Rozdział 12

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Doireann


Gdy wyszłam z chaty Fiadh, moja głowa huczała, wypełniona po brzegi.

Przeszłam ścieżką, tą samą, która chodziłam wcześniej tyle razy. Może jednak byłam głupia i poddawałam się impulsowi. Zostawiłam całe swoje życie, a Eileen mogła czekać na mnie w domu. Mogła czekać na mnie w lesie, mogła już nie żyć. Pokręciłam szybko głową i przyspieszyłam kroku. Wierzchem dłoni otarłam łzy, nie chcąc, by smutek zawładnął moim ciałem. Musiałam odzyskać córkę.

Nie przejmowałam się krzykami skierowanymi w moja stronę. Uparcie szłam przed siebie, nie marnując żadnej minuty. Każdy kazał mi wrócić, ochłonąć i myśleć racjonalnie. Nikt nie pomyślał do mnie dołączyć. Miałam ochotę głośno krzyknąć im, co o nich myślę i ruszyć dalej, lecz niepotrzebnie zmarnowałabym wtedy mój cenny czas. Wyrywałam się z ich uścisków, aż wreszcie zniknęłam za drzewami. Błądząc w ich cieniu, okryłam się żółtą chustą. Zatrzymałam się, choć całe moje ciało krzyczało, bym tego nie robiła. Zmrużyłam lekko oczy, patrząc na samotną postać. Już z daleko rozpoznałam te rude włosy.

— Wracaj do matki — powiedziałam cicho do Coleen. Jej oczy były pełne łez. Złapała mnie za dłoń, a jej skóra była zimna niczym skóra trupa.

— To była moja wina — szepnęła.

— Dziecko, to nie była twoja wina — pogładziłam ja po włosach. Objęłam ją, a ona zadygotała — Wracaj do domu. Wracaj do matki.

— Eileen... To była moja wina. Moja — jęknęła — To przeze mnie uciekła. To byłam ja...

— Coleen, wracaj do domu — powiedziałam ostro, choć sama miałam ochotę się rozpłakać. Spojrzała na mnie zalęknionym oczami — Odnajdę Eileen. Odnajdę ją, a gdy to zrobię, wyjawisz jej wszystko, co tylko zechcesz.

Coleen milczała. Otarłam jej łzy, a ona posłusznie wróciła do domu. Poczekam, aż będzie bezpiecznie, aż dotrze do wioski, po czym sama ruszyłam dalej. Słońce było coraz wyżej.

***

Noc była coraz bliżej. Zapaliłam pochodnię, którą dostałam od Fiadh.

Objęłam się wolną dłonią. Mój głos był coraz cichszy, a gardło zaczynało mnie boleć, lecz mimo to nie przestałam krzyczeć za córką. W ciszy co chwila odzywało się jej imię, lecz nie dostałam żadnej odpowiedzi. Była tu jedynie ta mroczna, przerażająca cisza. Łamiąc nakaz matki czułam się jak mała dziewczynka, która bała się kary. Stąpałam niepewnie, bojąc się, co przyniesie przyszłość.

Poczułam burczenie w brzuchu, jednak nie mogłam stracić czasu na zatrzymanie się. Jadłam w drodze, a chleb równie dobrze mógłby być ziemią. Był suchy i bez smaku, jakby całe jedzenie straciło swój smak.

Miałam nadzieję, że bogowie jakoś ukarzą świat za odebranie mi córki. Plony mogłyby uschnąć, a ludzie zacząć głodować.

Chłód objął moje ciało, lecz nadzieja dodawała mi sił. Patrząc na te wielkie, kolorowe kwiaty mialam ochote sie polozyc i choć na chwilę odpocząć, lecz szybko sobie wtedy uświadamiam, po co tu jestem. Las jednak nie był aż taki straszny, jak mówiła mi matka. Choć bałam się do niego wejść, był piękny. Potężne, stare drzewa pamiętające czasy bogów, nieziemskie kwiaty jak ze snów i świetliki latające we wszystkie strony. Las był po prostu piękny. Może jednak opowieści matki były jedynie kłamstwem, które miały trzymać dzieci przy sobie.

Zapatrzyłam się na gwiazdy. Wzięłam głęboki oddech, po czym ruszyłam dalej.

Każdy następny kwiat zdawal sie byc coraz piękniejszy od poprzedniego. Jednak straciłam dech, gdy spojrzałam na wydeptaną trawę. Na moich ustach pojawił się uśmiech pełen nadziei. Przyspieszyłam kroku, mając nadzieję, moja córka będzie gdzieś w pobliżu. Noc nadchodziła wielkimi krokami, a poza tym Eileen nic nie jadła, nie miala też niczego, czym mogłaby się ukryć przed zimnem. Musiała gdzieś tu być. Byłam tego pewna.

Moje oczy biegały we wszystkie strony, próbując wypatrzyć Eileen. Gdzieś wysoko na górze zaśpiewał samotny ptak. Spojrzałam na wydeptany kręg w trawie i na leżącego na środku narcyza. Prawie upuściłam pochodnię. Nie moglam spokojnie oddychać, a moje serce biło jak szalone.

Nie, mówiłam sobie, nie, nie, nie! To nie mogło być możliwe. To nie mogło być prawdziwe, a jednak było, tak boleśnie było. Złapałam mocniej za pochodnię, mając nadzieję, że uścisk ten zatrzyma mnie w prawdziwym świecie. Nie dowierzałam wcześniej słowom Fiadh, a teraz nie dowierzałam własnym oczom.

Zawiał mocny wiatr, który zgasił pochodnię, a mnie popchnął na kolana. Upadłam prosto do środka kręgu, złapałam za narcyza. Nie, to nie mogła być prawda. Eileen musiała gdzieś tu być. Musiał gdzieś tu być, tu, w prawdziwym świecie. Mógł to być ktoś inny. Eileen mogła nie zostać porwana, mogla być gdzieś indziej. Moje własne ciało i myśli nie chciały się mnie słuchać. Głośno załkałam, zakryłam twarz dłońmi.

— Bogowie! — zawołałam łamiącym się głosem. Wzniosłam oczy ku niebu, mając nadzieję, że ktoś mnie usłyszy — Błagam, oddajcie mi ją! Błagam, błagam...

Łzy plamiły mi suknię, padały na ziemię i nie chciały przestać płynąć. Wiatr targał liśćmi, nad moją głową zebrały się ciemne chmury. Byłam gotowa zrobić wszystko, by odzyskać Eileen. Płakałam i błagałam bogów o ratunek.

Moich próśb wysłuchał jednak ktoś inny. Wiatr przestał szumieć i nastała całkowita cisza. Z lękiem uniosłam głowę i spojrzała na wpatrujące się we mnie jasne oczy. Jej usta były wykrzywione w okrutnym uśmiechu, a przy boku lśnił miecz.

Podała mi dłoń. By odzyskać Eileen, nie miałam innego, jak tylko ją przyjąć.

***

Elfhame było tak piękne, jak mówiły baśnie.

Opuściła mnie zaraz po tym, jak postawiłam w Elfhame pierwszy krok. Zostałam całkowita sama. Zawładnęła mną nieziemska muzyka, która dobiegała z każdej strony. Ten las był znacznie inny od tego, który otaczał mój dom. Mimo nocy, wszystko było takie jasne, takie piękne i nieziemskie. Teraz rozumiałam wszystkich bohaterów, którzy się tu dostali. Piękno tej Krainy nie pozwalało mi swobodnie myśleć. Czułam się jak we śnie. Czułam się tak, jakbym nie żyła, jakbym znajdowała się w jakiejś bajce. Nic z tego wszystkiego nie miało prawa być prawdziwe. Ja nie miałam prawa tu być.

Na jedną krótką chwilę muzyka przestała grać, znów zawiał lodowaty wiatr, a ja odzyskałam władzę nad własnym ciałem. Z lękiem rozejrzałam się wokół. Eileen, pomyślałam. Musiałam odnaleźć Eileen. Po nią tu przyszłam i bez niej stąd nie wyjdę. Zacisnęłam pięści i ruszyłam przed siebie. Otaczała mnie cisza. Nie usłyszałam żadnej melodii, jakbym była odporna na wróżkową magię. Bałam się, co to mogło oznaczać i co to moglo mi przynieść.

Wiedzialam, co mogło mi to przynieść. Uśmiechnęłam się lekko.

Między drzewami widziałam roześmiane korowody wróżek, zastawione stoły pełne jedzenia. Ja jednak nie odczuwałem ani głodu, ani chęci zabawy. Odczuwałam tęsknotę za córką, która była dla mnie całym światem. Czy ktokolwiek z mej wioski mógł to zrozumieć? Każdy kazał mi się zatrzymać, nikt nie chciał do mnie dołączyć. Czy którekolwiek z nich wiedziało, jak to jest stracić najcenniejszy klejnot swej duszy? Czy którekolwiek z nich zrozumiało by mój ból, ból matki, która straciła swą córkę?

Szlam między drzewami, jakbym znała ten las jak własną kieszeń. Szłam przed siebie, jakbym znała tą drogę tak, jak własny dom. Wiedziałam, że gdzieś na jej końcu jest Eileen.

— Eileen! — krzyknęłam rozpaczliwie — Eileen!

Pragnęłam, aby odpowiedziała mi cisza.

— Ona już do ciebie nie należy— odezwał się glos zza moich pleców.

Zatrzymałam się, przestraszona obcym głosem. Zacisnęłam palce na nożycach, które wyciągnęłam z torby, po czym odwróciłam się. Stojąca przede mną dziewczyna nie wydawała się być dużo starsza od Eileen. Jej włosy i oczy były tego samego koloru co księżyc, tak jasne i tak nienaturalne. Wiedziałam, że już ją spotkałam.

— To ty — szepnęłam.

Wróżka odwróciła wzrok. Miala na sobie suknię z liści, najprawdziwszych liści zszytych nicią. Jej motyle skrzydła co chwila trzepotały.

— Gdzie ona jest? — zapytałam znacznie głośniej i znacznie pewniej — To ty mnie tu przywiodłaś. Gdzie jest moja córka?

— To była moja matka — powiedziała w końcu — A ona tak często nie brata się z śmiertelnikami.

— Twoja matka?

— Jeśli do ciebie wyszła, to oznacza, że jesteś w kłopotach — oczy dziewczyny były twarde niczym kamienie — Ona nie jest taka jak my. To nie jest kara tylko dla ciebie.

— Kara? Jaka kara?

Spojrzała gdzieś za moje plecy. Jej oczy były tak niewiarygodnie smutne, że sama miałam ochotę płakać. Dopiero po chwili zrozumiałam, co miała na myśli.

— Ona nie lubi, gdy bratamy się z śmiertelnikami. To kara dla całej naszej trójki.

Wiedziałam, kim jest nasza trójka. Ja, ona i moja córka. Miałam ochotę wbić jej nożyce prosto w serce, aby zobaczyć, czy wróżki naprawdę je mają i czy mogą krwawić tak jak ludzie.

Zamiast tego upuściłam nożyce na ziemię i ruszyłam na dalsze poszukiwanie. Zrzuciłam na ziemię torbę, która utrudniała mi bieg i zaczęłam wołać Eileen. Cały czas krzyczałam jej imię, błagałam bogów, by nie było za późno. Moja suknia zaczepiała o gałęzie i krzewy, lecz mimo to wciąż biegłam, chcąc zdążyć córce na ratunek. Nagle upadłam, jęknęłam z bólu i spojrzałam przed siebie.

— Eileen! — krzyknęłam na całe gardło, widząc majaczącą przede mną postać.

Z trudem wstałam i popędziłam ku córce. Wiedziałam, że to była ona. Rozpoznałabym ją wszędzie, niezależnie od dnia. Co chwila krzyczałam jej imię i co chwila upadłam, jakby świat nie chciał, abym ponownie się z nią zjednoczyła. Gdy kolejny raz padłam na ziemię, po mojej dłoni potoczyło się pnącze, z które wyrosły wielkie, różowe kwiaty. Moim ciałem zawładnął strach. Eileen była tak blisko, a ja, uwięziona przez przyrodę, nie mogłam się poruszyć.

Moja córka była coraz bliżej jeziora. Szła do niego jak zaklęta, nie zważając na wszystko inne. W pewnej chwili jednak odwróciła się i spojrzała prosto na mnie. Z moich oczu pociekły łzy i opadły na kwiaty sięgające szyi. Ostatni raz krzyknęłam jej imię, zanim porwała ją niezbadana toń.

Moje serce pękło, a rozpacz wypełniła moje ciało. Z moich ust wyrwał się niekontrolowany krzyk. Po drugiej stronie jeziora stała samotna postać z rozwianymi włosami. Nawet z tej odległości mogłam ujrzeć jej okrutny uśmiech. Czy sprawdziła mnie tu tylko po to, bym mogła spojrzeć na śmierć własnej córki?

Z moich oczu płynęły łzy, których nie umiałam powstrzymać. Moje ciało drżało, wszystkie emocje stały się silniejsze i nie pozwala mi myśleć. Cały mój świat przestał istnieć, cały mój świat zniknął w głębinach. Kwiaty oplotły moje ciało, zaciskając się na przegubach i szyi, nie pozwalając mi oddychać. Postać zbliżyła się do brzegu jeziora i głośno się zaśmiała. Rozkoszowała się śmiercią Eileen, gdy ja cierpiałam katusze.

Pewna część mnie była pewna, że Eileen nie zginęła. Mogła przeżyć. Mogła przeżyć, mogła zobaczyć cały świat, mogła być wolna. Eileen miala przed sobą całe życie. Musiała żyć.

Spojrzałam na roześmianą wróżkę. Jej oczy były pełne kpiny. Posłuchałam jej jak głupia, jak szalona zaufałam jej słowom, które powiodły mnie na śmierć. Byłam kolejnym narzędziem, kolejna marionetką, którą się zabawiła. Mogłam nie być pierwszą, ale miałam nadzieję, że byłam ostatnią. Kwiaty wypełniły moje usta, a moje oczy zakrył mrok.

Miałam nadzieję, że moją córkę spotka los lepszy niż mój.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro