3. To były dzieci

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Louis


Aż do wieczora był spokój. Ludzie zmieniali się co kilka godzin. W końcu można było nieco odpocząć i się wyspać. Ja sam również skorzystałem z takiej możliwości. Byłem na nogach przez cały dzień. Szykowaliśmy się do ataku. Musieliśmy przedrzeć się przez tę dzielnicę, aby wrócić do bazy. Po drodze planowaliśmy też odbić zakładników. Nie mogliśmy ich zostawić.

W nocy około godziny drugiej zrobiło się małe zamieszanie. Dwóch żołnierzy przybiegło zdać raport. Zauważyli oni około dwudziestu mężczyzn z karabinami. Szykowali się zapewne do ataku. Zwołałem wszystkich, aby byli w gotowości. Atak nastąpił bardzo szybko. Nie musieliśmy czekać za długo. Pierwszy odgłos wystrzału usłyszeliśmy pięć minut później.

Nałożyłem hełm na głowę i wraz z karabinem ruszyłem w stronę zagrożenia. Przyjrzałem się uważnie, oceniając sytuację. Było strasznie ciemno. Nic nie było widać. Na szczęście mieliśmy noktowizory.

- Trochę ich jest. - usłyszałem obok siebie.

- Czemu się tak wystawiają? Przecież stanowią łatwy cel. - zauważyłem.

- Myślą, że jest nas tylko garstka. Nie widzieli wszystkich żołnierzy. Sądzą, że to niekompletny oddział. Nie spodziewają się, że mamy snajperów. Tak głosi raport. - odparł.

- Dasz radę kilku z nich ściągnąć? - zapytałem.

- To nieefektywne. - stwierdził. - Najlepiej będzie, jeśli wy zaatakujecie. Ale pomogę wam. - uśmiechnął się lekko i podniósł z miejsca.

Słychać było strzyknięcie kości. Rozciągnął się i poszedł w tylko sobie znanym kierunku. Wszędzie panowała przeraźliwa cisza. Było ciemno i zimno, ale nie mogliśmy sobie pozwolić na rozproszenie uwagi.

Po niecałych trzech minutach usłyszeliśmy huk eksplozji.  Kilkaset metrów przed nami wybuchnął samochód. Płomień poszedł wysoko w górę. Tym razem to nie oni go wysadzili. To z pewności była robota Nathaniela. Obszar wokół samochodu był  bardziej widoczny bez noktowizorów.

- Strzelać! - zawołałem widząc, jak wrogowie robią odwrót.

Sam również chwyciłem za broń i strzelałem. Kilku udało się uciec. Żaden z naszych żołnierzy nie został ranny. Nawet do nas nie strzelali.

Do rana sytuacja była bez zmian. O siódmej dałem rozkaz wymarszu. Mieliśmy zakraść się i zaatakować. To był nasz ostatni dzień. Nie mogliśmy dłużej zwlekać. Gdy upewniłem się, że mamy dobrze zabezpieczone tyły, ruszyliśmy ze swojej tymczasowej bazy. Dwóch snajperów zostało i czekało na rozkazy. Kilku ludzi również zostawiłem, aby ich osłaniali i chronili.

Słońce wznosiło się wysoko na niebie. Tutaj pogoda była zupełnie inna niż w Londynie, ale po tylu dniach już przywykłem. Wszyscy przywykliśmy. Właśnie mijaliśmy spalone auto, które wczoraj wybuchło. Kilka metrów dalej leżały ciała. To co zobaczyłem, bardzo mnie przeraziło. To nie byli wojownicy, to nie byli nasi wrogowie. Ciała należały do młodych chłopców. To były jeszcze dzieci.

- Poruczniku? - usłyszałem głos Thomasa.

Nie zareagowałem. Wpatrywałem się w martwą twarz chłopca. Mógł mieć co najwyżej piętnaście lat. Wojna nie jest dla dzieci. Tylko dlaczego zawsze to one cierpią? Czarnowłosy miał twarz umazaną we krwi. Musiał żyć jeszcze przez kilka minut, zanim umarł. Powodem były obrażenia jakie otrzymał, wykrwawiał się powoli. To było tak cholernie niesprawiedliwe...

- Tomlinson! - spróbował znów.

- To były dzieci! - powiedziałem będąc wciąż w transie. - Kazałem zabić dzieci, rozumiesz?!

Złapałem go za bluzkę i zacisnąłem na niej pięści. Zacząłem nim potrząsać. Czy on tego nie widzi? Czy nie widzi tych dzieci?

- Louis, uspokój się! - krzyknął, a gdy to nie pomogło, poczułem pięść na swoim policzku.

To nieco mnie otrzeźwiło. Spojrzałem na Thomasa, który patrzył ze skruchą. Złapał za karabin, który musiałem pod wpływem chwili upuścić. Wciąż trzymał dłoń na ramieniu i popchnął mnie lekko do przodu.

- Nie możemy tu tak stać, w każdej chwili mogą do nas strzelać. - powiedział. - Musimy szybko uporać się z tą grupą i wrócić do bazy. Weź się w garść, Tommo.

Zacisnąłem mocno zęby i spojrzałem przed siebie. Miał rację. Nie pierwszy raz zabiłem człowieka. Czasami śnią mi się twarze poległych. Nie mam w ogóle na to wpływu. Ale to nie zmienia faktu, że przyczyniłem się do śmierci niewinnych dzieci.

Thomas pociągnął mnie w stronę budynku. Pierwsi żołnierze już wkroczyli do akcji. Byliśmy bardzo uważni. Po  dotarciu na pierwsze piętro rozpoczęła się strzelanina. Akcja nie była skomplikowana. Robiliśmy już to setki razy. Każdy z moich żołnierzy miał doświadczenie w walce, byli dobrze wyszkoleni.

Zanim nastało południe było po sprawie. Odbiliśmy zakładników. Były to trzy kobiety oraz pięcioro dzieci, gdzie najmłodsze miało może niecały roczek. Po upewnieniu się, że teren na zewnątrz jest czysty, wyprowadziliśmy cywilów. Chcieliśmy zaprowadzić ich w bezpieczne miejsce, ale nie chcieli z nami iść. Nasz tłumacz wytłumaczył, że tu mają dom i zaczekają na swoją rodzinę. Nie mogliśmy ich do tego zmusić. Ta dzielnica była na razie bezpieczna.

Ruszyliśmy wzdłuż zabudowań. Szczęście się do nas uśmiechnęło, bo znaleźliśmy nasze stare samochody, którymi dotarło nasze zaopatrzenie. Zanim jednak wsiedliśmy do nich, Jack, nasz saper dokładnie sprawdził pojazdy. Zauważył ładunki wybuchowe i kazał nam się odsunąć. Musieliśmy iść na piechotę. Snajperzy powiedzieli, że nie wykryli wrogów w promieniu pół kilometra. Zapowiadało się, że czeka nas spokojny spacerek. Gdybym wtedy tylko wiedział, jak bardzo się myliłem.


✢✢✢✢✢✢✢✢✢✢✢✢✢✢✢✢✢✢✢✢✢

Witajcie kadeci/wilki/nietoperze/dzieciaki/żołnierze!

Mam jeszcze dwa rozdziały w zapasie. W nich znajdują się niektóre wasze postacie, które stworzyliście :)

Oczywiście wraz z fabułą będę dodawała pozostałe, więc się nie przejmujcie.

Cieszę się, że mogłam na was liczyć w tej sprawie, kadeci ❤️

Co do opowiadań wojennych to  nie jestem specem, więc nie znam dokładnej nazwy broni, planów jakichś miast w Iraku itp. Jest to ff, więc nie bądźcie zaskoczeni, jeśli będzie odbiegać od rzeczywistości. Nie dociekajcie też dlaczego Tomlinson pomimo młodego wieku został już porucznikiem. To chyba na tyle ;)

Dziękuję za gwiazdki i komentarze!

Do następnego! xx

📢  I jeszcze 100, kadeci! (wiecie czego) ^^ Niektórzy aż się o to dopominali. ❤️


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro