Rozdział 32 - Dlaczego zawsze coś musi się spieprzyć?

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Clarke

Jeszcze tego samego dnia wyruszyliśmy: ja, Bellamy, Roan, Murphy i Emori. Monty i Harper przez cały ten czas znajdowali się w drugim bunkrze i pomagali w rozlokowaniu się ludzi. Ponieważ to oni dotarli do tamtego bunkra i zdążyli go poznać w ciągu tych kilku dni, kiedy cała reszta tam dojeżdżała, znali go najlepiej i lepiej od innych orientowali się w rozmieszczeniu poszczególnych pomieszczeń. Wprawdzie sami przyznali przez radio, że nie mają tam już zbyt wiele do roboty, ale musieli czekać na nas, aż zdołamy dotrzeć mniej więcej do Kolorado.

Przez pierwsze dwa dni po prostu bez przerwy jechaliśmy - nawet w nocy, a przynajmniej przez jej część. Tylko ja i Bellamy potrafiliśmy prowadzić, a na reszcie nie mogliśmy za bardzo polegać. Zamiast tego pełnili nocne warty, kiedy my mogliśmy spać.

Nie rozmawialiśmy zbyt wiele, a przynajmniej nie tyle, ile rozmawialibyśmy w normalnych okolicznościach. Ten wyścig z czasem sprawiał, że wszyscy siedzieliśmy zatopieni we własnych myślach. Roan większość czasu ostrzył swój miecz oraz dziesiątki noży, które miał pochowane w miejscach, które nawet nie posądziłabym o to, że można tam schować nóż, Murphy rozmawiał szeptem z Emori, choć przez większość czasu po prostu wpatrywali się w szybę z tylnych siedzeń, natomiast ja i Bellamy na przemian wymienialiśmy się miejscami i prowadziliśmy samochód. Kiedy ja prowadziłam, chłopak odpoczywał i na odwrót. Tak nam minęły pierwsze dni.

Gdy byliśmy mniej więcej w połowie stanu Kolorado, udało nam się spotkać z Monty'm i Harper. Wyglądali na równie wykończonych co my i wyraźnie mieli dość wszystkiego. Wprawdzie dobrowolnie zgodzili się na tę dodatkową wyprawę, ale wiedzieli też jak bardzo dodatkowe filtry powietrza i wody mogą się przydać w późniejszych latach. W ogólnym rozrachunku wychodziło na to, że nie mieli wyjścia, a pytanie ich o zgodę było tylko retoryczne.

Jechaliśmy kolejne dni, jednak kiedy znajdowaliśmy się jakieś trzysta kilometrów od brzegu, przy którym czekała łódź mająca nas dostarczyć na wyspę, pojawiła się mgła. Wyglądała jednak inaczej niż ta zwykła, ponieważ dało się zauważyć drobny pyłek wirujący w powietrzu, który najwyraźniej spowodował mgłę. W normalnych okolicznościach raczej nikt nie zwróciłby na to uwagi, lecz kiedy posiadało się pojazdy zasilane na energię słoneczną, sprawa wyglądała inaczej. Krótko mówiąc: mgła równa się uniemożliwieniu przedostania się promieni słonecznych do paneli znajdujących się na Roverze. Dlatego na byliśmy zbytnio zaskoczeni, kiedy nasz pojazd się zatrzymał.

- Jasna cholera – mruknął czarnowłosy, mimo wszystko starając się uruchomić wóz.

- Co się stało? – zapytała Harper, która właśnie wraz z Monty'm podeszła do okna naszego samochodu. – Dlaczego stanęliście?

- Skończyła nam się energia – westchnął Bellamy, przejeżdżając dłonią po twarzy. – Przez tę mgłę nie możemy naładować akumulatorów. Mam nadzieję, że ten pech się w końcu skończy i zdołamy przynajmniej zorganizować powrót do Bunkra na czas, bo inaczej mnie szlag trafi.

Bellamy zaczynał się załamywać. Widziałam to w jego twarzy. Pod dolnymi powiekami od kilku dni widniały ciemne wory, oczy były wiecznie zaczerwienione, a do tej pory lekko zaróżowione policzki teraz były blade. Chciałam, żeby wreszcie mógł zaznać spokoju i wreszcie przestać ryzykować własnym życiem, a ja miałam zamiar zrobić wszystko, aby zapewnić mu bezpieczeństwo. Zasługiwał na to jak nikt inny.

Miałam właśnie zamiar wziąć go za rękę i ukoić jego duszę kilkoma dobrze dobranymi słowami, kiedy odezwało się radio zarówno nasze, jak i to zależące co Monty'ego.

- Wóz numer jeden i dwa, zgłoście się – usłyszeliśmy głos Kane'a.

Postanowił odezwać się czarnowłosy.

- Jesteśmy, odbiór.

- Musicie się pospieszyć – odezwał się Kane.

- Właśnie to robimy, a raczej próbujemy – odezwała się Harper do ich radia. – Pojazd Bellamy'ego się zatrzymał przez brak światła.

- Właśnie o tym chcieliśmy was ostrzec – westchnął mężczyzna po drugiej stronie.

- Co masz na myśli? – zapytałam, wymieniając zaniepokojone spojrzenia z Bellamy'm.

- Wiedzieliśmy, że za dwa lub trzy dni pojawi się pył, poprzedzający Falę Śmierci, jednak nie spodziewaliśmy się, że będzie tak gęsty i prawdopodobnie zasłoni większość nieba lub jego całość. A już tym bardziej nie spodziewaliśmy się, że pojawi się tak szybko.

- Chcesz przez to powiedzieć, że...

- Tak. Od tej pory Słońce nie będą docierać do ziemi, a co za tym idzie, samochód z panelami słonecznymi nie ruszy. Utknęliście w miejscu.


Bellamy

Przez cały czas czuliśmy presję czasu, ale kiedy usłyszeliśmy głos Kane'a w radiu i informację, którą dla nas miał, z wszystkich jakby uszło całe powietrze. Pierwsze pytanie jakie pojawiło się w naszych głowach to jak dojedziemy do Raven i Jaspera, nie mówiąc już o powrocie i właśnie o to zapytaliśmy Marcusa.

- Pracujemy nad tym, ale nie wiemy jak możemy po was wrócić, kiedy samochody nie mają szansy działać. Na razie najważniejsze jest dla nas to, żebyście dotarli na wyspę Becci przed Falą i nie spaliło was promieniowanie.

- Jakim cudem nie wiedzieliście, że ten pył będzie aż tak gęsty? – zapytałem.

- Możemy przewidzieć pogodę, jednak przez promieniowanie i Falę ona nigdy nie jest pewna. Wystarczy, że wybuch jednej z elektrowni nastąpił dzień później i już Fala mogła pójść w zupełnie innym kierunku. W tym wypadku wiatr zadecydował o tym, że więcej pył znajdzie się w naszych stronach i pojawi się wcześniej niż początkowo myśleliśmy, natomiast w okolicach Europy nie będzie go prawie wcale. A jeśli już, to pojawi się niemal w ostatniej chwili. Ale nie martwcie się, on was nie zabije.

- Tylko co z tego, jeśli spali nas Fala – odezwał się Murphy, nachylając się w naszą stronę, aby usłyszał go Kane.

- Do tego nie dopuścimy – odparł stanowczo mężczyzna. – Tak jak powiedziałem, staramy się coś wymyślić. Kontaktujemy się również z Raven w nadziei, że ona albo Jasper na coś wpadną. Nie damy rady do was dotrzeć samochodami, ale jakiś sposób musi istnieć. Najlepszym wyjściem byłoby dotarcie na wyspę, ponieważ do Bunkra i tak nie zdążycie, ale na wyspie nie macie zapasów na pięć lat. Gdybyście chociaż mieli wystarczająco dużo miejsca, żeby wyhodować rośliny...

- Tylko co po mamy tam zakładać plantację, skoro mamy wolną przestrzeń w górze – mruknęła cicho Clarke, jakby do siebie.

- Co? – zapytałem, zupełnie nie rozumiejąc o co jej chodzi.

- Monty – blondynka zwróciła się do chłopaka nadal stojącego przy pojeździe. – Jak dużo czasu może zająć wyhodowanie jadalnych roślin na Arce?

- Jakiś miesiąc rosną najbardziej prymitywne glony, a mniej więcej dwa razy dłużej rośliny z większą liczbą witamin i kalorii. A co?

- Tylko pomyślcie – powiedziała, a z każdym słowem jej oczy rozbłyskiwały coraz bardziej. – Nie damy rady wrócić, nie oszukujmy się. Nasz samochód już teraz się zatrzymał, a my musimy dotrzeć na nogach do łodzi, dzięki której dotrzemy dopiero na wyspę Becci. Sama ta podróż zabierze nam pewnie kilka dni, nie mówiąc już o tym, żeby został choć dzień na powrót. Tylko po co nam Bunkier, skoro na wyspie mamy działającą rakietę i osobę, która zna się na tego typu rzeczach jak nikt inny?

- To może się udać – odezwał się Kane, a w jego głosie udało mi się usłyszeć nutkę nadziei. – Skontaktuję się z Raven i zapytam co o tym myśli. Dam wam znać.

Nie mogliśmy bezpośrednio porozmawiać z Raven, ponieważ nasze radio nie nadawało na tej częstotliwości, dlatego musieliśmy kilkanaście minut poczekać na Kane'a i jego ustalenia z brunetką. Kiedy jednak się odezwał, w naszych sercach odżyła nadzieja.

- Ustaliliśmy, że za około osiem dni Fala dotrze do nas, a podróż na wyspę zajmie wam maksymalnie siedem, biorąc pod uwagę wszystkie postoje i to, że będziecie iść w normalnym tempie. Raven uważa, że w tym czasie uda się jej z pomocą Jasper przygotować rakietę do lotu i zgromadzić potrzebne zapasy. Kiedy wy przybędziecie, zostanie wam pewnie około dwudziestu czterech godzin do odlotu. Monty w tym czasie z pomocą dwóch osób zgromadzi rośliny wraz z korzeniami, które będzie można hodować na Arce, a kolejne dwie wyruszą na drugi koniec wyspy po zapasowy silnik, ponieważ Jasper sam nie da rady tego przenieść, a Raven z powody nogi mu nie pomoże. Będziecie musieli bardzo się spiąć, ale to ma szansę się udać.

- Zajebiście – mruknął Roan, siedzący z tyłu wozu. – Przypomnijcie mi, po co ja w ogóle z wami jechałem?

- Jak już mówiłem, przynosisz nam pecha – odpowiedziałem i uśmiechnąłem się do niego szyderczo. Przez wiadomość od Marcusa mimo wszystko mi ulżyło, chociaż zapowiadało się na to, że będzie ciężko, dlatego miałem zamiar trochę podokuczać naszemu Królowi.

Roan wywrócił oczami i rzucił we mnie jakimś małym pudełeczkiem, które akurat znalazł pod ręką. Trafił mnie w ramię. Złapałem tę samą rzecz i postanowiłem oddać mężczyźnie, podczas gdy Kane kontynuował.

- Póki wóz Monty'ego i Harper jest na chodzie, załadujcie tam całą żywność jaką macie w zapasie i dojedźcie jak najdalej dacie radę. Wkrótce nadejdzie noc, więc po prostu przenocujecie w tamtym miejscu, a jutro z samego rana weźmiecie ze sobą tyle jedzenia na drogę ile tylko dacie radę i ruszycie dalej. Oczywiście musicie też jakoś przytaszczyć swoje kombinezony. Starajcie się też w czasie podróży oszczędzać jedzenie, ponieważ nie dacie rady zapakować go zbyt wiele do plecaków, a czeka was siedem dni marszu.

- Jak duży zapas jest w laboratorium Becci? – zapytała Harper.

- Raven wszystko zlicza, ale na razie obstawiamy, że na trzy tygodnie dla dziewięciu osób. Po prostu będziecie musieli od razu ograniczyć racje do dwóch trzecich porcji - tak na wszelki wypadek, gdyby glony wyrosły później niż po miesiącu -, a wtedy dacie radę przetrwać. Będzie ciężko, ale to jedyny wybór.

Jedyny wybór - istny oksymoron, pomyślałem.

Zapowiadało się na to, że będziemy musieli płacić za to, że postanowiliśmy jechać po Raven i Jaspera, nie sprawdzając wcześniej dokładnie pogody na kolejne dni. Boże, gdybym tylko wtedy wiedział, jak dużą cenę będziemy musieli dopiero zapłacić i jak wiele stracimy.


Witam witam.

Jak widzicie musiałam coś pokomplikować, choć trzymam dla nich jeszcze coś specjalnego *diaboliczny śmiech w tle*. Wiem, że posiadanie aż takiego pecha w życiu jest niemal niemożliwe, ale byłoby nudno, gdyby wszystko szło po ich myśli, prawda? xd

Następny rozdział za jakieś półtorej tygodnia :)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro