8. "Nawet Nie Wiesz"

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Jego dłoń pewnie spoczywała na talii Carmen, a uroczy uśmiech nie opuszczał ust. Jego oczy, w przeciwieństwie do martwych, zimnych oczu Athanse'a, były żywo błękitne — zupełnie jak niebo w słoneczny dzień. Sprawiały, że miała ochotę odpowiedzieć mu takim samym grymasem, jednak pohamowała się. Nie wiedziała, kim jest jej partner ani go nie znała, zaś wygląd często bywał zwodniczy.

Mimo to dała się ponieść muzyce. Każdy z postawionych kroków wykonany był z pasją o jaką się nie podejrzewała, sprawiając, że gdy muzyka milkła, czuła palący ją ogień. Ukłoniła się z gracją, gotowa odejść, jednak nie puścił jej ręki.

— Zapewne jesteś spragniona — powiedział cicho, a w jego oczach zabłysły ogniki rozbawienia. Nieśmiałość Carmen zdawała się go bawić, co wywoływało gniew czarownicy. — Spokojnie, zapewniam, że nie dodam nic do soku, którym planuję cię poczęstować, nawet jeśli kusi mnie porwać cię na chwilę lub dwie. Jeśli pozwolisz, chciałbym ci towarzyszyć w drodze do stołu.

Uchyliła lekko usta, jednak nie wiedziała co odpowiedzieć. Jeśli chciała się napić i tak musiała podejść do stołów, a jaki jest sens iść tam osobno? Czemu nie miałaby być adorowana przez kogoś? Skinęła delikatnie głową, a nieznajomy puścił jej dłoń i gestem wskazał, by stanęła po jego prawej stronie, co uczyniła.

Miała świadomość, że Athanse wpatruje się w nią z gniewem, jednak ignorowała go. Nie robi przecież nic złego. Ani taniec, ani wspólne podejście do stołu nie było niczym zdrożnym, więc nie przejmowała się tym.

— Byłbym zaszczycony, mogąc poznać twoje imię.

Zdała sobie sprawę, że skupiona na mężu nie słuchała tego, co mówił nieznajomy. Czy podał jej już swoje imię?

— Carmen — opowiedziała i wbrew sobie odpowiedziała na jego uśmiech.

Zachowujesz się jak panienka. Zganiła się w myślach, kiedy wraz z pocałunkiem złożonym na jej ręce, policzki okryły się rumieńcem. Przyjęła szklankę z ofiarowanym jej sokiem i upiła trochę. Smak mięty i malin rozlał się w ustach w dobrze znany sposób. Wzięła kolejny łyk, by ugasić pragnienie.

— Twoje imię oznacza pieśń. Po tańcu z tobą wiem już, że lubisz muzykę, jednak czy ją wykonujesz?

— Lata temu grałam na pianinie — przyznała. — Jak wasz sabat ocenia wizytę?

Nie chciała, by to on ciągle zadawał pytania, mając kontrolę nad ich dyskusją, jak również odczuwała potrzebę zaspokojenia własnej ciekawości. Ciągle nie wiedziała co było powodem wizyty obcego sabatu, jednak nie mogło to być nic błahego. Wolała nie pytać o cel wprost, gdyż mogłoby się to wydać niegrzeczne — zupełnie jakby sugerowała, że powinni wykonać to, co zaplanowali i zniknąć.

Nieznajomy roześmiał się tubalnie, co wywołało w niej uczucie dyskomfortu. Czyżby śmiał się z niej?

— Od dawna tak dobrze się nie bawiłem i smuci mnie myśl, że już wkrótce wszystko się zakończy. Po przyjęciu weselnym ciężko będzie wrócić do szarej codzienności.

— Przyjęciu weselnym? — powtórzyła, nie rozumiejąc czyj ślub może mieć na myśli.

— Maksymilian mówił o tym tuż po obiedzie. — W jego oczach błysnęły wesołe ogniki, zupełnie jakby wiedział, że nie dotrwała do jego końca i wyszła wcześniej. — Sądziłem, że wasz przywódca posiada większy posłuch niż ja...

Carmen drgnęła lekko. Nie rozmawiała z byle kim — miała przed sobą samego przywódcę Potężnego Księżyca. Czy do tej pory nie powiedziała nic niewłaściwego? Splotła dłonie, chcąc ukryć ich nagłe drżenie.

— Ja... źle się poczułam i udałam się do komnaty odpocząć — skłamała, odruchowo zatajając prawdziwy powód, jakim była niewytłumaczalna chęć samotności oraz późniejsza dyskusja z mężem. — Miałam migrenę i nie chciałam nikogo tym kłopotać. Zwykle wystarczy chwila spokoju i ciszy, by ból ustąpił.

Czarownik oparł się jedną ręką o stół, po czym zapatrzył się na czerwoną kulę słońca, które spływało coraz niżej ku horyzontowi. Jeszcze godzina lub dwie i całkiem ustąpi miejsca Księżycowi, którego szare, spokojne światło będzie im towarzyszyło do końca zabawy.

— Mam nadzieję, że tym razem ból również szybko ustąpił. Świeże powietrze w lesie ma cudowny wpływ na wszelkie schorzenia.

Carmen spojrzała na niego nieufnie. Powiedziała mu przecież wyraźnie, że poszła do komnaty, więc dlaczego mówi o lesie? Skąd miałby wiedzieć, gdzie się przeniosła? Chyba, że Paulette się nie myliła, a wizyta jest rozeznaniem w terenie... Kto ją obserwował? I dlaczego pozostał w ukryciu zamiast dać znać o swojej obecności?

— To fakt...

— Och, Sara!

Porzucając poprzedni wątek wskazał jej na jedną ze zbliżających się kobiet. Brązowe loki falowały wraz z każdym krokiem, niczym nie związane wokół twarzy w kształcie serca. Tuż obok niej szedł wysoki mężczyzna o płowych włosach. Szeptał coś do towarzyszki, a ona odpowiadała mu perlistym śmiechem i czułym spojrzeniem. Carmen poczuła nagły skurcz pod mostkiem. Właśnie o tym marzyła — o zwykłej miłości... Otrząsnęła się. Nie może teraz wpaść w melancholijny nastrój, w końcu to zabawa i powinna ją wykorzystać w pełni. Wygładziła twarz.

— Wołałeś nas, Eustace? — zapytała czarownica, obdarzając go spojrzeniem, jakim matka obdarza dziecko.

Och... Czyli podczas gdy ona sądziła, że wpatruje się w zachodzące słońce, on kontaktował się z przyjaciółmi.

— Chciałem wam przedstawić Carmen z Blasku. Czarownicę o niezwykłej sile, która chociaż kocha kojące leśne powietrze, nie waha się pogromić drzewa w chwili wściekłości. Carmen, to są Sara i Bryn, moi, można powiedzieć, rodzice.

Carmen zbladła. Nie kontrolując się wyciągnęła wskazujący palec i uderzyła go w mostek.

— To ty! To ciebie widziałam w lesie ponad dwadzieścia lat temu!

Sara zachichotała, a Carmen, zdając sobie sprawę, że właśnie dźgnęła przywódcę goszczonego sabatu odsunęła się o krok i poczerwieniała. Na Księżyc, co na narobiłam! Wbrew jej obawom Eustace również się zaśmiał, a Bryn mu zawtórował.

— Sądziłem już, że zapomniałaś o naszym spotkaniu. Nawet nie wiesz jak długo zastanawiałem się, co albo kto zirytował się tak bardzo, że prawie powaliłaś najgrubsze drzewa w lesie. — Spojrzał na jej dłoń, gdzie błyszczała cienka, srebrna obrączka. Jego uśmiech na chwilę zbladł, jednak równie szybko powrócił, tak, że nikt nie zwrócił na to uwagi. — Mam nadzieję, że to nie mąż spowodował tak wiele złości? Na jego miejscu po takim widowisku bałbym się odezwać przez najbliższe pół wieku — zażartował.

W sercu Carmen rozlała się fala bólu oraz niepokoju. Nie chciała, by Eustace publicznie mówił o jej wybuchu wściekłości — ktoś mógł to usłyszeć i zacząć zadawać więcej pytań. Uważana była raczej za łagodną, a wizja niszczenia lasu zupełnie nie pasowała do jej osoby. Było to tyle niezrozumiałe, co głupie i mogło narazić ją na nieprzyjemności ze strony Maksa. W końcu co by było, gdyby zamiast czarownika, tej nocy stał tam człowiek? Zabiłaby go, jednak rozpoczęłyby się poszukiwania zaginionego, a to mogłoby doprowadzić ludzi niebezpiecznie blisko tajemnicy sabatu.

— Skąd wiesz, że to mąż był przyczyną? — wtrąciła Sara. — Wy, mężczyźni, jesteście takimi egocentrykami! Kobiecy świat nie kręci się tylko wokół was. — Wydęła gniewnie usta.

— Za to cały mój obraca się wokół ciebie. — Bryn potargał jej włosy, ignorując urażone fuknięcie.

— Wybacz im, nie potrafią się powstrzymać od przekomarzania. — Eustace patrzył na nią z pewnym pytaniem w oczach, które świadomie zignorowała.

Pytał niemo o powód jej gniewu, zupełnie jakby mimo upłynięcia dwudziestu lat dalej interesowała go przyczyna. Zasłoniła oczy powiekami. Z całego sabatu jedynie Paulette domyśla się, w jakiej jest sytuacji, a i jej nic nie zdradziła. Tym bardziej nie chciała, by o całej sytuacji wiedział mężczyzna poznany zaledwie kilkadziesiąt minut wcześniej, a w dodatku pochodzący z innego sabatu.

— Zanim zmieniliśmy temat, mówiłeś o jakimś ślubie. — Starała się odciągnąć go od poszukiwania tego, co motywowało ją w zniszczeniu kilku drzew. — Ciągle nie wiem, o czyim ślubie mówimy... — zawiesiła głos.

— Ach, jasne. — Eustace uderzył się lekko dłonią w czoło. — Przypuszczam, że nie poznałaś jeszcze mojego podwładnego, Romualda. Nie było z resztą okazji — poruszył się niespokojnie. — Kilka księżyców temu poznał Genevieve, w której zakochał się bez reszty i postanowił pojąć za żonę.

— W Genevieve? — wykrztusiła z niedowierzaniem Carmen. — Zakochał się w Genevieve?

— Miłość bywa ślepa.

— Nawet nie wiesz jak bardzo...

Czarownicy z sabatu Potężnego Księżyca spojrzeli na nią dziwnie. Tego miałam nie mówić na głos.

Genevieve z pewnością nie należała do ulubionych osób w sabacie. Wysoka i piękna kobieta, urodę i złośliwość traktująca jako tarczę przed światem , nie budziła wielu pozytywnych emocji. Wizja jej w czułych objęciach mężczyzny, bez wiecznego grymasu niezadowolenia na twarzy budziła spore zaskoczenie, a Carmen poczuła współczucie dla Romualda. Jeszcze nie wie, w jak podły związek się pakuje, ale nie zrobi z tym nic. Pozbycie się Genevieve z sabatu było kolejnym pasmem radości w jej dotychczas smutnym życiu.

— Kochanie, jak dobrze, że w końcu się pojawiłaś.

Carmen zesztywniała i ledwo powstrzymała od wykrzywienia twarzy w grymasie obrzydzenia. Athanse niedbale położył rękę na jej ramieniu, wplatając palce we włosy.

— Martwiłem się już o ciebie. Zaraz podany zostanie posiłek, a ja chciałbym zająć miejsce obok Maksymiliana i Ailith.

Trzy pary oczu były skupione na nich, podobnie jak trzy pary uszu. Przez ułamek sekundy w jej oczach pojawiła się rozpacz i brak nadziei na to, że kiedykolwiek uwolni się od potwora, jednak szybko zastąpiła ją obojętność. Rozchyliła lekko usta, pewna odpowiedzi, jakiej chce udzielić.


To śliczne w medii to oczywiście nasz Eustace! Cóż za władczy podbródek i ta twarda linia szczęki! A włosy? Aż kusi je delikatnie potargać, wplatając weń włosy...

Tylko co na to wszystko Carmen? Mąż stoi obok i nie wydaje się rad temu, co widzi.

Consuela i Margo dalej walczą o jednego mężyznę, a Fabiano...

O kurde... nie ten spojler :D

Komentujcie ludzie, komentujcie co o tym cyrku na kółkach sądzicie. Wiele jest tu do poprawy, jednak oczy już nie te, a soczewka sucha. Liczę na wasze wsparcie ;)

Z Chihuahua Duszoną Szyją,

Meduzka

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro