Rozdział 32

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Joy obudziła się... W zasadzie nie wiedziała gdzie. Ze wszystkich stron otaczała ją ciemność. Pod stopami czuła zimny beton. Ściany były równie zimne i lekko chropowate, a powierzchnia tego pomieszczenia wynosiła zaledwie kilka metrów. Brunetka w czterech krokach mogła pokonać odległość od jednej ściany do drugiej. Na jednej z nich wymacała drzwi. Zamknięte od drugiej strony oczywiście. Towarzyszyły jej dziwne zawroty głowy, ale poza tym wydawała się być w dobrym stanie. Przynajmniej fizycznie.

Jeśli chodzi o psychikę... Czuła się znacznie gorzej. Nie wiedziała, gdzie była i została porwana przez seryjnego mordercę. Te słowa brzmiały źle, ale nie odzwierciedlały całej okropności takiego położenia. Próbowała krzyczeć, ale po chwili uświadomiła sobie, że to nic nie daje. Nie słyszała żadnych odgłosów z zewnątrz, już nie mówiąc o ludzkich głosach. Morderca musiał zadbać o wybór miejsca. Mogła krzyczeć do woli, a i tak nikt by jej nie usłyszał. Zresztą po chwili już zaczęła czuć, że robi jej się chrypka. Nie chciała zedrzeć sobie gardła i nic móc nie mówić później. Głos jeszcze mógł jej się przydać.

Łzy same pociekły po jej policzkach. Nie wiedziała czy to bardziej ze strachu, bezsilności czy ze względu na Marka. Przypomniała sobie, co dokładnie stało się tuż przed tym jak straciła przytomność. Niemal w zwolnionym tempie widziała jak kij zapewne boleśnie i cholernie mocno uderza w czaszkę białowłosego. Widziała jak Mark upadł. Wtedy podjęła desperacką próbę ucieczki, która na nic się nie zdała. Morderca dopadł ją, przyłożył jej nasączoną jakimś świństwem szmatkę do ust i przywiózł lub przyniósł tutaj. Mark już pewnie nie żył, chociaż taka ewentualność była okropna i niesprawiedliwa. To była jej wina, że Mark nie żył. Gdyby tylko nie wyciągała go z pokazu, aby pobawić się w policję, wtedy ciągle byłby żywy. Nie byłby narażony na spotkanie z zabójcą.

Brunetka usiadła na posadzce, nie przejmując się bijącym od niej zimnem i objęła zgięte nogi rękami. Zastanawiała się, czemu ją to spotykało. Chciała dobrze. Od zawsze. Tym razem też próbowała pomóc i jaka nagroda ją za to spotkała? Została porwana przez mordercę w nie wiadomo jakim, z pewnością chorym celu. Dlaczego właściwie jeszcze żyła? Mark został zabity na miejscu. Poprzednie ofiary też raczej nie były nigdzie więzione, przynajmniej nic takiego nie słyszała podczas swoich nielicznych wizyt na komisariacie czy rozmów z Jace'em, Corrie i Albertem. Mógł ją zabić na miejscu, ale z jakiegoś powodu tego nie zrobił. Nie liczyła na nagłe objawienie sumienia. Przecież ten ktoś już i tak zabił kilka osób. Kolejna różnicy by mu nie zrobiła.

Przeszedł ją dreszcz. Być może z powodu zimna, a może dlatego że uświadomiła sobie w pełni grozę swojego położenie. Była zdana na łaskę lub raczej niełaskę mordercy, który mógł z nią zrobić wszystko, co tylko chciał. Czy ona mogła cokolwiek zrobić? Raczej nie, mogła jedynie próbować się bronić, ale napastnik był od niej dużo silniejszy, o czym zdążyła się już przekonać. Był również szybszy. W zasadzie jej próby były z góry skazane na porażkę.

Czuła się tak przerażająco bezsilna, zagubiona i rozczarowana. Nie była gotowa na śmierć. Kto na jej miejscu byłby? Nie miała nawet dwudziestu pięciu lat, do jasnej cholery! Od dziecka słyszała od dorosłych, że całe życie było jeszcze przed nią. Wierzyła w to, chociaż z roku na rok widziała, że życie różniło się od jej wyobrażeń. Negatywnie czy pozytywnie, tego nie potrafiła stwierdzić. Ono było po prostu inne. Może to kwestia tego, że doświadczenie czegoś różniło się od jedynie słuchania na dany temat.

Niemniej nie tak sobie je wyobrażała. Myślała, że skończy życie w inny sposób za kilkadziesiąt lat. Myślała, że pożyje jeszcze długi czas, do starości. Dla niej tak samo jak dla każdej innej młodej osoby starość wydawała się bardzo odległa. Tymczasem jej życie miało się zakończyć dużo wcześniej w jakiejś wilgotnej piwnicy. Czy Lisa i inne ofiary również czuły się tak paskudnie na myśl o tym, co je czekało, a może ich śmierć była szybsza i mniej spodziewana?

Brunetka odchyliła głowę do tyłu opierając się o chłodną, pewnie brudną ścianę. Zastanawiała się jak szybko zauważą jej nieobecność. Pewnie chwilę im to zajmie, biorąc pod uwagę trwający pokaz, mnóstwo ludzi i zachęcająco prezentujący się stół z przekąskami. Czy istniała w ogóle szansa, że znajdą ją na czas, zanim będzie za późno? Wątpiła w to, chociaż już sama myśl spowodowała kolejny potok łez.

Starała się uspokoić i myśleć o czymś miłym, przyjemnym. Kiedy zamknęła oczy, w jej głowie pojawił się obraz Milo. Ciemnoskóry uśmiechał się w ten swój czarujący, onieśmielający sposób, a w jego oczach lśniły iskierki wesołości. Niemal słyszała ten jego pociągający, głęboki głos z naleciałościami obcego akcentu. Czuła niemal fizyczny ból na myśl, że więcej go nie zobaczy. Jego i wielu innych drogich jej osób. Racjonalna część jej umysłu twierdziła, że nie zdążą. Tyle czasu próbowali złapać mordercę bez skutku, więc dlaczego miałoby się to tak nagle zmienić?

*****

Mężczyzna uśmiechnął się sam do siebie. Czuł przepełniającą go satysfakcję. Tego wieczoru ledwie zdołał się powstrzymać na widok pewnej osoby. Wyobrażał sobie jak jego dłonie zaciskają się na jej gardle niczym imadło i nie puszczają, napawając się widokiem drgającego konwulsyjnie ciała, które z każdą chwilą robiło się coraz słabsze. Jeszcze inny głos w jego głowie pragnął zatopić ostrze w jej brzuchu, trochę nim pogmerać i również patrzeć jak opada z sił. Jednak jeszcze do tego nie doszło. Zostawił ją. Ona również go nie rozpoznała. Nic dziwnego, bardzo zmienił się od ich ostatniego spotkania.

Dyskretnie śledził ją cały wieczór, a przynajmniej tę jego część, którą spędził w domu mody. Nie oddalała się od ludzi, więc musiał działać w inny sposób. Na szczęście zawsze był elastyczny, potrafił dostosować się do sytuacji i w razie potrzeby zmodyfikować swoje plany. Tak też się stało. W samą porę znalazł się we właściwym miejscu o właściwym czasie, żeby usłyszeć, że ktoś niemal go zdemaskował. Ta młoda kobieta wiedziała zbyt wiele, dlatego musiał się jej pozbyć. Jej i tego jej koleżki o białych włosach. Tego drugiego pozbył się od razu, a na nią miał inny pomysł.

Jego pomysł był genialny. Zakładał nie tylko pozbycie się niewygodnego świadka, który posiadał zbyt wiele informacji, ale też pozbycie się kolejnej, właściwie ostatniej winnej tragedii sprzed lat osoby.

Mężczyzna ostatni raz zerknął na zdjęcie, które zrobił nieprzytomnej brunetce. Uznał je za wystarczające na obecną chwilę. Jeśli po czymś takim nie zechce tutaj przyjechać, wtedy będzie musiał posunąć się dalej. Nie miał z tym problemów. Dlaczego miałby mieć? Miał tyle możliwości. Obcięcie palców, kończyn, może lekkie zmasakrowanie ciała... Opcji miał dużo, do wyboru do koloru, jak to się mówi.

Teraz wszystko zależało od niej. Zastanawiał się jak zareaguje na tę wiadomość. Zechce zgrywać bohaterkę, chociaż w głębi duszy będzie doszczętnie przerażona? A może od razu się podda i sama się zabije? To byłoby ciekawe i mimo wszystko satysfakcjonujące, nawet dla niego. Ostatni raz przeczytał napisaną przez siebie wiadomość, po czym wysłał ją i wyłączył telefon. Wyciągnął baterię. Nie zamierzał negocjować. Podał warunki. Mogła je spełnić lub nie, ale w przypadku tej drugiej ewentualności będzie musiał się bardziej postarać. Nie spodziewał się, że jednak przyleci do Nowego Jorku, ale była to miła niespodzianka.

*****

- Czemu to tak długo trwa?!- spytała Mac, ledwie się kontrolując. Do tej pory myślała, że jak powie się policji, że ktoś został porwany przez seryjnego mordercę, to ci od razu zaczną szukać tej osoby. Tymczasem Corrie i Albert nie ruszyli się z miejsca, ciągle tkwili w Luciano, zajmując się nie wiadomo czym! Rudowłosa była kompletnie oburzona. Nic dziwnego, że nawalili przy pokazie.

- Podobno znaleziono nowe ciała- powiedział Wolfie jak zwykle zaopatrzony w najnowszą dawkę plotek krążących po firmie.- A nawet dwa. Jedna z tych osób była żywa.

Rudowłosa nie zdążyła zirytować się tym ewidentnie posiadającym luki tłumaczeniem o dwóch ciałach, z których jedno było żywe, ponieważ uprzedziła ją Adele.

- To ile martwych osób znaleźli? Nie rozumiem- wtrąciła czerwonowłosa.

- Jedną. Modelka otwierająca pokaz, ta w sukni ślubnej została zamordowana. Ktoś wszedł do garderoby, zobaczył ją i zemdlał na ten widok. Dlatego znaleźli dwa ciała.

Mac skrzywiła się. Po tym pokazie mody spora część gości będzie straumatyzowana. Cztery ciała w sali z cateringiem, kolejne w garderobie... Ile jeszcze kryło się w gmachu domu mody? Żeby tylko Joy się znalazła. Mac oddałaby w tym momencie wszystko, żeby móc jej zrobić aferę. A jeśli... Wolała nawet nie dopuszczać do siebie myśli, że jej przyjaciółka mogłaby stać się kolejną ofiarą.

- Mam pomysł- oznajmiła Mac, niemal myśląc na głos. Nie było czasu tego roztrząsać. Czas działać, a skoro policja tak wolno działała, o ile w ogóle cokolwiek robili, oni mogli coś zrobić.- Idziemy szukać trupów.

Wolfie i Adele spojrzeli na nią jakby była niespełna rozumu, co poniekąd rozumiała. Zabrzmiało to co najmniej dziwnie. Milo z kolei był tak zaaferowany zaginięciem Joy, o którą bardzo się martwił, co było mega urocze, że nawet nie słyszał co mówiła. Tylko dlatego nie dołączył do grona osób rozważających wysłanie jej do psychiatry albo chociaż psychologa.

- Gorzej ci?- zapytał Wolfie.

- Sam podsunąłeś mi ten pomysł. Tak naprawdę nie będziemy szukać trupów, ale to posłuży jako wymówka, żeby stąd wyjść i dostać się do pomieszczenia, gdzie przechowują nagrania z monitoringu. Może znajdziemy Joy bez tego, ale kamery mogą nam się przydać.

Rudowłosa uważała to za świetny pomysł. Policja miała mnóstwo pracy, Luciano było wielkie i ci nie mieli czasu rozejrzeć się po całej firmie w poszukiwaniu nowych miejsc zbrodni. Wszystkich gości i pracowników trzymali w sali, gdzie odbył się pokaz i nie pozwalano im nigdzie iść. Dosłownie przy każdym wyjściu znajdowała się ochrona lub policja i asystowali nawet przy wyjściu do toalety, czekając przy drzwiach. Twierdzili, że chodziło o ochronę, bo zabójca ciągle mógł gdzieś tutaj być. Mac w to nie wierzyła i musiała znaleźć Joy. Żywą. Nie brała pod uwagę innej możliwości.

- A nie sądzisz, że policja właśnie je sprawdza?- zasugerował Wolfie.- To koszmarny pomysł.

- Jaki pomysł?- spytał Milo, włączając się do rozmowy. Mac czuła, że to właśnie w nim znajdzie sojusznika. Ciemnoskóry wręcz szalał ze strachu o Joy. Na pewno będzie chciał jej pomóc, dlatego rudowłosa jeszcze raz w miarę zwięźle i jak najbardziej logicznie wyjaśniła mu, co chciała zrobić.- Wchodzę w to.

- Świetnie. Mówiłam ci już, że jesteś moim ulubionym chłopakiem mojej przyjaciółki spośród wszystkich jej byłych i obecnych partnerów?

Ciemnoskóry wydał się zaskoczony tym stwierdzeniem. Faceci niektórych rzeczy zwyczajnie nie ogarniali albo uważali za zbędne robienie rankingu chłopaków czy dziewczyn przyjaciół. Ona miała na ten temat odmienne zdanie.

- Nie, ale cieszę się. Chodźmy do Jace'a. Przekonamy go wspólnymi siłami.

Wolfie i Adele doszli do wniosku, że nie puszczą ich samych i ostatecznie zgodzili się na ten, według nich "szalony" plan.

Przekonanie Jace'a okazało się dużo trudniejsze i wymagało od nich mnóstwo perswazji oraz sensownych argumentów. Dodatkowo zgodził się dopiero po dłuższej chwili i tylko, jeśli pójdzie razem z nimi. Stwierdził, że nie puści nieuzbrojonych cywili. No i ich misja awansowała z "szukania ofiar" na "szukanie rannych". Mac dostała nawet apteczkę, której w razie potrzeby mieli użyć. Dopiero wtedy udali się wgłąb Luciano. Rudowłosa nie była w pełni zadowolona, chociaż obecność Jace'a była w porządku. Czuła się bezpieczniej, widząc go z bronią, idącego z przodu. Niemniej pomysł, żeby sprawdzić kamery nie miał prawa bytu. Jace w życiu się na coś takiego nie zgodzi. Musieli zadowolić się jedynie tym, że rzeczywiście mogli poszukać Joy.

- O co pokłóciłyście się z Mac?- zapytał ją Milo. Rudowłosa wzruszyła ramionami. W tej chwili, w obliczu potencjalnego niebezpieczeństwa to nie wydawało jej się ważne. Zmiana pracy wydała się drobnostką niewartą zachodu. Szkoda, że wcześniej tak nie myślała.

- Dowiedziałam się od Claya, że chce zmienić pracę i zrobiłam... Lekką aferę- przyznała Mac, mimowolnie zerkając na idącego z przodu Jace'a. Ten czujnie lustrował wzrokiem drogę przed nimi, trzymając pistolet z przodu w gotowości. Odbezpieczył go, ale jego palec znajdował się na rękojeści, nie na spuście. Poza tym miał stosowne szkolenie. Wiedziała, że nie wystrzeli bez potrzeby.

Tymczasem Milo pokiwał głową. Nie wydał się ani odrobinę zaskoczony faktem, że Joy chciała zmienić pracę. Mac od razu zrozumiała co to oznaczało i bynajmniej jej się to nie podobało.

- Ty wiedziałeś?!- syknęła rudowłosa z oburzeniem.- Nie, tak być nie może. Może jeszcze Jace wiedział... Najlepiej wszyscy poza mną!

Idący z przodu Jace uciszył ją pełnym dezaprobaty spojrzeniem.

- Mogłabyś nie krzyczeć, Kenzie? Jeśli ktoś tam jest, to właśnie poinformowałaś go, że się zbliżamy. I nie, nic na ten temat nie wiedziałem, żeby uprzedzić twoje pytanie.

- Sorki, już będę ciszej- mruknęła nie do końca szczerze. Ciągle była zszokowana faktem, że nawet Milo wiedział. Przynajmniej Jace nie, co było odrobinę pocieszające. Niewiele.- Dlaczego ona ci powiedziała? Aż tak źle jest jej z nami w Luciano?

Na ogół praca w domu mody była w porządku. Nieco chaotyczna i ciągle musiały mierzyć się z nowymi wyzwaniami i indywiduami, pracującymi w tym specyficznym środowisku. Joy była najnormalniejszą osobą, jaką znała w tym miejscu. Ciężko jej było wyobrazić sobie recepcję bez niej. Kto będzie przypominał jej, że były w pracy i powinny wypełniać swoje obowiązki? Na kogo będzie mogła zrzucić swoje obowiązki, jeśli nie będzie miała nastroju, żeby się nimi zająć?

- Joy chce zmienić pracę?- zdziwił się Wolfie. Rudowłosa zignorowała go, zerkając pytająco na Milo. Skoro mu o tym powiedziała, to może jeszcze wyjaśniła dlaczego podjęła taką decyzję. Mac zaczynała żałować, że nie dała jej powiedzieć czegoś więcej.

- Nie jest jej źle. Po prostu mówiła, że potrzebuje zmiany i chce spróbować czegoś nowego, znaleźć swoją ścieżkę. Coś co pokocha.

- Przecież ma ciebie. Nie wystarczysz jej?- odparowała rudowłosa. Pomijając te ostatnie morderstwa, praca w domu mody była względnie spokojna. Nie była stresująca, chociaż wymagała dużo cierpliwości między innymi do Claya.

Ciemnoskóry zaśmiał się, słysząc ten komentarz. Mac mówiła serio.

- Myślisz, że ona...?

- Jesteś taki pewny siebie, a tego nie zauważyłeś? Faceci jednak są ślepi. Właściwie nie tylko oni... Niektóre laski też. Tylko nie mów, że ci to powiedziałam. No i nie spieprz tego. Joy zasługuje na kogoś porządnego i powiedzmy, że wstępnie spełniasz kryteria.

- Pewnie, nie zepsuję tego po raz kolejny. Obiecuję- zapewnił ciemnoskóry.

- Trzyman cię za słowo. W przeciwnym razie inaczej porozmawiamy. Od razu ci powiem, że tak, to była groźba. Nie chcesz wiedzieć do czego jestem zdolna.

Ciemnoskóry uśmiechnął się wymuszenie z wyraźnym zakłopotaniem.

W tym momencie Mac uświadomiła sobie, że nie tylko Milo to słyszał, chociaż reszta i tak pewnie się tego domyślała. Przecież mieli oczy. Musieli widzieć jak Joy nieustannie uśmiechała się w towarzystwie Milo. To nie był zwyczajny uśmiech.

- Jaka rozczulająca chwila- odezwał się Wolfie, niemal krztusząc się ze śmiechu, czym zarobił sobie piorunujące spojrzenie Jace'a, który nieprzychylnie patrzył na prowadzenie rozmowy w takiej chwili. Chyba na początku mówił coś o ciszy. Chyba. Rudowłosa nie była pewna.

- Wiesz co? Tobie za to chętnie coś zrobię bez okazji- stwierdziła Mac.- Nie myślałeś kiedyś, że brakuje ci instynktu samozachowawczego, Wolfie?

- Tam ktoś jest- przerwała im przejęta Adele, wskazując na drugi koniec korytarza. Rudowłosa momentalnie spojrzała w tamtym kierunku, porzucając dyskusję. Dopiero po chwili uświadomiła sobie, kto to był.

W pomiętym, nieco zakrwawionym garniturze, ledwo trzymając się na nogach stał Mark. Szedł chwiejnie, a jego włosy były mocno przybrudzone krwią. Dlatego Mac w pierwszej chwili go nie rozpoznała. Brakowało jego charakterystycznego elementu. Stan Marka nie prezentował się zbyt dobrze. Od razu do niego podbiegli i kazali mu usiąść.

- Nie jestem lekarzem, ale to nie wygląda dobrze- szepnął Jace do Mac. Adele od razu zaproponowała, że go opatrzy. Przynajmniej prowizorycznie. Mac chętnie oddała jej apteczkę. Spojrzenie Marka była rozbiegane i jakby lekko nieobecne. Dodatkowo przed chwilą szedł jakby był pijany, a nic nie pił. Rudowłosa była o tym przekonana. Przecież wcześniej widziała go na pokazie. Właśnie. Rozmawiał z Joy. Dopiero teraz uświadomiła sobie, że po raz ostatni widziała ich razem. Ostatni tego wieczoru.

- Co się stało, Mark? Kto to był? Gdzie jest Joy?- spytała natychmiastowo Mac, starając się zdobyć jego uwagę. Ten zdawał się z trudem skupiać na niej wzrok. Było z nim gorzej niż myślała.

- Zaatakował nas... Znikąd... Nie wiem kto to był. Było... Ciemno- wydukał Mark.

Mac miała ochotę nim potrząsnąć, ale powstrzymała się. Przecież był ranny i to całkiem poważnie. Powiedział "nas". To znaczyło, że ktoś z nim był. Rudowłosa mogłaby założyć się o wszystko, że tym kimś była jej przyjaciółka. Żeby tylko w międzyczasie nie zmieniła zdania co do swoich uczuć. Przecież dopiero co Mac nagadała Milo jak to Joy go kocha. Głupio byłoby gdyby nagle wybrała Marka.

- Gdzie jest Joy? Co się z nią stało?

Mark pokręcił głową, a jego oczy zaszkliły się nieznacznie. Mac ponownie zdusiła w sobie chęć potrząśnięcia nim. Jeszcze mogłaby pogorszyć jego stan. Niemniej zaczynała tracić cierpliwość. Czy on mógłby się na chwilę skupić i powiedzieć co stało się z Joy?! Umierała ze strachu i nie tylko ona, sądząc po zaniepokojonych minach pozostałych.

- Zabrał ją. Nie wiem gdzie... Straciłem przytomność. Widziałem jedynie... Jak ją zabrał. Była... Nieprzytomna... Nie mogłem... Nic zrobić.

Mac odczuła te słowa jakby ktoś przyłożył jej w głowę czymś ciężkim. Seryjny morderca porwał Joy?! Ale dlaczego?! Jej przyjaciółka była w poważnym niebezpieczeństwie. Zwłaszcza, że nie rozumiała po co ją porwał. Poprzednie osoby chyba ginęły na miejscu... Większość, pomyślała spoglądając na Marka.

- Czy to wystarczy, żeby wszcząć intensywne poszukiwania Joy?- spytała Mac jedynego w ich towarzystwie policjanta. Tak, miała pretensje do policji o to, że tyle zwlekali, chociaż Jace nie był za to bezpośrednio odpowiedzialny. To nie on rządził. Niestety.

- Tak, ale obawiam się, że musisz przygotować się na najgorsze. Przykro mi, Kenzie- powiedział Jace, a w jego oczach dostrzegła smutek. Nie, nie zgadzała się na to! Joy musiała żyć. Kiedy z kolei spojrzała na Milo, szukając wsparcia, zobaczyła jeszcze większą rozpacz. Przeklęła pod nosem. To się nie mogło tak skończyć, pomyślała.

*****

Stephanie dostała wiadomość, a właściwie zdjęcie i wiadomość. Próbowała pisać do nadawcy wiadomości, odważyła się nawet zadzwonić, ale to nie przyniosło żadnego skutku. Nie dostała odpowiedzi, a właściciel tego numeru był niedostępny. Kto to mógł być? Nie wiedziała i nie miała żadnego pomysłu.

Dosłownie kilka minut temu dostała wiadomość, która wstrząsnęła całym jej dotychczasowym życiem. Zburzyła względny spokój, który udało jej się uzyskać po tak długim czasie i tragediach. Straciła siostrę, siostrzenicę, a na sumieniu miała inną sprawę sprzed lat, do której najchętniej nigdy by nie wracała. Tyle że teraz ktoś ewidentnie sobie o niej przypomniał. Usilnie zastanawiała się kto to mógł być, ale nie przypominała sobie żadnej osoby chętnej do powrotu do tamtego zdarzenia. Najwidoczniej kogoś przeoczyła, a może po prostu nie doceniła tych, którzy byli niejako wtajemniczeni w temat. Może ktoś sypnął. Niemniej konsekwencje właśnie ją dopadły, po tak długim czasie.

Od nieznany numer: Wiem, co stało się kilkanaście lat temu. Jeśli nie chcesz, żeby kolejna niewinna osoba zapłaciła za to życiem, musisz przyjechać pod podany niżej adres. Jeszcze dzisiaj, najlepiej od razu. Masz być sama. Nikomu o tym nie mów. Nawet nie myśl o zgłoszeniu tego na policję. Nie chcesz, żeby dowiedzieli się tego co ja wiem.

Oprócz wiadomości dostała również zdjęcie nieprzytomnej leżącej na betonie młodej dziewczyny. Wyglądała na rówieśniczkę Lisy. Stephanie od razu ogarnął smutek na myśl o zamordowanej siostrzenicy. Była taka młoda, niewinna, ciągle miała tę nastoletnią nieśmiałość, której nie zdążyła się pozbyć. Ktokolwiek napisał tę wiadomość niewątpliwie był też mordercą Lisy. Zasłużył na wszystko co najgorsze.

Czy miała ochotę spojrzeć temu człowiekowi w twarz? Niekoniecznie. Chciała, żeby zapłacił, ale nie łudziła się, że wyjdzie z tego spotkania żywa. Jednak nie mogła zostawić tej dziewczyny na pastwę psychopaty. Nie wątpiła, że ten ktoś miał nierówno pod sufitem. Musiał być psychopatą, żeby zabić w tak bestialski sposób i jeszcze ją szantażować. Nurtowało ją pytanie, skąd o tym wiedział lub wiedziała. Istniał tylko jeden sposób, żeby się o tym przekonać i choć bardzo jej się to nie podobało. Musiała tam pojechać.

Stephanie pokręciła głową. Nie wiedziała, że kiedykolwiek przyjdzie jej jednak stawić czoła konsekwencjom tamtego zdarzenia. Nie chciała, żeby to się stało. Naprawdę. To był wypadek. A tymczasem konsekwencje przybrały ludzką formę i chciały się na niej zemścić i ona jechała prosto na tę konfrontację. Czas zakończyć to błędne koło i uporać się z tym raz na zawsze. Niezależnie od tego jak dla niej się to skończy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro