VIII. Zaćmienie

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

— Nadal nie uważam tego za dobry pomysł... —   Suzie przyglądała się jak Audrey taszczy sportową torbę na ramieniu. Blondynka rzuciła jej wyzywające spojrzenie spod uniesionych brwi. —   Powinnaś siedzieć w domu i się uczyć. Wiadomo, że orłem nie jesteś, a to nowa szkoła.

Najstarsze dziecko Couldsonów pokręciło głową, opierając jedną dłoń o ścianę, a drugą zakładając wychodzone conversy. Ignorowała uwagi matki od trzech dni, czyli od czasu kiedy oznajmiła, że wyjeżdża na weekend do najlepszej koleżanki z Rochester. Oczywiście Suzie wyrażała tysiące obiekcji, które po pertraktacjach z Johnem zmniejszyły się do setek.

— Przeżywasz. Znasz Minnie i wiesz, że to dobra dziewczyna.

Suzie westchnęła, krzyżując ramiona na piersi.

— Stęskniłyśmy się za sobą — dodała Audrey, niepostrzeżenie wyglądając przez okno.

Czekała na Dario, który ograniczył informacje o swoim przybyciu do krótkiego „po śniadaniu". W rezultacie Couldson czatowała przy szybie od siódmej, bo nie miała bladego pojęcia, o której rodzina burmistrza spożywa pierwszy posiłek.

— To dlaczego Minnie nie mogła przyjechać do ciebie? Przecież tutaj też jest fajnie.

Audrey posłała matce ostrzegawcze spojrzenie.

—Nie zaczynaj.   — Uniosła do góry palec.

W końcu Suzie machnęła ręką, kręcąc notorycznie głową. Wiedziała, że od początku stała po przegranej stronie w tej batalii. Z chwilą gdy John przystał na dosyć niezapowiedziany pomysł podróży, kobieta straciła wszelkie działa.

Audrey usiadła na torbie, uśmiechając się do siebie. Gdyby tylko jej matka zdawała sobie sprawę, że po raz kolejny padła ofiarą przekrętu. Już od niepamiętnych czasów nadużywała jej zaufania, kryjąc się osobą Minnie na wszystkie sposoby. Oczywiście sama Minnie nie pozostawała dłużna – ona również sprzedawała swojej rodzicielce bajeczki o nocowaniach u Audrey, które tak naprawdę nigdy nie miały miejsca. W rezultacie w oczach swoich rodziców, Audrey i Minnie figurowały jako naprawdę dobre przyjaciółki, rzeczywiście pozostając tylko i wyłącznie kumpelkami z ławki szkolnej.

Nawet kiedy dzieliły je setki kilometrów, ich „przyjaźń" przynosiła genialne profity.

— O której masz ten autokar? — dobiegło ją pytanie Johna z salonu.

Audrey przygryzła wargi, nerwowo spoglądając zza firanki. Zawsze tak było. Suzie mogła pytać i pytać, ale to John potrafił zbić ją z pantałyku jednym zdaniem. Całe szczęście z opresji wyrwał ją czarny Peugeot, leniwie wtaczający się na podjazd.

—Za pół godziny. Kolega mnie podwiezie do Kingston —odpowiedziała z ulgą, zrywając się do pionu. — No, to będę lecieć. Prześlę ucałowania do Rochester. Módlcie się żebym znalazła siłę, żeby tu wrócić.

Trzymając klamkę w dłoni, usłyszała jeszcze jak Suzie pyta o właściciela ślicznego samochodu, który zatrzymał się przed domem. Audrey postanowiła nie zadowalać jej żadną odpowiedzią, bo nie wiadomo co strzeliłoby do głowy Suzie po informacji, że jej córka zadaje się z synem burmistrza.

Jeszcze dzisiaj skończyłabym w sukni ślubnej, stwierdziła.

Zamknęła drzwi i zbiegła po schodkach. Na zewnątrz było chłodno, ale przynajmniej nie padało. Audrey szybko wślizgnęła się do wnętrza auta, zajmując zaszczytne miejsce z przodu. Przywitała się krótkim „hej" z Dario i zapięła pasy.

We wnętrzu Peugeota pachniało wanilią. Dla Audrey był to dosyć przytłaczający zapach, a po chwili czuła się jak w taniej perfumerii. Dario gładko wycofał, kierując się w stronę domów Angie i Willa. Z tego co Couldson usłyszała od Willa, Dumbrowsky czuła się okropnie z faktem, że musiała okłamać swojego tatę. Jednak poczciwy ojczulek dał się zwieść jeszcze łatwiej niż John, dlatego już drugiego dnia od ujawnienia pomysłu, dziewczyna zgłosiła swoją gotowość do podróży. Gorzej poszło z samym Willem, który miał wielkie problemy z wyrwaniem się z domu. Tom za nic nie chciał odpuścić, a udział Fielda pozostawał do wczorajszego wieczoru pod znakiem zapytania.

— Jak nastrój?— zapytał Dario, przeszukując dłonią schowek. W końcu wyjął z niego paczkę papierosów i operując tylko jedną ręką, wyciągnął fajkę. — Chcesz?

Audrey pokręciła głową, jednocześnie odpowiadając na wcześniejsze pytanie

—W sumie jestem trochę podekscytowana, chociaż w Millhaven łatwo przekroczyć granicę adrenaliny.

Dario uśmiechnął się, zatrzymując wóz idealnie pomiędzy domem Fieldów, a Dumbrowskych. Z kieszeni białego swetra, wyjął zapalniczkę i odpalił papierosa. Przyciskiem odsunął okno, wystawiając rękę na zewnątrz. Audrey wbiła wzrok w deskę rozdzielczą, próbując przewidzieć plan dzisiejszego dnia.

— Nadal w to nie wierzę... — prychnął chłopak, a Couldson automatycznie uniosła głowę. Dario wpatrywał się w dom Angie, a na jego twarzy rysował się sarkastyczny uśmieszek. — Angie wykiwała starego ojca i jedzie dalej niż dziesięć kilometrów od Millhaven. Nie omieszkam złożyć jej gratulacji.

— Czemu jej tak nie lubisz? — zagadnęła bez głębszych emocji Audrey. Zazwyczaj nie przykładała większej wagi do relacji między jej znajomymi, chyba że dotyczyły jej samej.

Dario rzucił jej krótkie spojrzenie i strzepał popiół na asfalt.

—To nie tak, że jej nie lubię. Po prostu mnie śmieszy.

Audrey wzruszyła ramionami, patrząc jak drzwi Fieldów otwierają się, ukazując postać Willa. Od czasu zaginięcia Elisabeth, chłopak wyglądał jakby nic nie jadł, powoli stając się praktycznie przezroczysty. Spojrzał smętnie na swój dom i ruszył do auta.

Za chwilę i Angie pojawiła się w polu widzenia, dzierżąc obficie wypełniony plecak. W ręce trzymała plastikowy bidon, a na głowę włożyła różową czapeczkę z daszkiem.

— Jedni idą na misję, inni na biwak — skwitował Dario, a Audrey zachichotała.

W końcu do środka wskoczył obiekt żartów kierowcy, a za nim wczołgał się Will. Field mimo natłoku ostatnich wydarzeń, uśmiechał się do wszystkich, wnosząc do Peugeota trochę ciepła i świeżego powietrza. Audrey miała złudną nadzieję, że waniliowy zapaszek wkrótce przestanie być wyczuwalny. Niestety, barwna choineczka dyndała z lusterka, roznosząc wokół siebie słodkawą woń.

— Dumbrowsky, co powiedziałaś ojcu? — Dario spojrzał na dziewczynę, która zaraz wbiła wzrok w ziemię. Złapała bidon obiema dłońmi, wodząc po metalicznej powierzchni palcem. — Pytam z czystej ciekawości.

Will popatrzył na Ganavana, niemo prosząc o nie poruszanie tego tematu. Nawet Audrey wiedziała, że Angie przez kilka dni będzie miała wyrzuty sumienia, jakby co najmniej dokonała brutalnego morderstwa. Mimo wszystko dziewczyna wzruszyła ramionami, odpowiadając na pytanie

— Powiedziałam, że to wyjazd organizowany przez szkołę. Nie zadawał zbyt wielu pytań.

Audrey podziwiała bezgraniczne zaufanie ojca Angie. Gdyby ona oznajmiła Suzie, że opuszcza miasto w celach naukowych, kobieta prześledziłaby cały życiorys nauczyciela, żądając spisu wszystkich uczestników. Dziewczyna po raz kolejny dzisiejszego dnia, podziękowała w duchu istnieniu Minnie i ciepłym uczuciom, które jej matka do niej żywiła. Inaczej nigdy nie wybrałaby się w szaloną podróż do Detroit.

—Jaki jest plan? — zapytał Will, nachylając się nad skrzynie biegów.

Dario wyrzucił przez okno papierosa, spoglądając kątem oka na Audrey. Ta wzruszyła ramionami, otwierając w tym samym czasie schowek.

— Dojeżdżamy do miasta, szukamy szkoły, znajdujemy ojca Denise i pytamy go o wszystko co chcemy — oznajmiła z lekkością. Następnie wyjęła papier zgięty w gruby kwadrat, rozpoznając w nim mapę. Chwilę pomocowała się z przedmiotem, w końcu zatapiając się w gąszczu dróg, autostrad i mostów. Wodziła palcem po systemie linii, choć nie miała bladego pojęcia gdzie są ani gdzie muszą jechać. W końcu wyjęła telefon i wklepała nazwę miasta w Google Maps. —No, czeka nas pięć godzin jazdy. Z porywami do sześciu.

Angie milczała, wpatrując się w krajobraz za oknem i trzymając kurczowo bidon. Wyglądała jak dziecko z podstawówki, które stresuje się swoją pierwszą wycieczką bez rodziców. Tak naprawdę Audrey bardzo dobrze wiedziała, że niewesoły nastrój Dumbrowsky był wywołany kłamstwem. Właśnie przez to szanowała Angie jak nikogo. Do tej pory nie spotkała osoby tak poczciwej i szczerej. Nie zdziwiłaby się, gdyby po powrocie Dumbrowsky wyśpiewała ojcu całą prawdę.

— Módlmy się, aby Marcus Blanc z Detroit okazał się Marcusem Blanc z Millhaven. — Field opadł na siedzenie, kładąc dłonie na kolanach. Uśmiechnął się z przekąsem. — Byłoby słabo, gdyby wyszło, że cała ta podróż prowadzi do niczego.

Will wypowiedział największe obawy całej czwórki na głos.

— Módlmy się, aby po drodze stał Mc Donalds. — Audrey spróbowała załagodzić milczenie głupim żartem.

Jednak jedyną osobą, która się uśmiechnęła była Angie. I to tylko dlatego, że grzeczność jej nakazywała. Przez niecałe dwadzieścia minut, jedynym odgłosem roznoszącym się po aucie był dźwięk silnika. Dario mrużąc oczy, wyminął blaszany znak „Witamy w Millhaven" i dodał gazu. Audrey wodziła wzrokiem po ekranie telefonu, próbując znaleźć ikonkę słynnej sieci fastfoodów. W końcu uniosła głowę i wzruszając ramionami, podgłośniła radio.

Jej ulubionym zajęciem podczas jazdy było przeskakiwanie po stacjach muzycznych, w poszukiwaniu idealnej piosenki. Niesamowicie irytowało to Johna, ale w zupełności jej to nie przeszkadzało. W końcu dobra muzyka to podstawa udanej podróży.

Ignorując pytające spojrzenie Dario, któremu zmienianie co sekundę piosenki najwidoczniej siadało na nerwy, natrafiła w końcu na coś ciekawego.

One way or another — zaczęła z energią, fałszując niemiłosiernie.

—Błagam, tylko nie to —westchnął z zażenowaniem Dario.

Audrey uśmiechnęła się szerzej, dołączając do wokalu skąpy układ taneczny. Nie omieszkała naśladować brytyjskiego akcentu chłopców z One Direction, co wyjątkowo śmieszyło Willa. Po pierwszym refrenie nawet Angie zaczęła cichutko podśpiewywać, chociaż jej głoś ginął przy show Couldson.

— Nie w moim samochodzie. Przy takiej muzyce idzie tylko spowodować wypadek —przerwał w końcu Dario, sięgając do przełącznika. Wcisnął wypukły guzik, a auto wypełnił dźwięk gitary.

Audrey drgnęła gdy tylko zorientowała się, że ma do czynienia z czymś pochodzącym z epoki młodości Johna. Próbowała szybko zakończyć egzystencję piosenki wybranej przez Dario, ale chłopak jej nie pozwolił.

Come on and let me know... —   zanucił, jedną ręką prowadząc, a drugą tocząc batalię przy radiu. Na nic zdawały się protesty dziewczyny, której odebrano ulubioną rozrywkę oraz tytuł samochodowego DJ-a. —Should I stay or should I go?

— Definitywnie should go — stwierdziła pokonana, opierając się na ramieniu.

W końcu atmosfera stała się luźniejsza niż na początku ich spotkania. Will rozpoczął debatę na temat ojca Denise, próbując rozgryźć postać młodej Francuzki. Dario uważnie słuchał, co jakiś czas wtrącając swoje trzy grosze, przy okazji wykorzystując każdy moment na dogryzienie Angie. Sama dziewczyna pozostawała odporna na zaczepki, z uśmiechem obserwując widoki. Zdjęła z głowy różową czapkę, przyciskając ją do piersi.

Audrey również brała udział w dyskusji, choć przez większość czasu obserwowała prawy profil Dario. Doszła do wniosku, że syn burmistrza był naprawdę przystojny; jasne włosy idealnie współgrały z jego mleczną karnacją, a głęboko błękitne oczy błyskały zawadiacko, kiedy tylko miał okazję rzucić jakiś sarkastyczny komentarz. Couldson stwierdziła, że był idealny. Nawet mogła mu wybaczyć ten zacofany gust muzyczny.

Słońce od dłuższego czasu stało na niebie, kiedy Google Maps oznajmiło, iż znajdują się w połowie drogi do Detroit. Couldson włożyła na nos przyciemniane okulary, zrolowała bordową bluzę w prowizoryczną poduszkę i ułożyła głowę na wibrującej szybkie. Było przyjemnie.

xxx

Pierwsze co do niej doszło to fakt, że silnik milczał. Dopiero potem poczuła jak ktoś ją szturcha, próbując doprowadzić do stanu używalności. Gdy otworzyła oczy, ujrzała Dario, który uniósł kącik ust.

—Jesteśmy, Watsonie.

— Chyba Sherlocku— poprawiła, przeciągając się.

Odpędzając resztki niespokojnego snu, notorycznie przerywanego głosem Willa i tandetną muzyką z lat osiemdziesiątych, wyjrzała przez okno. Samochód stał na parkingu przed jakimś parkiem; kilka metrów od maski znajdowało się żelazne ogrodzenie, zza którego wyglądały zielone tuje. Will i Angie stali już na zewnątrz, uważnie obserwując otoczenie. Audrey sięgnęła po telefon, który grzał się na jej udach. Dochodziła trzynasta trzydzieści, dlatego w duchu pogratulowała Dario prędkości.

— Gdzie jesteśmy? — zapytała, otwierając drzwi. W jej twarz uderzyło świeże powietrze, od którego momentalnie zadrżała. Trzepnęła bluzą, odwijając ją z kulki. Wyszła z auta, rozprostowała kości i nałożyła ją przez głowę.

—Detroit, publiczne liceum imienia Loyoli —wyrecytował z nutką dumy, zamykając Peugeota jednym kliknięciem. Reflektory auta rozbłysły i zaraz zgasły — Czas odwiedzić gabinet dyrektora.

—Nigdy nie robiłam tak dziwnych rzeczy, przysięgam.

Angie podeszła bliżej, nakładając na głowę czapkę z daszkiem. Dario zmierzył ją rozbawionym spojrzeniem, ale to było już normą, dlatego nikt nie zwrócił na nich uwagi. Dumbrowsky poprawiła wystające włosy, przygładzając je dłonią.

—Jaki mamy plan?

— Wchodzimy do środka — powiedziała Audrey, podchodząc bliżej ogrodzenia. Okazało się, że nie był to żaden park —to po prostu ładnie zazieleniony dziedziniec szkoły. Nie dochodziły z niego żadne odgłosy, dlatego stwierdziła, że w liceum trwają lekcje. — Znajdujemy Marcusa, pytamy o Denise i jedziemy na obiad.

— Plus próbujemy nie przerazić pana Blanca — uzupełnił spokojnie Will, krocząc ku furtce. Pchnął żelazne skrzydło, gestem zachęcając grupę do wejście — Wyobraźcie to sobie; wlatuje do  do waszej pracy grupa zafascynowanych nieznajomych...

— Najwyżej wezwie policję. — Dario wzruszył ramionami. —   A wtedy ojciec Dumbrowsky dowie się, że wycieczka szkolna była bajeczką.

Angie niezauważalne zbladła, mocniej ściskając paski od plecaka. Audrey odwróciła się do niej i uśmiechnęła pocieszycielsko; fakt, że dziewczyna tak mocno przeżywała niewinne kłamstewko wzbudzał w niej uśpione poczucie winy.

— Wycieczka, wycieczką —westchnęła Couldson, idąc w ślady Ganavana. Blondyn popatrzył na nią zaciekawiony, czekając na Willa i Angie — Gorzej jak Suzie dowie się, że Minnie nie jest moją przyjaciółką. Sześć lat kłamstw uruchomi nieposkromioną lawinę gniewu.

— Kim jest Minnie?

— Siedziałam z nią na matematyce w Rochester. Nasze matki myślą, że jesteśmy najlepszymi kumpelkami, a w rzeczywistości nawet nie wiem czy zajmuje się czymś innym niż rozwiązywanie nierówności kwadratowych.

W końcu stanęli pod schodami, które pięły się aż do oszklonych drzwi. Liceum było naprawdę duże; z całą pewnością większe niż to w Millhaven. Audrey bez wahania wkroczyła na pierwszy stopień, machając pokrzepiająco do Angie. Ku jej zdumieniu wyprzedził ją milczący Will, który nawet się nie obejrzał. Najwyraźniej zależało mu na rozwiązaniu zagadki zaginięcia Elisabeth. Nic dziwnego.

Drzwi skrzypnęły donośnie, kiedy czwórka nastolatków przekroczyła próg szkoły. Korytarze były puste; gdzieś w tle dało się słyszeć zgłuszony dźwięk rozmów i szuranie krzeseł. Audrey rozejrzała się po holu, poszukując gabinetu Marcusa Blanca. Przeszła parę kroków wzdłuż drewnianych ławek, które podpierały się o ścianę i wtedy ujrzała drzwi z kwadratową szybką u górze i złotą plakietką „gabinet dyrektora".

Uśmiechnęła się i popatrzyła na pozostałych; Angie przyglądała się ogromnej tablicy pamiątkowej, która honorowała patrona szkoły, Dario czytał szkolne motto, które wisiało nad głównym wejściem, a Will właśnie do niej dołączył.

— To będzie dziwne — stwierdził.

—Będzie. — Kiwnęła głową.

Wkrótce zebrali się całą grupą pod gabinetem, wymieniając z lekka zdenerwowane spojrzenia. Każdy układał sobie w głowie przykładowy scenariusz tego spotkania i nikt nie był zadowolony. Couldson tupała stopą o podłogę, próbując wymyślić sensowny wstęp.

— Przechodzimy od razu do sedna czy owijamy w bawełnę? — zapytała.

— Sedno — rzucił Dario.

— Bawełna —powiedziała cichutko Angie, a kiedy każdy na nią spojrzał, kontynuowała – Taki nalot mógłby być niestosowny. Nie wiadomo co się stało z Denise. A co jeśli jej nie znaleziono? Lepiej nie ryzykować jego gniewu.

—Ktoś tu naprawdę obawia się policji —mruknął Dario, ale przystał na propozycję dziewczyny.

W końcu Audrey zapukała i nacisnęła metalową klamkę. Uderzył w nią zapach drewna i sztucznej skóry. Gabinet okazał się być dużym pomieszczeniem, zdolnym pomieścić kilka rzędów półek, szerokie biurko i stolik z krzesłami od kompletu. Wysokie na dwa metry okno, wpuszczało promienie słoneczne, które padały prosto na zaczytanego mężczyznę. Przeglądał jakieś papiery i początkowo nawet nie zauważył, że ma niezapowiedzianych gości. Potem jednak Dario kaszlnął, a Marcus Blanc uniósł zaskoczony wzrok.

Na czole wyrosła mu lwia zmarszczka, kiedy mierzył spojrzeniem całą czwórkę. Zapewne próbował zidentyfikować nastolatków, zastanawiając się z kim ma do czynienia. Angie schowała się za Willem, łypiąc wystraszona na mężczyznę.

— Dzień dobry — zaczęła w końcu Audrey, siląc się na uśmiech.

—Dzień dobry... — odpowiedział pytającym tonem, odchylając się na krześle. Zdjął z nosa okulary i ułożył je obok papierów — Znamy się? Nie jesteście chyba z naszego liceum, prawda?

Will pokręcił głową.

—Przyjechaliśmy tu w ważnej sprawie. Ma pan kilka wolnych minut?

Marcus Blanc cmoknął kilkakrotnie, unosząc wysoko brwi. W ten właśnie sposób dał im znać, że nie ma kilku wolnych minut.

— Jestem dosyć zajęty...

— Przyjechaliśmy z Millhaven — przerwał zniecierpliwiony Dario. Audrey zmierzyła go oburzonym spojrzeniem, w końcu mieli być subtelni. Wyskakiwanie z nazwą tego przeklętego miasteczka na wstępie nie miało nic wspólnego z wyczuciem. Dziewczyna nie zdziwiłaby się gdyby mężczyzna wyrzucił ich z gabinetu w trybie natychmiastowym.

Jego reakcja była jednak delikatnie inna. Początkowo zamarł z wzrokiem utkwionym w piaskowej grzywce Dario, potem bardzo wolno uniósł brodę i dopytał

— Proszę?

Cóż, jego głos nie wyrażał gniewu, ale nie był też przyjemny. Najwidoczniej nie wspomina tego miejsca najcieplej – co nie było dla nikogo niespodzianką. Jedyną osobą, która kochała Millhaven była prawdopodobnie Loreline Mikelsen, bo jako jedna z niewielu otwarcie się chwaliła półwieczem spędzonym w tej dziurze. Mogła być również masochistką.

— Millhaven. Mieszkał tam pan, prawda? — zaczął ostrożnie Will, przejmując pałeczkę od Dario.

Mężczyzna przeskakiwał wzrokiem od jednego do drugiego, mrużąc oczy.

— Tak, mieszkałem — oznajmił, by po chwili uzupełnić —Powiedzcie mi kim wy jesteście? Naprawdę nie mam czasu na podchody.

— Mam na imię Audrey, to jest Will, Dario oraz Angie — grzecznie przedstawiła wszystkich blondynka, po kolei wskazując ich palcem. Wciągnęła powietrze, zanim przeszła do dalszej części zdania. — Naprawdę przepraszam, że przychodzimy tutaj niezapowiedziani, ale sprawa jest dosyć poważna. Jest pan ojcem Denise, zgadza się?

Marcus niechętnie pokiwał głową, okazując coraz większe zaniepokojenie. Już miał przerwać z wyrzutem dziewczynie, ale Couldson parła dalej.

— Kilkadziesiąt lat temu miały miejsce tam pewne... przykre wydarzenia. Normalnie nie rozdrapywalibyśmy starych ran, aczkolwiek sytuacja wymaga od nas radykalnych czynów. Musimy zapytać o morderstwa, które pan zapewne doskonale pamięta. I o Denise, czy ona...

— Przepraszam, ale czy to przesłuchanie? — Jego prawa dłoń powędrowała do góry. Zmarszczył brwi, wyglądając na lekko zdenerwowanego — Przychodzicie do mnie w piątkowe popołudnie i zadajecie wyjątkowo niestosowne pytania. Wydawało mi się, że sprawy Millhaven zostały zamknięte, nie mylę się?

—Tak, ale...

— W takim razie uważam te konwersację za bezcelową.

— Proszę pana, ale...

— Żadnych „ale". Opuście mój gabinet. — Pokręcił głową, wskazując palcem drzwi. Po chwili dopytał zaintrygowany — Czy wy aby nie powinniście być w swojej szkole?

Angie już zmierzała poddać się i wyjść, jednak za rękę złapał ją Will. Wystąpił z grupy, patrząc prosto w oczy ojca Denise.

— Błagam, musi pan nam pomóc — wyjąkał rozpaczliwie, a Audrey aż ścisnął żal. — Bardzo możliwe, że te kilkadziesiąt lat temu zaszła pomyłka i skazano niewinnych ludzi. Moja mama niedawno zaginęła, a wszystko sprowadza się do tamtego okresu. Muszę ją odnaleźć, dlatego proszę, niech pan nas wysłucha.

— Skąd wiesz, że te dwie sprawy mają jakikolwiek związek?

Audrey popatrzyła na Willa, wzrokiem dodając mu wsparcia. Fakt, że odpowiedź na to pytanie prawdopodobnie warunkowała ich pobyt tutaj, musiał być przytłaczający. Dodatkowo chłopak miał związane ręce – argumenty typu „szalony Dymitr wykrzykiwał przepowiednię na chodniku", tudzież „stara Mikelsen po rozmowie ze zmarłym mężem doszła do wniosku, że to znowu się dzieje" nie brzmiały zbyt przekonująco.

— Po prostu wiem —powiedział z desperacją — Ma pan szansę ocalić moją mamę! Wystarczy, że opowie nam pan co się stało.

Marcus pociągnął nosem, oblizując suche wargi. Ułożył dłonie na blacie, wzdychając przeciągle. Najwidoczniej wydarzenia z Millhaven były dla niego bardziej bolesne, niż początkowo przypuszczali.

— Nie powiem wam wiele — poinformował w końcu, a Audrey szybciej zabiło serce — Minęło już tyle lat, a ja nadal nie mogę sobie wybaczyć, że ściągnąłem tam rodzinę. Moja... moje dwie córki zapłaciły za ten błąd najwyższą cenę. — Marcus poluzował kołnierzyk od koszuli, a jego oczy rozbłysły smutkiem. —Nie pomogę wam z jednego względu – sam nie wiem co się właściwie stało. Były czasy kiedy codziennie zadawałem sobie pytanie: dlaczego, dlaczego ktoś miałby dokonać tylu paskudnych zbrodni. Potem złapano tych z Rosji... Siergiejów, tak? Nie potrafiłem tego udowodnić, ale czułam, po prostu czułem, że to nie oni. Byli zbyt nieporadni, och zbyt. Nic się nie łączyło. Burmistrz wsadziła ich tylko dlatego, żeby uspokoić nastroje. Wyjątkowo zepsuta kobieta.

Dario zacisnął pięści, a Audrey popatrzyła na niego uspokajająco. Nie mogli stracić jedynej szansy na prawdę przez jego zachowanie. Zwłaszcza, że jeśli Lucy rzeczywiście zamknęła w więzieniu niewinnych ludzi to była głupia. I bez serca.

— Wyjechaliśmy z Celine jak najszybciej. Nie układało nam się... To nie dziwne. Zacząłem nowe życie, tutaj, w Detroit. Prawie zapomniałem o tym cholernym mieście... aż do dzisiaj.

Audrey poczuła się winna. Nawet nie potrafiła sobie wyobrazić żalu mężczyzny.

— Dlatego nie znajdziecie u mnie na nic odpowiedzi.

— A podejrzewał pan kogoś? — zapytał cicho Will.

Nastała cisza pełna skupienia. Audrey nachyliła się, nie chcąc przegapić ani jednego słówka, które wypowie ojciec Denise.

— To ciężkie oskarżenie — zaznaczył, ściągając usta w cienką linię. — Nie mogę powiedzieć, że jakikolwiek człowiek, którego znam byłby zdolny do takich zbrodni. Jednak jeśli miałbym wskazać kogoś, kto mnie najbardziej niepokoił, byłaby to Loreline. Och, dziwna kobieta. Miała zatarczki z połową miasta. Nigdy jej nie ufałem.

Że też mnie to nie dziwi, pomyślała ironicznie Audrey. Potem jednak poczuła coś na wzór strachu. Co prawda Marcus dał im znać, żeby nie kierować się jego przypuszczeniami, jednakże niechęć do pani Mikelsen była zbyt silna. Couldson nawet zaczęła martwić się o Chloe... Staruszka nawiązała z nią ostatnio zbyt dobry kontakt.

— Wie pan co się stało z Siergiejami?

—Kobieta nie wytrzymała psychicznie. Popełniła samobójstwo, już za kratkami. Nie mam pojęcia jak z jej mężem.

Will pokiwał głową.

— Dziękujemy panu bardzo, naprawdę.

Marcus Blanc uśmiechnął się smutno, przykładając wzorzystą szmatkę do nosa. Przymknął na chwilę oczy, po czym ponownie spojrzał na grupę.

— Uważajcie dzieci, naprawdę, uważajcie. To miasto jest przeklęte. Mam nadzieję, że twoja mama prędko się odnajdzie — powiedział spokojnie, choć głos zaczynał mu lekko drgać — Z całą pewnością to zwykły wypadek, nie martw się. Sprawy z Millhaven dawno wygasły. Nie ma szansy, żeby te dwie rzeczy były ze sobą spokrewnione.

Field podziękował jeszcze raz, walcząc z łzami. Angie podeszła bliżej chłopaka i objęła go ramieniem. Posłała ciepły uśmiech dyrektorowi, udzielając mu trochę swojego uroku. Dario spoglądał na niego bez wyrazu, zapewne nadal mając mu za złe epitet, którym obdarzył Lucy.

Kiedy odwrócili się w stronę wyjścia, uprzednio gorąco żegnając się z mężczyzną, doszło do nich pytanie

—Skąd wiedzieliście? Skąd znaliście Denise?

Audrey popatrzyła na niego przez ramię.

—Mieszkam w pańskim starym domu. Znalazłam jej pamiętnik.

Pan Blanc zmarszczył brwi, kręcąc głową.

— To niemożliwe. Denise nigdy nie prowadziła pamiętnika. A nawet jeśli – na pewno znalazłbym go podczas przeprowadzki. Cóż, wszystko wskazuje, że ktoś z wami pogrywa dzieci. Trzymajcie się. I uważajcie.

Po wyjściu z gabinetu każde z nich było blade jak ściana. Nawet rumieńce Angie przygasły, co było pewnego rodzaju ewenementem. Gdy elektroniczny dzwonek przeciął korytarz, a uczniowie wylali się z sal, Audrey podskoczyła wystraszona. 

Och, Millhaven wprowadzi ich do grobu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro