Rozdział 34 - Wróć do mnie

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Clarke

Świt nadszedł szybciej niż się tego spodziewaliśmy. Zostało nam zaledwie sześć godzin do nadejścia Fali, jednak Raven przez cały czas zapewniała, że damy radę i abyśmy się nie spieszyli. W planach mieliśmy odlot jakieś pół godziny przed maksymalnym czasem – na wszelki wypadek, abyśmy w razie problemów mieli choć mały zapas czasu.

O dziesiątej ruszyliśmy wraz z Bellamy'm do kuchni, w której byli już wszyscy prócz Harper i Monty'ego. Najbardziej jednak zdziwił mnie widok Murphy'ego stojącego przy kuchence i przygotowującego dla nas śniadanie: naleśniki.

- Tego się nie spodziewałam – przyznałam, siadając przy wyspie kuchennej. – Jesteś pewien, że nic nam się nie stanie po zjedzeniu tego?

- Co najwyżej dostaniecie orgazmu – powiedział, odwracając się do nas. Dopiero wtedy zauważyłam, że miał na sobie fartuszek z napisem Pani domu. – Ale myślę, że dostarczyliście sobie z Bellamy'm wystarczającą dawkę orgazmów poprzedniej nocy.

Jasper prawie wypluł kawałek jabłka.

- Nie przy jedzeniu! - burknął.

- Nie słyszałeś tych jęków w nocy? – zapytał Murphy, niedowierzając.

- Nie, bo dochodzą z twojej głowy – powiedział Bellamy, rzucając w chłopaka łyżką, która odbiła się od jego barku.

- Ej! Jak będziesz bić kucharza, to nic nie dostaniesz.

- To nawet lepiej. Już wolę, żeby zabiła mnie Fala niż twoje żarcie.

- Widać, że nie poznałeś moich zdolności kucharskich – powiedział, po czym podniósł patelnie i podrzucił placka na kilkadziesiąt centymetrów w górę, po czym ten z idealną gracją opadł z powrotem na naczynie. – Jedyne książki, które nie były wystarczająco chronione na Arce i udało mi się je ukraść to książki kucharskie. Gotuj z Zac'iem, Srebrna łyżka: wy wiecie ile razy ja to czytałem? Wiem jak zrobić szarlotkę, choć nawet nie wiem co to jest.

- Kiedyś nam ją zrobisz – zaproponował Bellamy.

- Może i tak, ale ty nic nie dostaniesz – oznajmił, machając w jego stronę łyżką.

Zaśmiałam się, czekając na dalszą wymianę zdań między chłopakami, kiedy to do kuchni weszła Raven. Miała już na sobie skafander, natomiast hełm trzymała w prawej dłoni, podczas gdy w lewej dzierżyła narzędzia.

- Jak skończycie jeść to chodźcie do Laboratorium Becci – zarządziła. – Będę potrzebować dwóch osób do przyniesienia dodatkowego zasilania, dwóch do przeniesienia reszty jedzenia, która została w domu, a reszta pomoże mi przy sprawdzeniu wszystkich urządzeń. Ruchy! Mamy jeszcze kilka godzin, ale nie chcę czekać do ostatniej chwili z wylotem.

- Tak jest, szefowo – zasalutował Jasper, po czym wrócił do jedzenia naleśnika, który właśnie wylądował na jego talerzu za sprawą Murphy'ego.

Jedzenie zajęło nam jeszcze dobrą godzinę, ponieważ John zniszczył kilka naleśników lub je przypalił za naszą sprawą. Co chwilę ktoś go rozpraszał lub rozśmieszał, ale ponieważ w takim momencie marnotrawstwo jedzenia uważaliśmy niemal za grzech ciężki, zjedliśmy wszystko, co przygotował chłopak: nawet przypalone naleśniki. Zresztą, jeśli nałożyło się na nie wystarczająco dużo dżemu, nawet nie czuło się smaku spalenizny. W między czasie kontaktowaliśmy się też po kolei z Bunkrem, aby móc pożegnać się z bliskimi, co również wpłynęło w jakiś sposób na to, że tak dużo czasu zajęło nam jedzenie.

Po dotarciu do Laboratorium Raven zaraz zaczęła rozdzielać zadania: Emori z Harper miały przynieść jedzenie z domu, Roan z pomocą Bellamy'ego mieli za zadanie przynieść dodatkowe zasilanie z budynku przy plaży, natomiast Monty zabierał się za dokładne obliczenia, ile czasu zajmie nam wyhodowanie roślin i jak dużo glonów będziemy musieli zasadzić na samym początku. Ja, Jasper i Murphy, pod kontrolą Raven, mieliśmy zajmować się ostatnimi poprawkami.

Raven odprowadziła Roana i Bellamy'ego do wyjścia, jednocześnie kończąc tłumaczenie tego jak mają wydostać dodatkowe zasilanie z budynku. Postanowiłam, że dołączę do nich i życzę im powodzenia, ponieważ w obliczu końca świata wizja stracenia z oka dwójki naszych przyjaciół - gdzie jedna z tych osób była więcej niż tylko moim „przyjacielem" – wydawała się czymś strasznym. Każde spóźnienie na miejsce odlotu mogli przypłacić życiem, ponieważ na nieskończone czekanie na nich nie było szans. Całym sercem modliłam się o to, aby nie napotkali żadnych przeszkód.

- ...a potem musicie podłączyć się do komputera przy drzwiach – tłumaczyła Raven, co jakiś czas wskazując na przyciski na tablecie, który chłopcy mieli wziąć ze sobą. – Tam wpiszecie kod i powinniście wejść do środka. Na tablecie macie mapę budynku, więc zasilanie znajdziecie bez problemu.

- Ile czasu nam to zajmie? – zapytał Roan.

- Maksymalnie trzy godziny w obie strony, natomiast dodatkowe czynności zajmą do pół godziny, jeżeli napotkacie problemy z odłączeniem silnika. Koniec końców dotrzecie tu półtorej godziny przed odlotem z palcem w dup...

- Nie musisz kończyć – przerwał jej Roan.

Mężczyzna i nasza mechanik zaraz wdali się w jakąś dyskusję, dlatego postanowiłam wykorzystać tę chwilę i pożegnać się z Bellamy'm, który właśnie zajmował się zakładaniem hełmu i uszczelnianiem kombinezonu, aby przypadkiem nie zewnątrz nie dostało się do środka żadne skażone powietrze. Podeszłam do niego i pomogłam mu z łączeniem kombinezonu z hełmem.

- Hej – szepnęłam, stając przed nim i dotykając obu stron szybki na hełmie, która była jedyną przeszkodą, przez którą nie mogłam dotknąć policzków chłopaka. – Uważaj tam, na zewnątrz.

- Czy ja kiedykolwiek nie uważam? – zapytał, posyłając mi jeden ze swoich najpiękniejszych uśmiechów.

- Zazwyczaj – odpowiedziałam, na co czarnowłosy zaśmiał się.

Nadal trzymając hełm Bellamy'ego w dłoniach rozglądnęłam się, aby zobaczyć, czy ktoś na nas patrzy, jednak wszyscy byli zajęci swoimi sprawami: Raven tłumaczyła coś Roanowi, wskazując co chwilę na tablet, a reszta zajmowała się ostatecznymi naprawami i sprawdzaniem rakiety. Dlatego właśnie ponownie spojrzałam na chłopaka, po czym pochyliłam się i złożyłam pocałunek na szybce od jego hełmu. W tamtym miejscu został jeszcze przez chwilę ślad moich ust, po czym zniknął.

- Wróć do mnie – szepnęłam. – I nie mów nikomu, że to zrobiłam – powiedziałam, odwołując się mojego wcześniejszego pocałunku.

- To zostanie między nami – odrzekł, po czym dotknął dłonią w rękawicy mojego policzka. Mimo to mogłam sobie wyobrazić ciepło jego skóry, które bym poczuła, gdyby nie jego kombinezon.

Bellamy i Roan musieli już ruszać, a ja nie miałam zamiaru ich dłużej zatrzymywać. Posłałam im jeszcze ostatni uśmiech, po czym drzwi się za nimi zamknęły, a my musiałyśmy wracać do pracy.

Przez kolejne trzy godziny wszyscy pracowaliśmy w stałym tempie, nawet nie patrząc na zegar. W tym czasie Emori udało się odkryć kilka przepalonych kabelków, które trzeba było wymienić, natomiast ja zauważyłam, że drzwi rakiety nie domykają się do końca, co trzeba było naprawić. Koniec końców wychodziło na to, że ten przegląd wyszedł nam tylko na dobre.

Kiedy została zaledwie godzina do odlotu, a Roan i Bellamy nadal nie wracali, zaczynałam panikować. Chodziłam cały czas w tę i z powrotem i co chwilę wyglądałam na zewnątrz, aby sprawdzić, czy przypadkiem nie wracają. Początkowo pomagałam przy rakiecie wraz z resztą, jednak przez ciągłe spoglądanie na drzwi i nieuwagę, co chwilę coś wypadało mi z rąk, dlatego Raven kazała mi zrobić sobie przerwę. Zastąpił mnie Monty, który posłał mi jedynie spojrzenie mówiące „Wrócą, na pewno im się uda".

Chciałam w to wierzyć.

Minęło kolejne pół godziny pełne mojego nerwowego chodzenia w kółko i przygryzania warg do krwi, kiedy to usłyszałam huk przy rakiecie i bluzgającą Raven, która krzyczała do reszty, aby wyszli z rakiety i się odsunęli. Od razu zapomniałam o problemie z Roanem i Bellamy'm. Przynajmniej chwilowo.

- Co się stało? – zapytałam, gdy udało się podejść do reszty.

- Jeden z komputerów szlag trafił – warknęła Raven, w miedzy czasie rzucając jeszcze kilka przekleństw. – Był on odpowiedzialny za automatyczne połączenie się z Arką i uruchomienie jej.

- Więc co teraz? – zapytał Murphy. – Nie uda nam się dostać do Arki?

- Nie bądź takim pesymistą, Murphy – odrzekła dziewczyna, starając się brzmieć optymistycznie, jednak było widać, że miała po prostu dość tych wszystkich problemów, które co chwilę spotykaliśmy na swojej drodze. – Mogę przeprogramować wszystko na inny komputer, ale i tak będzie nam potrzebna antena tutaj, na Ziemi. Ponad kilometr stąd znajduje się wieża transmisyjna i to ona jest naszą ostatnią nadzieją. Ktoś będzie musiał tam pójść i odpowiednio ustawić antenę.

Spojrzałam na zegar odliczający czas. Czterdzieści minut.

- Ja pójdę – zadeklarowałam.

- Jesteś tego pewna? – zapytała Raven.

Nie.

- Tak. Tylko to może odwrócić moją uwagę od tego, że Bellamy i Roan nadal nie wrócili, a tak się składa, że szybko biegam. Zdążę.

Widziałam, że dziewczyna nie jest zbytnio zadowolona z mojego pomysłu. Pewnie wiedziała, że jestem już i tak nerwowa z powodu przedłużającego się wypadu chłopaków, więc powierzenie mi takiej misji mogło być ryzykowne, ale z drugiej strony mnie znała: nie zrobiłbym nic, co mogłoby niepotrzebnie zagrozić reszcie. Chyba jedynie to przekonało ją do mojego pomysłu.

- Zakładaj hełm – zarządziła. – Wychodzisz na zewnątrz.


Biegłam już około dziesięciu minut, co jakiś czas zwalniając i po prostu szybko idąc przez wybrane odcinki drogi. Byłam pewna, że uda mi się zdążyć na czas. Mimo tego istnego wyścigu ze śmiercią nie czułam żadnego strachu ani napięcia: byłam przerażająco spokojna. Miałam wrażenie, że ta duża dawka nerwów po prostu sprawiła, że się wyłączyłam i przestałam czuć cokolwiek. Bellamy i Roan, reszta przyjaciół czekająca na mój ruch i ich życie zależące ode mnie – to wszystko zwaliło się na mnie niczym lawina, przygważdżająca mnie do ziemi. Oszalałabym, gdybym czuła cokolwiek.

Kiedy zauważyłam, że wieża znajduje się zaledwie sto metrów ode mnie, diametralnie przyspieszyłam. Dobiegłam tam w niecałą minutę i zaraz zabrałam się za wypakowywanie z plecaka komputera, który miałam podłączyć do wieży oraz radio.

- Raven, jestem na miejscu – powiedziałam do odbiornika i zaczęłam rozplątywać kable.

- Masz przed sobą odbiornik z wieży? – zapytała.

- Tak – odparłam. – Co z Bellamy'm i Roanem? Wrócili?

- Niedawno – odparła po chwili przerwy. – Nic im nie jest. Opowiedzą ci wszystko jak wrócisz. Teraz weź czerwony kabel i...

Cisza.

W jednej chwili po prostu wszystko ucichło. Przestałam słyszeć Raven, komputer się wyłączył, a odbiornik z wieży strzelił i zgasł. Zaczęłam panicznie kręcił pokrętłem czy radiu w nadziei, że było to chwilowe spięcie i uda mi się skontaktować z dziewczyną, jednak to nic nie dawało. Później zabrałam się za uruchamianie komputera przy wieży, jednak za nic nie byłam w stanie go ponownie włączyć. Domyśliłam się, że wszystko spowodowała Fala, nieuchronnie zbliżająca się do nas, a ja nie miałam pojęcia co mogłabym teraz zrobić.

Dopiero po chwili udało mi się zauważyć instrukcję jak ręcznie uruchomić antenę. Musiałam dopiero wejść na samą górę wieży i ustawić antenę tak, jak było to pokazane na rysunku. Dobrze wiedziałam, że innego wyjścia nie mam, a bez działającej anteny nie uda się Raven i reszcie dostać na Arkę.

Od razu wiedziałam co muszę zrobić. Zostało mi jeszcze niecałe piętnaście minut do planowanego startu rakiety, dlatego zdjęłam plecak i wszystkie inne niepotrzebne mi w tamtym momencie narzędzia, po czym podeszłam do drabinki i spojrzałam w górę. Musiałam wspiąć dobre kilkadziesiąt metrów w górę, więc postanowiłam nie marnować więcej czasu i od razu się za to zabrać.

Chwyciłam pierwszy szczebel, westchnęłam i szepnęłam do siebie:

- Ai gonplei ste odon.


Hejoo!

Rozdział nawet wcześniej, niż początkowo planowałam, ale ostatnio trochę weny wróciło. Może nie w najlepszej postaci, ale chyba nie jest źle. Starałam się po prostu zbytnio nie przynudzać xd

Mam już napisany następny rozdział, więc dodam go pewnie za tydzień. Do zobaczenia, robaczki <3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro