2. Rocznica, dziwna kobieta i nowa sztuka

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

      W sobotni poranek obudziły mnie nieśmiałe promienie czerwcowego słońca, które wpełzło do pokoju pomiędzy żółtymi zasłonami i zagościło na puchowej poduszce, tuż obok mojej twarzy. Podniosłam się na łokciach i ziewnęłam cicho, rozkoszując się świadomością, że są wakacje. Nie musiałam iść do szkoły, ani się śpieszyć, co bardzo mi się podobało, bo uwielbiałam zachwycać się każdą małą rzeczą, na co nie miało się czasu, kiedy i tak było się już spóźnionym na autobus.

      Wstałam z łóżka i zadrżałam lekko, kiedy moje bose stopy dotknęły zimnej podłogi. Założyłam szerokie dżinsy i cienką bluzkę w przepięknym żółtym odcieniu, którą znalazłam na wyprzedaży w zeszłym roku. Pościeliłam łóżko i wyszłam z pokoju, zabierając przy okazji brudną szklankę, zostawioną wczoraj na biurku.

      W kuchni zrobiłam sobie herbatę miętową i wsadziłam do zmywarki naczynia z wczorajszej kolacji. Zostawiłam herbatę na stole i poszłam do łazienki. Przemyłam twarz zimną wodą i umyłam zęby, po czym zabrałam się do rozczesywania długich, blond włosów. W koszyku z dodatkami wyszperałam materiałową opaskę w żywych kolorach i taką samą apaszkę. Założyłam je i uśmiechnęłam się do swojego odbicia, po czym zeszłam na śniadanie.

       Niemal nie pamiętałam już, o wczorajszych zmartwieniach. Rodzice jeszcze spali, a z pokoju mojego brata słychać było dźwięki jakiejś kreskówki, więc zjadłam w ciszy, ciesząc się tym wyjątkowym dniem. Dzisiaj minęły cztery lata, odkąd dołączyłam do grupy teatralnej Teatru Groteska. To była chyba najlepsza decyzja w moim życiu!

      Po śniadaniu sprawdziłam telefon. Dostałam wiadomość głosową od Pauliny.

      – Hej, kochana. Przepraszam cię bardzo, ale nie będziemy mogły się dzisiaj spotkać. Tata zabiera mnie na całodniową wycieczkę do Warszawy i nie mogę się od niej wymigać. – Głos mojej przyjaciółki wypełnił pomieszczenie.– Naprawdę bardzo mi przykro, spotkamy się jutro – usiadłam na podłodze, i schowałam twarz w dłoniach. Nie płakałam, jednak było mi żal, bo wiedziałam, że bez niezastąpionej Pauliny Jackvil moja rocznica nie będzie już taka niesamowita. Umówiłyśmy się wcześniej, że pójdziemy razem na lody i na jakieś zakupy, a potem miałyśmy zrobić sobie imprezę z nocowaniem u niej w domu. Strasznie się cieszyłam na ten dzień, bo chciałyśmy zrobić sobie maraton „Małych einsteinów", który planowałyśmy od dawna i zbierałyśmy wszystkie płyty, bo na YouTube nie było wszystkich odcinków. (Rodzice kilka razy próbowali się dowiedzieć, na co wydawałam większość kieszonkowego, jednak milczałam jak zaklęta.)

      – Wszystko okej Bianuś? – Usłyszałam obok siebie dziecięcy głosik. Podniosłam głowę i spojrzałam na mojego młodszego brata, uśmiechnęłam się z trudem i wyciągnęłam do niego ręce, na co on przytulił się do mnie z całej siły. – Jest dobrze siostra. Ja ci pomogę, jeśli nie umiesz dodawać – powiedział Bartek, a ja zaśmiałam się cicho. Siedmiolatek może nie rozumiał, że można płakać z innych powodów niż nierozumienie matematyki, jednak zawsze potrafił poprawić mi humor.

       – No już, wszystko jest w porządku, po prostu nie mogę się dzisiaj zobaczyć z Paulą, a dzisiaj minęły cztery lata. – Wytłumaczyłam i wstałam powoli.

      – Ale przecież widziałaś się z nią wczoraj, a to jest zdecydowanie mniej niż cztery lata. – Bartek zmarszczył nos, próbując coś policzyć.

      – Jutro mijają cztery lata moich zajęć w teatrze, głuptasku. – pokiwał energicznie głową, pokazując, że zrozumiał moje słowa, po czym odwrócił się i pobiegł z powrotem do siebie. Uśmiechnęłam się lekko. Małe dzieci mogą być naprawdę pocieszne.

***

       Kilka minut później szłam już chodnikiem, podskakując, tańcząc i nucąc jakieś wiejskie przyśpiewki niewiadomego pochodzenia. Postanowiłam że, z Pauliną czy bez, ten dzień musi być wesoły.

       Otworzyłam drzwi prowadzące na salę, gdzie odbywały się zajęcia teatralne. Bez trudu odnalazłam przełącznik świateł, nawet w półmroku i po chwili ogromne pomieszczenie wypełniło się ciepłym światłem, które odbijało się od ciężkiej czerwonej kurtyny. Tak właśnie wyglądał mój drugi dom, miejsce, gdzie potrafiłam spędzać cały swój wolny czas.

      Zazwyczaj przychodziłam przed czasem, więc i dzisiaj byłam pierwsza. Podeszłam pod scenę, mając zamiar usiąść na jej ciemnych deskach i tam poczekać na przyjaciół. W tym samym momencie kurtyna została przez kogoś odsunięta, a moim oczom ukazała się cała grupa teatralna, na czele z Paulą i Szymonem, których przecież miało dzisiaj nie być. Obok nich stała pani Kamila z wielkim, kolorowym tortem, upstrzonym świeczkami. Spojrzałam na nich zdziwiona, a kiedy zaczęli śpiewać „Sto lat" po policzku spłynęła mi malutka łza wzruszenia. Zamrugałam, nie chciałam się rozkleić.

      Kiedy skończyli śpiewać, zdmuchnęłam świeczki. Może to trochę dziecinne, ale nie mogłam się powstrzymać przed pomyśleniem życzenia. „Żeby moja przygoda z teatrem trwała jak najdłużej." Paulina doskoczyła do mnie i mocno uściskała.

        -Ty wiedźmo kłamliwa! Jak mogłaś mnie tak nabrać – niemal krzyknęłam jej do ucha, ale w ogólnym hałasie tylko ona to usłyszała. Pani Kamila zaklaskała w dłonie, skutecznie wszystkich uciszając. 

      – Jak zapewne wszyscy wiecie, jesteśmy tutaj, żeby uczcić kolejny rok, jaki spędziła z nami nasza urocza, utalentowana i ukochana Bianka. Wiem, że dla wielu z was jest ona wzorem, a ja przypominam sobie młodszą siebie, kiedy na nią patrzę, jednak wiem, że w jej wieku nie potrafiłam tak kontrolować gestów i mimiki. Jeśli tak dalej pójdzie, za kilka lat zobaczymy ją na największych scenach teatralnych Hollywoodu czy Nowego Jorku. Życzę ci, żebyś nigdy nie porzucała swoich marzeń, złotko, bo wierzę, że uda ci się to, co postanowisz. – Kiedy kobieta skończyła mówić, uśmiechnęła się do mnie. Otarłam z policzka kilka łez.

      – Dziękuję wam bardzo za to wszystko. Nie powinniście tyle dla mnie organizować. – Nie czułam się komfortowo będąc w centrum zainteresowania. Na scenie nie miałam z tym najmniejszego problemu, ale na scenę nigdy nie wychodziła Bianka Ikarowska. Na scenie była tylko postać, którą grałam.

      – Oj, nie przesadzaj. To masz za rocznicę i za urodziny, bo w lipcu wielu osób nie będzie, więc i tak by się nie udało. Poza tym, bardzo się cieszę na to ciasto. Uwielbiam dżem brzoskwiniowy – kilka osób zaśmiało się, słysząc słowa Szymona.

      – No właśnie! Pokrójmy już to cudo, bo robię się głodny.– Krzyknął ktoś z tyłu i tak właśnie zrobiliśmy. Każdy dostał po małym kawałku, a i tak nic nie zostało, bowiem specjalnie na tą ucztę przyszły też dzieciaki z młodszych grup. Jak wspomniał mój przyjaciel, ciasto było przekładane przepysznym dżemem brzoskwiniowym oraz bitą śmietaną, co było świetnym połączeniem.

      Po zjedzeniu swoich kawałków, ktoś zaproponował karaoke. I w tym momencie rozpętała się dzika potańcówka. Musicie bowiem wiedzieć, że ludzie teatru nie posiadają czegoś takiego jak wstyd czy umiar w występach, a tremę zwyczajnie zbywają. Tak więc, dosłownie każdy, kto znał tekst, śpiewał lub darł się na cały głos. Ci zaś, którzy byli mniej obeznani w muzyce, tańczyli i podskakiwali w szaleńczym tempie, nawet przy wolnych piosenkach.

***

      – Na lody w Zaciszu?– zapytała mnie moja przyjaciółka ponad godzinę później, widząc, że padam ze zmęczenia po szalonym tańcu. Pokiwałam głową i z ulgą wymknęłam się z sali. „Zacisze" było małą kawiarenką znajdującą się w jednej z alejek, ukrytych między starymi kamienicami.

      Wróciłam szybko po rower i razem z przyjaciółką pojechałyśmy w stronę naszej ulubionej kawiarenki, nie bez powodu nazywanej także cukiernią.

***

      Kiedy weszłam do środka, usłyszałam, tak dobrze mi znany dźwięk dzwonka. Było to jedno z moich ulubionych miejsc w całym Krakowie. Wszystko było klimatyczne i tak niesamowite, że nawet kurz, wydawał się być dziełem sztuki.

      – Kogóż ja tu widzę! Bianka Ikarowska, jak się nie mylę – usłyszałam znajomy głos. Spojrzałam w stronę, z której dobiegał i uśmiechnęłam się szeroko na widok dobrze mi znanych zielonych oczu. Ich właścicielka, Rozalia Fuks, była radosną, ekscentryczną kobietą koło trzydziestki o krągłych kształtach i artystycznej duszy.

      Dostała niegdyś ogromny spadek, po dalekim krewnym, wywodzącym się z węgierskiej arystokracji i postanowiła za te pieniądze kupić kamienicę. Znalazła takową, na obrzeżach Kazimierza i stworzyła tam dom dla Sztuki oraz ludzi, którzy mieli ją w sercu. Rozalka była malarką, ale bardzo wysoko ceniła każdy rodzaj sztuki.

      Kiedyś spotkałam ją w parku. Malowała jakiś ogromny obraz, który bardzo mi się spodobał, więc podeszłam do niej i powiedziałam, że pięknie maluje. Miałam wtedy sześć lat i od tamtego czasu, kiedy rodzice chcieli ode mnie odpocząć, albo nie mieli mnie z kim zostawić, z pomocą przychodziła ona, wraz ze swoją kamienicą, mnóstwem książek, farb i niesamowitą atmosferą mądrości oraz piękna.

      Podeszłam do dziewczyny, która mimo dość dużej różnicy wieku, od zawsze kazała mi nazywać się swoją przyjaciółką i uściskałam ją serdecznie. Nie odwiedzałam jej już od prawie pół roku, a jakimś cudem nawet nie pomyślałam o tym, żeby wypatrywać jej kruczych włosów i spódnic upstrzonych farbami w parkach czy nieodwiedzanych i zapomnianych, artystycznych spelunach, gdzie można ją było często znaleźć.

      – Czułam się trochę urażona, kiedy nie zobaczyłam cię na dniu otwartym mojej Galerijki, ale zgaduję, że miałaś coś ważnego do zrobienia.– Galerijka. Uśmiechnęłam się na dźwięk melodyjnego głosu, nazywającego pieszczotliwie kamienicę, którą tak dobrze znałam.

      – Przepraszam, że tak długo mnie u ciebie nie było – spłonęłam rumieńcem. Było mi wstyd, że tak łatwo zapomniałam o tamtym wyjątkowym miejscu.

      – Chyba nie wzięłaś tego na poważnie, atriz. – powiedziała i szturchnęła mnie lekko w ramię. Nie zrozumiałam ostatniego słowa, ale zgadywałam, że znaczyło ono tyle co „aktorka", bo zwykle tak mnie właśnie nazywała. Rozalia była bowiem kobietą sztuki, ale i mistrzynią języków obcych.

       – To z portugalskiego. – wyjaśniła i mrugnęła do mnie, po czym ruszyła w stronę drzwi. – Odwiedź kiedyś Galerijkę. Może i ona nie pomoże, ale to wiesz tylko ty, mój Boże. – Powiedziała, ni to do mnie, ni do siebie i zniknęła za rogiem najbliższej kamienicy. Miałam wrażenie, że ona wie więcej, niż jakikolwiek normalny człowiek, ale jedno było pewne: zapraszała mnie do siebie w razie kłopotów.

      – Dziwna kobieta. Ty na serio ją znasz? – Zapytała Paulina ze zmarszczonym nosem. Pokiwałam głową

      – A żebyś wiedziała, że dziwna. Ale to chyba najbardziej niesamowita osoba, jaką znam – powiedziałam, nadal patrząc w kierunku, gdzie się udała owa kobieta.

***

      Chwilę po tym, jak zajęłyśmy stolik i zamówiłyśmy ciastka z kremem oraz mrożoną herbatę, słodkości już stanęły przed nami. Upiłam łyk zimnego napoju i spojrzałam za okno, rozmyślając nad dzisiejszym dniem.

      Byłam wdzięczna przyjaciołom i wszystkim osobom z zajęć teatralnych, za całe zaangażowanie i niespodziankę, jaką dla mnie zorganizowali, jednak najbardziej zapamiętałam słowa pani Kamili. Mama przyjaciółki była dla mnie wzorem i szczerze podziwiałam jej profesjonalizm. Sama czasami zastanawiałam się, jak to by było, gdybym ja kiedyś prowadziła grupę teatralną. Czułabym się naprawdę niesamowicie, ale nie wiedziałam czy potrafiłabym wziąć odpowiedzialność za innych i wszystkiego dopilnować.

      „Jeśli tak dalej pójdzie, za kilka lat zobaczymy ją na największych scenach teatralnych Hollywoodu czy Nowego Jorku."- te słowa panoszyły się w mojej głowie, a ja nie wiedziałam co z nimi zrobić. Hollywood. To byłoby spełnienie najskrytszych marzeń. Od zawsze marzyłam o występach na wielkich scenach, jednak jakoś nie potrafiłam sobie tego wyobrazić. Przywykłam już do naszego, dość małego i kameralnego, Teatru Groteska i nie wiedziałam, jak przyswoić informację, że mogłabym występować w większych teatrach z wielką publicznością.

      – Wiesz czego nam teraz brakuje? – Zapytałam przyjaciółkę i spojrzałam na nią znacząco. Pokiwała głową i uśmiechnęła się nieznacznie. Wyciągnęłam z kieszeni telefon i wysłałam wiadomość do Szymona. „Chodź do Zacisza. Ale nawet nie próbuj się wkręcić bez biletów, bo będziemy żądać okupu!" Kliknęłam przycisk „wyślij" i ugryzłam kawałek ciastka. Było słodkie i kruche, idealnie.

***

       Dziesięć minut później drzwi do kawiarni otworzyły się, o czym poinformował mnie wesoły dźwięk dzwonka. Odwróciłam wzrok od podziwianego właśnie obrazu, przedstawiającego dziewczynę w słonecznikach i przeniosłam go na Szymona Bajkę, który właśnie wszedł do lokalu z trzema porcjami lodów różanych. Rozpromieniłam się na widok ulubionych lodów, które chłopak przyniósł z lodziarni na Rynku Głównym. Nie było tam nawet w połowie tak ładnie jak w „cukierni Zacisze", więc często po prostu przychodziliśmy z lodami tutaj, chyba że zdążyliśmy je zjeść po drodze, wtedy po prostu przychodziliśmy. Bez lodów.

       – Po waszych minach wnioskuję, że dobrze zrozumiałem znaczenie słowa „bilet"– postawił obok nas nasze porcje i przystawił krzesło, które stało obok, do naszego stolika. Pokiwałyśmy głowami i z błogimi minami zajęłyśmy się pałaszowaniem różowego, nieco roztopionego, specjału.

        – O jeny, musimy iść. – Odezwała się w pewnym momencie Paulina i westchnęła, widząc nasze pytające miny. – Mama pisze, żebyśmy przyszli do teatru. Podobno ma coś ważnego do powiedzenia. – Wytłumaczyła. Była wyraźnie niechętna do opuszczenia resztki swoich lodów. Ze smutkiem zauważyłam, że ostatnimi czasy przyjaciółka coraz mniej cieszyła się zajęciami teatralnymi i wszystkim, co było z nimi związane.

***

       – Cieszę się, że wszyscy przyszliście, mimo że nie było dzisiaj zajęć. Zaprosiłam was tu, ponieważ mam wam coś do ogłoszenia – pani Kamila wyglądała na bardzo podekscytowaną, a jej nastrój udzielił się również i nam. W sali była cała najstarsza grupa, w której skład, oprócz naszej trójki, wchodzili: Wiktoria, Ania, Robert, Karolina, Mateusz i Otylia, która była nieco od nas starsza. Wszyscy przyglądali się uważnie mamie Pauliny, czekając na to, co miała do powiedzenia.

      – Otóż, będziemy wystawiać nową sztukę! – Salę wypełniły piski i krzyki. Informacja o możliwości wystawienia nowej sztuki zawsze była bardzo ekscytująca. – Mam nadzieję, że lubicie „Królową Śniegu", bo to właśnie od niej nie będziecie potrafili się odpędzić przez najbliższe tygodnie. Obawiam się, że może was nękać nawet w snach. – Uśmiechnęłam się zadowolona. Bardzo lubiłam tę sztukę i wydawało mi się niesamowite, kiedy podczas zwykłej gry aktorskiej można było niemal poczuć chłód.

      – Czy wiadomo już kto będzie grać i jakie dostaniemy role? – Zapytała Otylia, będąc równie przejęta jak my. Pani Kamila spojrzała na nas z dumą, ciesząc się z naszych reakcji.

      – Lista zostanie wywieszona na tablicy ogłoszeń jutro popołudniu, tak samo jak rozkład zajęć i prób. Scenariusze dostaniecie w najbliższym czasie. A teraz, możecie zmykać. Więcej dowiecie się jutro. Do zobaczenia, kochani! – pożegnała nas mama Pauli, po czym niemal wypchnęła nas wszystkich na korytarz. Odszukałam przyjaciółkę i zaczęłam trajkotać o tym jak się cieszę i jak będzie super. Zastanawiałam się, jakie role dostaniemy i ciągle o tym mówiłam, w drodze do domu Pauliny, gdzie, według wcześniejszych planów, miałam zostać do jutra.

***

      – Dlaczego my nie możemy być normalne, jak reszta świata i oglądać popularne seriale na Netfliksie? – Zapytałam, wkładając płytę z pierwszym odcinkiem „Małych einsteinów" do odtwarzacza DVD, którą upolowałyśmy w jednym z ogłoszeń na OLX. Paulina uśmiechnęła się do mnie i skoczyła na łóżko, wraz z mega dużą paczką czipsów. Usiadłam obok niej i wyrwałam jej z rąk ziemniaczane przysmaki, zanim zdążyła je rozsypać, podczas próby rozerwania szeleszczącego opakowania.

      Pierwsze dwa odcinki naszej ulubionej bajki obejrzałyśmy względnie normalnie, chrupiąc czipsy, serwując jogę żelkowym misiom i siekając płatki czekoladowe, zapewniając się nawzajem o naszym bobrowym DNA. Potem jednak, w obliczu znudzenia, zaczęłyśmy cytować połowę dialogów, parodiując głosy bohaterów. Podczas piosenek wyłyśmy niczym syreny w karetkach pogotowia (które swoją drogą mogłyby po nas przyjechać), a próbując śpiewać czołówkę, skręcałyśmy się ze śmiechu i wykrzykiwałyśmy pojedyncze słowa, nie mogąc nabrać oddechu. Kiedy zadzwonił do nas Szymon, nie potrafiłyśmy się uspokoić, więc co drugie słowo było przerywane śmiechem lub krzykami.

      – Paula, nie wiem co ty dodałaś do tej herbaty, ale nie pijcie jej już więcej. Będę u was za dziesięć minut, nie naróbcie niczego do tego czasu. – Po tych słowach rozłączył się. Brunetka spojrzała z ukosa na dwie puste szklanki i dzbanek, wypełniony różową cieczą, której nawet jeszcze nie spróbowałyśmy. Kilka razy będąc u Pauliny, byłyśmy aż za bardzo roześmiane, po wypiciu jej owocowej herbaty, jednak dzisiaj praktycznie o niej zapomniałyśmy.

      – To na pewno opary – stwierdziła poważnie, po czym obie wybuchnęłyśmy śmiechem.

      Szymon nie kłamał i chwilę później stanął obok nas w pokoju brunetki.

      – A więc to tak na was podziałało. No nie powiem, też dałbym się skusić. – powiedział, patrząc na płyty porozrzucane na dywanie. – No i z tego co widzę, jeszcze nawet nie było specjalnego napoju. – uniósł brwi, patrząc na dzbanek z herbatą, która z niewiadomego powodu uchodziła za trującą bądź doprowadzającą do pseudo-pijaństwa. Tak. Ja i moi przyjaciele potrafiliśmy się spić herbatą, co bardzo nam odpowiadało, bo nie potrzebowaliśmy alkoholu, żeby mieć dobry humor. Zazwyczaj obchodziło się nawet bez herbaty. Wystarczała nam nasza obecność.

      – Dawaj, nie bądź sztywniak. Przyłącz się – wykrzyknęła Paulina szczerząc się jak wariatka.

      – Właśnie zaczyna się odcinek z Jasiem i Małgosią – zawtórowałam przyjaciółce, kusząc Bajkę. I chyba nam się udało, bo chłopak westchnął cicho i usiadł obok nas na ogromnej kanapie.

      Zatopiliśmy się w morzu poduszek i kocyków.

      – Polej siostro! – Wykrzyknął Szymon, a ja sięgnęłam po dzbanek. Kilka kropli spadło na jedną z poduszek, kiedy starałam się nalać do szklanek trochę herbaty z wypełnionego po brzegi naczynia. Paula załączyła wspomniany wcześniej odcinek, a my zaczęliśmy wykrzykiwać słowa czołówki. Rakieta w kosmos gna, to zabawa na sto dwa. Mały einstein wie, jak lecieć i gdzie! Szymon musiał przyznać, że sam też miał ochotę, na obejrzenie sobie bajki z dzieciństwa. Śpiewał (a raczej krzyczał) tak samo głośno jak my, a nawet głośniej. Co jak co, ale Paula miała wspaniały gust, bo odcinek z Jasiem i Małgosią był jednym z lepszych, jakie znałam. A kiedy mieliśmy zaśpiewać kultową dla nas piosenkę, śmialiśmy się tak bardzo, że ledwo było słychać lecący w tle tekst. Już tak bardzo się nie bójcie, do ucieczki się szykujcie. Dziś muzyka nas prowadzi, więc czekajcie na nas radzi. Bo idziemy...

      W tej samej chwili do pokoju weszła pani Kamila, towarzyszyła temu kolejna salwa śmiechu.

      – Przyszłam się tylko zapytać, czy jesteście głodni. Zrobiłam tosty. – zmarszczyła czoło i pomachała nam przed nosem talerzem, na którym leżała górka kanapek. Przygryzła wargę, czekając na naszą odpowiedź. Pokiwaliśmy energicznie głowami, czując zapach cieplutkich tostów.

      Przez resztę wieczoru razem śmialiśmy się i oglądaliśmy wszystkie sezony ulubionej bajki. Szymon na szczęście mógł zostać na noc, więc nie musieliśmy przerywać seansu w połowie. Skończyliśmy śpiąc na kanapie, w górze poduszek i całej masie papierków po cukierkach oraz opakowań po chrupkach. 

.........................................................................................................................

Hejka!

Uwielbiam postać Rozalii, jest jedną z moich ulubionych.  W kolejnym rozdziale będzie dużo Szymona i... no, chyba będzie się działo

Tymczasem ja zmykam, pisać dalej. Do następnego!

Przedstawienie musi trwać!

Kiinnie


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro