From Hate To Love

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Pomysł od hazzadateboo: Zouis, od nienawiści do miłości (w skrócie od autorki xD)

Więc podesłałaś mi dwa pomysły i miałam wybrać jeden z nich. Wybrałam ten, mam nadzieję, że nie jesteś zła <3

Mam nadzieję, że Ci się spodoba <3

-------

Aktualnie rzecz biorąc, siedziałem na zajęciach plastycznych. Aktualniej rzecz biorąc, bazgrałem coś, na wzór zadania, które zalecił nam profesor. Najaktualniej rzecz biorąc, wcale nie sprawiało mi to przyjemności. Oczywiście wybranie kierunku plastycznego w liceum wiązało się przede wszystkim z zainteresowaniem, które ja posiadałem, jednak nasz nowy profesor – Pan McGrive – zdecydowanie nie przepadał za mną. Jego wygląd zazwyczaj był zbyt dystyngowany; muszka (brązowa w zielone tulipany, zapamiętaj!), biała jak śnieg koszula oraz dosyć szeroka marynarka, przypominająca co najmniej skórzany materiał. Jego spodnie sięgały do pępka, a nogawki śmiesznie nachodziły na dziwaczne buciska. Moim zdaniem nie były oldschool'owe, szczególnie, że zawsze w tym gustowałem, jednak były mieszanką czegoś nowoczesnego z węglem kopalnianym oraz nitrogliceryną. Kanciaste i trochę szpitalne, śmiesznie posturowały jego sporych rozmiarów stopy.

- Tomlinson - położył swoją dużą dłoń na moim barku. - To wygląda okropnie. - spojrzał na mój rysunek; dwa mosiężnie naszkicowane kwiaty, w środku których znajdował się księżyc. - To nie jest to, o co prosiłem.

Zacisnąłem ręce na długopisie.

- Mówił Pan o abstrakcji - napomknąłem, co było ewidentnie złym pomysłem.

Nauczyciel przekazał mi rysunek swojego rówieśnika, który przedstawiał człowieka z rogami kozła; typowe. Następnie podszedł do swojego biurka i napisał uwagę, informując naszego wychowawcę o tym, że nie umiem stosować się do p r o s t y c h poleceń.

Może od zawsze starałem się naginać rzeczywistość.

***

Po raz kolejny tego dnia dostałem srogie spojrzenia od woźnych szkoły, głównie skierowane w stronę moich masywnych glanów. Jedną z możliwości było to, że były czarne, tak więc rysowały płytki szkolne, zostawiając smugi, jednak to nie była wina moich butów, kategorycznie konsekwencje mogła ponieść podłoga. Jak zazwyczaj o tej godzinie powinienem wybrać się na lunch, więc już za pierwszym zakrętem skręciłem w lewo, niechcący wpadając na kogoś. Grunt runął spod moich nóg, tak szybko jak na niego powrócił.

- Uważaj jak łazisz, czarnuchu. - nie żebym był kompletnie asertywny, jednak nadal nie zauważam podobieństwa mojej skóry do koloru czarnego, choć tutaj miało to za pewne inne porównanie.

Dosyć często byłem wyśmiewany za swoje gusta, które głównie obejmowały kolor czarnej szadzi; biżuteria, wszelakie odzienie, czasami nawet podkreślone oczy. Nigdy nie próbowałem się tym afiszować (afisz równał się wstrętowi), niemniej było to moje poczucie estetyki, brak ograniczeń swobody.

- Zayn, mógłbyś sobie darować – zadarłem głowę do góry, aby spojrzeć na chłopaka o bardziej brązowych niż zazwyczaj oczach. Nie byłem pewien dlaczego to właśnie on był głównym „prześladowcą" mojego imidżu, podczas gdy sam stosował dosyć niekonwencjonalne sposoby ubogacania swojej postury. Jego piękne rzęsy zazwyczaj nie były takie z natury, nie miałem zielonego pojęcia czy ktokolwiek oprócz mnie zauważył na nich znaczną ilość tuszu. Jego skarpetki na nogach mogły mienić się w kolorach tęczy; inny odcień każdego dnia. Natomiast policzki nieraz świeciły pod wpływem pudru.

- Przestań zgrywać chojraka, Louis – syknął przez zaciśnięte na wąską linię usta, co w jego wypadku wydawać się mogło awykonalne. - Wiem, że się mnie boisz.

W żadnym stopniu nie odczuwałem przy nim lęku, wręcz przeciwnie. Nasze dwie rasy (hipsterzy – moja i popularsi – jego) rywalizowały ze sobą od wieków; rozejm nie wchodził w grę.

- Nie boję się Ciebie. - odpowiedziałem pewnie, podchodząc w jego stronę; nasze spojrzenia kąsały siebie nawzajem.

- Okaże się – pociągnął dłonią po moim policzku. - słoneczko.

Zawsze to robił, zawsze kończyło się tak samo. Próbował mnie w jakiś sposób uwodzić, żeby tuż po tym zgrzytnąć zębami i wytknąć mi moją beznadziejną beznadziejność. Umiał grać w swoją grę, jako gracz pierwsze ligi, ale kto powiedział, że moja gwardia nie może stać się oprawcą idealnym?

***

Dzień pierwszy ataku zbrojnego szedł jak po maśle; Zayn nawet nie spodziewał się, że w swojej kanapce znajdzie martwe robactwo. Nie był przygotowany na najazd wroga.

Dnia drugiego patrzył na mnie ozięble, skubiąc swoje paznokcie na szkolnym korytarzu. Uśmiechałem się w jego stronę, co uznał za komplement; słaby cel. Otworzywszy swoją szafkę, całe odzienie mulata zatonęło w zielonym, jak wiosenna trawa, śluzie. Podszedł do mnie wtedy i walnął z wolnej, lepkiej pięści.

Dzień trzeci zdawał się być cichszy od pozostałych – Zayn przygotowywał odwet.

Dnia czwartego będąc na lekcji historii (całkowicie spóźnionym przez wyłączony budzik w telefonie za sprawką Zayn'a) musiałem oddać nauczycielowi zeszyt. Idąc z mojego plecaka wysypały się dwa wibratory i zatyczka analna. Klasa popadła w histeryczny śmiech, podczas gdy ja udawałem dorodnego buraka, jednak nie chciałem dać mulatowi tej satysfakcji. Klęknąłem, biorąc z podłogi dwa wibratory i zatyczkę, a następnie zadziornie rzuciłem do Zayn'a:

- Zostawię to dla nas na wieczór, s k a r b i e.

Jego rumieńce były całkiem urocze, ale wciąż wygrywałem.

Dzień piąty, czyli dzień gołego tyłka. Biorąc kąpiel po wf'ie, Zayn zwędził parę moich spodenek, jeansów oraz bokserek narażając mnie tym samym na wyjście z szatni w samym ręczniku przepasanym na biodrach. Mimo że każdy się śmiał, on patrzył na mnie zjadliwie.

Dzień szósty – nie miałem konkretnych planów. Mulat także wydawał się nazbyt spokojny, więc skończyło się na małym szturchnięciu w ramię, o dziwo, było ono swego rodzaju kumpelskie. Tak bardzo się nienawidziliśmy, że nie zauważyliśmy, jak nasze „śmieszne wyczyny" zaczynają tworzyć przymierze.

*Odstęp czasu*

- To ten dzień, Niall – odezwałem się do blondyna, który z nosem w książce, plądrował szkolną bibliotekę.

- Jeżeli powiesz mi, że znowu chcesz zastawić śmierdzącą bombę w plecaku Malik'a, to własnoręcznie włożę Ci ją do gardła. - syknął, wystawiając łeb jak gremlin spod książki Stowarzyszenie Martwych Poetów.

- Powiało grozą – bąknąłem ze znudzeniem, jadąc palcami po wyblakłych okładkach literatury szkolnej. - Myślę, że granat został zastąpiony dzisiejszym obiadem; czuję jak mój brzuch bulgocze od lunchu.

- Pierdolony kozi ser. – winszował pogardę dla niestrawnego, stołówkowego żarła. - Mówiłem Ci, że jego się n i e da strawić. To jakbyś połknął całą tubkę podkładu, albo, co gorsza, pasty do butów.

Z niechcianym hukiem strąciłem jedną z książek na podłogę, wywołując tym u bibliotekarki syczenie „shh". Niall spojrzał na mnie, śliniąc palec i przerzucając stronę książki.

- Mówiłem o rozejmie – dodałem, naprawiając bałagan. - Mam dosyć kłótni, szczególnie z Zayn'em. Chyba naprawdę go lubię. Ostatnio razem śmialiśmy się z tego, jak zielony śluz oblepił jego koszulkę i spłynął na podłogę, a belfer od francuskiego przewrócił się, krzycząc głośno: „Punaise!".

Wyraźnie wyprowadzony z równowagi blondyn, zaprzestał latać z literki na literkę.

- Jesteście dupkami - stwierdził szeptem. - zasługujecie na siebie.

Uśmiechnąłem się nieznacznie. Jeszcze wtedy nie miałem pojęcia, jak bardzo będzie mi zależeć na tym dupku.

*Odstęp czasu*

Dochodziła północ, kiedy starszaki z naszej szkoły zbierały się na hali. Jednoznaczne ze zmieszaniem z błotem było dla mnie usługiwanie im. Ławy obejmowała rada pedagogiczna, dyrektorka oraz wcieleni z chwałą rodzice, wiecznie dumni ze swoich pełnoletnich podopiecznych. Stałem przy głównych drzwiach rozdając poncz, a koło mnie stał Billie; niski chłopak z prawdopodobnie z a w s z e śliskimi paluchami. Nie mogę uwierzyć, że objął posadę nosiciela bułeczek z owocowym nadzieniem, ciekaw tylko kto będzie na tyle głupi i je weźmie razem z jego palczanym śluzem.

- Dzień dobry – witałem się za każdym razem, kiedy starszak zjawiał się z rodzicami. Tym razem był to Zayn. - Ładnie wyglądasz.

Uśmiech satysfakcji wpełzł ochoczo na jego wąską twarz. Miał to do siebie, że w czynnościach codziennych mógł wyglądać dla mnie co najmniej jak uosobienie istoty nadludzkiej; perfekcyjnej względnie.

- Ty również – choć nie byłem ubrany na galowo, a jego wzrok w głównej mierze powędrował na moje czarne jak szadź glany. - Dodają Ci, hm, uroku.

- Może ponczu, sir – ukłoniłem się jak na lokaja przystało, a ten z udawanym przekąsem wziął musujący napój. - Smakuję, sir?

Zaczął ćlamać udawanie, oblizując swoje pulchne, oblepione drinkiem wargi.

- Nie równie słodkie, jak ty – poczułem, jak dwie pelargonie osadzają się na moich policzkach. - Lilly!

Obejrzałem się. Za nami stali rodzice mulata; matka w złotej sukni do kolan, a ojciec w markowym garniturze, obok nich stała Lilly, jego partnerka do tańca dzisiejszego wieczoru. Miała długie rudawe włosy, kosmykami opadające na malutkie czoło i zakręcające się przy końcach. Niebieska, jak łza, suknia dawała nieziemskie efekty i mimo że była na końcu sali, każdy mógł ją podziwiać, bo przecież taka dla n i e go była – idealna.

Westchnąłem, kiedy chłopak zostawił mnie, a ja zbyt zapatrzony na ich rozmowę wylałem poncz na swoją koszulę.

- Cholera – warknąłem, odstawiając tacę na metalowe szczeble drabinek.

Zacząłem pocierać ją rękawem koszuli, jednak z powodu, że była biała, jeszcze bardziej się pobrudziła. Kompletnie nie wiedziałem, co mam zrobić. Gdy starszaki mnie zobaczą, będą mieli niezły ubaw. W ostatnim ratunku podbiegłem do Zayn'a i Lilly. Gdy byłem już blisko, a mulat spojrzał na mnie troskliwie, żar jej piękna polał się gdzieś za moim kołnierzem.

- Co jest, Lou? - przejął się, podchodząc do mnie skocznie. - Ktoś Cię oblał?

- Nie, nie – sprostowałem z uśmiechem, choć widząc zazdrość w oczach Lilly, uspokoiłem się troszkę. - Potrzebna mi koszula, bluza, cokolwiek. Zalałem się, a muszę jeszcze robić wam zdjęcia dzisiejszego wieczoru.

Zayn bezproblemowo zaprowadził mnie do szatni szkolnej i wręczył dużą, grafitową bluzę, która była znacznie większa, aniżelibym przypuszczał. Nigdy nie patrzyłem na to w taki sposób, ale mulat był faktycznie lepiej zbudowany ode mnie, plus był wyższy.

- Wyglądasz w tym dobrze – wygładził swoją bluzę na moim ciele, a ja czułem jak miliony bąbelków osadza się na dnie mojego brzucha. - Zawsze wyglądasz dobrze.

- Tylko dobrze? - prychnąłem z udawaną irytacją.

- Perfekcyjnie – zaśmiał się, a po chwili znów znaleźliśmy się na hali. Ja przy Billim, a on z Lilly.

***

Billie i jego palce ośmiornicy właśnie zajadali kolejną porcję czekoladowych muffinów, kiedy ja patrząc na nich miałem ochotę zwymiotować żółcią. Ten chłopak naprawdę mógłby przestać rozrzucać jedzenie dookoła siebie, podczas konsumowania go; to nieetyczne. Siedziałem na wysokim szczebelku, czekając aż zaczną grać, a wolny taniec starszaków się rozpocznie. Wtedy powinienem pójść na przód i zrobić kilka nieużytecznych zdjęć, od których każda dziewczyna dostanie kompleksów, ponieważ „jej nogi były grubsze od Tamary, skandal!". Teraz jednak bacznie przyglądałem się aferze, która działa się w kącie sali. Lilly została oblana sokiem z jagód, a jeden z jej obcasów się złamał. Malik nie miał w tym żadnej winy, choć to właśnie na nim wyżywała się najbardziej – chciałem go w jakiś sposób obronić.

Zszedłem z szczebli, jednak za późno, ponieważ blondynka z łoskotem opuściła halę, zwracając tym uwagę wszystkich rodziców.

- Lilly! - Zayn krzyczał za nią, biegnąc po lśniącej podłodze. - To nic takiego!

- Pieprz się, Zayn! - ryknęła będąc w połowie drogi do drzwi wyjściowych. - To przez Ciebie, Louis się potknął, chociaż nie mówię, że i ten idiota nic nie zawinił. Zepsuliście mi mój bal!

Ciemnowłosy zrezygnował z biegu, załzawionym wzorkiem spoglądając w moją stronę. Jego wargi drżały, a kończyny niepohamowanie trzęsły się. Natychmiastowo do niego podszedłem żwawym krokiem, i zgarnąłem w niedźwiedzim uścisku. Wypłakiwał się w swoją bluzę na moim ciele, tworząc ją wilgotną w niektórych miejscach. Skomlał mi nad uchem, jak bardzo ten bal był dla niego ważny. Jego rodzice siedzą w ławach pełni dumy, a on nie ma z kim zatańczyć.

- Shh, Zee – głaskałem jego kruczoczarne włosy, nie przejmując się tym, że właśnie sprawdzana jest lista obecności starszaków.

- Louis – szlochnął, biorąc moją twarz w swoje ręce. - Zatańcz ze mną.

Na początku byłem nieugięcie asertywny, nie dla faktu, że afiszowanie się Zayn'em było czymś złym, ponieważ mogłem to robić codziennie. Mogłem mówić każdej nowo napotkanej osobie, że mulat jest moim wspaniałym p r z y j a c i e l e m. Jednak z czasem uległem jego pięknym, wiśniowym ustom oraz spiżowym, rozkołysanym tęczówkom.

Kiedy wyszliśmy na scenę, czułem na sobie wzrok i szept innych. W naszej szkole nie było ani jednego, otwartego geja, a takie wystąpienie (słowem starszych pań) mogło przynieść swego rodzaju hańbę szkole. Przed wyjściem poprosiłem Billie'go o robienie zdjęć, choć jestem pewien, że będę musiał pucować ten aparat kilka dobrych godzin.

Mimo że wszyscy skupiali na nas spojrzenia, a ja czułem się niewystarczająco „dobrze" ubrany na tę okazję, wystarczył szczery uśmiech Zayn'a, aby rozwiać wątpliwości. Na początku był taniec grupowy sprzed epoki kamienia łupanego, jednak po nim był bardziej zażyły taniec. Starszak trzymał ręce na moich biodrach, podczas gdy ja oplotłem jego szyję swoimi. Przemieszczaliśmy się wedle grającej muzyki, a atmosfera wokół nas zdawała się stabilnie dryfować. Nie miałem nic konkretnego do powiedzenia, kiedy przygaszono odrobinę światła, a jedyne na czym mogłem się skupić to jego usta.

- Dziękuję, Louis. - cmoknął mnie w kąciku ust.

Nawet nie zauważyłem, kiedy muzyka przestała grać, a dorośli zaczęli klaskać. Kątem oka zerknąłem na rodziców Zayn'a, którzy, mimo odejścia Lilly, patrzyli na mnie z dumą, jak na swojego syna. Poczułem, że jednak nie nienawidzą mnie tak bardzo, jak przypuszczałem.

- A teraz zacznijmy zabawę! - ktoś krzyknął, a o nasze uszy obiła się jedna ze starszych piosenek Green Day.

Dorośli opuścili salę. Już miałem odchodzić, kiedy mulat przyciągnął mnie do siebie, wciągając w rytm muzyki.

- Nigdzie się nie wybierasz.

***

Wypompowane balony i te z resztkami powietrza stały podpadnięte na ścianach hali. Ławy już dawno opustoszałe sprawiały wrażenie biegów przez płotki, a za oknami rozpętała się niemała burza. Pioruny wcale nie zakłócały cudownej atmosfery, która jarzyła się przez wolne piosenki Christiny Perrie oraz gorąc naszych ciał, stale mieszający się ze sobą. Nasze kroki byłe żywe, a po czasie zmęczenie smętne; moje masywne buty cienko stąpały po zdrapanej podłodze hali.

- Jesteś wyjątkowy, Louis – szeptał do mojego ucha, ściskając zaborczo plecy. - Masz w sobie coś, co mnie cholernie ekscytuję.

- Idziesz w stronę ekscytujących krwinek, czy fascynującej budowy palców u rąk?

Chłopak wywrócił oczami, pochylając się i szepcząc:

- Bardziej obstawiałbym Twoje usta.

Nasze usta złączyły się po raz pierwszy, na opustoszałej hali, gdzie tylko my tańczyliśmy z wiatrem.

A potem było już tylko goręcej ...

----

Więc, jeszcze jutro ma wyjść Sylwestrowy bonus do Mikołaja od zaraz, ale już teraz życzę wam Wesołego i pijanego (ale nie przesadzajcie xD) Sylwestra <3

Dziękuję za wszystko <3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro