Rozdział 1

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Eileen


Matka zawsze mi powtarzała, by nie wchodzić głęboko do lasu.

Pierwszą rzeczą, jaką słyszało się po urodzeniu, było to wieczne ostrzeżenie. Każde dziecko słyszało od swoich matek to samo, by broń bogowie, nigdy, ale to przenigdy nie wchodziło samo w las, gdzie na każdym kroku czyhało na nich niebezpieczeństwo. Na widok szerokich, starych niczym sam świat pni odwracało się wzrok, jak gdyby samo patrzenie mogło sprowokować mieszkające w nim istoty.

Wieczne ostrzeżenie matki z którym dorastałam jedynie zwiększało moją ciekawość. Jej słowa były niczym węgiel, który podsycał żar. Wraz z wiekiem las stawał się coraz mniej przerażający, a coraz bardziej kuszący. Potrafiłam tak stać godzinami i wpatrywać się między drzewa, zastanawiając się, co może tam czyhać. Odpowiedź była dziecinnie prosta. Wróżki, którymi usypiano i straszono dzieci, wróżki z świetlistego dworu Seelie i niecnego dworu Unseelie, o których tak bardzo lubiłam słuchać. W tym szarym świecie chłonęłam każdą dawkę magii.

Sięgnęłam do kieszeni, upewniając się, że znajduje się w niej naszyjnik z jarzębiny i sucha skórka od chleba. Moja matka nigdy nie wypuściłaby mnie z domu bez amuletów ochronnych. Obejrzałam się przez ramię. Firanka poruszyła się, moja matka zniknęła, a ja ruszyłam dalej, zaciskając dłoń na koszyku.

Słońce grzało, wisząc na bezchmurnym i pogodnym niebie, należącym do wiosny. Wioska żyła swoim zwykłym rytmem, a między budynkami zagościły śmiechy i rozmowy. Wodziłam wzrokiem po starszych kobietach siedzących na ławkach oraz plotkujących o wszystkim i wszystkich, spojrzałam na bliźniaków kowala, którzy ze swej głupoty byli zapewnie znani w całym kraju. Niedaleko stawu siedziała grupka dziewcząt robiących pranie i próbująca odpędzić młynarczyka, który przyległ do nich jak mucha do miodu.

— Żyjesz? Czy może zaczarowały cię wróżki?

Prawie podskoczyłam, słysząc głos Coleen.

— O matko — mruknęłam. Coleen uśmiechnęła się.

Podeszła bliżej mnie i wzięła mnie pod ramię. Mimowolnie zarumieniłam się.

— Finn! — krzyknęła Coleen prosto do mojego ucha. Młodzież przy stawie jak na rozkaz spojrzała na Coleen, a chłopak przewrócił oczami — Ojciec cię szuka! Wracaj do młyna, albo tak ci złoi skórę, że przez tydzień nie usiedzisz!

— Naprawdę go uderzy? — zapytałam nieśmiało.

— Przecież znasz mojego ojca — prychnęła w odpowiedzi.

Zagryzłam wargę. Czasami widziałam czerwone pręgi na skórze innych wioskowych dzieciaków, ale nigdy nie mogłam sobie wyobrazić, by moja własna matka chwyciła za rózgę. Gdy bywałam u wuja, niekiedy widywałam kary za przewinienia u moich kuzynek. Wzdrygnęłam się, po czym spojrzałam na przyjaciółkę. Coleen jednak nie zdawała się być przejęta. Wystawiła bladą twarz do słońca, a ja szybko odwróciłam wzrok. Moje mysie włosy, w porównaniu do jej wspaniałych i czerwonych niczym ogień loków, były niczym robak i motyl.

Moje włosy nie były wcale takie okropne, nie licząc tego okropnego koloru. Jasne, mogły być nieco gęstsze i bardziej kręcone, ale ten odcień... Kiedyś znalazłam za domem zdechłą mysz. Jej futro było w tym samym kolorze co moje włosy.

Czasami czułam taką zazdrość wobec Coleen, że pragnęłam już jej więcej nie zobaczyć. Wtedy zdawałam sobie sprawę, że to by oznaczało, że już jej nigdy nie zobaczę i zazdrość momentalnie odchodziła. Lubiłam Coleen. Momentami pragnęłam złapać ją za dłoń lub poprawić niesforny kosmyk jej włosów, ale szybko się wtedy rumieniłam i nie umiałam wydobyć żadnego słowa. Nie rozumiałam, dlaczego nie czuję podobnego uczucia do chłopców. Nikomu nie wyjawiłam tych niechcianych myśli.

— Masz jarzębinę?

Głos Coleen wyrwał mnie z letargu. Otworzyłam szeroko oczy i spojrzałam na przyjaciółkę.

— Mam — odpowiedziałam po chwili.

— A chleb?

— Mam. I świeży, i stary.

— A coś dla przyjaciółki? — zapytała, uśmiechając się szeroko.

— Mam — przewróciłam oczami. Coleen szybko wybuchnęła śmiechem.

Coleen nie wierzyła w wróżki. Była chyba pod tym względem jedyną osobą w Merriedge, która na wszelkie wzmianki o magii uśmiechała się pod nosem. Niejednokrotnie widziałam, jak Coleen wyrzuca jarzębinę lub rzuca chleb kurom. Gdy byłyśmy młodsze, wiele razy namawiała mnie do pójścia nad strumyk, będącym granicą, której nie wolno było przekroczyć. Za nim czyhało niebezpieczeństwo, o którym tak często mówiono. Coleen była pierwsza do jego przekroczenia, a ja byłam pierwsza do ucieczki. Często miewała głupie pomysły, którym nie umiałam odmówić.

Wiecie, bo to nie było tak, że ja się tego lasu bałam. No dobra, trochę się bałam. Jednak kusił mnie każdy szum, każde drzewo, kwiat i grzyb tam rosnący. Kryło się w nim coś mrocznego i przyciągającego. Nie umiałam odpędzić się od tego uczucia, że jest tam coś pięknego, co tylko na mnie czeka. Chciałam być pierwszą, którą to odkryje, ale ja byłam nikim. Nie byłam ani księżniczką, ani czarodziejką, a to właśnie takim osobom przytrafiają się magiczne przygody, nie zwykłym dziewczynom ze wsi, które na dodatek nie umieją czytać i pisać. To one zostawały przeklęte przez złe wiedźmy i ratowane przez książęta. Nigdy nie lubiłam tej części z ratowaniem, ale za to pragnęłam poczuć ten zew przygody.

Merriedge wydawało się być dla mnie osobnym krajem. To w nim spędziłam całe moje życie i nigdy go nie opuściłam. Nie miałam zresztą jak i nie miałam po co.

Dom siostry Coleen, Siobhan, mieścił się niedaleko stawu, a więc niedaleko mojego domu. Byłam za to wdzięczna bogom, że nie musiałam iść na drugi koniec wioski. Czułam na sobie spojrzenia mieszkańców, słyszałam ich szepty i śmiechy. Poprawiłam włosy, wygładziłam materiał spódnicy, bojąć się, że to mój wygląd przyciąga ich uwagę. Nie lubiłam tego. Miałam wrażenie, że gdy tylko wychodzę z domu, staję się głównym tematem plotek. Wcale nie uważałam się za brzydką i wcale nie uważałam, że odstaję od innych dziewcząt ー starałam się być przykładną córką, pomagając w gospodarstwie i nie przyciągając żadnych kłopotów. Pragnęłam, by był to jedynie mój umysł, który płatał mi figle. Zabrakłoby mi palców, gdybym miała wskazać, kto byłby lepszym tematem do plotek.

Coleen musiała zauważyć moje zdenerwowanie, gdyż zaśmiała się. Mój wzrok szybko na nią poleciał.

— Co? — zapytałam. Gdy słońce igrało na jej twarzy, wydawała się być najpiękniejsza na świecie.

— Nic — Coleen wzruszyła ramionami, jednak po chwili znów się odezwała — Nie masz ochoty wyjść za mąż?

— Za mąż? — mimowolnie podniosłam glos. Zarumieniłam się, gdy zdałam sobie sprawę, że spadł na mnie wzrok kilku matron siedzących na ławce — Za kogo?

— Za księcia Cathala, oczywiście.

— Wątpię, czy ma teraz głowę do małżeństwa — mruknęłam — Chyba bardziej przejmuje się wojną z własną siostrą.

— Bogowie, nigdy bym się tego nie spodziewała. Kobieta na tronie! — zaśmiała się Coleen, a ja tylko zacisnęłam usta — Kto to widział, by kobieta rządziła? Aileas ma wszystko, o czym tylko mogła marzyć. Jedzenie, dach nad głową, suknie, klejnoty, jedwabie, uczty, bale...

— Zrozumiał...

—... przyjęcia, adoratorów — ciągnęła dalej rozmarzona Coleen — A jej się zachciało rządzić. Oh, bogowie, do czego do doszło.

— Może dobrze robi — powiedziałam cicho. Aileas była pierworodną córką króla, a Cathal natomiast był najmłodszy. Według prawa kobiety nie mogły dziedziczyć korony, lecz prawa nie były czymś stałym i zawsze mogło się je zmienić. Kraju, który utonie w morzu tradycji, tak łatwo nie da się uratować. Według mnie, Aileas robiła dobrze, ale ja nie jestem kimś, kogo powinno się słuchać. Chociaż w tej kwestii miałam zapewnie rację.

— Dobrze? Eileen, Aileas to kobieta! Kobiety nie powinny rządzić. Ich zadaniem jest opieka nad rodziną, nie nad narodem. Wiesz, ale potrzeba do tego rozwagi?

— Powinnaś zapytać o to matki z kilkorgiem dzieci.

Nie umiałam się powstrzymać od tej bezczelnej uwagi.

Coleen wydęła wargi, lecz nie odpowiedziała. Bez słowa mnie puściła i szybkim krokiem ruszyła do drzwi siostrzanego domu. Już od wejścia dało się słyszeć gaworzenie dziecka. Lubiłam Siobhan i ciągle pamiętałam, jak razem się bawiłyśmy, gdy byłyśmy młodsze. Była jedynie rok starsza ode mnie, więc w dzieciństwie spędziłyśmy razem sporo czasu. Na jej ślubie, który wypadł prawie dwa lata temu, byłam nawet druhną.

Nieśmiało człapiąć, weszłam do pokoju, gdzie Siobhan tkała na krośnie, a Coleen zajęta była swoją siostrzenicą. Postawiłam koszyk na stole i złączyłam dłonie, nie wiedząc, co z nimi zrobić. Spojrzała kątem oka na Coleen. Nigdy nie wiedziałam, jak postępować z dziećmi. Ja byłam jedynaczką, ale wszystkie moje przyjaciółki miały kilkoro rodzeństwa. Dziwnie się czułam, gdy rozmawiały o dzieciach. Siedziałam wtedy bez słowa, mając nadzieję, że jak najszybciej zmienią temat. Miałam niby kilka młodszych kuzynek, ale tak często ich nie spotykałam.

— Dobrze cię znowu widzieć, Eileen — uśmiechnęła się Siobhan, a ja kiwnęłam głową. Położyła dłoń na brzuchu, który mocno napinał materiał jej sukienki. Czas jej rozwiązania krył się nieco z porodem mojej ciotki.

— Przyniosłam kilka powideł. Od mamy — dodałam szybko. To było wiadome, kto je zrobił, ale nie chciałam zostawiać żadnych wątpliwości. Robiła najlepsze przetwory w całej wiosce i gdyby nie ona, część mieszkańców zapewnie zginęłaby z głodu. My też pewnie byśmy zginęły, nie mająć żadnych pieniędzy — I świeży chleb.

— Podziękuj jej — Siobhan uśmiechnęła się jeszcze promienniej.

Lubiłam spędzać czas u Siobhan, ale odkąd powiła dziecko, czułam się u niej jakoś dziwnie i niezręcznie. Nagle temat rozmów się zmienił, a zamiast o wiankach i ciastach rozmawiałyśmy o dzieciach i moim przyszłym mężu. Wiecie, to nie było tak, że ja nie chciałam mieć męża ー chciałam go mieć, naprawdę. Po prostu z tyłu głowy miałam tę myśl, że nie mogę być jedyną dziewczyną, której nie odpowiadałoby takie życie ー nie mogłam być jedyną, która nie chciała być służącą na każde wezwanie, co roku rodzącą dzieci i znoszącą kłótnie męża. Miałam wrażenie, że nie pasuję do tego świata i powinna należeć kompletnie gdzieś indziej.

Oczywiście, chciałam, by ktoś mnie pokochał. Chciałam mieć męża, z którym mogłabym swobodnie żartować i może nawet dzieci, gdybym się nauczyła, jak się z nimi obchodzić. Wiedziałam, że gdybym nie wyszła za mąż, zostałabym starą panną, tak jak ta dziwna zielarka, która mieszkała na końcu wioski. Patrzono na nią z litością, ale ona chyba nie przejmowała się innymi. Całe życie spędziła sama ze sobą, a ja nie chciałam skończyć tak jak ona. Nie chciałam skończyć tak, jak wiele znanych mi osób. Małżeństwo to obowiązek i najwyższy zaszczyt, jaki mógł spotkać kobietę, ale ja chciałam osiągnąć go na własnych warunkach. Chciałam być kochana i chciałam być szanowana. Nie przeszkadzałby mi mąż, o ile tylko traktowałby mnie jak równą sobie. Widziałam i słyszałam, jak udane są małżeństwa niektórych.

— To ja już pójdę — powiedziałam szybko. Siobhan podniosła wzrok, a Coleen odwróciła się w moja stronę. Wydawało mi się, że w oczach małej Yvonne zobaczyłam całe moje życie. Na myśl przyszła mi jeszcze jedna osoba ー moja matka, która każdego dnia wyglądała za mną i czekała na mój powrót.

— Dopiero co przyszłaś — odezwała się Siobhan wstając. Cofnęłam się, jakbym miała zarazić się jakąś chorobą.

— Mama będzie się o mnie martwić — zrobiłam kolejny krok do tyłu, kolejny i kolejny, aż w końcu pojawiłam się w korytarzu. Usłyszałam za sobą głos Siobhan, lecz zanim zdążyła mnie dopaść, wypadłam na drogę.

Zostawiłam u niej koszyk. Będę musiała kiedyś po niego wrócić, ale on nie ucieknie.

Szybko zatrzymałam się i rozejrzałam wokół. Nie wiedziałam, gdzie mogę pójść. Zagryzłam wargę i po chwili namysłu ruszyłam do domu. Było to jedyne miejsce, jakie przyszło mi na myśl i chyba jedyne, do jakiego mogłam się udać. Gdy usłyszałam głoś Coleen, puściłam się biegiem, nie bacząc na spojrzenia innych.

Spojrzałam na parobków, na dziewczęta przy stawie i bliźniaków kowala. Na matrony przy ścianach, których włosy były zakryte, a skóra pełna zmarszczek. Jedna z nich miała podbite oko. Przełknęłam ślinę, wpatrująć się w nią o chwilę za długo niż powinnam. Wiedziałam, że dramatyzuję, ale poczułam nagły przypływ paniki. Zaschło mi w ustach, nie mogłam wykonać żadnego ruchu. To, co czułam, było głupie. Dramatyzowałam.

Drżały mi dłonie. Wolnym krokiem ruszyłam w stronę domu, gdzie czekała na mnie matka.



nigdy nie myślałam, że to opublikuję, a jednak, witam w pierwszym rozdziale! nie jest to historia specjalnie długa, ani ambitna, ale musiałam o niej napisać. mam nadzieję, że wam się spodoba

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro