IX. Nów

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Cała czwórka obserwowała jak pomarańczowa poświata, zalewa brukowany rynek w Detroit. Siedzieli na obrzeżu nowoczesnej fontanny, a każdy z nich, w swojej głowie rozpracowywał pozyskane informacje. Angie nałożyła czapeczkę na czoło tak mocno, że prawie nie było widać jej oczu. Spokojnie smakowała loda, którego kupił jej Will. Z hojności chłopaka nie skorzystała jednak ani Audrey, ani Dario. Oboje mało mówili od momentu wyjścia z gabinetu, sporadycznie rzucając komentarz na temat architektury miasta. Field również milczał, pozostając całkowicie obojętny na otaczające go zabudowania.

Angie próbowała go rozweselić – bo chłopak był naprawdę przygnębiony – jednak nawet jej urok odniósł porażkę. Szybko spostrzegła swoje niepowiedzenie, dlatego od dłuższego czasu, większą uwagę skupiała na topniejącym lodzie.

Jednym słowem, każdy z nich, na swój sposób, wyglądał jak kupka nieszczęścia.

—Co dalej? — zapytała Dumbrowsky, podgryzając niewinnie wafelka.

— Dobre pytanie — mruknęła Audrey.

Blondynka westchnęła, wystawiając twarz na ostatnie promienie słońca. Za godzinę już ich nie będzie. Fontanna pluskała i pluskała, pozostawiając mokre kropki na jej koszulce. Zupełnie jej to nie przeszkadzało.

— Widziałem motel po drodze — poinformował Dario, kończąc oględziny ogromnego wieżowca, który stał niecałe dwieście metrów od nich. — Jeśli nie macie nic przeciwko, proponuję się tam zatrzymać. Nie przepadam za jazdą w nocy, zwłaszcza, że mój kręgosłup aktualnie wysiada. Nie wiem czy mam siłę tyle prowadzić.

—Nie ma sensu wracać do Millhaven — przyznała Audrey, podwijając nogi pod brodę. Obróciła głowę w stronę Ganavana, wydymając wargi. — Suzie padnie na zawał, gdy w środku nocy stanę pod domem.

— Tatuś myśli, że jestem na wycieczce dwudniowej — dodała Angie.

— W takim razie, decyzja została podjęta —podsumował Dario, zeskakując z kamiennego okręgu.

Will pokiwał głową, najwyraźniej wyrażając niemą aprobatę dla pomysłu blondyna. W czasie kiedy inni gramolili się na brukowaną ścieżkę, Audrey poczęła przypominać sobie drogę i mijane noclegi, starając się odgadnąć, o który chodzi Dario.

  Angie podeszła do żelaznego kosza, wrzucając do jego wnętrza papierową serwetkę. Subtelnie oblizała palce, pozbywając się okruchów. 

—Czytałam kiedyś książkę, w której mordowano ludzi w motelach.  

Audrey zaśmiała się pod nosem, zatykając usta wierzchem dłoni. Dario spiorunował Dumbrowsky wzrokiem, rzucając komentarz o jej „wyczuciu". Natomiast Will przystanął zaskoczony bezpośredniością przyjaciółki.

— Dobrze wiedzieć, Angie.

Brunetka wzruszyła ramionami, dołączając do ich grupy. Samochód Dario stał na pobliskim parkingu, więc nie mieli wielkiego dystansu do pokonania. Dlatego już za minutę, pakowali się do waniliowego wnętrza, które – ku rozpaczy Audrey – ani na chwilę nie wywietrzało. W rezultacie znowu musiała walczyć z przytłaczającym zapachem, który tylko potęgował mdłości.

Wkrótce peugeot wytoczył się na ruchliwą ulicę, zaraz skręcając w autostradę. Otoczył ich sznur aut, które również podążały na wschód.

—Dario, ten twój motel— zaczęła Audrey, wyciągając mapę ze schowka. Zrobiła to tylko dlatego, że padł jej telefon, przez co kontakt z Google Maps stał się niemożliwy — znajduje się przed, czy już za granicą?

— Dosłownie dziesięć minut od Ambassador Bridge.

— Czyli?

— Czyli przed.

Blondynka zmarszczyła nos, wkładając jego czubek w papier. Wodziła wzrokiem po niebieskich liniach, które symbolizowały zbiorniki wodne. Jednak za żadne skarby nie odnalazła wspomnianego mostu, ponownie zostając pokonana przez geografię. Cmoknęła niezadowolona, składając mapę na równe części.

— I co wyczytałaś ciekawego?

— Że Detroit jest w Stanach.

Dario kiwnął z uznaniem głową, a Audrey uśmiechnęła się delikatnie. Dostrzegłszy nieczujność kierowcy, który skupił całą uwagę na pasach autostrady, uruchomiła radio, trafiając prosto na nowy singiel Katy Perry. Miała nadzieję, że ruchliwa piosenka amerykanki, trochę rozbudzi towarzystwo i wyrwie ich z marazmu. 

—O nie, nie, nie — rzekł twardo Ganavan, przerzucając wzrok z ulicy na pokrętło — to gorsze niż One Direction. Wyłącz to, kobieto.

— Nie.

— Wyłącz.

— Nie.

— Uważaj, bo spowoduję wypadek i twoja matka dowie się, że Minnie nie istnieje.

— Minnie istnieje — zaprotestowała Audrey, jednocześnie spełniając prośbę chłopaka.

Nie mogła ryzykować zdrowia pasażerów, zwłaszcza, że Angie wzięła groźbę kierowcy na poważnie i zbladła. Jedynie Will wlepiał pusty wzrok w szybę, niczego nie komentując.

Resztę półgodzinnej podróży spędzili przy dźwiękach gitary basowej, należącej do zespołu, o którym Couldson nigdy nie słyszała. Choć Dario opowiadał, że ich koncerty figurują jako jedne z największych na świecie, a sami muzycy są niekwestionowaną częścią popkultury, nadal nic jej nie świtało. Dla niej popkulturą była Rihanna i Katy Perry. Niestety, żadna nie miała prawa głosu w tym samochodzie.

W końcu zjechali z głównej drogi, a Audrey dostrzegła czerwony neon z świecącą strzałką. Wielki napis MOTEL zapraszał podróżników do odpoczynku, oferując nocleg, wyżywienie i prysznice. Asfalt zmienił się w kamienistą dróżkę, a Peugeot zaczął lekko podskakiwać. Couldson otworzyła okno, wychylając głowę na zewnątrz. Przed nimi piętrzył się błękitny budynek z tarasami. Zadrapana boazeria znajdowała bratnią duszę w zardzewiałych balustradach, a sam podjazd pachniał kłopotami.

—To wygląda jak motel z książek Angie — mruknęła Audrey, wracając głową do wnętrza auta.

— Potwierdzam —zawyrokowała Dumbrowsky.

— Zawsze możemy wrócić. — Dario popatrzył na nie obie, zatrzymując auto. — Punkt trzecia rano przed twoim domem, Audrey.

—Wolę chyba zostać zabita przez mordercę z Detroit, niż Suzie z Rochester. — Blondynka nacisnęła klamkę, otwierając drzwi. Nim wyszła z auta, dokonała szybkiej poprawki — To znaczy, Millhaven.

Ganavan pociągnął hamulec, a silnik zgasł. Okolica wydawała się tonąć w ciszy, pomijając chrzęst kamyków pod butami Audrey. Z auta wyskoczyła również Angie, pociągając za sobą plecak. Pomogła Willowi wytaszczyć jego manatki, opierając dłoń o reflektor.

Couldson bez słowa otworzyła bagażnik, kładąc na parkingu swoją torbę i wyciągając walizkę Dario. Chłopak przytrzymywał aluminiowe drzwiczki nad jej głową, czekając aż wynurzy się z wnętrza. Za chwilę je puścił, a po okolicy rozniósł się głuchy brzdęk. Nacisnął wypukły przycisk na kluczach od Peugeota, a światła samochodu zalśniły na niecałą sekundę. Potem ściemniały.

— Pójdę załatwić pokoje. Plus uprzedzam, nie oczekujcie luksusów. Ten budynek wygląda na naturalne środowisko pluskw.

—I morderców — dodała śpiewnie Angie.

— Tak, i morderców, Angie.

Brunetka uśmiechnęła się zadowolona, ściskając swój plecak w prawej dłoni. Zdjęła czapkę z głowy, aby daszek nie ograniczał jej widoczności i zerknęła w górę. Natomiast Audrey obserwowała jak Dario wchodzi do podłużnego blaszaka, gdzie prawdopodobnie mieściła się prowizoryczna recepcja.

—To jest najdziwniejsza rzecz, jaką robiłem w życiu — zagadnął nagle Will, stając obok blondynki. Skrzyżował ramiona na piersi, a na jego twarz wstąpił pół-uśmiech.— Na wypadek gdybyśmy nie dożyli ranka, mówię wam, że spędziłem z wami naprawdę świetny dzień.

Audrey zaśmiała się cicho. Nigdy nie przypuszczałaby, że jej odczucia będą podobne. Przecież nie spodziewała się po Millhaven niczego więcej niż nędzy i rozpaczy. Choć poniekąd jej oczekiwania nie przeżyły rozczarowania, była zaskoczona faktem, że naprawdę polubiła każdego z nich. Cieszyła się, że jeśli ma przeżywać koszmar Millhaven, to w takim towarzystwie.

Rozmyślania przerwał jej skrzyp drzwi i pojawienie się Dario, który ściskając pęk kluczy, mruczał coś pod nosem. Minę miał niezadowoloną.

—Przysięgam, że nigdy nie spotkałem tak niekumatej osoby. Wychodzisz z tego obronną ręką, Dumbrowsky, bo myślałem, że to ty dożywotnio dzierżawisz ten tytuł.

Couldson pokręciła głową, próbując udawać, że docinki chłopaka jej nie bawią. Podeszła bliżej i bez zbędnych ceregieli, odebrała swoją własność. Uniosła klucz na wysokość oczu, przyglądając mu się badawczo. Wyglądał na porządny, więc istniała szansa, że zamek też taki jest. Być może nikt jej nie zamorduje.

— Noc kosztuje trzydzieści dolarów. Lepiej wygrzebcie coś z portfeli do jutra, bo nie mam ochoty przeprowadzać z tamtym gościem kolejnej konwersacji.

Całą grupą ruszyli do schodów, w akompaniamencie świerszczy i stłumionego odgłosu radia, które dochodziło z blaszanej kanciapy. Minęli parę motocykli, które w zwartym rządku trwały przed samym wejściem na balkony. Angie przypatrzyła im się z ciekawością, oglądając kolorowe naklejki z nazwami miejscowości, które przyklejono na błotniki.

— Ach, myślałam, że znajdę jakąś z Millhaven— sapnęła, dołączając do reszty.

— To my mamy w ogóle jakieś naklejki? —zapytała Audrey.

—Co ty, jedyny sklep z pamiątkami splajtował jak miałem pięć lat. — Dario odwrócił się do niej, stawiając krok na stopniu. – Pocztówki nie cieszyły się zbyt wielkim powodzeniem. Sklepikarz próbował w końcu przerobić je na kartki urodzinowe, ale chyba mu nie wyszło.

Przeszli przez pierwsze korytarze, na których roznosił się zapach wilgoci i spalonego obiadu. Audrey ukradkiem zaglądała w okna, które mieściły się na wysokości jej brody. Zaprzestała, gdy w jednej z szyb zastała łysego mężczyznę, łypiącego na nią groźnie. Oblizała wargi, przybliżając się do Dario.

W końcu dotarli na miejsce. Podłużna galerka prowadziła do sześciu mieszkań, w których cztery należały do nich. Audrey podeszła jako pierwsza do swoich drzwi, wciskając klucz w zamek. Coś szczęknęło, a przed jej nosem pojawił się niewielki pokoik, obity tanią tapetą i śmierdzący niczym dom babci Couldson.

Przekroczyła próg, rzucając torbę na szerokie łóżko z kwiecistą pościelą. Materac zaskrzypiał piskliwie, gdy siadła obok bagażu. Podskakując na sprężynach, oglądała wnętrze swojego dzisiejszego noclegu. W rogu stała wysoka lampka, z materiałowym kloszem w strukturalne wzorki. Obok niej, sklejana komoda z wiklinowymi zakończeniami szczerzyła się do niej wybrakowanymi szufladami.

Naprzeciwko łóżka wisiał obraz. Był równie intrygujący, co przerażający. Dziewczyna wstała, przyglądając mu się z uwagą. Przedstawiał mało realistyczną babuleńkę, której bliżej było do animowanej postaci oraz głęboki kocioł, leżący u jej stóp. Na głowie miała kaptur, wyglądający jak czarna aureola. Tam gdzie normalnie powinna mieć oczy, znajdowały się dwa złote okręgi. Do wszystkiego dochodziły drzewa, które otaczały ją zwartą kolumną.

— Niepokojący.

Audrey podskoczyła, prawie wpadając na Dario. Chłopak z równą ciekawością przypatrywał się obrazkowi, wkładając dłonie do kieszeni.

—U ciebie w pokoju też taki jest?

— Nie.

Couldson westchnęła. Miała ochotę zdjąć obraz na czas jej noclegu i ukryć go gdzieś wśród pozostałych szuflad. Napędzał jej stracha.

—Możemy się zamienić, jeśli chcesz — zaproponował.

— Ach, nie kombinujmy... Przeżyłam zdjęcia mojej siostry na ścianie, to przeżyję creepy babcię. Chociaż Chloe nigdy nie wyglądała jakby miała wyjść zza ram i podciąć mi gardło — mruknęła, mrużąc oczy. Trwała w skupieniu niecałą minutę, z każdą sekundą przybliżając twarz do kobiety. Wzdrygnęła się. — No zobacz na ten uśmiech. Okropny jest!

— Szczerze podziwiam zmysł dekoratora.

Audrey zaśmiała się, stawiając krok do tyłu. Jeszcze rozważy zdjęcie tej wątpliwej ozdoby. Podeszła do torby, pociągając za metalowy suwak. Wyjęła biały podkoszulek i krótkie spodenki. Musiała się przebrać, bo powoli zaczynała śmierdzieć jak stary farmer po całodniowej pracy w polu. Włożyła ubrania pod pachę, kierując się do łazienki.

Miała tylko nadzieję, że pluskwy, o których wspominał Ganavan były nietrafionym żartem. Nie chciała przyciągnąć sąsiadów swoim wrzaskiem.

Natomiast Dario poprzyglądał się obrazowi jeszcze chwilę , po czym wyjął pudełko papierosów. Odpalił jednego z nich, zupełnie ignorując jaskrawy znak, który zabraniał takiego zachowania. Zmiął pustą paczkę, wrzucając ją do pobliskiej donicy.

xxx

Sypialnia tonęła w ciemności, kiedy Audrey poderwała się do pionu. Był stuprocentowo pewna, że miała koszmar. Zadrżała, czując jak smuga potu skapuje jej po plecach. Rozejrzała się szybko po pokoju, ponownie padając na rozgrzaną poduszkę. Przewróciła ją na drugą stronę, szukając jakiegoś chłodnego fragmentu na materiale.

Leżała z otwartymi oczami, które w pewnym momencie tak przyzwyczaiły się do mroku, że była w stanie wypatrzeć nierówno położone panele na suficie. Obróciła się na bok, przymykając powieki. Dla pewności schowała wszystkie kończyny pod kołdrą. A nuż jakiś przebrzydły stwór złapie ją za wystającą stopę.

Gapiła się na etażerkę, próbując zasnąć. Wtem poczuła, jak materac ugina się parę centymetrów od niej. Zamarła, nie będąc w stanie poruszyć żadną z kończyn. Rozwarła szeroko oczy, starając się zachować spokój. Niepozornie przysunęła się na sam skraj łóżka, prawie z niego spadając.

Nagle po jej nodze przebiegł niemiłosierny chłód, a sama dziewczyna przygryzła wargi ze strachu. Nie wiedziała co ma robić. Była pewna, że ktoś tutaj jest. Walcząc z dreszczami i łzami, które w chwilę napłynęły jej do oczu, zaryzykowała zerknięcie w prawą stronę.

Była tam. Na krawędzi materaca przycupnęła młoda dziewczyna, czesząca długie, brązowe włosy. Audrey nie widziała jej twarzy, bo nieproszony osobnik siedział tyłem. Jedyne co była w stanie dostrzec, to trupiobladą dłoń, która z namaszczeniem gładziła czekoladowe pukle.

Couldson zapomniała jak się oddycha. Zamrugała przerażona, licząc, że to wybryk jej umysłu. Jednakże dziewczyna nie zniknęła, a wręcz można powiedzieć, iż zaczęła dostrzegać obecność Audrey. Przerwała czesanie, a biała ręka utknęła w połowie włosów. Wolno odwróciła twarz.

Blondynka zerwała się z łóżka, walcząc z poplątaną pościelą. Upadła na wykładzinę, czołgając się do drzwi. Nie chciała patrzeć w tamtą stronę, bo znała tę twarz. Widziała ją już w swojej sypialni, w Millhaven. Szarpała się z zamkiem, nie mogąc przekręcić kluczy. Była tak roztrzęsiona, że wybiegając z sypialni, uderzyła o metalowe barierki, które zabezpieczały taras.

Przebiegła cementowy balkon, dobijając do drzwi Dario. Nie patrząc w tył, nacisnęła klamkę. Dziękowała niebiosom, że chłopak nie zamknął się na klucz. Wtedy byłaby skłonna wyskoczyć z piętra.

Wleciała do sypialni Ganavana, barykadując za sobą przejście. Dopiero gdy stała w ciepłym pomieszczeniu, wypełnionym zapachem drogich perfum i papierosów, poczuła się bezpieczna. Oddychała z trudem, ale przynajmniej wracało jej czucie w kończynach. Gdy adrenalina opadła, poczuła ból w lewym kolanie. To tutaj uderzyła się o balustradę. Pewnie jutro znajdzie w tym miejscu szalenie wielkiego siniaka.

— Kto tu jest?!

Nie zdążyła odpowiedzieć, bo ktoś wygiął jej ramiona do tyłu.

— Audrey — wysapała zaskoczona. 

Rozległo się westchnięcie. Ucisk zelżał, a Couldson stanęła twarzą w twarz z Dario.

— Dziewczyno, oszalałaś? — zapytał surowo, przecierając twarz. — Najpierw ktoś robi łomot na korytarzu, a potem bez zapowiedzi zjawiasz się tutaj. Boże, naprawdę myślałem, że to morderca z książek Dumbrowsky.

— Na przyszłość, zamykaj drzwi. No, i co do tego łomotu... to też moja sprawka.

Dario podszedł do kredensu, zapalając małą lampkę nocną. Liche światło zalało pokój. Usiadł na brzegu łóżka, przypatrując jej się badawczo. Przeczesał dłonią grzywkę, ziewając.

—To może oświecisz mnie, skąd ta nagła wizyta?

Audrey skrzyżowała ramiona na piersi, nie za bardzo wiedząc jak wybrnąć z niekomfortowej sytuacji. Historia z duchem Denise była tak nieprawdopodobna, że to aż karygodne. Przestępowała z nogi na nogę, próbując wymyśleć coś na poczekaniu.

—Nie mogłam zasnąć — stwierdziła w końcu — bałam się.

Dario wywrócił oczami.

— Czy mój pokój wygląda na przytułek?

Couldson pokręciła głową, znajdując się w potrzasku. Normalnie rzuciłaby jakiś tekst do chłopaka, serdecznie dziękując mu za tak ciepłą gościnność. Niestety, za nic w świecie nie mogła powrócić do swojej sypialni. Zawsze jeśli Dario ją wyrzuci, mogła iść do Angie. Oznaczało to jednak, przejście obok przeklętego pokoju i spacer po tarasie. Czy była na to gotowa? Nie. Pewnie gdzieś po drodze nadal leżała pościel, z której zdołała się wyplątać dopiero po spotkaniu z barierką.

—Żartowałem. Możesz zostać.

Dłonią pokazał jej stronę łóżka, bliżej okna. Pokiwała głową, żarliwie mu dziękując. Oczywiście w myślach, bo jeszcze nie przebolała jego pierwszej reakcji. Zgrabnie wskoczyła na materac, kładąc się po lewej stronie chłopaka. Dario pomruczał coś pod nosem i zgasił lampkę. Po chwili ułożył się obok, pożyczając jej trochę kołdry.

— Nie wiedziałem, że tak szybko znajdziesz się u mnie w łóżku.

Audrey westchnęła głośno, zakrapiając całość donośnym prychnięciem.

—Długo myślałeś nad takim zabawnym tekstem, Ganavan?

— Trochę.

Zapadła cisza, podczas której Couldson próbowała znaleźć swoje miejsce na materacu. Gdy w końcu odkryła w miarę wygodną pozycję, pozwalając powiekom na odpoczynek, blondyn chrząknął.

— Audrey?

— Co?

— Ale nie próbuj nic w nocy — kontynuował, najwyraźniej żywo rozbawiony zaistniałą sytuacją. Obrócił się w jej stronę, obserwując jej lewy profil.— Jeszcze za dziewięć miesięcy, Suzie pomyśli, że Minnie to był jednak Micke'y.

—BOŻE, DARIO, TO NIE JEST ŚMIESZNE.

Położyła twarz na prawym policzku, wpatrując się w jego tęczówki, błyskające cwaniacko. Piaskowe kosmyki opadały mu na nos, a Couldson poczuła nieodpartą potrzebę ich odgarnięcia. Całe szczęście powstrzymała swoje żądze. Było wystarczająco... dziwnie? 

W ten sposób, leżeli w milczeniu, co jakiś czas przerywając kontakt wzrokowy mrugnięciem. W końcu dziewczyna zaryzykowała, przysuwając się trochę bliżej. Była tak rozgoryczona, że poczuła obowiązek ryzyka.

Dario uśmiechnął się delikatnie i z jakby nutką zwycięstwa, przejechał dłonią po jej rozpalonym policzku, z którego nie zdążyły wyschnąć wcześniejsze łzy. Pocałował ją bardzo delikatnie, bez pośpiechu. Audrey objęła go za szyję, wtapiając dłoń w jego przydługie, aksamitne włosy. Ganavan z namaszczeniem pozostawiał wilgotne ślady na jej odkrytym dekolcie, wywołując u niej napady gęsiej skórki.

Dziewczyna miała tylko nadzieję, że ściany w motelu nie są tak cienkie jak początkowo przypuszczała. 


Gorąco dziękuję wam za wszystkie, miłe słowa! Czytać takie komentarze pod autorskim opowiadaniem, to dla mnie naprawdę wielka przyjemność. Jesteście wspaniali!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro