Rozdział 27 - Pierścionek

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Clarke

- Nie ruszaj się, bo wbiję ci igłę w oko – powiedziałam, kiedy podczas szycia Bellamy'emu dość głębokiej rany na czole, ten ponownie zaczął się wiercić. Po moich słowach chłopak spojrzał na mnie spod byka. – Przypadkowo, oczywiście.

- Czy ty mi grozisz? – zapytał, dając mi kuksańca w bok, przez co musiałam się nieco odsunąć.

- To ty to tak odebrałeś. Ja jedynie dałam ci dobrą radę – odrzekłam. Bellamy prychnął i wywrócił oczami. – Ale mówiłam serio: nie ruszaj się. Muszę to zszyć, bo krew będzie ci z tego tryskała niczym z fontanny.

- To tylko mała ranka, daj spokój. Od czegoś takiego się nie umiera. Zamiast tu siedzieć wołałbym stąd pójść i skopać tyłki tym, którzy zostawili tam ten granat. Wsadziłbym im nogi tak głęboko w dupę, że wyszłyby im przez gardło – dodał, uśmiechając się do mnie szelmowsko.

- Cóż za pewność siebie.

- To nie pewność siebie, tylko arogancja – wyjaśnił Bellamy. – A to wielka różnica.

- Cokolwiek to nie jest, brzmi świetnie – podsumował Roan, który właśnie wszedł do salonu w „naszym" mieszkaniu i opadł ciężko na kanapę. – Ewidentnie ktoś próbował nas zabić. Ale kiedy mówiłem, że warto by poszukać tych ludzi z ulicy, to oczywiście każdy mnie ignorował. Pamiętajcie: król ma zawsze rację.

- Uważaj, bo ci korona spadnie – powiedział Bellamy, rzucając w mężczyznę poduszką leżącą obok niego, lecz ten się uchylił. Po tym oboje wybuchli śmiechem.

- Mówiłam, żebyś się nie ruszał – warknęłam, łapiąc czarnowłosego za policzki i stabilizując jego sylwetkę, aby wreszcie usiadł prosto i przestał się wiercić. – Siedź tak i przestań się wreszcie wygłupiać. Nie wiem czy zauważyłeś, ale kilkadziesiąt minut temu omal nie zginęliście. To, że udało wam się w ostatniej chwili wyskoczyć przez okno to był łut szczęścia. Następnym razem może się to skończyć tragedią.

Bellamy uśmiechnął dwuznacznie.

- Martwiłaś się o mnie?

- Oczywiście, że się o ciebie martwiłam! Na moich oczach wyleciał w powietrze budynek, w którym prawdopodobnie byłeś, zdajesz sobie z tego sprawę? Gdybyście nie zauważyli tego granatu, to w tej chwili zamiast zszywać twoje cholerne...

- Trzymaj prosto tę głowę – zaśmiał się Roan, kiedy złapałam chłopaka za policzki i wyprostowałam, podczas gdy ten próbował wymienić z mężczyzną porozumiewawcze spojrzenie, po czym kontynuowałam.

- ...czoło, to zbierałabym twoje szczątki. Przy okazji gdybym znalazła twoją dupę, to jeszcze wsadziłabym ci w nią kołek, żeby zemścić się na tobie za to, że nie żyjesz.

Bellamy zmarszczył czoło i spojrzał na mnie nierozumiejąco.

- Ale...przecież gdybym zginął, to nie byłaby to moja wina tylko ta...

- Mam to gdzieś, i tak bym to zrobiła.

Kiedy wreszcie skończyłam zaszywać ranę Bellamy'ego, odłożyłam igłę oraz nici na stolik, po czym wyczerpana całym dniem rzuciłam się na kanapę obok chłopaka. Ten zaraz przyciągnął mnie do siebie, przez co położyłam głowę na jego ramieniu i zaczęłam wpatrywać się w przestrzeń.

Razem z resztą już wcześniej ustaliliśmy, że tego dnia wolimy nie ryzykować i już nigdzie nie wychodzić, tak na wszelki wypadek. Drugą sprawą było to, że i tak bym ich nigdzie nie wypuściła, a Octavia z chęcią by mi pomogła. Dlatego właśnie postanowiliśmy ułożyć plan na następny dzień, podczas gdy Bellamy bawił się jakimiś spinaczami do papieru, które znalazł w jednej z szuflad. Zakładał on wstanie dość wcześnie rano i przekradnięcie się od razu do sektora, gdzie powinien być bunkier. Omawialiśmy to dobre pół godziny, póki Octavia nie wstała i nie popatrzyła na nas obojętnym wzrokiem.

- Idę do samochodu po jedzenie – oznajmiła, po czym popatrzyła z podniesionymi do góry brwiami na Roana. – Pomożesz mi to wszystko tu przywlec z własnej woli czy mam użyć metod perswazji?

- Czyli? – zapytał, patrząc na nią leniwie.

- Za gacie i przez drzwi, ewentualnie rozpatrywałabym okno.

Mężczyzna wywrócił oczami, po czym niechętnie wstał.

- Do czego to doszło, żeby takie groźby kierować w stronę króla? W normalnych okolicznościach załatwiłbym ci letni kulig.

- Letni kulig?

- Ciągnięcie za koniem bez sanek pod spodem.

Octavia prychnęła, jednak dobrze widziałam, że powstrzymywała śmiech. Najwyraźniej nie chciała pokazać, że komentarz Roana ją rozśmieszył, ponieważ odwróciła się i ruszyła w stronę drzwi, natomiast mężczyzna zaraz ruszył za nią.

Zostaliśmy z Bellamy'm sami.


Bellamy

Obawiałem się, że Clarke może zauważyć co robię, jednak zamiast tego dziewczyna opierała głowę na moim ramieniu i wpatrywała się w przestrzeń, trzymając moje ramię obydwoma rękami. Najwyraźniej nie uważała, żebym robił coś ambitnego przeplatając przez siebie spinacze. Zresztą nie było się co dziwić.

Kiedy skończyłem, szturchnąłem blondynkę ramieniem chcąc zwrócić jej uwagę, po czym podałem jej swoje dzieło. Choć może się tak nie wydawać, naprawdę się postarałem, ponieważ pracowałem nad tym od naszego przyjazdu tutaj, kiedy to udało mi się znaleźć kilka spinaczy. Na Ziemi i tak nie mógłbym znaleźć lepszych materiałów.

Pierścionek.

Cztery precyzyjnie pozwijane druciki łączące się na górze w dość skomplikowany wzór, który zaskoczył nawet mnie – najwyraźniej odkryłem w sobie nowe zdolności artystyczne. Trzy kawałki posłużyły mi za „podstawę", która była krzyżującymi się pod różnymi kątami drucikami owijającymi palec, natomiast ten czwarty pomógł mi przy stworzeniu czegoś na kształt kwiatu. Nie powiem, namęczyłem się.

Clarke wzięła pierścionek do ręki, jednak nie odezwała się ani słowem. Poczułem się rozczarowany, ponieważ zrozumieniem, że najwyraźniej nie spełniłem jej oczekiwań.

- Nie podoba ci się? – zapytałem, choć bardziej zabrzmiało to jak zdanie twierdzące. – Przepraszam, że wygląda tak głupio. Nie miałem materiałów na zrobienie czegoś ła...

- Żartujesz? – przerwała, podnosząc na mnie swój wzrok. Chyba jeszcze nigdy nie widziałem, aby jej oczy tak błyszczały, a uśmiech był tak szeroki i szczery. – Jest piękny.

Dziewczyna zaśmiała się niczym dziecko, po czym podniosła się na kanapie i rzuciła się na mnie, wplatając palce w moje włosy. Ani chwili nie musiała czekać na moją reakcję, ponieważ zaraz objąłem jej drobne ciało i wtuliłem twarz w jej szyję. Nie trwało to niestety zbyt długo, ponieważ Clarke była tak podekscytowana, że zaraz się ode mnie oderwała i zaczęła oglądać nową zdobycz.

- Boże, jakie to jest niesamowite. Jakim cudem zrobiłeś coś takiego?

- Moja mama mnie nauczyła. Wiem że wy, wyższe sfery, możecie kupować sobie to na co macie akurat ochotę, ale w sektorach biedy trzeba radzić sobie w inny sposób. Mama chciała, abym w razie oświadczyn miał przynajmniej pierścionek.

Blondynka momentalnie podniosła na mnie wzrok, a na jej policzki wystąpiły rumieńce. Próbowała się luźno zaśmiać, jednak wyszedł z tego lekko podenerwowany śmiech.

- Oświadczyny?

Dopiero po chwili zrozumiałem jak to musiało zabrzmieć. Jakbym chciał ją prosić o rękę. Zamiast jednak się tłumaczyć, postanowiłem dalej ciągnąć tę grę.

- Co myślisz o tym, żeby zmienić nazwisko na Blake? Clarke Blake...nieźle to brzmi – zastanowiłem się na głos, kompletnie ignorując jej pytanie.

- Ej, czy ty mi coś sugerujesz? – prychnęła. – Chcesz się oświadczać?

- A przyjęłabyś te oświadczyny?

- Tego ci nie powiem, musiałbyś się sam o tym przekonać.

- Mi nie trzeba dwa razy powtarzać.

Z łatwością wyjąłem pierścionek z rąk Clarke, która kompletnie zaskoczona patrzyła na to co robię. Podczas gdy ona siedziała z podciągniętymi na kanapę nogami, ja się z niej zsunąłem, klękając naprzeciwko niej i oparłem dłonie i jej nogach.

- Żartujesz sobie, prawda? – zapytała, nie bardzo wierząc w to co się dzieje.

- Jeszcze nigdy w życiu nie byłem tak poważny jak w tej chwili – odpowiedziałem z kamienną twarzą.

Widać było, że dziewczyna siedziała jak na szpilkach, czekając na mój kolejny ruch. Było tak, dopóki nie uśmiechnąłem się głupio i nie sięgnąłem do prawego buta, próbując zawiązać sznurówkę.

- Ty dupku! – krzyknęła Clarke i pchnęła mnie na podłogę, na co wybuchnąłem śmiechem. Usiadła na mnie okrakiem, nogami przytrzymując moje ręce, kiedy to do mieszkania weszli Roan wraz z Octavią. Widząc nas, momentalnie się zatrzymali.

- Ty, Octavia, popatrz. Nie było nas zaledwie kilka minut, a twój braciszek już się zacząć zabawiać.

- Zamiast gadać, to lepiej mnie ratuj – wykrztusiłem pomiędzy atakami śmiechu.

- Octavio – zaczęła podejrzanie spokojnie Clarke. – Czy jeżeli w tej chwili uduszę twojego brata – syknęła, przykładając mi dłonie do gardła i lekko przyciskając, przez co mój śmiech zamienił się w kaszel. – to będziesz mi to miała za złe?

- A uważasz, że na to zasługuje? – zapytała.

- Oczywiście – warknęła.

- W takim razie daję ci wolną rękę.

- Ej – wycharczałem. – Co z ciebie za siostra jak pozwalasz jej mnie zabić? – jęknąłem, na co dziewczyna wzruszyła ramionami i ruszyła przed siebie. Moją jedyną nadzieją pozostawał mężczyzna. – Roan, solidarność plemników?

- Nie mieszaj mnie w to.

- Ale z ciebie tchórzliwa dupa! – krzyknąłem za nim, kiedy ruszył na Octavią. – Jeśli mnie tu zostawicie, to nie dostaniecie mojego błogosławieństwa! Ja wiem co wy tam na dole robiliście! Nie pozwolę na to, po moim trupie!

- Dobrze, że zaraz umrzesz! – zawołała ciemnowłosa z drugiego pokoju.

- No co za diabelskie nasienie – mruknąłem, odwracając głowę w stronę Clarke, która nadal się nade mną pochylała. – No weź, jestem za młody na śmierć. Nie moja wina, że źle odebrałaś moje gesty.

- Proszę cię, nie pogarszaj swojej sytuacji.

Uśmiechnąłem się szyderczo. Choć Clarke mogła tego nie poczuć, w trakcie całej tej wymiany zdań poluźniła nieco nacisk na moje ręce przez co czułem, że mocniejszym szarpnięciem mógłbym je wyrwać. I tak nie miałem nic do stracenia, dlatego właśnie gwałtownie pociągnąłem dłonie do siebie, dzięki czemu udało mi się je wyrwać spod dziewczyny. Na tym jednak nie koniec. Korzystając z jej zmieszania złapałem blondynkę i odwróciłem nas tak, że teraz to ja znajdowałem się nad nią.

- Pierwsza zasada kiedy chcesz kogoś zabić – szepnąłem i odgarnąłem kosmyk włosów z czoła blondynki. – Nie daj odwrócić swojej uwagi, bo z łowcy staniesz się ofiarą.

Dziewczyna warknęła i próbowała się wyrwać, ale złapałem jej nadgarstki i przycisnąłem do ziemi, natomiast ja sam pochyliłem się nad nią, tym samym przygwożdżając Clarke swoim ciałem do podłogi. Między nami nie było ani skrawka wolnej przestrzeni, oddychaliśmy niemal tym samym powietrzem. Zauważyłem, że oddech blondynki stał się niespokojny, chociaż starała się to powstrzymać. Cóż, nie mogła nic poradzić na to, że tak działała na nią moja bliskość.

- Jesteś strasznym dupkiem, Blake – powiedziała, już spokojniej.

Uśmiechnąłem się szeroko.

- I tak mnie kochasz.

- Niestety tutaj masz rację.

Złapałem lewą dłoń dziewczyny, przy czym ona ani trochę się temu nie sprzeciwiała. Podniosłem się nieco i na serdeczny palec nasunąłem jej pierścionek, który przez cały ten czas trzymałem w ręce. Następnie pocałowałem każdy z kolei opuszek palca na dłoni Clarke, na co ta westchnęła. Kiedy w końcu podniosłem na nią wzrok, patrzyła na mnie z lekko podniesionymi do góry kącikami ust.

- Jesteś szalony.

- Wiem – przyznałem, po czym pochyliłem się aby ją pocałować. – Oszalałem na twoim punkcie.



HEJ HEJ HEJ!!

Nie wiem jak dużo was tu jeszcze zostało, ale witam po dłużej przerwie, która trwała nieco dłużej niż planowałam. Sama nie wiem dlaczego: po prostu nie mogłam za nic w świecie zabrać się za pisanie. Teraz całe szczęścia trochę weny wróciło i mam nadzieję, że nie postanowi znowu zrobić sobie wakacji.

Korzystając z okazji, że mamy 24 grudnia (nie, to nie przypadek, że rozdział akurat dzisiaj xd) pragnę Wam życzyć wszystkiego najlepszego. Masy szczęścia, zdrówka i spełnienia wszystkich marzeń, nawet tych wydających się niemożliwych do spełnienia. Do tego cudownych Świąt spędzonych w gronie rodziny i przyjaciół i (jak to powiedziała moja koleżanka) żeby Bellarke w serialu się wreszcie spełniło XDD

Także jeszcze raz wszystkiego najlepszego i zapraszam do zostawienia jakiegoś znaku po sobie, abym wiedziała, ile osób dotrwało w oczekiwaniu na to ff ;)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro