawcie się dobrze i rozwiążcie ten problem z cateringiem!

W ten oto sposób Mac ją wystawiła. Brunetka straciła wszelkie możliwe argumenty. Nie pozostało jej nic innego jak się zgodzić, chociaż miała poważne obawy, o czym tak naprawdę chciał z nią rozmawiać ciemnoskóry.

Uśmiechnęła się, tylko odrobinę wbrew sobie, wzięła rzeczy, pożegnała Mac i udała się z Milo w kierunku wyjścia. Dlaczego to wszystko ją spotykało?! Co ona takiego zrobiła, że wszechświat się na nią uwziął?!

- Mówiłeś serio z tym rzekomo idealnym rozwiązaniem?- odezwała się Joy, a w jej głosie pobrzmiewała nieufność.- Bo jeśli to była jedynie wymówka, żebym poszła, to wiedz, że naprawdę musimy znaleźć kogoś kto zrobi przekąski. To ważna sprawa.

- Oczywiście. Dlaczego miałbym kłamać?- odparował Milo, ciągle się uśmiechając. Ten facet był niemożliwy. To w ogóle możliwe, żeby być tak wyluzowanym? Ona ostatnio czuła się cały czas zestresowana. Tym bardziej jeśli takie rzeczy wychodziły niemal na dzień przed pokazem, kiedy wszystko powinno było być już gotowe, a nie było.- Trochę zaufania, Joy. Nie okłamałbym cię więcej. Poza tym kłamałem tylko w sprawie Jace'a i dokładnie wiesz dlaczego.

Brawo Clarke, pogratulowała sobie w myślach. Właśnie rozpoczęłaś ostatni temat, na który masz ochotę. Czasami odnosiła wrażenie, że jej mózg był w pewnym sensie zepsuty. Nie potrafiła przewidzieć konsekwencji albo mimo ich zdecydowanie negatywnego wydźwięku, i tak brnęła w daną sytuację. Było zupełnie tak jakby w jej głowie pojawiała się myśl, że to zły pomysł, a ciało i tak robiło swoje. Na przykład teraz. Dlaczego nie przewidziała tego rodzaju odpowiedzi i nawiązania do tego tematu?!

- Nie o to mi chodziło- rzuciła Joy w ramach wyjaśnienia.- Po prostu szukałyśmy z Mac firmy cateringowej od dłuższego czasu i ciągle słyszałyśmy to samo... Nikt nie zgodzi się na takie zamówienie na ostatnią chwilę w w miarę rozsądnej cenie. To po prostu niewykonalne.

- W takim razie ciesz się, że masz mnie. Znam kogoś kto się zgodzi, a jedzenie u niego jest świetne. Sprawdzałem. Zresztą sama się o tym przekonasz, bo właśnie tam idziemy na obiad.

Jak zawsze do przesady skromny, pomyślała Joy. Jednak z jakiegoś powodu jej to nie przeszkadzało. Właściwie uważała jego pewność siebie i samouwielbienie za atrakcyjne, a momentami wręcz zabawne. O dziwo, w nim jej to nie denerwowało, chociaż w przeszłości wielokrotnie spotkała się z tym, że unikała takich przekonanych o własnej doskonałości dupków.

*****

Milo zaprowadził ją knajpki o ciekawym wystroju, gdzie było bardzo kolorowo, przytulnie i dominowało ciemne drewno. Choć ściany były kremowe wokół było mnóstwo kolorowych akcentów, a na zewnątrz znajdowało się kilka stolików otoczonych egzotyczną roślinnością posadzoną w licznych donicach. Miała na myśli podobne do palm krzewy, przynajmniej do jej górnej części. Nad stolikami znajdowały się zadaszenia w formie żagli. Całokształt tworzył naprawdę nieźle się prezentującą mieszankę.

- Jak tutaj ładnie- stwierdziła brunetka, nie mogąc oderwać wzroku od tych egzotycznych roślinek. Cokolwiek to było, chciałaby taką mieć u siebie w mieszkaniu.- Co to za miejsce i skąd wiesz, że właściciel będzie skłonny pomóc? To rzeczywiście niewiele czasu.

- Aktualnie nazywa się "Los hermanos". To miejsce otworzył mój znajomy razem z bratem- odpowiedział ciemnoskóry, a na widok jej pytającego spojrzenia dodał: - Użyłem określenia "aktualnie", ponieważ myślą nad zmianą nazwy. Ta obecna oznacza bracia po hiszpańsku.

Czyli stąd miał pewność, że nie odmówią i nie będą się targować. Znał właścicieli. Oby miał rację i oby jedzenie było tak dobre jak to nadzwyczaj dobrze prezentujące się wnętrze.

- Znasz jeszcze hiszpański?- spytała Joy, przypominając sobie ich rozmowę o przeszłości i znanych językach Milo. Nie przypominała sobie, żeby mówił o hiszpańskim. Kurczę, przy nim zaczynała czuć się jak obcojęzyczna analfabetka.

- Nie. Po prostu znajomy wpoił mi jak to właściwie przeczytać i tyle. Czy ty znasz włoski, skoro umiesz wymówić nazwę domu mody?

- Trafne porównanie. Nie, jasne że nie znam włoskiego.

Weszli do środka i zajęli jeden ze stolików. Brunetka oddała Milo kwestię wyboru co zjedzą. Jej te nazwy nic nie mówiły, a on bywał tutaj wcześniej i całkiem nieźle orientował się w menu. W tle leciała muzyka i choć Joy nie rozumiała ani słowa, przyjemnie jej się słuchało. Domyślała się, że była ona po hiszpańsku.

- Myślałam, że zaprowadzisz mnie do miejsca bardziej związanego z twoim pochodzeniem. Czegoś bardziej Tunezyjskiego.

- To nie byłby najlepszy pomysł. Tunezyjskie jedzenie jest przeważnie ostre, chociaż mają pyszne sery. Zresztą, ja też już dawno nie jadłem nic podobnego. W Nowym Jorku nie da się znaleźć Tunezyjskiej kuchni jako tako.

Brunetka pokiwała głową. Dziwnie musiało być wychowywać się na zupełnie innym kontynencie w innej kulturze, a potem nagle się przeprowadzić. Jednak zanim zdążyła poruszyć ten temat, choć nie była pewna czy w ogóle chciał o tym rozmawiać, brunet odezwał się ponownie.

- Cieszę się, że zgodziłaś się ze mną tutaj przyjść i pogadać. Potrzebowałem i właściwie ciągle potrzebuję jakiegoś rozproszenia.

Joy przemknęło przez myśl, że ona również była zadowolona z tego powodu. Lubiła jego towarzystwo i okazało się, że ono wcale nie było takie krępujące jak jej się wydawało, że będzie po tym wszystkim co między nimi zaszło.

- Może nie tylko moja obecność pomoże, a bardziej rozmowa o tym czymś. Coś się stało?

Jeden rzut oka na Milo wystarczał, żeby uzyskała potwierdzenie. Owszem, coś go męczyło. Sądząc po jego zmieszaniu, co samo w sobie było interesujące, ponieważ nie widziała jeszcze jak okazywał słabość, to nie dotyczyło sytuacji między nimi. Cokolwiek to było, mogła go wysłuchać bez obaw.

- Być może lekko stresuję się tym zbliżającym się pokazem- powiedział Milo, odwracając wzrok. Joy uśmiechnęła się, zakładając ramiona na piersi. Co jak co, ale tego się po nim nie spodziewała. Ciemnoskóry był pełen niespodzianek.

- No tak, przecież to będzie twój pierwszy pokaz. Jeszcze tak wielki. Luciano planowało to wydarzenie od tygodni, jeszcze zanim w ogóle zacząłeś pracę w modelingu, a do tego będzie na ciebie patrzeć mnóstwo ludzi- stwierdziła Clarke, czym zasłużyła sobie na jeszcze bardziej niepewne spojrzenie ciemnoskórego.

- To miało być pocieszenie?

- Stwierdzenie faktów- wzruszyła ramionami. Nie mogła powstrzymać się przed chwilą przed lekkim nastraszeniem Milo. W końcu miała okazję dostrzec coś więcej niż jedynie fasadę bardzo przystojnego, do granic możliwości wyluzowanego faceta, który robi furorę już samą swoją obecnością.- Jestem pewna, że świetnie ci pójdzie. Musisz tylko iść prosto, utkwiwszy wzrok w jednym punkcie, a chodzić umiesz. Sama cię uczyłam. A ludźmi się nie przejmuj. To tak jak na twoich pokazać tanecznych. Tu i tu się gapią, a w tańczeniu ci to jakoś nie przeszkadza.

Milo podziękował jej, a na jego twarzy odmalowała się ulga. Dziwne, pomyślała. Przecież nie powiedziała nic odkrywczego. W tym momencie przyniesiono ich zamówienie. Jakieś tamales, czymkolwiek to było. Brunetka spróbowała swojego dania i była zaskoczona. To było przepyszne. Może ta zmiana cateringu wyjdzie Luciano na lepsze.

- Wow, jakie to jest smaczne. Sądzisz, że właściciele tego miejsca naprawdę zgodzą się przygotować przekąski na pojutrze?

Ciemnoskóry uśmiechnął się szeroko.

- Oczywiście. Właściwie już się zgodził. Napisałem do niego wiadomość po drodze. Zaraz tutaj będzie to ustalisz z nim szczegóły.

Gdyby nie dzielący ich stół, Joy w tym momencie przynajmniej by go uciskała. Milo naprawdę rozwiązał problem i bardzo im pomógł. Była mu dozgonnie wdzięczna, a to danie było świetne. Aż dziwne, że wcześniej nie słyszała o tym miejscu.

*****

Mężczyzna spoglądał na plakat promocyjny i bynajmniej mu się to nie podobało. Był zły. Nie. Właściwie był wściekły. Ci idioci z domu mody postanowili zrobić z tragedii show, a sądząc po reakcjach ludzi, zdecydowanie im się to udało. Obrócili tragedie w dodatkowy argument zachęcający do przyjęcia na pokaz, choć to nie trzymało się kupy i opierało się wszelkiej logice.

Mężczyzna chodził w tę i z powrotem, zaciskając pięści. Miał ochotę krzyczeć. Niemal czuł jak w jego żyłach krążyła czysta, niezmącona niczym złość zamiast krwi. Paliła go niczym ogień. To nie miało tak wyglądać. Oni wszyscy mieli zapłacić za swoje winy! Miał zemścić się za podłości, których dopuszczono się w przeszłości, a czego efekty prześladowały go do dzisiaj. Udało mu się, a jednak nie czuł smaku zwycięstwa. Dlaczego? Nie rozumiał tego. Tyle razy fantazjował o swoich czynach, wyobrażając sobie jak z dziką satysfakcją odbierał życie. W swojej głowie zabijał ich na różne sposoby, poczynając od dość klasycznych i niezbyt wymyślnych do dużo bardziej wysublimowanych metod, podczas których celowo utrzymywał ofiary przy życiu jak najdłużej, żeby przedłużyć ich cierpienie. Niestety nie mógł sobie pozwolić na wykorzystanie tych torturopodobnych metod, ale i tak wydawało mu się, że osiągnął swój cel. Powinien czuć się spełniony, a jednak tak nie było. Przecież winni zapłacili za grzechy, a zamiast bezgranicznej radości czuł żal i gorycz, a to go jeszcze bardziej nakręcało.

Nagle przyszła mu do głowy pewna myśl. Może nie tylko nienawidził osób bezpośrednio powiązanych z jego marnym losem. Może w międzyczasie, planując całą tę zemstę, zaczął również nienawidzić tego domu mody. Bądź co bądź, to miejsce też miało swój udział w jego przeszłości. Było tak samo winne jak jego ofiary.

W tym momencie w jego głowie zawitała myśl, która wydawała mu się rozwiązaniem wszelkich jego problemów. Ten plan powoli powstający w jego głowie miał być ukoronowaniem jego poprzednich działań. To będzie wielki finał, pomyślał, uśmiechając się drapieżnie.

Przecież nie mógł siedzieć bezczynnie i patrzeć na sukces tego żałosnego pokazu, którego pomysł zbudowano na tragediach. Może i sam był sprawcą owych tragedii, ale to nie było istotne. Nie mógł pozwolić, żeby jego działania jakkolwiek pomogły samej reklamie pokazu. To miejsce nie zasługiwało na pomoc. Wręcz przeciwnie, zasługiwało na destrukcję, chaos... Tyle przez nie wycierpiał.

Mężczyzna uśmiechnął się do swoich myśli. Oczami wyobraźni widział krzyki, szkarłat spływający na posadzkę z nieruchomych już ciał, ludzi uciekających w popłochu... Och, tak. Do tego właśnie chciał doprowadzić. Czyż to nie była niesamowicie piękna wizja? Po czymś takim z pewnością będzie czuł satysfakcję. Wtedy będzie mógł zakończyć swoją zemstę. Po tym dom mody się nie podniesie, a on będzie mógł napawać się nadszarpniętą reputacją, która z każdym dniem będzie pogłębiała porażkę. Aż pewnego dnia, być może całkiem szybko, spowoduje jego kompletny upadek. Dom mody zostanie zamknięty na stałe.

Mężczyzna już wiedział, co zrobić. Czuł się nieco spokojniejszy, choć teraz zaczynała trawić go ekscytacja. Wręcz nie mógł doczekać się tego pokazu. To będzie niezapomniany dzień. Nie tylko dla niego.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro