1. Miłość Po Kres

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Carmen powolnym ruchem przeczesała długie blond włosy i zaczęła zaplatać je w warkocz. Nie spieszyła się, pilnując, by żaden kosmyk nie uciekł spod jej zręcznych palców, jednocześnie patrząc na swe odbicie w lustrze. Twarz była gładka, a brzoskwiniowa skóra nie nosiła śladu żadnej skazy. Sińce, które mogły się pojawić po kolejnym wybuchu gniewu Athanse, usunęła jeszcze w nocy – nie chciała się z nimi mierzyć z rana, w jasnym świetle. To już trzysta lat życia, sto dziewięć lat życia z mężem, który traktuje ją jak... Jak to określić?

Athanse lubił sprawiać ból i sycić się bezbronnością ofiary. Był doskonale świadomy tego, że przerastała go siłą, jednak w wyniku przysięgi nie mogła się nawet obronić . Sprawiało mu to chorą satysfakcję. Widziała to w jego oczach za każdym razem nim zadał jej cios. Czy po tym, co ma mu do powiedzenia wieczorem, dalej będzie ją tak traktował?

Szybkimi ruchami zawiązała wstążkę na końcu warkocza i wstała. Powinna była wyjść już dwie minuty temu, by zdążyć na wspólny posiłek i nie narazić się na karcące spojrzenie Ailith. Wbrew sobie prychnęła z kpiną. Odkąd wzięła ślub z przywódcą sabatu, zachowywała się nieznośnie, zupełnie zapominając o łączącym je pokrewieństwie. Jakby ci sami rodzice stanowili zbyt mały powód, by nie traktować jej równie wyniośle co resztę sabatu.

Spokojnym krokiem przemierzała korytarze, dopóki nie dotarła do jadalni. Blask liczył sobie czterdzieści sześć osób, więc stoły zajmowały większą część pomieszczenia, a i tak wszyscy siedzieli ramię w ramię. Wślizgnęła się cicho do środka i zajęła pierwsze wolne miejsce, z dala od Maksymiliana i Ailith, a co za tym idzie, z dala od Athanse.

Przez chwilę zacisnęła dłonie w pięści. Dlaczego od tylu lat milczy, nie szukając pomocy? Czemu pozwala mu na takie traktowanie siebie? Rozluźniła dłonie, gdy dopadła ją bezsilność. Była świadoma, że nie może na nikogo liczyć. Kto uwierzy jej, gdy powie, że ten uprzejmy i radosny Athanse potrafi ją pobić do nieprzytomności?

- Tu jesteś, Carmi. – Z ponurych myśli wyrwał ją głos Elodie. Nie zważając na jej ponurą minę, siadła na miejscu obok i porwała ze stołu grubą pajdę chleba, którą zaczęła ze smakiem jeść. – Podobno mamy mieć dzisiaj gości – wysepleniła z pełnymi ustami. – Wiesz coś na ten temat?

– Od kogo? – zapytała ironicznie Carmen. – Nie jestem odpowiedzialna za decyzje.

– Sądziłam, że szykują przyjęcie na twoją cześć. Nie co roku kończy się kolejną setkę...

Carmen prychnęła z ironią i również sięgnęła po świeży chleb. Jego skórka, podobni jak miąższ, wciąż była lekko ciepła.

– Zbytek łaski. Będzie dobrze, jeśli Ailith przypomni sobie dzisiaj o moim istnieniu.

–Dalej zadziera nosa? – zapytała przewrotnie Elodie. – Ile to już trwa? Miesiąc?

– Trzy tygodnie – wyburczała w odpowiedzi, wgryzając się w jedzenie.

Pamiętała jak bardzo czuła się podekscytowana, gdy jej starsza siostra w końcu zdecydowała się wyjść za mąż. Przez cały okres narzeczeństwa przesiadywały nocami w jej pokoju i dyskutowały o sukni, potrawach i wielu innych nieistotnych dla mężczyzn szczegółach. Wszystko po to, by raptem dzień po ślubie zaczęła się do niej odnosić z chłodem i grzecznością, przeznaczoną do tej pory tylko dla obcych.

Carmen nie czuła się na siłach walczyć z tym ani żądać wyjaśniania. W pewien sposób pogodziła się z utratą siostry i jeszcze bardziej zamknęła w sobie. Niedługo jej myśli będą zajęte czymś zupełnie innym i obraza Ailith zostanie zepchnięta na margines. Z myśli wyrwał ją huk drzwi.

– Oho... Paulette w końcu wstała – Elodie z chichotem wskazała na idącą ku nim, potarganą dziewczynę o słomkowych włosach. Ciężkie wory pod jej oczami dawały wszystkim do zrozumienia, że nie poświęciła tej nocy na sen.

Przyjaciółki uśmiechnęły się, patrząc na siebie porozumiewawczo. O ile każda z nich wślizgnęła się do środka w miarę dyskretnie, by nie wzbudzić zainteresowania przywódcy, ledwo żywa ze zmęczenia Paulette otworzyła drzwi z pełnym impetem i tupała wystarczająco donośnie, by zwrócić na siebie uwagę wszystkich zebranych. Carmen siłą woli opuściła kąciki ust, gdy Maksymilian z pulsującą na czole żyłką wstał i delikatnie zamknął mocą drzwi. Jego rude loki były ułożone w idealne pukle, podkreślające mocno zarysowaną szczękę i chude policzki.

– Paulette, śniadanie zaczęliśmy ponad dziesięć minut temu – oznajmił karcącym tonem, który robił wrażenie na wszystkich poza nią.

W odpowiedzi wzruszyła obojętnie ramionami, zbyt śpiąca, by przejąć się publiczną naganą.

– Zeszłej nocy znalazłam nową, być może użyteczną dla nas, roślinę. Poświęciłam się studiom nad nią, dopóki nie zaczęło świtać i nie musiałam zapaść w sen.

– Paulette... Porozmawiamy o tym później. Prosiłbym o większą punktualność podczas obiadu, który odbędzie się w ogrodach. Nasz sabat spodziewa się dzisiaj kilku wysłanników z sabatu Potężnego Księżyca.

Carmen z trudem stłumiła chichot, gdy czarownica, zupełnie ignorując przywódcę, podeszła do stołu i odsunęła ciężkie krzesło. Może i Maks przewodził im, ale minie jeszcze dużo czasu nim zasłuży na szacunek, jakim cieszył się jego ojciec. Chyba nie tak Ailith wyobrażała sobie rządy swego męża. Zupełnie zlekceważyła informację o wizycie obcych czarowników. Co ją to mogło obchodzić?

Elodie rzuciła kawałkiem chleba w zaspaną Paulette, która nie zdążyła dość szybko wyciągnąć ręki i teraz usiłowała wyciągnąć go z włosów, dopóki siedzący nieopodal Theodor nie zlitował się nad nią i nie wysupłał go spomiędzy potarganych fal.

– A więc, jaka roślina zapewniła ci tak pasjonującą noc? – zaczęła Carmen, powoli przygryzając chleb.

Przyjaciółka leniwie odgarnęła włosy z twarzy i ziewnęła.

– Pamiętasz te fioletowe kwiaty, które zauważyłyśmy na ostatnim spacerze do lasu? – zapytała i nie czekając na odpowiedź kontynuowała. – Zerwałam ich kilka i okazuje się, że w nocy, z niewielką pomocą mocy, wydzielają świetlisty pył. Muszę go jeszcze zbadać, ale wygląda niezwykle... Zupełnie jak setki malutkich świetlików...

– Tak, wierzymy ci na słowo – przerwała jej Elodie. – Uwierz mi, rośliny nie są nawet w połowie tak fascynującym tematem jak to, że nasza Carmi skończyła dzisiaj trzysta lat.

Paulette nagle otworzyła szeroko oczy i zasłoniła usta ręką.

– To już dziś! Na Wielki Księżyc, jak mogłam o tym zapomnieć? Wybacz mi, Carmen, ale wiesz, że zawsze życzę ci wszystkiego, co najlepsze?

Carmen przerzuciła długi warkocz na plecy i uśmiechnęła się lekko. Nigdy nie wątpiła w dobre intencje zielarki, jednak jej brak zorientowania w czasie i przestrzeni, często zabawny, powoli stawał się męczący. Ewentualnie to ona czuła się zmęczona swoim życiem.

Nim zdążyła odpowiedzieć, bo ktoś położył jej rękę na ramieniu. Wbrew sobie lekko zadrżała, rozpoznając dotyk męża, mimo to szybko wygładziła twarz.

– Zabieram żonę na chwilę, moje panie. Mam nadzieję, że nie macie nic przeciwko.

Pozwoliła, by odsunął jej krzesło i, nie oglądając się na przyjaciółki, podążyła za Athanse. Być może w oczach Elodie dostrzegłaby cień podejrzliwości, ale nic więcej. Sabat nie miał w zwyczaju wtrącać się w życie małżeńskie, uznając, że to niepotrzebnie zaognia konflikty.

Wyszli na korytarz, a ona zaczęła niekontrolowanie drżeć, podczas gdy ręka męża coraz mocniej zaciskała się na jej ramieniu. Pierwszy cios spadł dopiero gdy zniknęli za drzwiami wspólnej sypialni. Odruchowo złapała się za piekący policzek, nawet nie pytając, co tym razem było powodem agresji. Może powinna usiąść obok niego? Może warkocz nie był zapleciony dość dokładnie... Wstęga mocy smagnęła ją po plecach, a ona zacisnęła usta w wąską linię. Powodem mogło być cokolwiek.

Krzyknęła, gdy uderzenie spadło na jej ramię, zaburzając jej równowagę tak, że upadła na podłogę. Zwinęła się w kulę, zdecydowana przeczekać jego gniew. Jak zawsze.

W głowie krążyły jej wypowiedziane ponad wiek temu słowa.

Ślubuję być oddaną żoną, zawsze postępować z jego wolą i nigdy nie wyrządzić mu krzywdy. Ślubuję dochować mu wierności, dopóki nie rozłączy nas śmierć, bo nic innego nie będzie miało prawa tego zrobić. Ślubuję ci miłość po kres, Athanse.



Wiem, pewnie nie tego się spodziewaliście. Cóż... Musi minąć trochę czasu nim z aroganckiej Flądry czy też Acaira przerzucę się na Carmen, która jest dość specyficzną osobą.

Dajcie znać co sądzicie.


Wasza Rozleniwiona Jak Huk Huków,

Blanccca


P.S. Wszystkich, którzy czytali Wyklętą uprzedzam, że pewnej zmianie ulegnie wiek Carmen - był to błąd, który planuję skorygować w te wakacje

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro