Milky boy

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Pomysł od _xoHARLEYxo_: No to ja poprosze o coś meeeeega bardzo uroczego o larrym lou -mała porzucona hybryda którą przypadkiem znajdzie harry i mu pomoże i w ogóle będzie bardzo awww

Mam nadzieję, że Ci się spodoba <3

2,9k słów

-----

Praca w Holmes Chapel jako piekarz nie wydawała się szczytem marzeń 19 – latka, szczególnie kiedy moja pensja nie była zbyt duża, a chciałem zarobić choć trochę na przyszłe studia. Rodzice mi w tym nie pomagali w żaden sposób. Wyniosłem się od nich od razu po ukończeniu osiemnastego roku życia przeprowadzając się do mojego przyjaciela Liam'a. Wynajmował całkiem spore mieszkanie na obrzeżach miasteczka, oczywiście w bloku. Payne sam nie szastał pieniędzmi, jednak dużą pomoc zyskał do zapracowanych rodziców. Wielka Brytania przestała być miastem bogactwa, a przynajmniej dla brytyjczyków. Europa ciągle żyła przekazami mediów, jaka to Anglia jest zamożna. Gówno prawda. Po wielkiej epidemii hybryd, dużo firm splajtowało. Niektórzy uważali, iż jest to wina tych małych stworzonek, jednak sam nie chciałem w to wierzyć. Nigdy nie spotkałem hybrydy na żywo, jednak wiele o nich czytałem. Z natury boją się ludzi, a wielbią inne zwierzęta. Dzielą się na dzikie i oswojone, jednak nikt nie chciałby widzieć tych 'oswojonych'. Tresura, chodzenie na smyczy, ciągłe bicia oraz szykanowanie przez dziane szychy. To mogło zakłócać prawo, choć tego nie robiło. Wielka Brytania wypięła się na te stworzenia, depcząc ich życia, jak małe, nic nie znaczące mrówki.

- Harry, zamknij lokal, dobrze? - Luke zwrócił się do mnie, rzucając swój roboczy fartuch na blat pełen mąki – Muszę dzisiaj wcześniej wyjść.

Zmrużyłem oczy, patrząc podejrzliwie na chłopaka. Nigdy nie wychodził wcześniej, no chyba, że chodziło o pewien aspekt, a mianowicie Michael Clifford, czyli małego chłopczyka z kolorowymi włosami i uroczą twarzyczką. Tak, Luke był definitywnie w nim zauroczony, mimo iż ten miał dopiero 16 lat. Cóż, miłość nie zna wieku.

- Uhm, idziesz z Michael'em na randkę, nieprawdaż? - zapytałem, zbierając resztki rozrzuconej mąki do wielkiego kosza.

- Jak ty mnie dobrze znasz, Styles – bąknął, zakładając swoją zimową kurtkę oraz parę rękawiczek. Następnym krokiem było założenie jedwabnej czapki i gryzącego szalika. - Jutro będę wcześniej, kocham Cię!

Przewróciłem oczami, upychając ostatki mąki do worka. Jeszcze chwilę sprzątałem zanim postanowiłem opuścić lokal. Wziąłem ze sobą duży wór ze śmieciami, niosąc go na plecach. Cóż, już niedługo święta, więc mogłem wyglądać jak rasowy Mikołaj. Właśnie, święta! Już za dwa cudowne tygodnie. Magiczna atmosfera z rodziną Liam'a. Zupełnie obcymi mi ludźmi. Bez moich rodziców, którzy zapewne właśnie teraz walczą, aby nie umrzeć z nadmiaru alkoholu w organizmie. Kiedyś się tym przejmowałem, teraz jest mi to obojętne. Nie znam ich, jak robiłem to kiedyś.

Skręciłem w uliczkę za lokalem, podchodząc do wielkiego kontenera na śmieci. Wyrzucając duży wór, usłyszałem czyiś płacz. Był cichutki i wysoki, jakby dziecięcy. Boże, czy jakieś małe bobo się zgubiło?

Długim susem minąłem kontener, a widok jaki mnie zastał, wchłonął się w moją pamięć na dobre lata. Mały chłopiec schowany pomiędzy dwoma kontenerami, cicho łkający w swoje brudne rączki. Na szczęście jeszcze nie prószył śnieg, ale cholera. Ten chłopak miał na sobie dziurawe, poplamione spodnie i rozdartą, czarną od smoły bluzkę. Jego skóra była ciemna, ale nie od karnacji, a raczej wszechobecnego brudu. Jedynym kontrastem z całością były jaśniejące błękitem tęczówki, które odbijały w sobie światło księżyca.

- Przepraszam? - kucnąłem przy chłopcu, a ten jak oparzony, wsunął się głębiej w kąt – Uhm, gdzie Twoja mama, chłopczyku?

Jednak malec zamiast cokolwiek odpowiedzieć, zaczął krzyczeć z przerażenia. Nie wyglądał zbyt młodo, miał może czternaście, piętnaście lat, chociaż jego zachowanie było infantylne i wycofujące. Mimo to, było mi go szkoda. Co jeśli w duszy jest małym chłopcem, uwięzionym w ciele nastolatka?

- Hej, hej, dziecino – przybliżyłem się do chłopaka, zatykając jego usta dłonią, kiedy ten darł się wniebogłosy – Shhh, mały – uciszałem go, kiedy ten zaczął się uspokajać, dmuchając smarki w moją rękę. Na szczęście miałem na nich swoje rękawiczki. Kiedy chłopak trochę się uspokoił, zacząłem go głaskać po nodze w celu dodania otuchy, kiedy ten lekko się rozchmurzył, a pierzasty ogon wystrzelił spod niego. Moje oczy były dwoma latającymi spodkami ze zdziwieniem oglądającymi ten cudowny okaz hybrydy. Chłopak rozprostował kocie uszka, a ja westchnąłem ciepło.

- Proszę, nie rób mi krzywdy – szepnął, podkulając trochę uszy, jakby bojąc się mojej reakcji. Jednak ja nie byłem wystraszony, wściekły, czy zażenowany. Ja byłem po prostu zaintrygowany, podekscytowany i współczujący. Pierwszy raz na swojej drodze spotykam hybrydę i choć wiele o nich czytałem, nigdy nie miałem nic do czynienia, szczególnie, że w Holmes Chapel nie widuję się ich, są rzadkością.

- Nie, nie, nigdy nie zrobiłbym – upewniłem chłopca, nie spuszczając dłoni z jego kolana. - Nie masz właściciela? - dopytałem z zagryzioną wargą na myśl, jak bardzo szkoda by mi było tego chłopca. Właściciele nigdy nie byli dobrą instytucją, szczególnie, że traktowali hybrydy nie jak zwierzę, jak coś zabawkowego w formie przedmiotu. Pobawić się, miotnąć tu, miotnąć tam, może wyrzucić jak się znudzi, raz na tydzień dać (może) jeść.

- J-ja już nie mam Pana – urocza hybryda podkuliła swój ogon z powrotem, a jej uszy stały się oklapłe.

Nie chciałem być dociekliwy. Wiedziałem, że hybrydy mimo złego traktowania zawsze przystosowywały się do swoich właścicieli i w pewien sposób darzyły ich uczuciem więzi rodzinnej. Kiedy ta więź zostaje zerwana, zazwyczaj hybryda nie je, nie pije, nawet kiedy ma szansę. Po prostu wtedy czuje jakby jedyne co miała w życiu zostaje jej odebrane i powoli umiera.

- Hej – podniosłem bródkę chłopca do góry. – Ile masz latek?

Szatyn widząc mój uśmiech, zaczął nawijać. Był szczęśliwy, trochę chichotał podczas tego, ale w stu procentach mi to odpowiadało. Louis Tomlinson lat piętnaście, jego właściciel zostawił go tutaj mówiąc, że wróci jakieś kilka dni temu, ale do tej pory nie było po nim śladu, więc Louis domyślił się, że była to forma przerwania więzi.

- To może, uhm, chciałbyś pójść do mnie? - zapytałem, widząc rozszerzone oczy malutkiej hybrydy. Cóż, te stworzenia nie znały czegoś takiego jak ludzka dobroć, czy współczucie. Chociaż nie byłem do końca pewien, że robiłem to z litości. Poznanie hybrydy może być kolejnym krokiem w stronę mojego hobby.

Louis chciał zaprotestować, ale zapiszczał, gdy zimny wiatr zawiał na nas z północy, a tuż po nim na nosek Louis'a skapnął mały opuszek śniegu. Chłopiec zrobił ciche „uuu" z podekscytowania, kiedy jego nosek stał się zimny. Jedyne, co naprawdę mogłem przyznać to to, że Louie był fantastycznie uroczy i podekscytowany światem, jak ja, jednak on w tym mniej zaawansowanym sensie. Nie wiedział, że jest moim głównym obiektem zainteresowań. Na jego szyi widniał wisiorek z połową serduszka. Czyżby jego właściciel był na tyle zżyty, kupując im obu takie drobiazgi?

- Gdzie jest druga połówka? - zapytałem, biorąc chłopca na rączki jak pannę młodą. Piętnastolatek niezbyt przejmował się faktem, iż idziemy w stronę mojego samochodu. Jedyne co robił to łapanie spadających płatków oraz huśtanie nóżkami jak u sarny.

- Mamusia miała drugą połówkę – odpowiedział po chwili, wtulając nos w mój szalik, a jego zmarznięte kończyny przyprawiały mnie o łzy. - Jak zmarła oddała mi swoją drugą połówkę i powiedziała, żebym dał komuś, na kim będzie mi zależeć – mówił z podekscytowaniem, jakby nie przejęty zjawiskiem śmierci, co mnie samego dotknęło. - Chciałem dać ją swojemu Panu, ale on splunął na mnie. - chłopiec załkał cicho, wrzynając swoje paluszki w moją kurtkę. - A co jeśli przez to mnie zostawił?

Uspokajałem go, aż nie dotarliśmy do czarnego vana. Usadziłem go na miejscu obok kierowcy, a maluch otworzył szeroko oczka.

- L-louis? S-sam? Bez fotelika?

Uśmiechnąłem się do niego delikatnie, potakując. To było takie śmieszne, iż ten szkrab musiał jeździć w foteliku. Może teraz poczuję się bardziej dorosły, niż powinien. Niedługo spotkam go na haju, przy papierosach i alkoholu, ale to może zostawmy na później.

***

Przyniosłem hybrydę do domu, stawiając ją na śliskiej podłodze. Na szczęście Liam wyjechał na tydzień do Zayn'a, przynajmniej Louis nie będzie się płoszył. I tak był to sukces, kiedy zaufał mi tak szybko. Te stworzenia mają prawdziwy problem z nawiązaniem nici zaufania, a ja swoją powoli plotłem.

- Louis, chodź maluchu.

Zaprowadziłem chłopca do łazienki, sadzając go na kancie wanny. Machał nóżkami w powietrzu, kiedy ja napuszczałem dla niego kąpiel. Do wody dosypałem różowy proszek, który może zachwycić Lou, ale równie go przestraszyć. Nie jestem pewien, na co pozwalano mu w starych warunkach. Teraz ma nowe, lepsze warunki, ze mną. Nie byłem do końca pewien adopcji, bo rzeczą oczywistą był fakt, że sam zarabiałem na siebie, ale Lou mógł też sobie znaleźć pracę, tam, gdzie by nim nie pomiatano, na przykład ze mną. Ostatnio Sam odeszła, więc szef szuka kolejnych rąk do pomocy, a małe łapki Louis'a nadają się idealnie do gniecenia ciasta ... i nie tylko.

- Zdejmiesz ubranka? - zapytałem, nachylając się nad kurkiem, aby wyłączyć cieknącą wodę. Piana rozprzestrzeniła się po całej szerokości, a młodszy był nią ewidentnie zachwycony. Na początku bał się jej dotknąć, potem uznał, że ładnie pachnie i chciał ją koniecznie powąchać. Robiąc to jego cały nosek był w różowej pianie.

- N-nie ... - warga Louis'a zadrżała słysząc moje słowa. - Nie, nie! Louis nie chcę! - chłopiec zaczął płakać i biec w stronę drzwi, które zamknąłem na zamek. Jednakże chyba nie wiedział, jak się go używa, dlatego walił swoimi małymi piąstkami w drzwi, drąc się niemiłosiernie. - Louis chcę wyjść! Louis nie chcę tego robić!

Złapałem chłopce w talii i postawiłem przed różową z wierzchu wanną. Popatrzyłem mu szeroko w oczkach, a jego ogonek opadł, a uszka oklapły. Jak mogłem zobaczyć, Louis najpewniej wychowywał się w cholernie niedobrym środowisku, sądząc po jego reakcji do zdjęcia ubrań. Dużo czytałem o traumach hybryd, więc dało się temu jakoś zaradzić. Usiadłem na wannie, a chłopca wziąłem na kolanka. Powoli go głaskałem po udzie, aż ten wystarczająco się nie uspokoił, a następnie powoli ściągałem z niego ubranka. Gdy doszedłem do bokserek, które opadły na ziemię, Louis jakby rozchmurzył się. Widział, że nie chcę z nim robić tych wszystkich obleśnych rzeczy, z jakimi miał do czynienia u dawnego właściciela.

- Robimy bulu bulu – uśmiechnąłem się, wkładając brudnego Louis'a do wanny, a jego humor natychmiastowo się poprawił. Zaczął bawić się pianką w rączkach, kładąc ją sobie na głowie i formując jako różową koronę. Miał problem z utrzymaniem mydełka w rączce, więc po prostu mu z tym pomogłem. Wychodząc z wanny nie mogłem uwierzyć, że Louis bez swojego brudnego odzienia, jak i skóry, może wyglądać tak ślicznie. Musiałem mu kupić coś na znak przynależności, nawet w tym momencie. Chcę żeby ten kotek był mój.

Tydzień później

Mimo, że znam Louis'a od kilku dni, zdążyłem całkiem nieźle poznać jego psotny charakterek, a także mały, a jakże pojemny brzuszek. Chłopiec był łasy, na mleko w szczególności. Często opowiadałem mu bajki do snu, ale całowałem z czystej ciekawości, jednak te pocałunki znaczyły dla nas obu coś więcej. Dziwne uczucia w brzuchu towarzyszyły nam obu, a uśmiechy nie schodziły z twarzy w pobliżu drugiej osoby.

- Hazzie! - usłyszałem krzyk swojego koteczka z dołu. Miał oglądać Spongebob'a i jego ulubiony odcinek z krabową pizzą. - Hazzie, chodź tu, proszę!

Zbiegłem szybko po schodach, zapominając o wcześniej rozliczanych rachunkach. Louis nie będzie przynosił dużych kosztów, może jedynie większy zapas mleka, co wlicza się w koszt o dwóch złotych więcej. Kiedy wszedłem do salonu widok jaki mnie zastał, był wręcz rozpuszczający. Nie mogłem uwierzyć, że w moim mieszkaniu jest tak cudowny i uroczy chłopiec jak on. Zwinięty w kuleczkę z misiem w rączkę, pocierał swoje czerwone oczka, patrząc na napisy końcowe z ulubionego serialu. Już chciałem iść po książeczkę na dobranoc, ale ten zachlipał cichutko.

- Misiu, co się dzieję? - zapytałem, klękając przed kanapą, na którą leżał Louis w swoim nowym onesiu. Tak naprawdę było moje, lecz nie spałem w nim od lat, a mojemu szkrabowi definitywnie się spodobało. Czerwone w białe kropeczki z kapturem na którym widniały kocie uszka. Louis'owi się one raczej nie przydadzą, w szczególności, że posiada swoje własne, dlatego obiecałem mu, że gdy tylko będę mieć wolną chwilę, wytnę je w duże okręgi i tam mały chłopiec włoży swoje naturalne uszka.

- Mlecko. - chłopczyk zeszklił oczka, wyciągając do mnie rączki. Czy wspominałem o jego darze przekonywania? Nie? A powinienem.

- Nie za dużo mleczka na dziś? - bąknąłem, a widząc prawdziwe łzy w oczkach Louis'a, opamiętałem się trochę. Musiałem wprowadzić między nas jakąś dyscyplinę, jednak faktycznie źle postąpiłem. Jeszcze chwilę temu mój szkrab bał się ruszyć jedzenia, jak w dawnym domostwie, nie powinienem go znowu zrażać, szczególnie jeśli poznał niebiański smak ciepłego mleczka.

- Louis przeprasza – szatyn wtulił swoją twarz w poduszkę, a ja westchnąłem głośno. Po chwili z brzuszka chłopca wydobył się głośny dźwięk, burczenie. Spojrzałem za zegarek. Cholera, już jest po północy. Przecież on nawet nie jadł kolacji! Mogłem się domyślić swojej głupoty.

- Och, nie Louis. To Hazzie jest gapą – kto by pomyślał, że przez niego zaczynam mówić w trzeciej osobie. - Zaraz ci nagrzeje mleczka, niuniu.

Na twarzy Tomlinson'a błysnął miły uśmiech, otulający moje serce.

***

Louis siedział na moich kolanach, sącząc mleczko z butelki dla dzieci, a jego rączki dotykały mojego torsu. Gdzieś w tle leciały „Wróżkowie chrzestni", za którymi chłopiec nie przepadał. Wiedząc ten jakże niezbędny fakt, przełączyłem kanał na Disney Channel, gdzie w tym momencie puszczano „Nie ma to jak hotel". Chłopiec z chichotem obrócił główkę w stronę telewizora, kiedy ja nadal kontynuowałem pojenie go. Moja ręka już trochę bolała od trzymania butelki przy ustach Louis'a, ale zanim się obejrzałem, niebieskooki wypił calutką buteleczkę. Uwielbiałem oglądać reakcje jego ciała na poszczególne czynności. Strach – opadanie uszu i ogona. Ciekawość i intryga – jedno ucho oklapnięte, drugie stojące. Szczęście i podekscytowanie – ogon macha i dwoje uszu w górze.

- Hazzie – chłopiec ziewnął w moją szyję – Louis chcę palulu.

Pocałowałem szatyna w małe, wydęte usta, a następnie podniosłem i na rączkach zaniosłem do naszej wspólnej sypialni. Louis zaczął tolerować to, iż ma spać ze mną w jednym łóżku. Ba, on był wniebowzięty kiedy zaproponowałem mu przytulanie wieczorem, choć i moja strona się w tym cieszy, trzymając podczas snu takiego skarba.

24 grudnia

- Hazzie – ktoś szturchnął moje ramię, na co mruknąłem ciche 'wyjdź' pod nosem – Hazzie Bazzie – chichot rozniósł się po pomieszczeniu, na co ja sam się uśmiechnąłem. Tylko jedna osóbka w tym domu, może wymyślać tak bardzo głupiutkie rymowanki z moim imieniem. - Hazzie mazie sobie Kazie, wstań, noo.

Otworzyłem oczy, podnosząc się na łokciach. Nade mną stał Louis w swojej ślicznej, różowej bluzie za uda, którą kupiłem mu na bożonarodzeniowej wyprzedaży. Z przodu miała białego reniferka, a z tyłu napis „Santa's Boy", choć nie wiem, czy podzieliłbym się szatynem z Mikołajem.

Kiedy Liam przyjechał do domu, miał pewne wątpliwości co do chłopca, jednak kiedy zobaczył naszą relacje, i to jak silnie związany z nim jestem, pozwolił mu zostać, a nawet się z nim zakolegował.

Zeszliśmy na dół, gdzie czekał na nas cudowny zapach bożonarodzeniowego śniadania Liam'a. Jego rodzice zaraz powinni być na miejscu.

- Żółfik – Louis wystawił piąstkę w stronę ciemnego blondyna, który smażył swoje sławne naleśniki.

- Zdechły żółwik – mężczyzna wystawił chłopcu piątkę do góry nogami, a oczy malca stanęły łzami.

Przez chwilę nie wiedziałem co się dzieję, więc komunikatywnie spojrzałem na Payne'a, który także nie wiedział, co zrobił źle.

- Hazzie! - Louis krzyknął, podchodząc do mnie i wyciągając rączki w górę. Wsunąłem dłonie pod jego pupę, biorąc na rączki. Chłopiec chlipał bez końca, a nasze zdezorientowanie doprowadziło do tego, że Liam spalił naleśnika. - L-Leeyum z-zabił żółfika.

Uśmiechnąłem się łobuzersko do rozchichotanego przyjaciela, kiedy Louis wypłakiwał się w moje ramię.

- Nie, misiu, tak się tylko mówi, żółwik nadal żyję. A teraz chodź, sprawdzimy prezenty.

Chłopiec słysząc słowo 'prezenty', zsunął się w moich rączek i pobiegł w stronę choinki. Piszczał, kiedy otworzył pierwsze dwa prezenty, przy kolejnych płakał ze szczęścia, a przy ostatnim już tylko mówił, jak bardzo mnie kocha. Małe drobiazgi, słodkie sweterki, bańki, kule do kąpieli, lakiery do paznokci, szczoteczka do czesania futerka oraz para papuci, a to wszystko mogło tak bardzo ucieszyć mojego brzdąca.

***

Po rozpakowaniu wszystkich prezentów, moje ręce były klejące od taśmy, plus pozacinane papierem. Niedługo po śniadaniu przyjechał do nas Zayn, chłopak Liam'a, a następnie państwo Payne. Nie przeszkadzał im fakt, iż w naszym domu jest hybryda. Co ja co, ale ubóstwiałem rodziców mojego przyjaciela, byli zbyt dobroduszni i otwarci. Nie dało się ich nie lubić, co dopiero nienawidzić. Louis także szybko złapał kontakt z Zayn'em, zachwycając się jego tatuażami na ciele. Markotał do mnie, że on też sobie takie zrobi, jak zbierze dużo pieniążków, a ja jako opiekun mu na to pozwolę.

- Hazzie, b-bo Mikołaj to dla Ciebie przyniósł. - chłopiec przyszedł do mnie z małym pudełeczkiem w łapkach, a jego wyraz twarzy był jakby oczekujący na moją reakcję.

Nie chciałem aby chłopiec miał mi coś kupować, szczególnie, że nie miał grosza przy duszy, jednak ten jak widać się uparł.

- O Boże, Louis. - w moich oczach stanął ocean, otwierając małe pudełeczko w którym był łańcuszek z drugą połówką serduszka. - Kochanie, na pewno chcesz mi to dać?

Louis potrząsnął szybciutko główką, nakładając mi naszyjnik i uśmiechając się uroczo.

- Teraz możemy być daleko, ale blisko siebie, Hazzie, b-bo ja Cię no – Louis pomachał ogonkiem, biorąc moją rękę i przykładając ją do swojego mostka. – Ja mam Cię w serduszku i mam takie miłe uczucie, jak z Tobą jestem. Liam mówił, że to się nazywa mdłość.

Liam zachichotał, dając jeden z prezentów Zayn'owi.

- Miłość, a nie mdłość, Louis – Payne upomniał go, na co Louis skulił ogon szepcząc ciche przeprosiny.

- Więc, Hazzie – chwycił moją dłoń w swoją mniejszą. - Ty też masz tą miłość?

Westchnąłem, kładąc dłoń na policzku mojego skarba.

- Nawet nie wiesz, jak wielką.

A potem były już tylko pocałunki i dzieci. Naprawdę dużo dzieci.

----

:) Cały czas poprawiało mi "szatyn, na "szatan" :"")

Dziękuję za wszystko <3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro