Rozdział 8

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Eileen


Miałam wrażenie, że klęczę tak przez całą wieczność. Nie potrafiłam się ruszyć.

Wpatrywałam się w jej oczy, tak nierealnie piękne. W jej twarz, tak ludzką, lecz jednocześnie tak baśniową. Jej falujące włosy, które przywodziły mi na myśl rzekę, usta wygięte w lekkim uśmiechy, przypominające te, które kiedyś pocałowałam. Czułam się tak, jakbym była pod jej zaklęciem. Muzyka całkowicie mnie zauroczyła i nie pozwalała racjonalnie myśleć. Wdarła mi się do głowy i nie chciała mnie opuścić.

— Chodź — odezwała się, a ja dopiero po chwili zrozumiałam, co mówi. Jej język był tak podobny do mojego.

Jej uśmiech stał się szerszy. Melodia stała się głośniejsza.

Przed oczami stanęła mi matka. Między muzykę wdarła się matczyna opowieść, by nigdy nie ufać wróżkom. Ich władczyni, królowa Medb, miała sprowadzać na ludzi sny, lecz za jej rozgniewanie groził kończącym się śmiercią tańcem. Jej podwładni z dworu Seelie, za drobne upominki, mieli odwdzięczać się własnymi darami. Nie odbiegali oni jednak daleko od swoich pobratymców z dworu Unseelie, którzy lubowali się w psikusach i kłopotach. Za znieważenie każdej wróżki groziła kara.

Klęcząc wiedziałam, że moja kara nadchodzi.

Uniosłam dłoń, jednak miałam wrażenie, że ktoś inny mną pokierował. Ktoś inny sprawił, że złapałam ją za rękę. Wstałam, a dobiegające zewsząd muzyka stawała się jeszcze głośniejsza, sprawiała, że nie mogłam usłyszeć własnych myśli. Czułam się jak we śnie.

— Chodź — powtórzyła.

Miałam ochotę za nią pójść, pójść gdzie tylko by chciała. Na krótką chwilę odzyskałam władzę nad własnym ciałem i spojrzałam za siebie, gdy poczułam, jak łapie mnie za podbródek. Spojrzałam w jej oczy. Jak mogłam nawet pomyśleć o ucieczcie?

Jej skrzydła były wielkie, przypominały skrzydła motyla. Zatrzepotały, a wówczas na jednej z gałęzi odezwał się ptak. Ja jednak nie mogłam oderwać wzroku od jej twarzy. Była tak piękna, tak boleśnie piękna, że miałam ochotę płakać. Zrobiła krok do tyłu, ciągnąc mnie za sobą. Nie mogłam się poruszyć.

— Chodź — powtórzyła po raz trzeci.

— Kim ty jes... — wyrwało się z moich ust.

— Nazywają mnie Findabair — rzekła głośno i wyraźnie, a ja pomyślałam Findabair, Findabair, Findabair. Nigdy nie słyszałam piękniejsze imienia, ani może nawet słowa — A ty jak się nazywasz?

Otworzyłam usta, gotowa do odpowiedzi, lecz żadne słowo nie mogło z nich wyjść. Nagle się zawahałam. Kłam, powiedziałam sobie w myślach. Kłam, kłam i kłam.

— Nazywają mnie Coleen.

To było pierwsze imię, jakie przyszło mi do głowy. Findabair, nie potężna Medb, królowa wróżek, uśmiechnęła się.

— Coleen — powtórzyła za mną, a imię to w jej usta wydawało się być takie słodkie. Zastanawiałam się, jakby brzmiało moje. Zapragnęłam jej to powiedzieć, lecz nie mogłam wydusić żadnego słowa.

Findabair cofnęła się o krok, a ja za nią ruszyłam. Uśmiech na jej twarzy z każdym kolejnym krokiem stawał się coraz większy, a zaczęłam w nim tonąć. Trawa stawała się coraz miększa, a kwiaty większe, wszystko kusiło mnie swoim zapachem i wyglądem. Szłam za Findabair, za Findabair o białych włosach, które kołysały się jak rzeka. Napłynęły do mnie nowe zapachy, muzyka i śmiechy, które nie pozwalały mi się smucić. Świat po drugiej stronie był inny.

Findabair śpiewała, a ja zapatrzyłam się w jej motyle skrzydła, w wielkie niczym dłoń kwiaty wplecione w jej włosy. Mimo nocy, wszystko było takie jasne. Między drzewami przemykały skrzydlate postacie, w kielichach kwiatów siedziały chochliki, a nad moją głową znajdowały się lampiony, które zdawały się być zamkniętymi gwiazdami. Ich światło biło mnie po oczach, ale ja chłonęłam każdy skrawek tej baśniowej krainy. Czułam, jak bardzo tu nie pasuję, w mojej zabrudzonej, podartej sukni i zniszczonych włosach. Doleciało do mnie burczenie brzucha, które przygniotło mnie do ziemi, daleko w jej głębiny. Moja głowa wariowała i nie wiedziałam, co istnieje, a co nie. Byłam jedynie pewna, że głód jest prawdziwy.

— Dam ci nową suknie — doleciał do mnie głos Findabair.

— Ja... nie, ja nie potrzebuję — powiedziałam, uważając na każde słowo, które mogło kosztować mnie życiem. Usłyszałam najpiękniejszy na świecie śmiech, piękniejszy od... od czego?

— Potrzebujesz jej tak, jak kwiaty pragną światła.

Nie umiałam się z nią kłócić. Nie mogłam. Głód sprawił, że ledwo stawiałam kroki. Wlokłam się za Findabair, nie mając bladego pojęcia, gdzie idę. Szlam z własnej woli, czy może mnie porwała? Nie wiedzialam, co jest prawdą, a co nie. Pragnęłam wrócić w objęcia matki.

Nie wiedziałam, czego pragnę. Pierwszy raz w swoim życiu byłam wolna, lecz w jej bezmiarze czułam się obco.

Wzbraniałam się przed dostaniem sukni. Niemal szeptałam, aż w końcu Findabair się uśmiechnęła. Jej uśmiech przywodził mi kogoś na myśl. Puściła mnie i cofnęła się o krok, przypatrując się każdemu kawałkowi mojego ciala. Sama się cofnęłam, poczułam się nieswojo. Moje oczy, cały czas szeroko otwarte, zaczynały mi ciążyć. Pragnęłam położyć się i zasnąć na posłaniu z mchu. Spojrzałam na Findabair, skupiłam się na jej twarzy, nie chcąc stracić kontaktu z prawdziwym światem. Szybko jednak zdałam sobie sprawę, że ja w nim już nie byłam. Nie byłam w świecie, który znałam i który był mi tak bliski. Byłam w Elfhame, w obcym, dziwnym i magicznym Elfhame, znanym mi dotąd jedynie z opowieści matki. Byłam w baśniowej Krainie Wróżek, gdzie z każdej strony dobiegała muzyka i śmiech, wieczna radość i szczęście. Gdzie była wolność i swoboda.

Byłam na obcej ziemi, w obcym świecie, z którego nie było już ratunku. Czas był bezlitosny. Nie mogłam spędzić tu więcej niż godziny, byłam tego wręcz pewna, tak samo jak tego, że w moim świecie mogło upłynąć już kilka lat. Moja matka mogła już nie żyć, a Coleen mogła odejść w połogu. Jednak gdy Findabair, piękna Findabair podała mi dłoń, czułam się tak, jakby ten świat należał do mnie, jakby tylko czekał, aż go odkryję i uczynię własnym. Nie byłam ani księżniczką, ani czarodziejką, lecz zwykłą, wiejską dziewczyną, która na własność mogla posiąść Krainę Wróżek.

— Kim jesteś? — zapytałam, wpatrując się w jej oczy, które wyglądały jak dwie wielkie gwiazdy.

— Nazywają mnie Findabair — odrzekła po chwili, unosząc lekko podbródek. Jej usta wygięły się w uśmiechu — Wiedz, że w krainie tej nie ma nic za darmo. Zdradzę ci sekret za sekret.

Chciałam jej powiedzieć, ze nie mam żadnych sekretów, poza tym jednym, którego nie zdradziłabym nawet na torturach. Walczyły we mnie dwa żywioły. Jeden pragnął wrócić do ludzkiego świata, gdzie była moja matka, który znałam i który był bezpieczny. Zawierał on resztki mojego rozsądku. Drugi pragnął nigdy stąd nie odchodzić.

— Wiesz już, jak mnie zwą. Wiem już, jak cię zwą — powiedziała Findabair — Wyjaw mi imię swej matki, a ja wyjawię ci imię mej.

Kłam, szepnęło coś w mojej głowie. Kłam, kłam na potęgę. Wróżki nie potrafiły kłamać, nie wiedziały nawet, kiedy ktoś to robił. Chyba pierwszy raz w moim życiu los się do mnie uśmiechnął. Danie wróżce swojego imię, to jak danie jej klucza do wnętrza swojego ciała. Findabair jednak miala w sobie coś, co sprawiało, ze miałam ochotę się przed otworzyć. Jak przed kimś, kogo znałam, kochałam i zostawiłam.

— Fiana — odpowiedziałam. Chyba tak nazywała się zielarka. Myśl o niej sprawiła, że więź łącząca mnie ze ludzki światem stała się nieco większa.

— Mą matkę zwą Medb, królową tej krainy — Findabair uśmiechnęła się szerzej, a ja mimowolnie cofnęłam się o krok. Moje usta, choć otwarte ze strachu, nie wydały żadnego dźwięku — Widzę twój lęk, śmiertelniczko.

Podeszła bliżej mnie. Miałam ochotę stąd uciec, tak, jak uciekłam przed własnym ślubem. Ucieczka to było wszystko, co znałam. Jednak nie mogłam zmusić się nawet do mrugnięcia. Wpatrywałam się w Findabair tak, jakby zależało od tego moje życie. Nie umiałam odwrócić od niej wzroku.

— Widzę twój lęk. Strach śmiertelnika czuć z daleka — powiedziała znacznie ciszej — Jest tu wiele istot, które tylko na to czekają. Kryj go głęboko i nie pozwól nikomu go zobaczyć.

Kiwnęłam głową. Na nic innego nie mogłam liczyć.

— Kim jesteś? — zapytała Findabair, a w jej głosie kryło się coś groźnego. Kryło się za nią młode słońce, przez które musiałam zmruzyc oczy. Zwlekałam z odpowiedzią, bojąc się, że to będzie ostatnia rzecz, jaką powiem.

— Jestem nikim.

— Ja jestem córką Medb, królowej Elfhame. Zwą mnie Findabair, władczynią dworu Unseelie. Chodź.

Wyciągnęła do mnie dłoń, a ja za nią poszłam. Koniec końców, nie miałam wyboru.

Zrozumiałam to, kiedy było już za późno. Z jednej klatki przeszłam w drugą, a choć zrobiona była ze złota, jej kraty nie pozwoliły mi wyjść. Drzwiczki się zamknęły i było już za późno, bym mogla się wydostać.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro