Counting Lanterns

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Pomysł od kixstyles: nie dodaję opisy na prośbę pomysłodawczyni :)

Mam nadzieję, że Ci się spodoba <3

2,9k słów

------


Louis nie widział, co się stało. W jednym uchu słyszał krzyk matki, w drugim cichy głos, który go uspokajał. Także należał do Joyce, matki młodego studenta. Chłopak miał dzisiaj jechać do swojego rodzinnego miasta – Omaha. Studiował w Phoenix, i był z tego w pewien sposób dumny. Utrzymywał się na swój koszt, nigdy nie podbierał nic rodzicom, na dodatek wciąż stać było go na prezenty dla jego młodszych sióstr. Dziewiętnastoletni chłopak sądził, że niczego mu nie brakuje, szczególnie teraz, kiedy jego chłopak oświadczył mu się w Mikołajki. Nie był pewien, czy aby nie stało się to zbyt szybko, pochopnie, nie przemyślanie, ale kto miałby głowę, aby myśleć o czymś takim, pośród, kiedy cała Twoja rodzina kieruję wzrok na Ciebie. On klęczy przed Tobą z pierścionkiem w ręce, a Ty płaczesz, do końca nie będąc pewien, czy to euforia, czy może strach. Louis także nie spierał się z myślą o tym, iż jego przyjęcie zaręczyn było dość gwałtowne, spięcie ogarniało jego ciało, tworząc małe kropelki potu za kołnierzem świątecznego sweterka. Teraz już są razem, nie jako para, jako zaręczeni, coś wiążącego się z obowiązkiem, których młody Tomlinson miał aż nadto. Wracając ze sklepu, kiedy matka prosiła go o kupno mleka, chłopak zderzył się z szybko jadącym samochodem osobowym. Licealiści nie przestrzegali reguł, wyjechali na czerwonym, a następnie odjechali, widząc, że szkło strzeliło w oknie Louis'a, aż on sam uderzył głową o poduszki, wysunięte na czas.

- Cholera jasna – usłyszał przy swoim uchu, kiedy jego oczy niemiłosiernie piekły, w głowie pulsowało, a ciało, jakby bez żywotności leżało na wygodnym siedzisku. - Louis? - chłopak otworzył parę, wyblakło niebieskich oczu, które jak dziecięce, zaczęły rozglądać się po pomieszczeniu. - Doktorze, wybudził się! - usłyszał krzyk, na co syknął i zamknął powieki na chwilę, aby móc przemyśleć to, co się dokładnie stało.

Zderzenie.

Krzyk.

Szkło.

Tylko tyle zdołał zapamiętać z całego zamieszania, choć jak na taką sytuację, było to dla niego stanowczo za dużo. Otworzył oczy i powoli rozejrzał się po sali. Niebieskie ściany, wyłożone w niektórych miejscach jasnym drewnem, różne półki z lekami, obok kolejne łóżka szpitalne, jego postać w kitlu, a gdzieś w oddali kobieta o ciemnych włosach, groźnie gestykulująca podczas rozmowy z mężczyzną w śnieżnym kitlu. Chłopak zaczął ćlamać, a jego usta domagały się choć odrobiny wody. Spęczniałe skórki rozciągały się przy każdym ruchu warg nastolatka, a zbyt duża ilość flegmy u dołu gardła, przeszkadzała w oddychaniu ustami. Chcąc poruszyć prawą ręką, aby zawołać kobietę, jak sądził jego mamę, syknął z bólu, kiedy podłączone rurki do jego ręki, nieprzyjemnie ruszały się w środku niej. Jeden z doktorów zauważył ten ruch, jak i syk, dlatego od razu puknął matkę chłopca w ramię, gestem głowy wskazując na wiercącego się studenta.

- Jak dobrze, że zszedłeś na ziemię, Louiz – lekarz z rozbawieniem zamienił „s" na „z" w jego imieniu, przedłużając je w wymowie, jak wąż boa. - Mam nadzieję, że śniłeś o czymś lepszym, bo teraz musisz posłuchać złych wieści.

Mężczyzna był niedorzecznie młody. Gdyby Louis miał zameldować się u kogoś przy chorobie, na pewno mężczyzna w śnieżnym kitlu, byłby ostatnią osobą do której by się zgłosił. Jego młodość nie wskazywała na wszelakie doświadczenie. Szatyn sądził, że wyglądał trochę jak pedant, więc mógł pracować jako woźny, ale miał pewność, że zatrudnili go na lepszym stanowisku z uwagi na dość kuszącą twarz. Duży nos, gładka cera, pucate policzki jak u kota, naprawdę spasionego kota. To nie tak, że mężczyzna był tęższy, po prostu jego policzki były dosyć zaokrąglone, jak chłopak sądził.

- W-wody – szepnął łamiącym głosem, na co mężczyzna szybko sięgnął dłonią na etażerkę, podając studentowi szklankę czystej mineralnej.

Louis myślał, że prawdopodobnie po wypiciu drugiej z rzędu szklanki, jęknął z rozkoszy, a młody doktor lekko się spiął.

- Panie Tomlinson – lekarz zaczął, patrząc na matkę chłopaka, która stojąc przestąpywała z nogi na nogę. - Dobra wiadomość jest taka, że złapano licealistów, którzy wjechali w Pana samochód. Natomiast zła, uhm, niestety stracił Pan czucie w obu nogach.

Louis zaczął się śmiać, niespotykanie głośno, jakby myślami wyśmiewając się z nieudolnej diagnozy młodego lekarza. Nie mógł powstrzymać szerokiego uśmiechu, widząc zdziwioną minę Doktora Styles'a (jak przeczytał na plakietce). To było wręcz absurdalne, niedorzeczne i definitywnie zabawne. Przecież czystym irracjonalizmem był fakt, iż chłopak stracił czucie w obu nogach. Wiedział dokładnie, że tak nie jest. A żeby to sprawdzić i pokazać doktorowi prawdę, chciał poruszyć lewą nogą. Jednak w tym rzecz, że on chciał. Chcieć a móc to dwa różne zjawiska, niekoniecznie przyjemne, szczególnie w takiej chwili. Louis chciał, ale nie mógł. Nie była to kara na wyjście do kolegi, gdzie Louis chciałby pójść, ale nie może. Szatyn nie mógł poruszyć nogą, z całych sił spinał mięśnie brzucha, ale nie czuł ich. Nie czuł własnych nóg, jakby powietrze je napełniło, zamiast krwi. Jakby hel chciałby unieść je do góry, ale biedne zostały przymocowane do ciała nastolatka. Nagle wszystko stało się jasne. Przypomniał sobie fragmenty, kiedy wszedł, albo raczej pogotowie przywiozło go na noszach do szpitala, a on płakał, aż w końcu nie dali mu dużej ilości leków, aż do uśnięcia.

- Przykro mi, Louis – mężczyzna pogładził włosy nastolatka, którego śmiech zamienił się w gorzkie łzy. - Ale nie wszystko stracone. Od poniedziałku do piątku będziemy się spotykali na rehabilitacje, okej?

Czy to było 'okej'? To tak jakby powiedzieć osobie, która straciła czucie w nogach, że pójdą na tak naprawdę nic nie znaczące operacje, ale i tak poszkodowany przez całe życie będzie się poruszał na wózku. Och, to chyba zbieg okoliczności, ale taką osobą jest właśnie Louis.

Louis

Czułem jakbym powoli zaczął tracić tak długo posiadany grunt pod nogami. Jeszcze nigdy nie miałem wrażenia, że moje życie może rozpaść się jednego dnia, cholernego czwartku. Zdawałem sobie sprawę, ale równocześnie blade niepojęcie opanowywało moje ciało na wskroś. Racjonalnie patrząc na sytuację, to nie ja powinienem ponieść straty. Niby za jaką rzecz? Za to, że jechałem zgodnie z zasadami, kiedy jakiś jeep zajechał mi drogę, wgniatając w bok samochodu swój wielki czub? Życie sobie ze mnie kpi, chcę mnie rozzłościć, zdołować, ściągnąć na samo dno, aż będę lizał trawę nie objętą puszystym śniegiem.

- Louis, zbieraj się.

Jak codziennie, prócz weekendów, wszedłem do przedpokoju, albo raczej wjechałem. Straszliwie trudno było mi się przyzwyczaić do faktu, iż nie chodzę; jeżdżę na wózku. Co bym nie zrobił, nie mogę ruszyć moich nóg. Nawet same sms'y Niall'a wprawiały mnie w nostalgię.

Idę do sklepu, kupić Ci coś?

Idę. Niall szedł. Ja nie mogłem. Broń Boże, nie chciałem aby Irlandczyk zastąpił się ze mną niesprawiedliwym losem, jednakże był dużo bardziej rozkapryszony ode mnie. Jego życie od początku było ustawione. Zamożni rodzice, dobre studia, w przyszłości dziedziczenie firmy ojca, podczas gdy ja ledwo mogłem zarobić na własne studia, kiedy wydatki na ubrania dla moich sióstr były potężnych sum.

- Szybciej, Pan Styles będzie niezadowolony. - moja mama westchnęła, zakładając mi czapkę, tak, żeby uszy z niej nie wystawały.

Chodziłem na rehabilitacje, które zaproponował mi Harry. Nie lubił, kiedy nazywano go Panem, ze względu na to, iż miał dopiero 29 lat, a jak powiadał, póki czterdziestki nie ma, gardzi słowami, które dodają mi kilku, a nawet kilkunastu lat. Był naprawdę miły i pomocny. Na początku naszych wizyt miałem pewne wątpliwości, ale teraz jedyne o czym myślę, patrząc na niego to 'Louis, proszę, nie rumień się'. Brzmiałem zbyt nastoletnio, ale fakt faktem mężczyzna był jednym z najprzystojniejszych osób, na jakie moje błękitne oczka kiedykolwiek patrzyły.

Kiedy dotarłem do ośrodka w którym Harry mnie przyjmował, wtoczyłem swój wózek do windy, jadąc na najwyższe piętro. Nasza sala do rehabilitacji była nieziemsko umieszczona w tym budynku, dlatego, że całe dwie ściany obejmowały okna. Sam duże, przejrzyste i szkliste okna, gdzie można było zobaczyć całe miasto. Nie raz zatrzymywaliśmy z Harrym nasze ćwiczenia żeby postać i popatrzeć na jaśniejące w mieście latarnie, gdzie jedna po drugiej zapalała się, inna gasła natomiast, pod pewnym zwarciem. Niekiedy nie zdawałem sobie z tego sprawy, ale lubiłem je liczyć. Przerywałem wykonywaną czynność, aby móc w mojej głowie dodawać jaśniejące światełka, które na takiej wysokości były rozmiaru małego paluszka u nogi. Palcami mogłem je objąć i zatrzymać w nich całe ciepło, tak, żeby wchodziło w moje ciało, zapewniając mi swego rodzaju ocieplanie. Lubiłem liczyć latarnie.

- Louis. - Harry wszedł do sali, kiedy ja zapatrzony widokiem z wielkich okiennic, czekałem na pierwszą oznakę zapalającej się lampy ulicznej. Wyglądał znakomicie tego dnia. Ubrany był w czarną bokserkę oraz krótkie spodenki, gdzie za pewne jeszcze przed chwilą prowadził zajęcia fitnessu. Jego loki były trochę bardziej opadnięte, jakby uschłe, nie potliwe. Szczęka silnie zarysowana pod światłem lampy sufitowej nabywała kształt rombu. - Zaczniemy tak jak zwykle, hm?

Przełknąłem niewidome powietrze w gardle i potrząsnąłem głową.

Harry pomógł mi w stać i wtedy uroniłem jedną łzę. Ze wstawaniem nie miałem zupełnych kłopotów, gorzej z chodzeniem, oczywistości oczywistością nie zaskoczysz.

- Jest okej Louis, jestem z Ciebie taki dumny. - Harry mówił, trzymając moje biodra, podczas gdy ja kurczowo złapałem się jego barków. Moje nogi trząsły się jak z galarety. - Poczuj je Louis, musisz nad nimi zapanować.

Bum, nic. Znowu oparłem cały swój ciężar na mężczyźnię, a moje nogi były jak ryby wyciągnięte z wody, wiotkie i galaretowate, a najważniejsze, spłoszone.

- Brawo, kochanie! - Harry wziął mnie na ręce, sadzając na ziemie i dając całusa w policzek. - Wytrzymałeś, aż siedem sekundy! To nasz nowy rekord.

Jedna cecha, która najbardziej wyróżniała Harrego spośród wszystkich moich nauczycieli, czy przewodników po życiu kaleki, to fakt bycia niezmiernie miły. Może nie tyle, co miłym, ale czułym. Mężczyzna okazywał mi pochwały pocałunkami w głowę, głaskaniem włosów, albo pojedynczymi przytulasami, które były bardziej częste, aniżeli pojedyncze.

- Wiesz, może teraz zrobimy ćwiczonka, tak?

Nienawidziłem ćwiczeń, szczególnie w jego obecności. On tylko tam stał, ruszając moimi nogami, czasami je puszczał i kazał napiąć mięśnie, tym samym wykonać jakieś naprawdę męczące czynności fizyczne. Aspekt ćwiczeń nie przerażał mnie, a jedynie wykonywanie ich przy Harrym sprawiało ucisk w moim żołądku, nie należący do tych miłych, łaskoczących. Był to silny, wręcz kolosalnie destrukcyjny dla mojego brzucha ucisk, jakby ktoś wyjadał Twoją wątrobę, uśmiechając się przy tym, prosto w Twoją skatuszowaną twarz. Po prostu to było męczące, zmęczenie równa się potem, a pot plus obecność pana Styles'a to dezatrakcyjność, o ile takie słowo wymyślą. Kiedy on był istnym Bogiem (nawet, kiedy krople potu spływały po jego ciele), ja musiałem wyglądać jak spasiona świnia, która nie mogła wykonać kilku prostych (choć nie do końca) ćwiczeń, po których każda część mojego ciała była mokra, jednak nie w tak zbereźny sposób.

- Radzisz sobie nieziemsko. - komplementy Harrego towarzyszyły mi na każdym kroku. Kiedy powoli podnosił moją nogę i ją opuszczał, kiedy głaskał mój brzuch, oraz jechał wyżej. - Wyglądasz nieziemsko.

Prychnąłem cicho.

- Kręcą Cię powypadkowi chłopcy jeżdżący na wózku? - usłyszałem cichy chichot Harrego. - Powinni to wpisać jako kolejną kategorię do stron dla gejowskich napalonych doktorów – rehabilitantów.

Harry już nawet nie próbował ukrywać histerycznego śmiechu, który pędem wydostał się z jego wąskich warg. Jego zęby kuły mnie w twarz, a dołeczki powodowały, że sam zacząłem się śmiać.

- Przykro mi, ale – zawahał się, wkładając rękę pod mój brzuch, niby tylko w celach ćwiczenia, jednak czułem, jego gorący dotyk na mojej powoli rozpalającej się skórze. - Jesteś za młody.

- I zbyt niedołężny dla Ciebie. - dokończyłem za mężczyznę, rumieniąc się sowicie.

Jego wyraz twarzy z uśmiechu, zmienił się w grymas, a nawet złość. W pewnym momencie, kiedy na mnie spojrzał, myślałem, że zabiję mnie, nagle ruszy do przodu, uderzy w twarz i stracę przytomność, już się nie budząc. Jednak Harry nieprzerwanie wykonywał nasze ćwiczenia.

- Nie jesteś. - odpowiada krótko, najpewniej bojąc się, że zrani mnie prawdą, która brzmiała dosyć oczywiście.

- Harry – odzywam się w końcu, strącając jego dłoń ze swojego brzucha, na co on kieruję znowu swoje pełne mordu spojrzenie na mnie. - Błagam, przestań mydlić mi oczy. Myślisz, że tego nie wiem? Kto, do cholery, byłby na tyle mądry, aby umawiać się z kimś takim jak ja?

Cóż, może nie wspominałem, ale mój chłopak, Nick, zerwał ze mną po wynikach, po tym, jak głupi świstek papieru pokazał mi dalszy ciąg mojego życia. Wózek, zero czucia w nogach i ciągłe rehabilitacje. A co było w tym najśmieszniejsze? On zerwał, mówiąc, że nie mógłby znieść tego uczucia. On nie mógłby tego znieść. On. Faktycznie, to O n nie mógłby znieść uczucia, że jego chłopak tak bardzo potrzebuję w tej chwili wsparcia, bo jakby nie patrzeć, stracił kontrolę nad swoim życiem. Nie może robić wielu rzeczy, pozwalać sobie na różne wygody, ponieważ stracił grunt, w dosłownym znaczeniu. Ale to O n nie mógłby tego z n i e ś ć. Jakby fakt bycia kaleką dotykał tylko i wyłącznie jego. Co za egoista.

- Posłuchaj – Harry postawił mnie do pionu, tak, że teraz siedziałem na naszej macie. Chłopak odszedł ode mnie, podchodząc do swojego plecaka. Wyjął z niego dwa, kolorowe świstki i rzucił nimi w moją stronę. - Przeczytaj.

Uważnie skupiłem się na dwóch biletach i moje serce jakby zabiło szybciej.

- Uhm, to dwa bilety do jednej z najbardziej prestiżowych restauracji w całym pierdolonym Omaha. - moje dłonie zadrżały. - D-dlaczego mi je pokazujesz? Masz rocznicę z żoną?

Harry uśmiechnął się do mnie, kucając i dając mi małego całusa w czoło.

- Wiem, że mogę być dla Ciebie trochę za stary, może zbyt arogancki, albo brzydki. Jednak lubię Cię Louis, lubię każdy mały detal w Tobie i pomyślałem sobie, czemu nie. Dasz mi się zaprosić na kolację życia?

Moje spojrzenie odnalazło te Harrego, jakby błyszczące, mimo energooszczędnych, trochę pożółkłych żarówek w lampie sufitowej. Postać mężczyzny była bardziej azjatycka w tym świetle, jeszcze para skośnych oczu i mógłbym pomylić go z obcokrajowcem. Równocześnie jednak, to oświetlenie sprawiało wrażenie wyolbrzymiania pewnych detali. Pieprzyk pod okiem Harrego jakby przybierał na rozmiarze, a nos, mimo że zawsze był większy, teraz wydawał się bardziej podłużny, a mniej zawinięty ku dołu, jak zwykle bywa. Oczy natomiast nie różniły się rozmiarem, od tych, które widywałem codziennie. Może bardziej wyraziste rzęsy dodawały im kształtu, jednak sama wielkość nie dawała się we znaki.

- J-ja – wahałem się pomiędzy chęcią rzucenia się lekarzowi na szyję, a ucieczką z sali, pokrytym czerwonymi plamkami na szyi, które często tworzyły się ze stresu. Jednakże opcja druga była kompletnie nie możliwa, patrząc na moje „nie działające" nogi, natomiast opcja pierwsza była zbyt obsesyjna i nachalna. Postanowiłem zagrać opcją jeden i pół. - J-ja nie wyglądam dobrze, nie wpasuję się w takie środowisko, nie pasuję do Ciebie. Jesteś zbyt ... ładny.

Harry złapał mój policzek w swoją dłoń i przejechał kciukiem wzdłuż niego. Pochylił się lekko nade mną, składając w rogu ust mały, dosłownie malutki pocałunek, który mógłby trwać wieczność. Moje nogi zadrżały, a ja sam wytrzeszczyłem oczy.

- Przepraszam – mężczyzna speszył się, widząc moje ogromne zdziwienie na twarzy. - Nie powinienem tego ...

- Nie! - krzyknąłem, łapiąc za jego bark. - Nie o to chodzi. - próbowałem sensownie spleść kilka słów ze sobą. - J-ja poczułem, poczułem swojego nogi, one zadrżały Harry!

Rehabilitant natychmiastowo złapał za moją nogę, czując jej faktyczne drżenie. Chwilę później w jego oczach pojawiły się łzy, a następnym co czułem, był kurczowy uścisk.

- Damy radę, Louis – mężczyzna szeptał w moją szyję. - Wyjdziesz z tego.

Moje dosyć amatorskie odganianie łez, poszło na nic (olimpijczykiem nie byłem), więc już po chwili sam zacząłem płakać, mieszając nasze nierówne oddechy.

- Mam nadzieję, że nadal chcesz zabrać mnie do tej restauracji, bo zgłodniałem.

Uśmiechnąłem się przez łzy, kiedy mężczyzna znów cmoknął moje usta, ale centralnie i intensywniej.

***

Dobre zakończenia. Dla niektórych są one głównym powodem do czytania, natomiast dla innych to tylko zbędny element, bo przecież fabuła środkowa jest dokładnym celem naszego zagłębienia się w literaturze. Niektórzy także sądzą, że dobre zakończenia są przereklamowane, pozornie niepotrzebne i wytrącające z realiów, bo przecież dobre zakończenia nie mają prawa egzystencji w rzeczywistości. Więc czy Louis i Harry mogli określić swoje życie jako coś szczęśliwego, kiedy obaj byli zagorzałymi fanami nostalgicznych końców?

- Louis! - rutynowo starszy mężczyzna wszedł do domu, wołając imię dobrze mu znane.

Następną czynnością było wyłonienie się zza rogu chłopca, a może już mężczyzny, który z zaspaną twarzyczką oraz parą przy dużych bokserek, jak na zawołanie zjawiał się w przedpokoju.

- Hej, Haz. - mówił, jak zawsze po tym przyciskając swoje wydęte usta do tych węższych Harrego i tocząc całkiem przyjemną wymianę śliny (jeżeli przekazywanie sobie bakterii można nazwać w ten sposób).

Czy Louis odzyskał czucie? Odpowiedź była niemniej jednoznaczna, choć nie do końca. Chłopak często chodził o podpórce, jeżeli wychodził gdzieś ze Styles'em, nie brał swojego „chodzika", natomiast idąc z nim, po prostu w razie potrzeby, nagłej pomocy, chwytał się jego barku. Wtedy stawali na chwilę, żeby Louis mógł zapanować nad drżeniem łydek i ud. Louis nie był pewien, czy był to magiczny cud, czy może kara od losu nie miała na celu zrujnowania mu życia, ona nawet nie była karą. Jedynie sugestywnym naprowadzeniem szatyna na nową ścieżkę, u boku Harrego.

- Kocham Cię. - Harry mówił, łapiąc za biodra chłopaka i unosząc go do góry.

Wtedy zazwyczaj, kiedy Harry wracał z pracy, a Louis kończył męczące wykłady kładli się na dużej sofie, gdzie po prawej spoczywał Fox, ich nowy przyjaciel nabyty u sąsiadów, których suczka urodziła kilka szczeniąt, a po lewej leżały zazwyczaj kwiaty. Masa kwiatów, które Harry przysyłał Louis'owi, bo przecież Louis lubił ich zapach. Kolejnym ważnym aspektem w ich życiu, było wielkie okno na górnym piętrze, które ukazywało miasto Omaha w pięknym widoku. Louis często tam przychodził i siadał przed nim, już bez wózka. Louis mógł w spokoju liczyć latarnie.

----

Dziękuję za wszystko <3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro