XIII. Zmrok

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Audrey siedziała na swoim łóżku, kiwając się na boki. Mebel skrzypiał i zawodził, jakby błagając by zaprzestała tej nadmiernej aktywności fizycznej. Jednak dziewczyna nie mogła nic poradzić na reakcję swojego ciała. Była przerażona. Razem z Willem mieli przechlapane jak nigdy. Znajdowali się na miejscu zbrodni. 

Ta noc była bezsenna. Couldson próbowała przypomnieć sobie wszystkie momenty, w których czegoś dotykała. Sęk w tym, że już od wejścia pozwoliła sobie na pełną eksplorację mieszkania Loreline, myśląc, że to staruszka jest zamieszana w zbrodnie. Każda klamka, nawet głupia lodówka, którą musiała otworzyć, przemawiały za jej obecnością w domu. Nie do końca rozumiała na jakiej zasadzie działało alibi, ale czuła, że leżenie cały dzień pod kołdrą, nie było najmocniejszym. 

— Audrey? — Drzwi uchyliły się, ukazując Dario.

Chłopak był blady, a na jego twarzy malowało się przejęcie. Najwidoczniej porzucił swoją słynną maskę obojętności, gdy pojął w jakich tarapatach znalazła się jego znajoma. Audrey uniosła wzrok, nie mając nawet siły na przywitanie. Obserwowała w milczeniu jak Ganavan bezszelestnie przechodzi przez pokój i siada obok niej. 

— Jak się czujesz?

Couldson przestała się bujać, przekręcając głowę w prawo. Zmierzyła go chłodnym spojrzeniem, bo dla niej, jego pytanie nie miało sensu. 

— Źle. 

— Zostawiliście coś po sobie? Jakieś ślady? 

Audrey oblizała wargi, bo nagle stały się niezwykle suche. Przełknęła ślinę, ukrywając twarz w dłoniach. 

— Tak. Masę śladów! Wszystkiego dotykaliśmy, wszędzie weszliśmy. Tylko głupiec by przeoczył naszą obecność, a podejrzewam, że szeryf nim nie jest. 

Dario westchnął bezsilnie. Położył ręce na udach, pocierając nerwowo dżins. Według Couldson, chłopak nie miał żadnego powodu do stresu; w końcu siedział sobie bezpiecznie w swoim ogromnym domu, naśmiewając się z głupkowatych dzieci, którym zachciało się bawić w detektywów. 

— Wiem co chcesz powiedzieć. — Uniosła palec ostrzegawczo. — Ale nie musisz. 

— Że co? Że miałem rację?

Audrey nabrała powietrza, ale powstrzymała się przed zaczęciem sprzeczki. Przymknęła oczy i zacisnęła usta w cienką linię. 

— Tak, że miałeś rację. 

Nastąpiła cisza, która tylko potęgowała napiętą atmosferę. Dla Audrey było to jak czekanie na wyrok. Kątem oka wyglądnęła przez okno, gotowa wypatrzeć policyjny radiowóz. Jak na razie, ulica zionęła pustką. Okryta poranną rosą, skąpana w słabym świetle słońca, prawdopodobnie kryła prawdziwego zabójcę. 

— Widziałam Denise — załkała Audrey, w końcu się przełamując.

Chociaż dawno uznała, że temat zjawy powinna zachować dla siebie, potrzebowała komuś się zwierzyć. Nawet jeśli tą osobą był Dario, chętny i skory do oddania jej psychiatrom. Przyznawanie się do widywania martwej dziewczyny, zwłaszcza w panujących warunkach, było strzałem w stopę. Jawne potwierdzenie, że straciło się głowę. 

— Audrey...

— Wiem, jak to brzmi, dobrze?! — przerwała agresywnie, walcząc z nadchodzącą histerią. — Ale ją widziałam. Z salonu Willa. Była w sypialni Loreline, zanim tam weszliśmy.

Dario, popatrzył w sufit, jakby nabierając siły na tę rozmowę. Rozumiał w jakim stanie znajdowała się Audrey i nie chciał sprawiać, żeby czuła się jeszcze gorzej, ale Denise nie miała prawa istnienia. 

— Posłuchaj — powiedział w końcu, kładąc dłoń na jej kolanie. — Dużo się dzieje. Wiele przeszłaś. To, co aktualnie dzieje się w Millhaven nie jest normalne. Tego jest po prostu za dużo. Za dużo dla ciebie, dla Willa, dla Angie, dla mnie. 

Przekonywanie Dario do swoich racji, byłoby walką z wiatrakami, toteż Audrey odpuściła. Skoro nie wykazywał nawet cienia wiary dla ducha Denise, lepiej było się wycofać. Porzucić temat i nie poruszać go nigdy więcej. 

— Tak, pewnie masz rację — szepnęła, zatapiając spojrzenie w swoich udach. 

Choć jej wnętrza płonęły ze strachu, a ręce drżały, poddała się. Skoro Dario nie mógł pomóc jej w rozwiązaniu problemu, powinna skupić się na czymś ważniejszym. 

— Jak zginęła? 

Dario zamrugał kilkakrotnie, zabierając dłoń z jej kolana. Ta nagła zmiana tematu zadziałała na niego jak kubeł lodowatej wody.

— Nie wiem dokładnie. Jej ciało znaleziono w parku — oznajmił przyciszonym głosem. Za chwilę westchnął, spoglądając dziewczynie prosto w oczy. — Wiesz co mnie najbardziej przeraża? 

Audrey pokręciła głową, marszcząc czoło. 

— Że ten świr, kimkolwiek jest, nie próbował jej nawet ukryć. To tak jakby chciał, żebyśmy zobaczyli jego dzieło.

Dziewczynę przeszedł niemiły dreszcz. Wzmógł się on trzykrotnie, kiedy pomyślała, że przecież wczoraj była w parku. Aż zbladła na myśl o wszystkich poszlakach, które tam zostawiła. Według niej, nie mogło być gorzej. 

— Jak Will? Wszystko z nim w porządku? — zapytał niespodziewanie Dario.

Audrey była zaskoczona. Nie tyle, że Ganavan dbał o coś więcej niż czubek własnego nosa - po prostu chłopak się z tym w ogóle nie krył. Miło było słyszeć, że syn burmistrza tak otwarcie troszczy się o innych ludzi. Chociaż sprawa mordercy z Millhaven figurowała jako jedna, wielka porażka, miała swoje plusy. Mianowicie, Dario stał się ludzki.

— Był wstrząśnięty — odpowiedziała zgodnie z prawdą, przypominając sobie wyraz twarzy Fielda, kiedy wydostali się z posesji Loreline. Może i Will był twardszy niż Audrey, ale jego oczy, w tamtym momencie, zaćmiło czyste przerażenie. — Rozstaliśmy się za zakrętem, chciał wrócić do domu przed ojcem. 

— A Angie?

— Nie było jej z nami. 

Na twarzy Dario zagościła ulga, chociaż bardzo ciężko było ją wyłapać. Przymknął oczy i cicho westchnął.

— Będzie dobrze — obiecał. 

Audrey uśmiechnęła się smutno, kładąc głowę na jego ramieniu. Siedzieli w ciszy przez niecały kwadrans, rozmyślając nad mroczną siłą, która oplotła miasto w swoje sidła i nie chciała puścić. To coś, co spadło na nich z dnia na dzień, syciło się ich przerażeniem. 

— Myślisz, że to swego rodzaju klątwa? 

— Tak, przekleństwo Millhaven. 

W pokoju zrobiło się ciemniej niż wcześniej, a Audrey przeszły ciarki. Od dłuższego czasu znajdowała się na krawędzi, jednak tego wieczoru naprawdę się bała, że wpadnie w przepaść. A to byłby jej rychły koniec, bo od takiego szaleństwa nie ma ucieczki. 

xxx

Posterunek stróża prawa, był ostatnim miejscem, w którym Couldson powinna dzisiaj się znajdować. Zamiast uciekać od światła podejrzeń i skryć się w ciemnym kącie, wkraczała uparcie na grząskie tereny. Jednak musiała znać wszystkie szczegóły dotyczące sprawy Loreline. 

Budynek stał ciągle w tym samym miejscu, lecz wydawał się o wiele mniejszy niż za pierwszym razem. Być może w obliczu tak wielkiego problemu, mały, wiejski posteruneczek stracił na swojej wartości, a niewyjaśnione morderstwa stłamsiły jego autorytet. Antykwariat, który znajdował się obok, trwał w ciemności i nie wyglądało na to, żeby ostatnio ktokolwiek tam urzędował. Audrey podeszła pod witrynę, spoglądając na zakurzone książki i antyczny zegar, wskazujący godzinę piątą trzydzieści. 

Couldson uniosła głowę, patrząc w zachmurzone niebo. Nadchodził nieprzyjemny i chłodny wieczór. Ulicę powoli zalewała szara mgła, która złakniona, łykała wszystko na swojej drodze. Nim Audrey wkroczyła na posesję, gdzie urzędował szeryf, rzuciła zaniepokojone spojrzenie dróżce, która prowadziła do parku. Serce Millhaven, gdzie jeszcze niedawno znaleziono pozostałości po starej Loreline, skąpane było w mroku i emanowało wrogą atmosferą. Dziewczynę przeszedł dreszcz, gdy pomyślała co kryje się za mętną kurtyną wieczornego obłoku.  Choć park trwał w ciszy i zagadkowym spokoju, poczuła, że to właśnie tam żyje meritum całej sprawy. Kwintesencja przekleństwa tego miasta. 

Mgła robiła się coraz gęstsza, a Audrey ciągle wlepiała wzrok w dróżkę. Wiatr szargał jej włosy i kurtkę, ale ona nie mogła ruszyć się z miejsca. Serce Millhaven ją wołało, choć był to głos słyszalny jedynie w jej głowie. Kuszący na tyle, że przez chwilę chciała mu się oddać; beztrosko wkroczyć na zdradziecką dróżkę, pozostawiając komisariat i bieżące problemy za plecami. 

— Audrey? 

Dziewczyna zamrugała zdezorientowana, a czar prysł. Dróżka znowu stała się dróżką, prowadzącą do mrocznego parku, a głos, który jeszcze chwilę temu wabił ją w mgłę, zamilknął. Odwróciła się w stronę osoby, która przerwała jej trans. 

— Szeryf Currant? — zapytała zdziwiona, ale potem popatrzyła na komisariat stojący tuż za nim i otwarte drzwi. Najwidoczniej dojrzał ją przez okno z gabinetu. — Ach, szeryf Currant —poprawiła. 

Caine patrzył na nią z ciekawością. W obecnej sytuacji, gdzie miasto ogarnęła panika, a ludzie pozamykali się w domach, obecność nastolatki na pustej drodze była zastanawiająca. Na tyle, że wywabiła go na zewnątrz, choć najchętniej zaryglowałby wszystkie drzwi i nie opuszczał gabinetu do świtu.

— Przyszłam się z panem zobaczyć — wyjaśniła. 

Currant uniósł brew, jakby nie do końca jej wierząc. Mimo wszystko, wskazał dłonią schody na taras i zaprosił do środka. Audrey posłusznie podążyła za mężczyzną, rzucając przez ramię spojrzenie na park. Gdy przekraczała próg komisariatu, mogłaby przysiąc, że Denise Blanc stoi w mgle i ich obserwuje. 

Biurko na recepcji było puste, a światła w poczekalni przygaszone. Caine prowadził ją prosto do gabinetu, a ona zaczęła się stresować. Choć szeryf był młody, wydawał się oddany sprawie i wyjątkowo bystry. Oznaczało to, że bez problemu mógł rozczytać zagubioną Audrey i dostrzec pierwsze objawy szaleństwa, które już naznaczyły jej umysł. 

— Jest straszny ziąb na zewnątrz — zaczął Caine, pocierając ramiona. Potem popatrzył na zmieszaną nastolatkę, która niepewnie przestępowała z nogi na nogę i uprzejmie zapytał. — Chcesz herbaty, albo czegoś innego do picia? 

Audrey przystała na herbatę, zajmując fotel naprzeciwko biurka. W czasie gdy Caine nastawiał elektryczny czajnik, dziewczyna przewertowała wzrokiem wszystkie dokumenty, które znajdowały się na blacie. Choć robiła to pobieżnie, a większość z nich odwrócona była w drugą stronę, dojrzała białą kartę ze zdjęciem Dymitra. Nie chciała już na początku wykreować się na osobę ciekawską, ale - upewniając się, że Caine nie patrzy - nachyliła się troszkę bardziej nad biurko. Fotografię zdecydowanie wykonano, kiedy Dymitr bardziej przypominał człowieka, a nie dzikie zwierzę. Bez tłustych kudłów i brody pustelnika, wyglądał w miarę normalnie. Może byłaby zdolna rozczytać treść dokumentu, jednak Caine usiadł na swoim miejscu i jednym ruchem złożył wszystkie papiery na boku. 

— To ty jesteś przyjaciółką Willa Fielda, prawda? — zagadnął, kładąc ręce na blacie. — Widziałem cię, gdy przyszłaś tutaj z Angie Dumbrowsky, kiedy...

— ...jego mama zaginęła — dokończyła, po czym uśmiechnęła się smutno. — Tak to ja. 

Gdy Audrey po raz pierwszy zobaczyła Caine'a, stojącego w progu jej klasy, myślała tylko o tym, że jest ekstremalnie przystojny. Tak bardzo, że nie przystawało mu być przyszłym szeryfem w zakichanej, kanadyjskiej mieścinie. Teraz jednak, wyglądał niebezpiecznie i poważnie, a te kilka trudnych miesięcy odcisnęły piętno na jego młodej twarzy. Stąd też, dziewczyna zamiast motylków w brzuchu, czuła nerwowe napięcie. 

— Co więc sprowadza cię po raz drugi? 

Audrey przygryzła wargę, a od nieprzygotowanej odpowiedzi, uratował ją dźwięk czajnika. Caine wstał, by zalać herbatę, a ona otrzymała kilka dodatkowych sekund namysłu. 

— Niepokoi mnie to, co dzieje się w Millhaven — odparła, odbierając od szeryfa gorący kubek. — Nie mogę spać po nocach — dodała niewinnie. — Pomyślałam, że wie Pan coś na temat zabójcy i... i mnie trochę uspokoi. 

Następnie westchnęła teatralnie i spróbowała wziąć łyka herbaty. Ciecz tylko poparzyła jej wargi, karząc za tak słabe zdolności aktorskie. Jej rzekoma motywacja wypadała dosyć blado i nie napędzała jej nawet słodkość, którą usilnie próbowała tknąć w każde wypowiedziane zdanie. 

— Audrey, nie mogę zbyt wiele powiedzieć na ten temat. Przykro mi. 

— Ale jesteście blisko złapania zabójcy? 

Caine westchnął, przymykając oczy. 

— Stoimy w miejscu — powiedział, a Audrey momentalnie wróciły siły witalne. Być może nikt nie zauważył, że po domu ofiary hasało sobie swawolnie dwoje nastolatków, mieszkających po sąsiedzku. — Wiem, że nie jest to rzecz, którą chciałaś usłyszeć. 

— Podejrzewacie kogoś? — drążyła.

Currant zmierzył ją uważnym spojrzeniem. Nie wiedział czy te wszystkie pytania wynikały z wścibskiej natury dziewczyny, czy były mobilizowane czymś innym. 

— Czy jest coś, co chciałabyś mi powiedzieć? — padło.

Gdyby nie fakt, że Audrey miała słabe doświadczenia ze zwierzania się ludziom, a i historia ducha Denise wydawała się trudna do uwierzenia, być może próbowałaby odpowiedzieć na to pytanie szczerze. Potraktowałaby to jako szansę przekazania tego czego się dowiedziała, komuś odpowiedzialnemu, o władzy przekraczającej jej okrojone możliwości. Niestety, realia były brutalne i żaden z dorosłych nie dałby wiary chociażby jednemu z jej słów. Caine nie wydawał się inny. 

— Nie, nic. 

— Nie od dzisiaj interesujesz się tą sprawą, prawda?

Audrey przygryzła wargę, rozważając czy łyk herbaty dałby jej wystarczająco czasu na wymyślenie mądrego uzasadnienia. Naciskająca postawa szeryfa zmusiła ją natomiast, do ekspresowej reakcji. 

— Tak. To znaczy, nie. To znaczy, od zaginięcia mamy Willa. 

— Wcześniej nie wnikałaś w historię Millhaven? 

Ton, jakiego używał Caine, wskazywał, że szeryf coś wiedział. To coś, zmieniało jego głos na bardzo pewny siebie. Pytanie, które zadał, było tylko uprzejmością w stronę Audrey. Nie doszukiwał się odpowiedzi, bo już ją znał. 

— Gdzieś może natknęłam się na jakąś wzmiankę o przedawnionych morderstwach, to tyle —mruknęła, zaplatając ramiona na piersi. 

— W archiwum... może? — dopytał, uśmiechając się podejrzanie.

Audrey zacisnęła wargi, czując się odkryta. Była pewna, że włamanie do ratusza przeszło niezauważone i odeszło w zapomniane. 

— Dario się wygadał, mam rację? — prychnęła, porzucając maskę słodkiej dziewczynki, która przyszła do stróża prawa, bo nie mogła spać po nocach. Sięgnęła po herbatę, biorąc długi łyk. — Wiedziałam, że nie można mu ufać. 

Caine pokręcił głową. 

— Nie, to nie Dario — rzekł, a Audrey zmarszczyła brwi. — Jeśli planujesz taką rzecz jak włamanie, musisz uważać, w jakich miejscach o nim rozmawiasz. Plan byłby świetny, ale nie poszło wam z dyskrecją.

Audrey wróciła pamięcią do dnia, w którym zapowiedziała podróż do miejscowego ratusza. Wtedy też poznała Dario i jego matkę. Zaraz uświadomiła sobie, że miało to miejsce na werandzie komisariatu, w południe, gdy dowiedzieli się, że mama Willa zniknęła. Mentalnie uderzyła się dłonią w czoło. Czyżby nie zauważyli jakiegoś niedomkniętego okna? Audrey próbowała sobie przypomnieć krok po kroku scenerię tamtego dnia, ale bez powodzenia. Nie wiedziała też, co też szeryf usłyszał. Bała się, że napomniała coś o Denise i jej pamiętniku. 

— Potem wycieczka do Detroit — kontynuował Caine, a Audrey zrobiło się duszno. 

— Skąd pan wie? 

— Otrzymałem bardzo dziwny telefon od Marcusa Blanc. Był mocno zmartwiony, że czwórka dzieciaków pałęta się gdzieś po stanach, setki kilometrów od Millhaven — wyjaśnił spokojnie, wolno odkrywając swoje karty. Jeśli w którymkolwiek momencie ta rozmowa przypominała wyścig, to Caine właśnie wyszedł na prowadzenie. — Sprawdziłem to. Rzeczywiście, Angie, Will oraz ty, Audrey, nie byliście na lekcjach w piątek. 

Audrey zatkało, ale Caine szedł coraz dalej.

— Przypadkiem jest więc, że niepokoiliście ojca ostatniej ofiary Siergiejów? 

— Denise wcale nie była ofiarą Siergiejów! — oburzyła się, odkładając kubek z hukiem. — Zaginęła! 

Caine uśmiechnął się zwycięsko, a Audrey właśnie pojęła jaką gafę popełniła. Szeryf ją sprawdzał i robił to bezbłędnie. Przymknęła oczy, jakby właśnie nadepnęła na gumową piłeczkę, próbując niepostrzeżenie przejść obok śpiącego wilczura.

— Audrey, ile jeszcze wiesz? 

Dziewczyna zmierzyła go chłodnym spojrzeniem, traktując jego postawę jako wypowiedzenie wojny. Nie miała zbyt wiele do stracenia, skoro szeryf i tak większość opowieści już znał. Brakowało mu tylko jej prawdziwej motywacji i tej części historii, w której prześladuje ją duch Denise. 

— Niewiele. Wystarczająco jednak, by stwierdzić, że dwadzieścia sześć lat temu złapano niewinnych ludzi, a morderca prawdopodobnie wrócił i powtarza swoje dzieło.

— Brałaś pod uwagę, że w mieście mógł zjawić się jakiś fanatyk, który próbuje tylko odtworzyć to, co działo się w osiemdziesiątym dziewiątym?

Audrey pokręciła głową. Była tak zajęta łapaniem starego zabójcy, że kompletnie nie zostawiła miejsca dla nowego. 

— A wiesz również o tym, że mamy w Millhaven osobę, która jest niestabilna emocjonalnie i posiada mocny motyw? 

— Czyli jednak kogoś podejrzewasz! — zauważyła trafnie.

— Nie — zaprzeczył szybko — Powiedziałem tylko, że żyje wśród nas taka osoba.  

— Ta sama rzecz. 

Nastąpiła cisza, a Audrey wyglądnęła przez okno. Na zewnątrz wydawało się wręcz czarno i nadzwyczajnie odpychająco. W dodatku cisza na ulicach była tak przytłaczająca, że od razu odechciewało się gdziekolwiek wychodzić. Dziewczyna pożałowała, że w ogóle opuściła swoje łóżko i zapuściła się w tereny miasta. W labirynt, gdzie grasuje psychopata.

— Jeśli jest tak jak Pan mówi — stwierdziła nagle, przenosząc wzrok z ciemności na szeryfa. — To powinniśmy objąć specjalną ochroną osoby, które są następne w kolejce. Na przykład, panią O'Reilly i jej syna — wymieniła, odtwarzając w głowie listę ofiar — oraz moją rodzinę. 

— Audrey, rodziny Blanc nikt nie wymordował — wtrącił przytomnie Caine.

— To, że nie znaleźliście Denise i jej siostry, nie oznacza, że zabójca nie maczał w tym palców! 

Szeryf westchnął, przecierając zmęczoną twarz. Najwidoczniej wizyta Audrey należała do tych męczących i mężczyzna pragnął jak najszybciej się jej stąd pozbyć. 

— Pomyślę nad tym, w porządku? — zaproponował.

Audrey odchyliła się na krześle, przymykając oczy. I w nią uderzyło wyczerpanie, przekreślając dalsze męczenie szeryfa. W zasadzie, jej obecność na komisariacie zaczęła figurować jako rzecz niepotrzebna, a wręcz zbędna. 

— Mam nadzieję, że moja prośba zostanie pozytywnie rozpatrzona — powiedziała, wstając z krzesła. Odrzuciła włosy do tyłu, mierząc szeryfa zdystansowanym spojrzeniem. — Inaczej już niedługo przypomni sobie Pan ten wieczór i będzie żałował, że tyle zwlekał.

Następnie odwróciła się energicznie i wyszła z gabinetu, nie zamykając za sobą drzwi. Nim całkowicie wyparowała z komisariatu, doszedł do niej stłumiony głos Caine'a.

— Czy to napewno dobry pomysł, żebyś włóczyła się sama o tej godzinie? 

Audrey przystanęła w progu, zatapiając wzrok w wieczornej mgle. Szary obłok znajdował się w ciągłym ruchu, unosząc się i opadając. Okrył nawet drewnianą werandę, składając wilgotne pocałunki na nosie dziewczyny. 

— Złego diabli nie biorą! — odkrzyknęła dziarsko, po chwili schodząc na trawę. 

Przeszła przez podwórko, czując na sobie wzrok szeryfa. Mężczyzna wyglądał przez okno gabinetu, oceniając wieczorne wojaże Audrey jako rzecz wybitnie idiotyczną. Spacery po Millhaven były jak wystawianie się zabójcy na talerzu i czekanie na atak. Było jednak coś, co napędzało swawolę Audrey i Colin bardzo dobrze wiedział, co. Mianowicie, to nie Couldson była kolejna na liście.

Choć ulica tonęła w ciszy, coś próbowało przedostać się przez osłonę nocy. Poskromione dudnienie, przypominające wolne bicie serca. Odgłos pożerał okolicę wraz z mgłą, odbijając się od budynków i sięgając coraz głębiej i głębiej. 

A był nim zegar w antykwariacie, który właśnie wybił jedenastą. 



Uprzejmie proszę o niewykonywanie żadnych kar śmierci na mojej osobie. Zawsze doprowadzam opowiadania do końca, a Millhaven nie będzie wyjątkiem!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro